niedziela, 31 marca 2019

Ogień Miłości- One Shot

a teraz coś co znacie.... a raczej dodatek do czegoś co znacie.
Zobaczycie jak to było z naszym Nii po śmierci ukochanego <3
*******************************
Przetarłem rękoma zmęczoną twarz. Od kilku dni nie mogłem spokojnie spać. Zbliżał się "ten" dzień więc zdawałem sobie dobrze sprawę z tego, że dopóki nie minie nie mam co liczyć na chwilę odpoczynku oraz chociażby przespaniu całej nocy bez tych cholernych snów.
Wiedziałem, że muszę to przecierpieć. Od kilku lat już tak było. Męczyłem się, chodziłem poddenerwowany, szedłem do klubu trochę ochłonąć, jechałem na dwa dni do rodzinnego domu po czym wszystko mijało. Wracałem do siebie i zajmowałem się swoją pracą nie przejmując się niczym przez najlbiższy rok.Chociaż powiedzenie, że się nie przejmuję było prawdziwym niedopowiedzeniem. Przejmowałem się tym, ale nie tak jak przed "tym" dniem. Kiedy do "tego" dnia było daleko mogłem normalnie funkcjonować, czasami o Nim pomyślałem i nic więcej. Ale kilka tygodni przed "tym" dniem byłem innym człowiekiem.
Nawet ludzie, z którymi pracowałem starali się wtedy mnie unikać albo prędzej powiedziawszy rzadziej wchodzić mi w pole widzenia. Nie chciałem być dla nich nie miły ani nic w tym rodzaju. Po prostu wtedy nie myślałem i mówiłem to co mi ślina na język przyniosła. A przynosiła bardzo wiele nieprzyjemnych i raniących słów.
Przyzwyczaili się do tego.
Chyba.
Tak myśle.
Za kilka dni się ich o to zapytam.
Spojrzałem w stronę drzwi, kiedy po całym pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny dźwięk obwieszczający przybycie kolejnego "gościa". którego na pewno  nie miałem dzisiaj w grafiku. Pomijając panią Makoto nie powinno tutaj być nikogo. Tym bardziej, że był to sobotni wieczór więc nie spodziewałem się tutaj rzadnej żywej duszy. I to godzinę przed zamknieciem.
Wyjrzałem z gabinetu do poczekalni i przekrzywiłem głowę w bok. Przy pustym kontuarze, za którym normalnie siedział jeden z moich pomocników stało pięciu rosłych osiłków. Poubierani w... hawajskie (?!) koszule i spodnie w kant rozmawiali z kimś kogo nie mogłem zobaczyć.
- Przepraszam?- Zapytałem cicho ściągając w ten sposób na siebie ich uwagę.
- Robotę masz.- Warknął jeden z nich. Ten z najbardziej rażącą koszulą. Miał czarne, krótkie włosy postawione do góry. Uniosłem do góry lewą brew.
- Słucham?- Zapytałem go tonem świadczącym o tym, że mam go za skończonego idiotę.
- Głuchy jesteś?! Mówię, że...
- Toruo zamilknij, a wcześniej go przeproś.- Zagrzmiał zimny głos wydobywający się zza jego pleców. Pozostali faceci rozprszyli się na boki ukazując moim oczą dziwnie znajomą twarz. Zadarty mały nosek z szeroką blizną biegnącą w szerz twarzy przecinającą własnie ten nosek. Wściekle zielone oczy okalane wachlarzem grubych rzęs. Pełne, różowe usteczka. Ubrany w zwykłe dresy i bluzę z kapturem oraz japonki. Ewidentnie domowy strój.
- Szefie, ale jak...
- Przeproś.- Warknął chłopak nawet na niego nie patrząc. Ten z miną zbitego pas, jakby połknął kij ugiął delikatnie kark i burknął pod nosem niezrozumiałe jak dla mnie słowa przeprosiń.- Jeszcze raz.
-Dan.- Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.- Co cię do mnie sprowadza o tak karygodnej porze?- Zapytałem wpatrując się w niego intensywnie.
- A. No tak. Coś się stało mojemu psu.- Powiedział i odwrócił się gwaltownie w stronę jednego z drygbasów, który trzymał koło nogi wielką klatkę dla zwierząt. Wiedziałem co znajdę w środku.- Nie ufam innym weterynarzą więc przyszedłem od razu do ciebie.
- Dawajcie z nim do mnie.- Powiedziałem i ruszyłem w stronę pomieszczenia, z którego wyszedłem.- Dan. Ty zostajesz.
- Ale...
- Dan.
- Tak.- Powiedział cicho i usiadł potulnie na jednym z krzeseł w poczekalni. Ten co przyniósł za mną klatkę stanął przy drzwiach i przyglądał mi się nie wiedząc jak ma się zachować. Widziałem po jego twarzy, że coś mu tutaj nie pasowało.
- Masz coś do powiedzenia? Więc słucham, jak nie to poczekaj na zewnątrz.- Powiedziałem podchodząc do klatki, z której powoli zaczeło wydobywać się warczenie.
- Może zostanę. Pomijając mnie, braciszka Dana oraz braciszka Fyuy nikt nie zbliża się do Nany.
- Nie martw się. Nic mi nie zrobi.
- Ale...
- Dan ją dostał ode mnie. Znam tego psa dłużej niż wy wszyscy razem wzięci.
- Nii.- Szepnął cicho pod nosem. Mruknąłem cicho. A więc Dan im o mnie opowiadał. Ciekawe co takiego powiedział?- Poczekam na zewnątrz.- Dodał i już go nie było.
- No Maleńka. Pokarz mi z czym twój niesforny pan mnie do ciebie przyprowadził.- Powiedziałem otwierając po woli drzwiczki od klatki.
     ^^~^^
 Wyszedłem z pomieszczenia, w którym spędziłem ostatnie półtorej godziny i spojrzałem na Dana oraz jego kumpli, którzy wlepili we mnie wyczekujące spojrzenia. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Dan. Masz książeczkę Nany?- Zapytałem. Chłopak poderwał się na równe nogi i przetrzepał dokładnie swoje kieszenie po czym podał mi pomarańczową książeczkę zdrowia swojego owczaka niemieckiego. Otworzyłem ją na jednej z ostatnich stron i przeleciałem po niej zrokiem po czym głośno wypuściłem powietrze z płuc.- Co ty miałeś w szkole z Japońskiego?- Zapytałem gapiąc się na niego. Chłopak zrobił głupią minę nie za bardzo rozumiejąc o co mi chodzi.
- Cztery?- Zapytał przekręcając głowę w bok. Uderzyłem go delikatnie książeczką w głowę, co spotkało się z okrzykiem pełnym oburzenia w moim kierunku i nawet z odbezpieczeniem broni. Wystarczyło jedno spojrzenie chłopaka i broń zniknęła z moich oczu.- Za co to?- Zapytał cierpiętniczo.
- Otwórz książeczkę to się przekonasz.- Powiedziałem przyglądając mu się uważnie. Zrobił tak jak mu kazałem. Przejrzał ją dokładnie po czym odwrócił się na pięcie i podszedł do faceta imieniem Torou i walnął go w tył głowy otwartą dłonią.
- Za co?!- Pisnął jak rasowa panienka. Prychnąłem cicho pod nosem kręcąc przecząco głową.
- Zaszczepiłeś pół roku temu Nanę tak jak ci kazałem?- Zapytał Dan. Facet spojrzał na niego jak na idiotę.
- Kazał mi ją braciszek zaszczepić za pół roku.- Odparł. Dan już unosił ręke aby znowu go strzelić, ale go przed tym powstrzymałem.
- Dan. Ogarnij się. Teraz już po ptakach. Będziecie mogli je zabrać za tydzień do domu. Do tego czasu zostają pod moją opieką.
- Ale...ale...
- Co ale? Mówiłem ci, że Nana jest specyficznym psem i trzeba o nią szczególnie dbać, a urodzenie przez nią małych może się dla niej źle skończyć. Na szczeście ten poród przebiegł bez żadnych komplikacji. Leży teraz z małymi w specjalnym kojcu. Kiedy przestanie karmić będzie trzeba ją wysterylizować. Jeżeli będziecie chcieli oddać małe to dopiero za sześć tygodni możecie to zrobić. Jeżeli nie będziecie mieli komu ich oddać zostawcie je mnie. Szybciej znajdę im dom.
- Fyuy mnie zabije.- Jęknął chłopak siadając na krześle.
- Wypniesz przed nim dupcie to może mu przejdzie.
- Ej!- Szóstka oburzonych głosów sprawiła, że moje brwi poleciały do góry.
- Teraz on daje tobie?- Zapytałem zaskoczony.
- Jak możesz tak mówić do braciszka?- Krzyknął kolejny oburzony dryblas.
- Nie masz wstydu Nii-dono!- Dan kompletnie zignorował tekst swojego człowieka i pokazał mi język. Uśmiechnałem się wrednie pod nosem.
- Znam ciebie i twoje perwersje, więc...
- Nie gadam z tobą!
- W końcu! Czekałem na te słowa od jakiś ośmiu lat!
- Nishiramakazotarukifui!- Krzyknął niczym obrażone dziecko. Zaśmiałem się głośno pod nosem. Ten dzieciak zawsze mnie relaksował i potrafił odgonić z mojej głowy dręczące mnie obrazy oraz myśli.
- No już, już. Nie denerwój się tak. Żartowałem przecież dzieciaku.
- Głupek!- Warknął i schował książeczkę Nany do kieszeni po czym podszedł do drzwi wyjściowych z mojej kliniki.
- I tak wiem, że mnie kochasz.- Odgryzłem się wychodząc za raz za nim i jego "świtą" na zewnątrz. Było ciepło oraz duszno. Pokazał mi język kiedy na niego spojrzałem. Pokręciłem przecząco głową. Zamarłem, kiedy zobaczyłem coś kątem oka. Spojrzałem w tamtym kierunku gwałtownie po czym klnąc szpetnie wyskoczyłem do przodu odpychajc Dana na bok i wpadłem tłowiem na ulicę ciągnąc z całej siły małą dziewczynkę za rękę. Usłyszałem jak coś niebezpiecznie chrupnęło w jej ręcę, którą trzymałem ale się tym nie przejąłem. Mała szatynka upadła z impetem na moją głowę. Usłyszałem cichy skowyt, kiedy wolną ręką złapałem za czerwoną smycz i szarpnąłem ją w swoją stronę. Koło mojej twarzy z impetem zatrzymał się terenowy wóz. Oddychałem ciężko.
- Nii-dono!- Usłyszałem krzyk Dana, kiedy się nie ruszyłem. Pomijając jego krzyk do moich uszu dolatywał płacz małej, pisk małego szczeniaka oraz przerażony głos jakiegoś mężczyzny. Nie znałem go. Kłócił się z kobietą z wozu, który chwile wczesniej rozjechałby małą i psa albo przy kiepskich umiejętnościach kierowcy również moją głowę. Poczułem jak mała znika z mojej głowy. Jęknąłem głośno kiedy znajoma drobna postura Dana pomogła mi się pozbierać z krawęrznika. Widziałem jego przerażone, zaszkolne spojrzenie. Potarmosiłem mu włosy i spojrzałem na osobę, która zabrała ode mnie małą. Wielki, prawie dwumetrowy facet, szerokie bary, dobrze umięśniony, czarne włosy, oliwkowa cera i ciemne oczy. Przytulał mają do swojego torsu mówiąc do niej coś niezrozumiałego jak dla mnie. Chyba wyczuł, że się na niego patrzę bo spojrzał na mnie i zmróżył niebezpiecznie oczy. Nie spodobało mi się jego spojrzenie.
- I zobacz co byś narobił! Przez ciebie moja siostra i pies mogliby zginąć!- Krzyknął. Poczułem się tak jakbym dostał od niego w twarz. Zaśmiałem się głośno.

^^~^^
Głosna muzyka dudniła mi w uszach. Rozglądałem się po otoczeniu dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nikt do mnie nie podejdzie i ze mną nie zagada. Zostawią mnie w spokoju pozwalając się łaskawie oglądać moim wkurwionym oczą.
Upiłem kolejny łyk z kufla i odstawiłem go z impetem na blat baru. Ten koleś z dzisiaj na maksa mnie wkurwił. Gdyby nie interwencja Dana oraz jego kumpli skopałbym dziada na środku ulicy. A ja głupi jeszcze mu psa wyleczyłem bo miał złamaną łapę przez ten wypadek! Eh... małej też złamałem rękę. Jak się okazało ten dryblas był jej bratem i do tego pediatrą więc jakimś cudem poskładał ją w moim gabinecie (i tam też Dan musiał mu ratować tyłek, bo znowu zaczął mnie oskarżać, że to wszystko przeze mnie i by stracił siostre i psa, więc znowu zapragnąłem skopać mu dupsko) po czym ulotnił się z dzieckiem (psa zostawiłem na noc u siebie- nie pozwoliłem go zabrać), a ja przebrałem się w strój, który zagwarantuje mi spokój w klubie i poszedłem trochę się odchamić.
Koszulka na ramiączkach była niezłym odstraszaczem potencjalnych idiotów, którzy zapragną do mnie zarywać. Dopóki ktoś widział moją twarz chciał mnie zgwałcić samym spojrzeniem na środku sali, ale jak tylko ściągałem koszulę i zostawałem w samym podkoszulku ludzie odwracali skrępowani spojrzenia i już do mnie nie zagadywali. Urok posiadania pięknych blizn po poparzeniach.
Głupcy!
A nawet nie widzieli całego mojego ciała!
Była tylko nieliczna grupka osób, która akceptowała mnie takim jakim byłem. To byli moi przyjaciele. I tylko jednemu facetowi pozwoliłem się dotknąć, jako jedyny podniecił się na widok moich blizn. Od tamtego czasu byłem sam. Bo po co mam się z kimś spotykać skoro ta osoba, po tym jak się przed nią rozbiorę ucieknie z krzykiem. Wolałem nie psuć komuś psychiki oraz sobie humoru.
- Co tam Oono? Dzisiaj spóźniony? To nietypowe.- Usłyszałem głos barmana za swoimi plecami. Facet, który ze mną rozmawiał mimo, że wiele razy widział moje blizny. Powiedział, że lubi mnie mimo wszystko, a nie leciał i nie leci na mnie z prostej przyczyny. Ma męża. W takim klubie w jakim byłem spotykało się albo zajętych albo pustych debili, którzy chcieli tylko poruchać. I nic więcej. No i można spotkać takiego mnie. Taki co to lubi tylko popatrzeć.
- Z Yuasą do szpitala pojechałem.
- Co się stało?
- Jakiś idiota złamał jej rękę na ulicy i... - Urwał kiedy odwróciłem się gwałtownie w jego stronę i wylałem mu na twarz zawartość swojego piwa. Przetarł ją w dość powolny sposób i obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem.- TO. TY.- Wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Po pierwsze to twoja wina! Trzeba było jej lepiej pilnować! Po drugie sam jesteś idiotą, idioto! Po trzecie przeprosiłem za to, że za mocno ją złapałem, ale gdybym jej nie złapał to byś pewnie teraz z nią w kostnicy siedział idioto! Po czwarte nie ma tutaj mojego kolegi więc śmiało mogę skopać ci to przerośnięte dupsko i nikt ci nie pomoże!- Krzyknąłem wyskakując do niego z pięściami. Bez problemu unieruchomił mi obie ręce swoją jedną ręką po czym wolną ptrzetarł kilka razy po twarzy.
- Oono to wy się znacie razem z Nii??- Zapytał barman. Nawet na niego nie spojrzałem ciąglę obrzucając tego idiotę morderczym spojrzeniem. Za cholere nie mogłem się uwolnić! Ile ten idiota miał siły?!
- Nii? A co to? Imię dla psa?
- To skrót od...
- Ał.- Pisnąłem cicho kiedy za mocno ścisnął moje nadgarstki. Puścił je momentalnie patrząc na mnie jakoś tak dziwnie.
- Przepraszam. Za mocno ścisnąłem.- Powiedział obojętnie i spojrzał w stronę barmana.- Piwo dla mnie. Dla tego idioty też. W końcu zmarnował swoje na to aby zrobić mi wieczorny prysznic.
- Nie. Mów. Na. Mnie. Idiota. Idioto.- Wycedziłem tuż przy jego twarzy. Spojrzał na mnie i najnormalniej w świecie puknął mnie w nos swoim wskazującym palcem.
- A jak mam mówić na idiotę, który złamał mojej siostrze rękę oraz psu przy próbie ich ratowania?- Zapytał i uśmiechnął się delikatnie. Zagotowało się we mnie. Warknąłem na niego niczym rozjuszona kotka.
- Nishiramakazotarukifui!- Krzyknałem odsuwając się od jego dłoni. Zmierzył mnie od góry do dołu. Nie spodobało mi się to. Nie lubie kiedy ludzie się na mnie gapią.
- Masz i pij. Jak się upijesz może nie będziesz się rzucał jak pchła na grzebieniu.- Odparł tylko i podsunął mi piwo pod nos. Zmarszczyłem czoło. Nie skomentował w żaden sposób tego jak wyglądam. Nawet się nie skrzywił kiedy na mnie patrzył. Po prostu pooglądał sobie moje ciało i wrócił do picia piwa.
Dziwny facet.
Prychnąłem cicho i wróciłem na swoje wcześniejsze miejsce oraz do swojego wcześniejszego zajęcia.
- Oono nie drażnij mi klientów.
- Barth... sprawdziłeś chociaż to coś czy jest pełnoletnie?
- On ma tyle lat co ty.
- Ommmm.... a nie wygląda. I nie zachowuje się. Prędzej bym powiedział, że ma jakieś... trzynaście lat.
- Zboczenie zawodowe.
- Nie sądze.
- Lubisz dzieci.- Zauważył barman. Upiłem kolejny łyk piwa i spojrzałem przed siebie, kiedy na przeciwko mnie zatrzymała się trójka facetów. Jendego z nich kojarzyłem. Na początku, kiedy tylko zacząłem odwiedzać ten bar zaczął do mnie startować. Poźniej uciekł z krzykiem jak przez przypadek zobaczył moje ramiona. Rozpowiedział wszystkim w barze o tym jaką jestem maszkarą i dzięki niemu nie musiałem się już kryć.
- A ty znowu tutaj Quasimodo?- Warknął jeden z nich. Nie ten chuj, który się na mnie napalał, a teraz patrzy na mnie jak na gówno przy swojej podeszwie. Spojrzałem za siebie.
- Barth... prosiłem cię abyś ściągnął to wielkie lustro. Panowie znowu zobaczyli w nich swoje odbicia i się siebie wystraszyli.- Powiedziałem chłodno. Barth mało co nie opluł siebie jak i pozostałych czego nie można powiedzieć o Oono, który ewidentnie opluł piwem i siebie i barmana. Ten ostatni krzyknął oburzony.
- Słuchaj no gówniarzu...- Zaczął jeden z nich. Spojrzałem na niego jak na kosmitę. Gówniarzu?
- Masz jakiś problem?- Zapytał Oono odwracając się na hokerze w stronę moich rozmówców.
- On nim jest! Po cholere wpuszczją taką maszkarę do klubu! Straszy innych klientów przez co jest mniejszy wybór!- Krzyknął trzeci z nich. Skrzywiłem się delikatnie.
- Maszkare? O co ci chodzi?- Zapytał Oono. Spojrzałem na niego jak na głupka. On serio nie rozumiał!
- Spójrz tylko na niego...!
- Patrze. Od jakiejś godziny się na niego gapię. I??
- Ślepy jesteś?!
- Przystojny facet z zajebistym ciałem i zgrabną dupcią.- Powiedział całkowicie powarznie.
- E.- Nie tylko ja tak zareagowałem ale moi rozmówcy również. Poczułem delikatne ukłucie, kiedy ten troglodyta walnął mnie otwartą ręką w tył głowy. Nie bolało. Liczył się sam moment zaskoczenia.
- Czy któremuś z was wpadł w oko?- Zapytał Oono. Gapiłem się na niego jak na kosmite w leginsach.
- Jebnięty jesteś?
- Czy któryś z was ma zamiar do niego zarywać?
- Ochujałeś stary?
- No to spierdalać mi stąd i przestańcie mi przeszkadzać w próbach poderwania go i zaproszenia na randkę imbecyle, bo w przeciwnym razie przemebluje wam mordy.- Warknął na nich pochylając się delikatnie w ich kierunku i obejmując moje ramię swoją lewą rękę. Ja nadal się na niego gapiłem z szeroko otwartymi ustami. Chwilę później zostaliśmy tylko my i barman.
- E. Dzieki, ale nie musiałeś. Sam bym sobie poradził.
- Nie wątpie, ale mnie wkurwiali.- Warknął. Dziwny facet.
- Spoko. Tylko nie musiałeś im w taki sposób ściemniać, Teraz pewnie wszyscy tutaj będę mieli cię za jebniętą osobę.
- W jaki sposób ściemniać- Zapytał i spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- No wiesz...że ci przerywają w twoich próbach i w ogóle...
- No bo mi przerwali. A taki fajny miałem już plan w głowie.- Jęknął i oparł czoło o blat baru. Odwróciłem się powoli w jego stronę i spojrzałem na barmana. Popukałem się w czoło i pokazałem na niego palcem. Barth zaśmiał się cicho.- Co japę cieszysz pedale?- Zapytał i oparł brodę o bar. Spojrzał na niego.
- Nii myśli, że ściemniasz albo, że jesteś jebięty.- Zauważył chłopak nic sobie nie robiąc z jego odzywki dotyczącej jego orientacji. W tym klubie były tylko takie osoby. Pedał nie obrazi się na innego pedała kiedy ten na niego tak zawało. To tak samo jakby osoba czarnoskóra miała się obrazić na innego czarnoskórego, kiedy ten by do niego zawołał "czarnuchu". Innaczej sprawy się mają, kiedy woła do ciebie osoba, która nie jest taka sama jak ty. Oono spojrzał na mnie i zmarszczył czoło.
- Jutro przyjdę do swojego psa. Za tydzień zabieram cię na randkę.
- Słucham?
- A jak będziesz grzeczny to łaskawie pozwolę sobie zaprosić cię na kolejną randkę.
- Czy ty słyszysz sam siebie?- Zapytałem piskliwym głosem.
- A jeżeli mi powiesz, że jestem jebnięty albo mam iść do okulisty to uwierz mi, że to ty będziesz jebnięty i to dosłownie i pójdziesz do okulisty bo tak ci dupe przeoram, że stracisz z wrażenia wzrok.- Warknął i spojrzał mi hardo w oczy. Gapiłem się na niego szeroko otwartymi oczyma mrugając nimi zawzięcie. W głowie miałem pustkę.
- Słucham?- Pisnęłem jeszcze raz. Ten koleś zwariował?! On jest nienormalny! Uciekł z jakiegoś zakładu dla obłąkanie chorych i dobrze się do tej pory maskował. Trzeba dzwonić na pogotowie i zgłosić, że znaleźliśmy uciekiniera.
- Mam ci to zaprezentować?- Zapytał podnosząc głowę do góry i przysuwając się do mnie delikatnie. Drgnąłem i odsunąłem się dla własnego bezpieczeństwa.
- Nie... nie ma takiej potrzeby. Rozumiem.- Pisnałem. Uśmiechnął się pod nosem i dał mi pstryczka w nos po czym wrócił do konsumpcji swojego piwa.
Dziwny facet. Nie ma co....
Oono...
Idiota, którego siostrze przez przypadek złamałem rękę...
Ciekawe jaką jest osobą i czy dane będzie mi go lepiej poznać nim wytrzeźwieje i ucieknie z krzykiem na mój widok...
Kto wie... pożyjemy... zobaczymy...

***********************************
i jak?
przypadło wam do gustu??
pzdr Gizi0031

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz