niedziela, 30 lipca 2017

Ostatnia klasa 3

Hejka!
Tak od 6 godzin zabieram sie za dodanie rozdzialu. I tak sie za nie zabralam ze wyladowałam na 5 godzin na SOR'ze. dopiero co wrocilam wiec dodaje opozniony o kilka godzin rozdzial. Zycze milego czytania:)
***********************
- Powiedz mi…- Znowu się zaczyna. Wypuściłem głośno powietrze i poprawiłem sweter na ramionach zerkając w stronę tej dziwnej kobiety. Czekałem. Wiedziałem, że i tak się odezwie czy ja tego chciałem czy też nie.- Jesteś gejem.- Nie zapytała. Po prostu stwierdziła fakt. Zmarszczyłem czoło. Nie podobało mi się to, że potrafiła czytać we mnie jak w otwartej księdze. No normalnie jak jakiś jasnowidz w dupe kopany.
- Tak już od dwóch tygodni się nad tym zastanawiam. Powiedz mi… kim ty jesteś?
- Hitoshi.
- Wiem jak masz na imię.
- Ty, a myślałam, że znowu zapomniałeś.- Odgryzła mi się po czy po upiciu kilku łyków ciepłej herbaty spojrzała na mnie.- Jestem wykładowcą na uczelni jeżeli o to ci chodziło.- Odparła. Spojrzałem na nią jakby stała przede mną tak jak ją Bóg stworzył.- Mówiłam ci. To moje życie, nie kogoś innego. Więc mam w dupie to co kto o mnie pomyślał. Lubię tak się ubierać i czesać więc nie mam zamiaru tego zmieniać bo „komuś to nie pasuje”. Nikt za mnie życia nie przeżyje.
- Niech zgadnę. Wykładasz psychologie albo coś w tym rodzaju.
- Psychologia oraz interakcje międzyludzkie. Sprawdziłeś moje dokumenty?
- Nie. Gadasz jak potłuczona więc coś się musiało za tym kryć, ale jeszcze nie wiedziałem dokładnie co to miało być.
- Stąpasz po cienkim lodzie.
- A ty dawno wpadłaś do wody pod tym cienkim lodem.- Odgryzłem się i zamknąłem czytaną przeze mnie książkę. Syknęła cicho pod nosem.
- Dobra. Koniec. Chodź.- Trzy słowa, które wcale mi się nie podobały. Co znowu te cholerne babsko… wymyśliłoooooo…..
-oooo nie. Nie.- Powtórzyłem kiedy zatrzymała się przed moją (serio to jej, ale jak na razie moją) szafą. Zaczęła w niej grzebać wywalając sporą ilość ciuchów na podłogę, łóżko i w różne dziwne miejsca. Zapiąłem swoje nerwy w salowe kajdany i nie pozwoliłem im wyleźć na powierzchnie. W końcu przecież musi jej się to znudzić. Zmierzyła mnie oceniającym spojrzeniem po czym kiwnęła kilka razy głową i zamknęła szafę. Podała mi zawiniątko i uśmiechnęła się.
- Ubierz się w to.
- Nie.- Powiedziałem. Nie mam zamiaru robić tego co ona chciała. Podeszła do mnie i zabrała się za rozpinanie moich spodni. Odskoczyłem od niej jak poparzony cały czerwony na twarzy.- Co ty odwalasz?
- Skoro ty nie chcesz to postanowiłam ci pomóc.
- Nikt mi nie musi pomagać w przebieraniu się, ja po prostu nie mam zamiaru ubierać się
 w tak dziwnie skomponowany ubiór.
- Sorry Młody, nie chce tego mówić, ale to ty się dziwnie ubierasz, a nie moje ciuchy są źle skomponowane. Gdybyś miał przyjaciół to by ci powiedzieli, że ubierasz się jak wieśniak.
- Nie potrzebuje przyjaciół aby to usłyszeć.
- Skoro inni ci to mówili to dlaczego….
- Bo mam głęboko w dupie co myślą o mnie inni!- Krzyknąłem odwracając się do niej plecami.  Zacmokała zrezygnowana.
- Daje ci pięć minut na to abyś się w to ubrał. Jeżeli tego nie zrobisz sama ci pomogę.- Powiedziała wychodząc z pokoju. Jęknąłem głośno przeciągając dłońmi po swoich starannie uczesanych włosach. Co to babsko wymyśliło??

**
Mimo, że byłem ubrany czułem się jakbym był kompletnie nagi. Wszyscy się na mnie Lampili chociaż wiedziałem, że i tak nikt nie rozpozna w tym wizerunku prawdziwego mnie. Ciemne rurki ciasno opinające się na moim tyłku przyozdobiła starym paskiem swojego byłego. Czarny pasek
z ćwiekami. Ciemno fioletowa koszulka przylegająca do ciała i koszula w niebiesko-zieloną kratę. Do tego ciemne trampki. Włosy potargane, (ona to nazwała artystyczny nieład). Zabrała mi okulary
i kazała ubrać tak bardzo znienawidzone przeze mnie kontakty. Jadąc z nią w nieznane zatrzymaliśmy się na chwilę przed centrum handlowym. Kazała mi czekać w samochodzie, do którego wróciła uradowana po jakiś czterdziestu minutach. Kiedy zapytałem ją dlaczego tak długo psiknęła mnie jakimś perfumem i rzuciła w moim kierunku flakonik z „To dla ciebie” na ustach. Zapach ładny, delikatny, trafiał nawet w mój gust, ale co z tego skoro teraz musiałem tutaj z nią siedzieć.
Rozejrzałem się po klubie do którego mnie zabrała. Długi bar z masą alkoholu. Przyciemnione światła. Głośna muzyka na parkiecie, do którego dojść można było tylko po kilku schodkach prowadzących w dół. Kilka stolików i loże dla vipów. Pierwszy raz tutaj byłem. Ogólnie pierwszy raz byłem w takim miejscu dlatego nie wiedziałem jak mam oceniać owy lokal.
Spojrzałem na nią kiedy postawiła przede mną bluetkę z piwem. Uniosłem lewą brew do góry.
- Ja jestem niepełnoletni.
- Ale ja nie. To dla mnie, ale pij.
- Ty jesteś wykładowcą?
- Jestem.
- A jakoś się tak nie zachowujesz.- Powiedziałem patrząc niepewnie na butelkę stojącą przede mną.
- Nie marudź tylko pij.
- Doniosę na ciebie do władz uczelni.- Zagroziłem i sięgnąłem po butelkę. Upiłem z niej łyk
i skrzywiłem się nieznacznie. Jak ludzie mogą pić to gówno?!
- A ja na ciebie do władz twojej szkoły za to, że chlejesz piwsko.
- Które ty mi postawiłaś!
- No już, już księżniczko. Pijemy spokojnie i się trochę rozerwiemy.
- Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że jestem bardzo rozerwany.
- Jasne. Z życia prywatnego i towarzyskiego to ty jesteś wręcz obdarty nerdzie jeden.
- Nie jestem nerdem.
- Skąd ta pewność?- Zapytała i przyjrzała mi się dokładniej kiedy znowu wypiłem łyk piwa
i ponownie się skrzywiłem.
- Bo nawet nerd w szkole ze mną nie gada.
- Porażka człowieka.
- Miło mi.- Pokazałem jej język i upiłem łyk piwa.
- To porażko człowieka, powiedz mi….
- Noooo??- Zapytałem kiedy nic więcej nie powiedziała tylko się na mnie gapiła.
- Jakim cudem masz kolczyka w języku?- Zapytała. Podrapałem się zmieszany po czole.
- Zrobiłem go sobie rok temu jako objaw buntu.
- Ojciec widział?
- Nawet jakbym się na łyso ogolił to by nie zobaczył.- Prychnąłem odstawiając pustą butelkę na stole. Trochę zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się ciepło, ale jak na razie wszystko dobrze widziałem.
Chyba za dobrze.
Jęknąłem głośno osuwając się w dół kanapy, na której siedziałem. Hitoshi podążyła za moim wzrokiem po czym uśmiechnęła się szeroko i pomachała wysoko ręką, aby zwrócić na siebie uwagę ludzi, których miałem nadzieję nie przywoływała.
- Po co ich tutaj wołasz?!- Syknąłem oburzony. Spojrzała na mnie zaskoczona jakby czegoś nie rozumiała.
- To moi znajomi. Widzisz tego wysokiego w czerwonych włosach. Chodzę z jego bratem, który aktualnie znajduje się w Ameryce i tam kończy studia.- Szepnęła mi do ucha i uśmiechnęła się szeroko do osób, które podeszły do naszego stolika. Trójka chłopaków i dwie dziewczyny. Uśmiechali się do niej. Obniżyłem się jeszcze bardziej na kanapie stykając swój nos z krawędzią stolika. Mieszkam z tykającą bombą, która na pewno wpędzi mnie w kłopoty. Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że ona chodzi z bratem tego kolesia?!
- Siema! Co ty tutaj robisz?!- Wysoki dobrze zbudowany chłopak o czerwonych włosach postawionych do góry na żel próbował przekrzyczeć głośną muzykę.
- Zabrałam młodego na imprezę. Niech się trochę rozerwie!- Powiedziała skupiając tymi słowami całą ich uwagę na mojej osobie. Jęknąłem w duchu marząc o możliwości zapadnięcia się pod ziemie.
- Nowy znajomy?!- Zapytał ten sam chłopak. Zerknąłem na niego. Nie rozpoznał mnie?
- Syn mojego brata!- Krzyknęła. Spojrzałem na nią opuszczając koparę aż do samej ziemi. Kopnęła mnie delikatnie pod stolikiem.
- Siema! Daiichi jestem!- Krzyknęło moje szkolne nemezis wyciągając w moim kierunku prawą rękę. Oddałem uścisk z lekkim opóźnieniem.
- …Iichi!- Krzyknąłem starając się uwolnić rękę z jego ciepłego i silnego uścisku. Jego dłonie były strasznie szorstkie i suche. Jakby często nimi pracował. To pewnie od ciągłego gnojenia takich jak ja. Tak chciałem myśleć chociaż znałem po części prawdę dlaczego jego dłonie tak wyglądały, ale nie chciałem tego przyjąć do swojej świadomości. Drań miał takie ręce od gnojenia ludzi. Koniec kropka.
- To jest Ukyu, Yoshihisa, Kochiyo oraz Sue.- Powiedział siadają koło mnie i pokazują  kolejne oby, które zaczęły się sadowić koło niego. Niski chłopak o zielonych włosach i z kolczykiem w nosie nazywał się Ukyu. Yoshihisa był troszkę wyższy ode mnie i miał przydługawe blond włosy, które zaczesał do tyłu opaską. Kochiyo oraz Sue były bliźniaczkami. Niskie dziewczyny. Jedna naturalna brunetka, druga farbowana ruda. Cała czwórka bardzo wredna i mściwa. Lubiąca się znęcać nad słabszymi i innymi.
Cała piątka chodziła ze mną do klasy od jakiś trzech lat…
To oni uprzykrzali mi życie w budzie.
-  Pochodzisz z Tokio?- Daiichi w jakiś dziwny sposób był zainteresowany moją osobą. Kiwnąłem twierdząco głową patrząc na kolejne piwo jakie wciśnięto mi dzisiaj w rękę.
- To ostatnie na dzisiaj.
- Nie przesadzaj, baw się, ja wiecznie żyć nie będę.
- Kiedy w końcu umrzesz? Może będę miał chwilę świętego spokoju.
- Ty przeklęty gówniarzu!- Kopnęła mnie pod stolikiem. Spojrzałem na nią oburzony.
- Natapirowana wiedźma.- Odgryzłem się jej. Uderzyła mnie mocno w ramię. Syknąłem cicho odsuwają się od niej delikatnie. Wpadłem na siedzącego obok mnie Daiichiego. -Przepraszam.- Dodałem odsuwając się od niego delikatnie.
- Spoko. Nic się nie stało.- Uśmiechnął się do mnie delikatnie i sięgnął po coś do kieszeni. Zmarszczyłem czoło kiedy wsunął do ust jednego papierosa i odpalił go czarną zapalniczką. Spojrzał na mnie dostrzegając moje spojrzenie.- Palisz?
- Nie.
- A chcesz spróbować??- Zapytał i spojrzał zaskoczony na Hitoshi, która próbowała go powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Ochujałeś do reszty? Chcesz aby wpierdoliły mnie komórki rakowe? Spoko. Chcesz być impotentem do końca życia pal sobie ile wlezie, ale mnie tym gównem nie częstuj.- Warknąłem na niego i wziąłem porządny łyk piwa. Zmarszczył brwi.
- Impotentem?
- To znaczy, że ci nie stanie.- Powiedziała cicho moja aktualna „opiekunka”. Zerknąłem na nią, później na niego i znowu na nią. Zaśmiałem się cicho pod nosem. No w sumie czego ja się spodziewałem po najgorszym uczniu w szkole.
- Mówisz, że mi nie staje?
- Mówię, że ci nie stanie jak dalej będziesz palił to gówno.- Wzruszyłem obojętnie ramionami odwracając się w stronę tańczących.
- Sprawdzałeś to na swoim przykładzie?
- Nie. Tego uczą dzieci w przedszkolu. Że papierosy szkodzą zdrowiu.
- Alkohol tak samo.- W jego obronie stanęła Sue. Spojrzałem na nią.
- Mi to nie zaszkodzi.- Odbiłem piłeczkę.
- Myślisz, że takich jak ciebie alkohol nie zabije?
- Na pewno pije go mniej niż ty, więc to mi nie grozi.
- O jaki święty się…
- Dobra, dobra. Wystarczy. Młody, wiem, że możesz się trochę stresować tym, że pierwszy raz jesteś w takim miejscu i pijesz, ale weź trochę przystopuj i wrzuć na luz.
- Ależ ja jestem wyluzowany. Nie widać?- Zapytałem pijąc do końca swoje drugie piwo.- Idę.
- Gdzie?
- Tam gdzie ty ze mną nie pójdziesz.- Odpowiedziałem swojej opiekunce.
- Chcesz się przekonać?- Zapytała. Zmierzyłem ją wzrokiem i wzruszyłem obojętnie ramionami. Wstałem z kanapy chwiejąc się delikatnie na boki. Nie spodobało mi się to uczucie.- My za chwilę wracamy. Trzymajcie nam miejsce.- Dodała i ruszyła za mną. Przeciskaliśmy się przez tańczących ludzi zmierzając w jednym kierunku. Hitoshi przystanęła jak wryta, kiedy otworzyłem jej drzwi od męskiej toalety.
- Wchodzisz?
- Poczekam tutaj.- Powiedziała. Zaśmiałem się cicho i wszedłem do środka.


**
Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że z ociąganiem otworzyłem oczy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Skrzywiłem się kiedy rozpoznałem w nim toaletę w moim nowym domu.
- Zajęte.- Jęknąłem pochylając się nad muszlą klozetową. Nigdy więcej alkoholu. Obiecuje.

 ********************
za tydzien zapraszam na kolejny rozdzial:)
pzdr Gizi03031;*

niedziela, 23 lipca 2017

Ostatnia klasa 2

Hejka. zapraszam na kolejny rozdział:)
**************************************
Stałem na środku pokoju nic sobie nie robiąc z jego krzyków. Wiedziałem, że będzie się darł wyżywając się na mnie za wszystkie niepowodzenia w swojej pracy oraz życiu osobistym- chociaż wątpiłem aby takowe posiadał. Kolejna osoba, która myślała, że wszystko wie, a jednak mimo zajmowanego przez niego stanowiska wykazywał się nadzwyczaj ułomną spostrzegawczością.
- Ciężko było ci się przyłożyć do tych cholernych egzaminów i dostać te dziesięć punktów więcej?!- I znowu to samo. Nie miałem ochoty tłumaczyć mu tego wszystkiego. Jakby chciał się dowiedzieć czegoś więcej to przez ostatnie trzy lata przyszedłby do szkoły i zorientował się
w temacie. Ja bynajmniej nie miałem zamiaru nalegać na to aby w końcu się w niej pojawił.- Wziął byś się w końcu do roboty! Myślisz, że całe życie będziesz na moim garnuszku?! Może jeszcze skończysz jak twoja matka?!
- Nie, ojcze.- Powiedziałem pokornie chociaż w rzeczywistości zagotowało się we mnie. Miał czelność wspominać przy mnie tą kobietę! Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że jakbym mógł to bym ją zabił własnymi rękoma. Oczywiście gdyby już dawno nie wąchała kwiatków od spodu.
- Na ostatnie trzy miesiące szkoły załatwiłem ci korepetytora.- Powiedział już spokojniej. Zerknąłem na niego zaskoczony po czym ponownie spojrzałem przed siebie kiedy zgromił mnie swoim spojrzeniem. Po cholerę mi jakiś pieprzony korepetytor.- Planuje w domu remont, więc będę spał w swojej pracy. Ty na czas remontu zamieszkasz właśnie z owym korepetytorem.
- Słucham?
- To co słyszałeś! Spakuj się. Z tego co pamiętam ta cholerna baba ma się tutaj pojawić za jakąś godzinę.
- Jestem tutaj od piętnastu minut.- Zagrzmiał nieznany mi głos. Odwróciłem się patrząc na kobietę, którą widziałem po raz pierwszy w życiu. Wysoka, szczupła kobieta ubrana w czarne jeansy, koszulę w czarno-czerwoną kratę wciągniętą w spodnie. Burza czarnych loków opadała na jej ramiona. Wysokie buty na obcasie.
- Przyszłaś.- Jęknął mój ojciec. Nie przepadał za nią?- Keiichi idź się spakuj.
- To on?
- On. Nie widać?
- Myślałam, że może kolejnego bachora sobie zmajstrowałeś.- Drwiący głos kobiety sprawił, że po moim ciele przebiegł silny dreszcz.
- Jedno utrapienie mi wystarczy.
- Nie powinieneś tak mówić o…- Nie słuchałem już ich. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w kierunku swojego pokoju.

**
Siedziałem na przedzie wielkiego auta terenowego. W bagażniku spoczywały moje dwie torby podróżne oraz plecak szkolny. Na kolanach trzymałem laptopa. Nadal nieznana mi kobieta „żegnała” się z moim ojcem na schodach domu. Chociaż nie wiem czy wyzywanie go od różnych i mieszania jego (o zgrozo) pokornie przyjmującej te ataki osoby można było nazwać „żegnaniem się”. Kobieta
z rozmachem zamknęła drzwi samochodu warcząc cicho pod nosem.
- No cholerny gówniarz!
- Ja?- Zapytałem zaskoczony. Przecież ja jej nic nie zrobiłem. Jeszcze, ale to mały szczegół, który miałem nadzieje długo będzie istniał w naszych wspólnych relacjach.
- Nie! To chyba oczywiste, że mówię o Yoshimitsu.- Odpaliła samochód. Otworzyłem szeroko oczy. Ta kobieta mówiła do mojego ojca po imieniu.- Jak nie potrafi się zabezpieczać to niech bierze odpowiedzialność za swoją głupotę.
- No przepraszam. Ja się na świat nie pchałem.- Prychnąłem obrażony patrząc przez okno. Zaśmiała się cicho.
- Wiem. I wcale cię nie obwiniam o to, że masz ojca idiotę. Ja po prostu obwiniam go o to, że jest idiotą.- Powiedziała wjeżdżając na główną drogę.- No ale cóż. Przecież z cofnięcia w rozwoju już się go nie wyleczy.
- Czy… czy mój ojciec coś Pani zrobił, że tak go pani… traktuje?- Zapytałem cicho. Zaśmiała się głośno.
- Wiele. I mi i tobie. I nie mów do mnie „Pani” bo się staro czuje.
- To jak ja mam do pani mówić skoro nawet pani nie znam?- Zapytałem zaskoczony. Zaśmiała się cicho.
- Hitoshi.- Powiedziała. Gapiłem się na nią jak na kretynkę. Przecież to jest męskie imię. Zmierzyłem ją od stóp do głów, ale bujna pierś potwierdziła to co myślałem na początku. To ewidentnie jest kobieta. Kobieta z męskim imieniem. Ale co ja się dziwię. Mój ojciec chociaż facet posiadał żeńskie imię.- Patrz tak na moich starych, a nie na mnie. Nie ja sobie to imię wybrałam.
- Hitoshi-san.
- HI-TO-SHI.- Poprawiła mnie otwierając szeroko usta.
- Hitoshi…- Zaciąłem się. Dziwnie się czułem mówiąc do kogoś starszego bez zwrotów grzecznościowych.- Em… skoro mówi… sz… do mojego ojca po imieniu to musisz go znać.
- Oczywiście, że znam tego cholernego gówniarza. Po trzynastu latach sobie o mnie przypomniał i dzwoni z tekstem „daj temu gówniarzowi korki oraz na trzy miechy go przygarnij”.
- On tak powiedział?
- Co taki zdziwiony? Myślisz, że ten szczyl to jakiś święty jest?
- Dlaczego mówi pani na niego gównia…. mówisz na niego gówniarz i szczyl?
- Skoro jest młodszy niż ja to mogę tak mówić.- Zaśmiała się głośno, kiedy wlepiłem w nią ślepia nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie powiedziała.- Ta. Jestem starsza od niego o dwa lata.
- Szczerze? Nie wyglądasz.
- Dziękuje za komplement.- Zaśmiała się.
- Proszę.- Odparłem. Zerknęła na mnie zaskoczona. Wzruszyłem ramionami.
- Powiedz mi… chodzisz na imprezy?- Zapytała. Przymknąłem na chwilę oczy. Boże święty czy ja wyglądam na kogoś kto chodzi na imprezy?! Czy było ze mną tak źle czy z nią? Bo ja tam nie czułem się jak osoba, która wygląda jakby imprezowała, więc problem musiał leżeć w jej oczach
i braku zdolności oceny sytuacji.
- Nie.
- Nie lubisz?
- Nigdy na żadnej nie byłem.
- Znajomi nie wyciągają cię na imprezy?
- Nie.
- A do baru, restauracji albo karaoke?- Zapytała. Zapadłem się delikatnie w fotel.
- Ja nigdzie nie chodzę.
- Co ty masz za znajomych, że pozwalają ci gnić na chacie?
- Nie mam znajomych.- Odparłem i spojrzałem w stronę okna, kiedy zahamowała gwałtownie i spojrzała na mnie jak na kosmitę. No co miałem jej powiedzieć, skoro to była prawda. Nie miałem znajomych, ludzie za mną nie przepadali, więc z jakiej paki mieli by mnie wyciągać na karaoke, do baru czy też na jakąś imprezę. Nie byłem lubianym typem człowieka. Wytrzymałem jej spojrzenie
z całą posiadaną w sobie godnością i cierpliwością po czym odetchnąłem z ulga kiedy ponownie ruszyła w stronę jej domu.
- Widziałam twoje wyniki egzaminów. Powiedz mi, czy to ze względu na brak znajomych zdałeś prawie wszystkie egzaminy na poziomie 3 roku studiów?- Zapytała. Spojrzałem na nią zaskoczony. Czyli istniał ktoś, kto wiedział, że jako jedyny ze szkoły szedłem w niej poziomem rozszerzonym ze wszystkich przedmiotów?- Z nudów się uczyłeś?
- Ja się nie nudziłem.
- Nie pierdol mi tutaj!
- Czy to, że mam dobre wyniki w nauce świadczy o tym, że musiało mi się w życiu nudzić
i dlatego zakuwałem do testów?
- Tak. Boże drogi. Dziecko czy ty wiesz co się dookoła ciebie dzieje. W liceum praktycznie nic nie robisz. Podejdziesz do egzaminu wstępnego na studia i z aktualnymi wynikami dostaniesz się na trzeci rok wybranych studiów. Pochodzisz na niego, czwarty rok i możesz iść do pracy. A później nie będzie zabawy, szaleństwa i wolności. Tak chcesz skończyć?!
- Tak! Szybciej się od niego uwolnię! Powiedział, że opłaci tylko pierwszy rok moich studiów, a później mam sobie radzić sam w życiu! Nie mam wyboru jak co niektórzy!
- Oj przymknij się! Zawsze jest jakiś wybór! I każdy go ma!
- Mylisz się.
- Myślisz?- Zapytała drwiąco i zatrzymała się przed sporej wielkości wieżowcem. Zerknąłem na niego. Czyli, że niby teraz to tutaj będę mieszkać? Drugi koniec miasta i od mojej szkoły i od mojego wcześniejszego domu. Godzina drogi pociągiem. Z trzema przesiadkami. W co ten idiota mnie wpakował?!- Odpowiedz. Ktoś ci każe kogoś zabić. Zabijasz go czy puszczasz wolno.
- Puszczam wolno.
- Ktoś się nad tobą znęca w szkole. Donosisz na tą osobę czy radzisz sobie z tym sam?- Zapytała przyglądając mi się uważnie. Gapiłem się na nią jak na idiotkę.- Mówiłam ci, że tak to się gap na swojego ojca nie na mnie.
- Radzę sobie z tym sam.
- Zabezpieczanie się czy wpadka?
- Zabezpieczanie się.
- Stracić wzrok czy stracić słuch?
- Stracić wzrok.
- Chłopak czy dziewczyna?
- …- Zaciąłem się. Na to pytanie nie odpowiedziałem.- Po co te wszystkie pytania?
- Zawsze jest wybór. Tylko nam się wydaje, że jest inaczej. Teraz weźmy np. tak, ktoś ci każe zabić człowieka, który w tym momencie dobiera się do małej dziewczynki aby ją zgwałcić. Puszczasz go wolno. Znęcają się nad tobą w szkole. Milczysz o tym. Przez to osoby, nad którymi również się znęcano też milczą. Ktoś nie wytrzymuje i odbiera sobie życie. Zabezpieczasz się a w przyszłości na starość jesteś sam bo nie ma przy tobie nikogo. Tracisz wzrok i nie widzisz jak ktoś podkłada bombę w centrum handlowym. Wszyscy umierają. Wybierasz dziewczynę, a chłopak który cię kocha nie mówi ci o tym po czym scenariuszy jest wiele. Musisz rozważyć wiele możliwości bo nigdy nie wiesz co się stanie. Fakt ten idiota mógł ci tak powiedzieć. Dobra. Opłaci ci jeden rok studiów. Co robisz później? Dalej studiujesz, ale szukasz sobie skromnego mieszkania, idziesz do pracy czyli
w przyszłości udowodnisz pracodawcy, że potrafisz radzić sobie w trudnych sytuacjach i możesz robić kilka rzeczy na raz. A to dobre punkty w oczach chlebodawcy. Ale kto ci da prace jak jesteś aspołeczny i nie rozmawiasz ze swoimi rówieśnikami.
- Zejdź ze mnie.- Warknąłem kiedy wyciągnęła kluczyki ze stacyjki. Zaśmiała się głośno.
- Nie mam zamiaru na ciebie wchodzić.- Powiedziała tajemniczym głosem uśmiechając się pod nosem.
Czy ta babka miała wszystko po kolei w łepetynie?

Bo ja szczerze w to wątpiłem…
**************************
I jak wam przypadlo do gustu??
Zapraszam za tydzień na kolejny rozdział:)
Pozdrawiam Gizi03031;*

niedziela, 16 lipca 2017

Ostatnia Klasa 1

Hejka.
zapraszam na króciutką nowość. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Miłego czytania życzę:)
****************************************
Nigdy to nikogo nie zastanawiało. Dlaczego imię i nazwisko niektórych na tablicy wyników egzaminów śródsemestralnych napisane jest na zielono, a innych na czarno. Nikt nawet nie wysilał się z tym aby zerknąć na legendę w dolny prawy róg owej tablicy. Bo i po co, jak i tak nie byliby w stanie rozczytać tej łamigłówki. A było to takie łatwe. Imię i nazwisko zaznaczone na zielono- PR, Imię
i nazwisko zaznaczone na czarno- PP. Nic trudniejszego.
Wypuszczając głośno powietrze z płuc stanąłem za grupką chłopaków, z którymi jakoś nie chciałem mieć spotkania bliższego, dalszego czy jakiegokolwiek innego stopnia. Nie rozumiałem nawet dlaczego stanęli po tej stronie tablicy, skoro wszyscy ze szkoły i tak wiedzieli, że znajdują się oni na szarym końcu długiego kawałka białego papieru. Zerknąłem na samą górę wiedząc, że znajdę tam swoje nazwisko. I było. Jako jedyne napisane zielonym kolorem. Liczba punktów 790/800 PR. Poprawiłem okulary, które zsunęły mi się na czubek nosa i cofnąłem się pod ścianę, kiedy stojący przede mną osobnicy innego gatunku zaczęli przepychać się na środku żółtego korytarza.
Najgorszy (pod każdym względem i znaczeniem tego słowa) z nich wszystkich wpadł na mnie z impetem wbijając mi łokieć w splot słoneczny. Wyplułem gwałtownie powietrze z płuc
i otworzyłem szeroko oczy. Odbił się nogą od ściany (zahaczając piętą o moje udo) i pognał ze śmiechem za swoimi kumplami. Jęknąłem z bólu.
Cóż za neandertalczyk!
-Pierwotniak.- Jęknąłem pod nosem otrzepując spodnie mundurka. Czy oni na poważnie myśleli, że mój poziom inteligencji jest taki sam jak ich – no przepraszam, niższy już być nie może! Jeżeli myśleli, że ja nie wiem co oni robią to przewyższyli swój poziom i dawno opadli niżej niż dno ludzkiej głupoty.
Zmierzając w stronę swojej klasy pokręciłem przecząco głową. Jeszcze tylko trzy miesiące
i koniec. Będę mógł się uwolnić od tych ograniczonych ludzi, z którymi musiałem uczęszczać do szkoły.
To nie tak, że nienawidziłem całego mojego otoczenia. To oni nie przepadali za mną. Imprezowicze, sportowcy, lalunie, nerdy, metalowcy, dresy, kudłaci czy całkowicie pozbawieni włosów, blondynki, rudzi czy szatyni.
Wszyscy.
 W szkole rozmawiali ze mną tylko nauczyciele. Dosłownie. Nawet sprzątaczki ze mną nie rozmawiają. Tak więc i ja z nikim nie gadałem. Nie było mi to potrzebne do szczęścia. Wytrzymałem prawie trzy lata, wytrzymam trzy miesiące.
- Keiichi!- Odwróciłem się jak na komendę. Wiedziałem, że to któryś z nauczycieli. Nie pomyliłem się. W moją stronę zmierzał nauczyciel od historii, z którym właśnie miałem lekcje. Spoko koleś po trzydziestce. Kilka dni temu wrócił po trzytygodniowym zwolnieniu. Miesiąc temu
w wypadku samochodowym zmarła jego żona zostawiając go i dwie ich córki bliźniaczki (sześcioletnie potwory) w żałobie. Lubiłem jego lekcje. Były przejrzyste i klarowne. Takie… ciekawe. A najciekawsze było w tym to, że neandertalska część szkoły rozumiała jego wykłady. Zatrzymał się przede mną z torbą na laptopa przewieszoną przez ramię, dziennikiem pod pachą, wielką torbą jak
z supermarketu załadowaną masą zeszytów oraz dużą stertą równo ułożonych kartek. Wziąłem je od niego bez słowa.- Życie mi chłopie ratujesz.
- Co najwyżej obolałe mięśnie ramion.- Odparłem. Zaśmiał się głośno.
- Żartowniś z ciebie jak zawsze.
- Wiem.- Wzruszyłem ramionami. Znowu się zaśmiał. Spojrzałem na niego. Blada twarz
i fioletowe sińce pod czerwonymi oczyma.
- Tak właściwie…- Zaczął. Przekrzywiłem delikatnie głowę w bok. Zrobił się delikatnie czerwony.
- Wali pan. Najwyżej panu nie odpowiem.- Powiedziałem chociaż wiedziałem co się święci. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Pomożesz mi.
- A jaki dzisiaj temat mamy na lekcji?
- Powtórka z I i II wojny, oraz dwudziestolecia międzywojennego no i tego co się działo trochę przed I wojną.
- Pomogę.- Odpowiedziałem zatrzymując się przed drzwiami klasy, w której ktoś głośno się śmiał. Zacisnąłem mocniej zęby.
- I znowu życie mi ratujesz.- Zaśmiał się otwierając drzwi od klasy. Wiedział, że tym razem mu nie odpowiem. Nie odzywałem się w swojej klasie. Nie gadałem z nikim.- Weź swoje rzeczy
i podejdź do mojego biurka, a was wymoczki proszę o ciszę.- Dodał kładąc swoje rzeczy przy biurku. Położyłem na nim stertę papierów, które tutaj przyniosłem i poszedłem do swojego miejsca zgarniając z niego swoją torbę. Zerknąłem na nią i przymknąłem na chwilę oczy. Czułem na sobie ich spojrzenia, ale nie dam im tej satysfakcji. Podszedłem do biurka i stanąłem koło niego.- Keiichi…
-…- Pokręciłem przecząco głową. Wyrwał mi z rąk torbę. Cmoknąłem cicho pod nosem po czym utkwiłem spojrzenie w tablicy usztywniając swoje ciało w pozycji pionowej. Otworzył ją bez mojego pozwolenia.
- Co to jest?- Zagrzmiał chłodno. Wiedziałem co tam znalazł, wiedziałem skąd to się tam wzięło, ale nie mogłem mu tego powiedzieć.
- Moje dzisiejsze śniadanie pękło i zalało mi wszystko w torbie.
- Keiichi.
- Jogurt pękł. Zalał wszystko.- Nie patrzyłem na niego. Uderzył otwartą ręką o blat stołu. Nawet nie drgnąłem. Byłem do tego przyzwyczajony.
- Ty masz skazę laktozową więc to nie był twój jogurt!- Krzyknął. Zerknąłem na niego
z ukosa.
Pamiętał!
Wspomniałem mu o tym prawie trzy lata temu, kiedy jako jedyny nie wypełniłem wniosku
o mleczny dzień w szkole. Akcja miała za zadanie raz w tygodniu dostarczać bydłu z tego przybytku jakim była szkoła coś z nabiału. Nie chciałem tego. Powiedziałem dlaczego. A on to zapamiętał.
W klasie zapanowała cisza. Jak nie znasz swojego wroga to właśnie tak się możesz wpakować
w tarapaty!
- Mamy nową gosposie. Chyba nie zapoznała się z informacją dotyczącą tego co jem, a czego nie. Po powrocie będę musiał ją upomnieć, za to co zrobiła.
- Mówisz prawdę?
- Mówię.- Skłamałem patrząc się na tablice. Wypuścił głośno powietrze z płuc. Po klasie rozniosły się ciche szepty.
- Spójrz na mnie i powiedz, że mówisz prawdę.- Spojrzałem mu głęboko w oczy.
- Mówię.- Jego wzrok był nieustępliwy. Wyraz twarzy poważny.
- Obiecaj, że jeżeli kłamiesz, to na forum szkoły powiesz to co ostatnio wyznałeś mi w moim gabinecie. W końcu mówisz prawdę więc nie masz się, co…- Urwał, kiedy odwróciłem się w kierunku klasy. W pomieszczeniu zapanowała cisza, kiedy gapiłem się na innych wzrokiem żądnym mordu. Wiedziałem kto to zrobił, ale nie miałem zamiaru gapić się na tego osobnika. Wtedy nasz nauczyciel od historii miałby potwierdzenie tego kto to zrobił no i do tego miałby ze mnie i z mojej głupoty polewkę.- Obiecasz?
- Oczywiście, że nie mogę tego zrobić.- Powiedziałem odwracając się w jego stronę. Wyciągnąłem rękę w stronę swojej torby.- Nie jem nabiału, a czy to nowa czy stara gosposia żadna nie byłaby na tyle pusta i cofnięta w rozwoju, aby władować mi takie gówno do plecaka.- Odparłem chłodno. W klasie zapanowała cisza. Nauczyciel wiedział. Wiedział. Znał mnie. Dlatego już nic więcej nie powiedział. Podał mi tylko czerwony długopis, a ja zająłem jego miejsce.
- Sprawdzimy… Em… dyżurny niech sprawdzi obecność.- Poprawił się i wygrzebał stertę zeszytów podając mi je. Wiedziałem co miałem robić. Teraz tylko najważniejsze pytanie „czy będę na tyle opanowany i skupiony, aby z nerwów nie zrobić dziury w zeszycie przypadkowego ucznia?”.- Daiichi do cholery! Obecność sprawdź!
- To też może sprawdzić.- Odparł chłodno wysoki chłopak zaczesując swoje czerwone włosy do tyłu.
- „To”?- Nauczyciel spojrzał do dziennika po czym wciągnął głośno powietrze do płuc.- DAIICHI!- Zerknąłem na dłonie nauczyciela, które zaczęły delikatnie drżeć. Mało miał stresu ostatnimi czasy, to jeszcze ten idiota musiał go dobijać. Sięgnąłem po dziennik, ale nie pozwolono mi go zabrać.
- Wie pan co ja myślę o takich sytuacjach.- Powiedziałem nie opuszczając wyciągniętej ręki. Zerknął na mnie.
- Dlaczego nie ma w tej klasie nikogo równie inteligentnego jak ty?- Jęknął zrezygnowany
i podał mi dziennik.
- Dziękuje.- Odparłem i zerknąłem po klasie sprawdzając kto jest, a kogo nie było. Napotkałem czujne, czerwone spojrzenie śledzące każdy mój ruch. Opuściłem spojrzenie w dół planując już swój powrót do domu. Chociaż ktoś inny nazwałby to „Planem ucieczki”. Z każdą chwilą która przybliżała mnie ku dzwonkowi sprawiała, że moje ciało sztywniało sprawiając mi ból.
Spojrzałem w stronę drzwi kiedy nauczyciel zatrzymał się z wyciągniętą w górę ręką
i pozwolił intruzowi zakłócić jego zajęcia. Uniosłem do góry brew, kiedy dojrzałem przed sobą znajomą sylwetkę odzianą w czarny, idealnie skrojony garnitur.
- Tak?- Zapytał nauczyciel, kiedy wysoki mężczyzna podszedł do niego z małą karteczką. Spojrzałem na nich.- Keiichi. Spakuj się. Możesz już iść.- Dodał wkładając karteczkę do dziennika.
- Paniczu.- Mężczyzna odezwał się chłodnym, formalnym głosem. Wypuściłem głośno powietrze i sięgnąłem po swoją torbę.
- Wrócił?- Zapytałem. Kiwnął tylko głową. Zacisnąłem mocniej zęby po czym podszedłem do niego.- Prowadź. Do widzenia.- Dodałem do nauczyciela po czym nie zaszczycając nikogo nawet jednym spojrzeniem ruszyłem za swoim prywatnym ochroniarzem i szoferem w jednym do zaparkowanego na tyłach szkoły czarnego samochodu. Spojrzałem jeszcze raz na budynek po czym zasiadłem do wnętrza auta.
Nie wiedziałem kiedy znowu będzie mi dane ujrzeć owy przybytek.

 ***********************************
 Pierwszy rozdział to prędzej takie wprowadzenie, ale mam nadzieję że wam się podobał:)
zapraszam za tydzień, trzymajcie się ciepło.
Pozdrawiam 
Gizi03031;*















niedziela, 9 lipca 2017

Karida 3.

No hejka. Dzisiaj żegnamy się już z króciutkim opowiadaniem zatytułowanym jako Karida. Może kiedyś przysiąde i napiszę do niego One-Shota (taki miałam kiedyś zamiar) i się dowiecie, czy wszystko się między nimi dobrze ułożyło. A teraz nie zanudzam i zapraszam do czytania:)
*************************************
Trzy miesiące.
            Tyle wytrzymałem jak na dzień dzisiejszy. Podejrzewam, że duży wkład w to ile wytrzymałem miało to iż Zeno oraz Paxi nie dali mi spokoju i dbali o mnie na tyle na ile im pozwalałem (czasami trochę więcej). Dzień po tym jak zacząłem pracę pojechałem do szkoły razem z Zeno i zrezygnowałem z niej. Dyrektor z początku był zaskoczony, że wytrzymałem tylko dzień po czym zaczął się śmiać, że spodziewał się czegoś większego po tym jak połamałem rękę uczniowi. Zamilkł kiedy Zeno całkowicie kontrolowanym ruchem swojej reki pozbył się jego sztucznej szczęki z ust. Uniosłem wtedy tylko brwi do góry po czym wyszedłem z jego gabinetu. Po drodze musiałem przytrzymać Zeno (i to dość mocno) ponieważ na korytarzu minęliśmy Kalos’a i ten chciał się na niego rzucić z pięściami.
            Trzy miesiące.
            Byłem na siłę karmiony i pojony. Wyprowadzany na spacery aby moje ciało chociaż trochę zażyło kąpieli słonecznych. Miałem jeszcze na tyle godności, że dawałem sobie radę (wiedziałem, że nie potrwa to już długo) sam się wykąpać. Było ciężko. Wszystko mnie bolało. Nocami miałem koszmary dlatego cały czas byłem zmęczony. Najchętniej to wcale bym nie wychodził z łóżka. Moje apatyczne nastawienie do świata dobijało mnie jeszcze bardziej. Zeno zasugerował abym zadzwonił do matki i z nią pogadał. Kategorycznie odmówiłem mówiąc, że nie mam ochoty rozmawiać z tą kobietą.
            Starałem się właśnie zasnąć kiedy dobiegły mnie z dołu pewne krzyki. O tej godzinie nie było to normalne zachowanie więc chcąc nie chcąc po tym jak po dziesięciu minutach krzyki nie ustały postanowiłem zmusić swoje obolałe, ospałe i ociężałe cielsko do zawleczenia swojego tyłka piętro niżej aby dowiedzieć się co takiego zakłócało moje próby zaśnięcia.
            - No ty chyba głupi gówniarzu ocipiałeś!- Paxi darł się co sił w płucach. Skrzywiłem się wchodząc do środka.
            - Przestań drzeć tą papę. Ludzie spać chcą.- Jęknąłem unosząc głowę do góry. Stanąłem zaskoczony na środku lokalu, kiedy dojrzałem znajomy rudy kolor włosów. Przekrzywiłem zaciekawiony głowę w bok po czym zaśmiałem się gorzko.- Akagami ten facet jest zajęty więc nie startuj do niego, bo i tak…
            - Kolejny który ocipiał.- Warknął Paxi. Złapałem się za krocze i zacisnąłem na nim palce.
            - Prędzej ochujałem.- Poprawiłem go. Usiadłem przy barze i spojrzałem na niego.- Zrobisz mi coś do picia?
            - Co byś chciał?
            - Wodę.
            - Sok pomarańczowy.- Poprawił mnie.- Dobra. To będzie sok pomarańczowy skoro tak bardzo o niego prosisz.- Uśmiechnął się i zabrał się za ręczne wyciskanie soku. Nigdy nie podawał tutaj czegoś z kartonu. Skoro sok to musi być wyciskany z prawdziwych owoców. Po chwili postawił na barze dwie szklanki. Jedną podał mi, drugą przesunął w stronę tego dzieciaka, który nie wiadomo czego tutaj szukał. Wciągnąłem cicho powietrze przez nos po czym zaparłem się mocno o bar kiedy zakręciło mi się w głowie.
            - Co jest?- Zapytał Paxi wychodząc z zaplecza. Pokręciłem przecząco głową.
            - Nic. Po prostu nosi on na sobie jego zapach.- Powiedziałem cicho i przetarłem obolałe czoło.- To nic takiego.
            - Jakoś nie wygląda to jak nic takiego.- Powiedział i postawił przede mną obrane i pokrojone jabłko. Skrzywiłem się delikatnie.- Zjedz.
            - Nie chcę.
            - Chcesz, chcesz.- Poprawił sobie włosy i spojrzał na coś za moimi plecami. Nie musiałem się odwracać. Wystarczyła mi radość jaka malowała się na jego twarzy, aby wiedzieć co takiego zobaczył.
            - A ten tutaj czego znowu szuka?- Warknął Zeno i podszedł do Paxi. Pocałował go delikatnie w policzek po czym spojrzał na nas.- Co?
            - Chcę pogadać z panem Echthra.- Powiedział. Zakrztusiłem się sokiem. Po doprowadzeniu swojej zaplutej brody do porządku spojrzałem na niego zaskoczony. Co za pan?
            - Słucham?
            - Potrzebuje pana pomocy.- Zaczął. Zmarszczyłem czoło. Dlaczego mam mu pomagać?- Wiem o czym pan myśli, ale…
            - Wątpię abyś wiedział…
            - „Dlaczego mam mu pomagać skoro to przyjaciel Kalos’a. Niech mu Kalos pomoże”.- Powiedział idealnie imitując mój ton głosu. Skrzywiłem się. Dobry był.- Mówiłem, że wiem o czym pan myśli. I gdyby nie chodziło o to, o co mi teraz chodzi to pewnie poszedłbym do Kalos’a prosić o pomoc, ale nie mogę.
            - Dlaczego?- Zapytałem cicho. Rozmawianie o tym dzieciaku sprawiało mi ból.
            - Bo chcę żeby pan pomógł właśnie jemu.- Powiedział. Odstawiłem powoli szklankę, na blat baru po czym spojrzałem mu uważnie w oczy. Ja miałbym mu pomóc? Jak? Skoro sam umierałem przez to, że mnie odrzucił.
            - Słucham.
            - Jego rodzice wywalili go z domu…- Przerwał kiedy wstałem gwałtownie, przewracając krzesło na którym siedziałem. Obejrzałem się za ramię na okno za którym mocno sypał śnieg.
            - Gdzie on teraz jest? U ciebie?
            - Był. Z początku. Przez pierwsze trzy tygodnie. Później stwierdził, że nie może siedzieć mojej rodzinie na głowie. Przychodzi do nas raz w tygodniu aby przebrać się w coś czystego, wykąpać się, zjeść raz w tygodniu coś ciepłego. Wszystkie jego rzeczy zostały u mnie więc aktualnie niczego przy sobie nie ma.
            - Dlaczego nie siedzi u ciebie…
            - Mieszkam z matką i piątką rodzeństwa. Od zawsze było u nas ciężko. Mama powiedziała, że może u nas na trochę zostać, ale nie mógłby zostać do końca szkoły. Po zakończeniu roku i tak chciał się wynieść z tego miasta. Ale teraz…
            - Dlaczego rodzice wywalili go z domu?- Zapytałem. Nie interesowało mnie to, że kolejny raz z rzędu mu przerwałem. Chciałem wiedzieć wszystko już, teraz, natychmiast! Chłopak zacisnął usta w cienką linię. Czekałem cierpliwie. Wiedziałem, że w końcu mi to powie.
            - To przez to, że… Pan się tutaj pojawił.- Mruknął cicho. Zacisnąłem palce na jego przedramieniu.
            - Słucham?
            - Jego rodzice od zawsze mu powtarzali, że kiedy pojawi się jego Ypiréti to wywalą go z domu. W końcu Pan powinien mieszkać ze swoją własnością. Więc nie będzie problemu aby rodzina Ypiréti przyjęła Ploiarcho pod swój dach. Więc kiedy zobaczyli zmianę w jego aurze spakowali go i wykopali na bruk.
            - Kiedy…?
            - Będzie zły jeżeli coś jeszcze powiem.
            - Kiedy się pytam?- Warknąłem łapiąc się za serce. Czasami miałem takie ataki bólu. Wiedziałem, że za chwilę mi przejdzie.
            - Dwa dni po tym jak odszedł pan z pracy.- Powiedział. Uderzyłem pięścią w bar.
            - On mnie nie chce, a dał się wywalić z domu jak jakiś…!
            - Mylisz się!- Krzyknął wstając gwałtownie. Spojrzałem na niego.- Mylisz się.- Powtórzył spokojniej. Spojrzałem na Zeno i Paxi. Przyglądali nam się uważnie, ale milczeli. Pozwalali mi decydować.
            - Powiedział, że mam się do niego nie zbliżać i nie odzywać się do niego. Nie chce mnie.
            - Chce! Nawet nie wiesz jak bardzo wyzywał tego tutaj i jak bardzo chciał go zabić kiedy zobaczył jak wsiadasz do jego samochodu.- Płynnie przeszedł z „pan” na „ty” i dźgnął palcem powietrze pomiędzy nim a Paxi.- On cię chcę.
            - Jakoś nie chcę mi się w to wszystko wierzyć. Skoro go chcę to dlaczego go odrzucił i doprowadził go do takiego stanu.- Warknął Zeno pojawiając się po mojej prawej stronie. Zerknąłem na niego. Położył mi rękę na ramieniu.
            - Uwierzcie mi!
            - Wyjaśnij to.
            - Nie mogę.
            - Dopóki nam tego nie wyjaśnisz, nie pozwolę Echthra’e pójść do tego cholernego dzieciaka.- Powiedział mocno blondyn. Wiedziałem, że nie mam co się z nim o to kłócić bo i tak postawi na swoim.
            - Eh… On od zawsze ciebie szukał. Od kiedy poszedł do przedszkola. Całą podstawówkę, gimnazjum i dwa lata liceum. Każda wycieczka szkolna, każde spotkanie z ludźmi z innych szkół. Spotkania na portalach internetowych. Jego rodzina mieszka w różnych małych wioskach. Zna tam dosłownie każdego. Od dzieciaka do starego. Szukał i tracił nadzieję. A w gimnazjum się załamał. W tamtym okresie poznał wielu Ploiarcho oraz Ypiréti i coś zauważył. Nie wyglądał jak Pan. Był niski, szczupły. Bardziej wyglądał jak Ypiréti. Nie mógł chronić nikogo. Sam wyglądał jakby wymagał ochrony. Zaczął ćwiczyć aby zyskać siłę, ale bał się, że to może nie wystarczyć.- Zaśmiał się cicho.- W gimnazjum powiedziałem mu, że jeżeli do trzeciej liceum nie znajdzie swojego Ypiréti to ja z nim zostanę. Śmiał się i powiedział, że spoko o ile mnie wcześniej nie udusi. Dość często uciekł na kilka dni z domu i zostawał wtedy u mnie. Dużo rozmawialiśmy. Mówił, że o niczym tak nie marzy jak o tym, aby w końcu móc ciebie spotkać. No a ty łamiesz rękę jego przyjacielowi.
            - Który mnie macał.- Powiedziałem na swoją obronę. Zaśmiał się.
            - Gdybym wiedział kim dla niego jesteś nie ruszyłbym cię palcem. Zdenerwował się na ciebie to fakt, ale to mi wpierdolił za to, że cię ruszyłem. Powiedział, że na drugi dzień z tobą porozmawia i przeprosi za swoje słowa, a ty pojawiasz się w szkole z innym facetem po czym odchodzisz z pracy. On wraca do domu i dowiaduje się, że już tam nie mieszka.
            - Gdzie… gdzie on jest?
           
            ***

            Paxi odjechał w stronę baru zabierając wcześniej wszystkie rzeczy Kalos’a do mojego mieszkania. Czy dzieciak będzie chciał czy nie zabieram go do siebie.
            - Tutaj w lewo.- Powiedział rudowłosy do Zeno, który prowadził samochód. Bez słowa skręcił w lewo. Jechał jakieś dziesięć minut po czym zatrzymał się koło jakiś starych, sypiących się ruin. Przełknąłem głośno ślinę patrząc na te budynki. Nie podobały mi się.- To tutaj.
            - Dobra. Zgarniamy gówniarza i wracamy do domu. Za dwie godziny mam klienta.- Mruknął Zeno wysiadając z samochodu. Rudy spojrzał na niego znacząco.
            - Jest tatuażystą, nie dziwką.- Poprawiłem jego myśli. Zarumienił się dając mi potwierdzenie moich domysłów. Zamarłem.- Ja… nie mogę iść.
            - Co?- Zapytali obaj zaskoczeni, kiedy zamarłem w połowie wychodzenia z samochodu.
            - Nie mogę się do niego zbliżać.
            - Żartujesz?- Zapytał Zeno.
            - Pamiętasz jak Paxi powiedział ci, że masz iść się utopić albo dać dupy połowie miasta?- Zapytałem chłodno wracając na swoje wcześniejsze miejsce.
            - Woda była zimna.- Mruknął tylko i zamknął drzwi po mojej stronie. Ruszył razem z nastolatkiem w stronę budynku. Okryłem się jednym z dwóch puchowych kocy naciągając go po same uszy. Jakaś siła kazała mi wyjść z samochodu i odejść samotnie w stronę miasta, ale zmęczenie w moim ciele mi na to nie pozwalało. Zamknąłem delikatnie oczy chcąc na chwilę odpocząć. Tylko chwila, później będzie znowu mógł mnie wyzywać od różnych i znowu dać mi jakiś rozkaz, który zapewne mnie zabije.
            - Echthra… Echthra…
            - Mmmm?- Zapytałem cicho otwierając delikatnie oczy. Byłem niesiony przez Paxi po schodach. Dobrze znanych mi schodach.- Co…?
            - Zasnąłeś.- Powiedział. Przyglądał mi się uważnie przytulając mnie mocniej do swojego wielkiego cielska. Zadrżałem z zimna. Chciałem już się znaleźć w swoim cieplutkim łóżku.
            - A gdzie…- Urwałem kiedy otworzył drzwi do mojego domu i bez problemu dotarł do mojej sypialni. Położył mnie na wielkim łóżku pozbywając się po chwili grubej, zimowej kurtki oraz ciężkich butów. Unikał mojego spojrzenia. Czyli… nie udało…
            - Zeno zabrał go na chwilę do nas na mieszkanie. Powiedział, że mam tam nie wchodzić bo gorzko tego pożałuję.- Stęknął głośno i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił do niego niosąc w ręku wielki kubek z ciepłą herbatą z cytryną i miodem.- Wypij. Rozgrzejesz się.
            - Dziękuje. I przepraszam.     
            - Podziękowania przyjęte, a za przeprosiny masz w zęby.- Syknął i usiadł sobie wygodnie obok mnie. Oparłem głowę na jego ramieniu.
            - Jak myślisz? Będzie chciał tutaj zostać?
            - Zeno to z nim załatwi.
            - Nie chcę go do niczego zmuszać. Jeżeli będzie chciał to pod koniec szkoły będzie mógł odejść, a ja…
            - Nie.- To krótkie słowo nie padło z ust Paxi. Zamarłem. Paxi wyciągnął z moich dłoni kubek z herbatą i odstawił go na szafce nocnej. Poklepał mnie delikatnie po głowie po czym wyszedł bez słowa nie racząc mojego gościa nawet jednym spojrzeniem.- Nie odejdę pod koniec szkoły.- Padły chłodne słowa. Starałem się na niego nie patrzeć, ale nie mogłem. Mój wzrok sam siebie podążał w jego stronę. Nie odejdzie pod koniec szkoły, więc… wcale tutaj nie zostanie? Odwróciłem twarz w prawą stronę byle tylko nie zobaczył moich czerwonych i wilgotnych oczu.- I dlaczego się na mnie nie patrzysz? Nie podoba ci się to?! To po co mnie tutaj przyciągnąłeś, skoro…?!- Urwał. Zakryłem usta dłońmi. Chyba nie…? Drgnąłem kiedy poczułem jego rękę na swoim ramieniu. Nie mogłem powstrzymać drżenia ramion.- Echthra.- Dodał cicho. To było dla mnie kroplą, która przelała czarę goryczy. Rozbeczałem się. Tak. Nie rozpłakałem, ale wręcz rozbeczałem. Jak małe dziecko.- Chodź tu do mnie.- Wykonałem jego rozkaz łapiąc mocno połać jego czystej i świeżej koszulki w swoje drżące palce.- Powiedz dlaczego płaczesz.- Cofnął swoje dwa wcześniejsze polecenia. Mogłem się do niego zbliżyć. Mogłem się do niego odezwać.
            - Mam już dosyć! Zabij mnie! Po prostu mnie zabij! Najpierw zabraniasz mi się do siebie zbliżać i z tobą rozmawiać, a teraz chcesz odejść! Więc po prostu…
            - Zamilknij.- Warknął. Zachłysnąłem się powietrzem. Znowu!- Tylko na chwilę. Jak skończę mówić wtedy się odezwiesz.- Dodał już delikatniej. Kiwnąłem delikatnie głową.- Ja cię nie chcę zostawiać! W ogóle! A ty mówisz, że po zakończeniu roku mogę się wynieść! Osiemnaście lat na ciebie czekałem i mam cię tak po prostu zostawić?! No chyba ochujałeś na starość!- Objął mnie mocno ramionami, które drżały bardziej niż moje. Zamarłem na chwilę po czym nie myśląc za wiele zagarnąłem jego drobne ciało w swoje ramiona.
            - Ja czekałem dwadzieścia sześć lat gówniarzu. Dwadzieścia sześć lat. Nie pozwolę ci odejść. A jeżeli kiedyś o tym zamarzysz to mnie po prostu zabij.
            - Nikt cię nie będzie zabijał!- Warknął i unosząc się na drżących kolanach wpił się w moje lekko uchylone usta. Zamarłem kiedy jego sprawny języczek utorował sobie drogę do mojego wnętrza. Jęknąłem cicho pozwalając mu na to przez chwilę po czym pociągnąłem go na łóżko i popychając go na plecy zawisłem nad nim przejmując kontrolę nad pocałunkiem. W pierwszej chwili cały zesztywniał, ale później oddał pocałunek ulegając mi całkowicie. Rozsunął swoje nogi przyciągając mnie bliżej siebie. Wciągnąłem głośno powietrze przez nos kiedy przeciągnął paznokciami po moim karku.
            - καρδιά (czyt. Karida).- Szepnął cicho do mojego ucha po czym znowu mnie pocałował. W tym momencie myślałem, że szczęście rozsadzi moje serce oraz całe ciało.
            Oznaczył mnie!
            Zaakceptował.
            Powiedział, że jestem jego…
            Może to za szybko, ale już nie mogłem się doczekać kiedy będę mógł powiedzieć moją część oznaczenia. Nic nie mówił, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będę jeszcze w stanie powiedzieć mu tego szczerze. Wszak po tym co przeszliśmy i kiedy się poznaliśmy nie mieliśmy czasu na to aby został spełniony ten ważny warunek związany z Ypiréti.
            Poczekam, a jak będę pewny, że będzie to szczere i zatwierdzenie się dopełni powiem do niego te piękne słowa „Σ 'αγαπώ” (czyt. S 'agapó).
            Wszak odpowiedzią na „serce” zawsze będzie „kocham cię”.




KONIEC

***********************************************************
No i jak wam się spodobało??
Mam nadzieję, że było bardziej ciekawe niż mi się wydaje:)
Dziękuje za uwagę i zapraszam za tydzień:)
Pozdrawiam Gizi03031

sobota, 1 lipca 2017

Karida 2

Hej. Dodaje teraz kolejny rozdział, bo nie wiem, czy w trakcie dnia znajdę czas aby to zrobić.
Za tydzień już się żegnamy z tym opowiadaniem (mówiłam, że będzie króciutkie) i zaczniemy dodawać coś nowego- a ja muszę się zmotywować i dokończyć pisać to co zaczęłam bo się okaże, że nie mam co dodawać xD
*********************************
Znacie to uczucie kiedy wasz czas zatrzymuje się momentalnie? Kiedy widzicie wszystko w zwolnionym tempie a po chwili to wszystko staje. Jedyne co czujecie to krew pędząca w waszych żyłach produkująca duże ilości adrenaliny. Serce walące tak głośno w klatce piersiowej, że aż w uszach dudni. Ciśnienie rozsadzające czaszke i sprawiające ból w oczach. Przeszywający ból zmuszający cię do zamknięcia powiek, ale ty nadal tego nie robisz. Włosy na całym twoim ciele stają dęba. Oddech zatrzymuje się boleśnie w klatce piersiowej. Słowa nie mogą wydostać się przez zaciśnięte gardło. Suchy język drapie po podniebieniu.
            Znacie to uczucie? Jeżeli je znacie to znaczy, że tak jak ja jesteście Ypiréti, które w końcu spotkało swojego Ploiarcho. Kiedy zawsze pytałem innych jak to jest kiedy w końcu się spotyka tego jedynego wszyscy odpowiadali, że nie pamiętają za dużo z tego zdarzania, ale wiedzieli, że było to nieprzyjemne uczucie. Nie dziwiłem im się, że niczego nie pamiętali. Ich to dorwało jak robili jeszcze w pieluchy. Mieli prawo zapomnieć.
            Ja nie zapomnę.
            Nigdy.
            Tego bólu, radości i pożądania zmieszanych razem ze sobą.
            Ciemnoniebieskie oczy patrzące na mnie nienawistnie sprowadziły mnie na ziemię przybijając moje nogi do podłogi. Zacisnąłem mocno szczęki nie chcąc zaprzeczyć na głos temu co widziały moje oczy. Niski chłopak o włosach koloru… niebieskiego (tak, miał niebieskie włosy) i ciemnoniebieskich oczach klękał przy rudowłosym, któremu połamałem rękę. Patrzył na mnie obnażając swoje białe ząbki. Zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem kilka głębokich oddechów uspokajając się w ten sposób. Kiedy otworzyłem je ponownie ciepła czekolada, która przeważnie w nich gościła zmieniła się w chłodny głaz. Długo ćwiczona maska pojawiła się na mojej twarzy. To co prawdziwe ukrywałem głęboko pod nią.
            - Zabierz kolegę do punktu medycznego. Z tego co słyszałem to wiesz gdzie to jest.- Powiedziałem stanowczo po czym całą siłą woli zmusiłem się do tego aby odwrócić się w stronę klasy. Przez moje ciało przebiegł bolesny Skórcz, który chciał mnie zmusić do ponownego spojrzenia na młodego chłopaka. To co zobaczyłem ścięło mnie z nóg…
            - Nie zbliżaj się do mnie i do niego zboczeńcu jebany. Nawet nie myśl o tym aby się do mnie odezwać bo gorzko tego pożałujesz.- Cichy, delikatny głos dotarł do moich uszu. Nie mogłem uwierzyć ile jadu znajdowało się w tym pięknym głosiku. Każde jego słowo ryło swoje niewidzialne ślady na moim ciele. Nie zbliżaj się. Nie odzywaj. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zakręciło mi się w głowie, ale udało mi się to zignorować.
            Szukałem go i znalazłem, ale on powiedział że mam się do niego nie zbliżać.
            On mnie nie chce…
            Wybiegłem bez słowa z klasy, zasłaniając usta wpadłem do toalety, którą dojrzałem wcześniej na początku korytarza.

**

            Siedziałem przed szkołą. Koło mnie na ławeczce siedziała szkolna pielęgniarka, którą okazała się być nauczycielka zabierająca głos w pokoju nauczycielskim. Podała mi kubek z ciepłą herbatą, który tutaj ze sobą przyciągnęła. Na terenie szkoły panowała cisza. Trwała lekcja. Ja na dzisiaj skończyłem. Czekałem właśnie aż przyjedzie po mnie Paxi.
            - Na pewno przyjedzie?
            - Tak. Tylko powiedział aż obudzi Zeno i poprosi go aby zajął się lokalem na ten czas. Niedługo będzie.
            - Radziłabym przez kilka dni leżeć w łóżku i odpoczywać.
            - To mi nie pomoże.
            - Zdaje sobie z tego…
            - Nie zdajesz. Żadne z was sobie nie zdaje sprawy. Wszak każdy człowiek jest inny i inaczej dane sytuacje przeżywa. Więc…
            - Kalos.- Przerwała mi. W sumie mówiła do kogoś kto był za mną. Odwróciłem się na chwilę po czym zacisnąłem mocno zęby zmuszając się aby spojrzeć na auto wjeżdżające na parking. Dobrze znane mi auto. Czarne. Sportowe. Wiecie, takie dla szpanu. A tuż za nim powoli sunąc zajechało jakieś białe, rodzinne, jadące z dużą ostrożnością.- Siostra Akagami przyjechała.
            - Widzę. Ślepy nie jestem.
            - Do mnie nie musisz z ryjem wyskakiwać.- Upomniała go chłodno i spojrzała zaskoczona na mnie, kiedy zebrałem swoje rzeczy i wstałem z ławeczki.
            - Dziękuje bardzo za ciepłą herbatę i za pomoc. Będę już uciekał.
            - Przyjechał ten cały Paxi?- Zapytała. Kiwnąłem twierdząco głową i po pożegnaniu się ruszyłem w stronę zaparkowanego auta. Słyszałem za sobą czyjeś kroki i wiedziałem kto za mną podążał, chociaż dobrym stwierdzeniem by było powiedzenie „nie za mną, a w tym samym kierunku”. Przystanąłem momentalnie kiedy ponownie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
            - Co jest Misiek?- Usłyszałem przed swoją twarzą dobrze znany mi głos. Zadarłem głowę do góry (wyyyyysoooookooooo) aby móc spojrzeć na twarz, do której należał ten głos. Wysoko nad moją głową i nad szerokimi barkami znajdowała się głowa przyozdobiona w długie czarne włosy, brązowe oczy koło których po lewej stronie znajdowała się szeroka blizna. Patrzył na mnie zatroskany. Morda skazańca otoczona aurą troski i zmartwienia.
            - Paxi.- Uśmiechnąłem się blado kiedy złapał mnie pod ramię i pomógł mi dojść do swojego auta. Patrzył na mnie wyczekująco czekając na moją odpowiedź.- W głowię mi się zakręciło. To nic takiego.
            - Oj Misiek, Misiek. Pewnie znowu śniadania nie zjadłeś.- Zaśmiał się i potarmosił mi włosy. Pomógł mi wsiąść do samochodu. Obchodząc ekskluzywną maszynę zatrzymał się na chwilę przy samochodzie stojącym przy nas po czym głośno trzaskając drzwiami zajął miejsce kierowcy. Przeżuł jakieś przekleństwo w swoim języku po czym odpalił silnik i ruszył powoli w stronę bramy wyjazdowej ze szkoły.- Co to za zjebany gówniarz?
            - Który?
            - Ten smerf.- Warknął. Wiedziałem do czego i do kogo pije.
            - Z mojej klasy. Dlaczego pytasz?
            - Bo kiedy wsiadałem do samochodu powiedział, że życzy pedałom miłego jebania na tylnym siedzeniu auta. Czy ten gówniarz jest ślepy i nie widzi mojej aury?- Zasyczał gniewnie podjeżdżając do bramy szkolnej. W lusterku wstecznym dojrzałem stojący za nami samochód.
            - Nie przejmuj się nim.
            - Nie masz ochoty połamać mu rąk i nóg za takie gadanie. Poczekaj aż Zeno się o tym dowie.
            - Nie mów mu.
            - Bo?
            - To Ploiarcho.
            - Wiem. Ja też nim jestem więc to wyczułem.
            - Mój.- Powiedziałem cicho zatapiając się w fotelu kiedy gwałtownie wyhamował i spojrzał na mnie zaskoczony. Samochód za nami zatrąbił ostrzegawczo.
            - Więc dlaczego…
            - On mnie nie chce…- Głos załamał mi się na ostatniej sylabie.
            - Gówniarz!- Krzyknął i jak błyskawica wysiadł z samochodu. Niezdarnie podążyłem za nim doganiając go kilka metrów przed tamtym samochodem. Objąłem go mocno ramionami w pasie i zadarłem głowę do góry.
            - Przestań! Zeno będzie zły! Proszę! Chodź do samochodu. No… Paxi… nie daj się prosić… no…- Lewą dłonią nakierowałem jego twarz w swoją stronę. Zerkały na mnie czerwone oczy. Już wiele razy w życiu je widziałem. I za każdym razem wywoływały one u mnie dziwne uczucie radości. Wiedziałem co one znaczyły.
            - On… on…
            - Tak. On. Zeno czeka. Wiesz, że nie lubi siedzieć za długo w klubie sam. Będzie zły. No… chodź… wracamy?- Zapytałem cicho. Wciągnął kilka razy powietrze nosem po czym zaciskając mocno palce na moim ramieniu pociągnął mnie do samochodu. Wrzucił mnie do jego środka i zajmując chwilę po mnie swoje miejsce ruszył z piskiem opon w stronę klubu, którego był właścicielem. Nad klubem znajdowały się dwa mieszkania. Jedno-większe należało do niego i do Zeno. Drugie- mniejsze, składające się z trzech pokoi, łazienki oraz kuchni i małego przedpokoju należało do mnie. Więc jadąc do siebie i do swojej pracy jechał również do mnie. Siedziałem cicho chowając się w fotelu i pozwoliłem mu wyklinać w swoim języku wszystko i wszystkich dziękując w duchu, że nie znam tego języka.

**

            Powrót do domu zajął nam dodatkową godzinę bo podenerwowany czekaniem na nas Zeno zadzwonił i zażądał zakupienia wiaderka lodów oraz kosza owoców. I bez tego mieliśmy się nie pojawiać w domu. Ani ja, ani tym bardziej on. Ciągnąc za sobą wielki kosz (dosłownie) owoców wszedłem do pustego baru. Za wielką ladą na wysokim stołku siedział młody chłopak ubrany w luźne dresy. Spojrzał na nas tylko przelotnie po czym wrócił do oglądania jakiejś komedii na wielkim telewizorze wiszącym po środku ściany. Jego czujne prawie, że białe oczy z zapałem śledziły akcje na ekranie. Blond włosy zaczesane opaską do tyłu. Z lewej strony całe wygolone. Pełno kolczyków w uszach.
            - Proszę.- Powiedziałem stawiając koło niego kosz. Zaciągnął się głośno powietrzem i spojrzał w naszym kierunku. Wiedziałem o co mu chodziło.
            - Pachniecie sobą nawzajem.
            - Siedzieliśmy razem w samochodzie.
            - To za mocny zapach.
            - Przestań.- Warknął Paxi chowając się na zapleczu. Przez chwilę oboje mogliśmy dojrzeć jego ciemnoczerwone oczy. Teraz lepiej niech nikt do niego nie podchodzi. I ja i Zeno o tym wiedzieliśmy. Usiadłem obok niego kładąc się na blacie.
            - Co się stało?- Zapytał cicho. Zerknąłem na niego. Miał czerwone oczy. I nie chodziło mi tutaj o taki sam rodzaj zabarwienia oczu jak u jego chłopaka. W jego oczach majaczyły łzy.
            - Spotkałem swojego Ploiarcho.- Zacząłem. Wyprostował się gwałtownie.
            - To świetnie.
            - I zostałem przez niego odrzucony.- Dodałem cicho. Zesztywniał. Spojrzałem na niego. Jego oczy były białe, przyozdobione na całej powierzchni oka cienkimi jak nić pajęcza, czarnymi żyłkami.- Proszę. Starczy że ledwo powstrzymałem Paxi. Dlatego tak mną pachniał. Gdybym go nie przytrzymał…
            - Co to za facet?
            - Podobno Homofob.
            - Pracujesz z nim?- Zapytał zgrzytając zębami i próbując się uspokoić. Dwójka moich przyjaciół z dzieciństwa. Paxi starszy o dwa lata, Zeno młodszy o trzy. Pięć lat różnicy, a jednak się dogadują i kochają. Tak jak powinno pomiędzy nimi być.
            - To uczeń.- Jęknąłem głośno i uderzyłem czołem o blat baru.- Cholerny, problematyczny gówniarz, który jest pierdolonym homofobem i zakazał mi zbliżać się do niego i odzywać.- Otworzyłem oczy i zerknąłem na niego. Tuż za nim stał Paxi. Miał już normalne oczy.- Czaicie. Całe życie się starałem, pilnowałem, i szykowałem na taki dzień aby tylko ta druga strona była ze mnie dumna i nie musiała mówić że musi mnie utrzymywać, że jestem darmozjadem i sobie bez niego nie poradzę, a okazało się, że po drugiej stronie jest jakiś cholerny gówniarz, który sam potrzebuje opieki i pomocy, a który do tego ma mnie w dupie bo jestem facetem.
            - Nie wytrzyma długo.- Zauważył Paxi obejmując ramieniem swojego chłopaka. Zatopił twarz w zagłębieniu jego szyi. Usłyszałem jak delikatnie pocałował go w tamto miejsce.
            - Mówisz to z autopsji?- Zapytałem sarkastycznie. Prychnął pod nosem.
            - Dałem radę opierać się temu przez dwa tygodnie.
            - A drugiego dnia twojego opierania się Zeno prawie co nie umarł.- Warknąłem. Uniósł gwałtownie głowę do góry.
            - Echthra!
            - Słucham?
            - To nic takiego, więc…
            - Jak to prawie umarł? Wytłumacz mi się!- Krzyknął i siłą zmusił go do tego aby ten na niego spojrzał przez co zarobił porządnego parola w sam środek czoła.
            - Uspokój się. Nie chciałem ci o tym mówić. Ypiréti są słabsi psychicznie niż Ploiarcho. Czy to ja czy tak zbudowany Echthra efekt odrzucenia jest taki sam. A im później Ploiarcho sięgnie po rozum do głowy tym gorzej dla nas.
            - Więc chcesz powiedzieć…
            - Że czeka cię to samo co mnie kilka lat temu.
            - No świetnie, kurwa, świetnie.- Jęknąłem ukrywając twarz w dłoniach. Drżących dłoniach tak na marginesie. Bolała mnie głowa, a na samą myśl, że będzie gorzej chciało mi się płakać.
            W tym momencie umarła cała moja nadzieja.
            - O czym myślisz?- Zapytał Zeno kładąc mi rękę na ramieniu.
            - Muszę kupić sobie trumnę i nagrobek.- Powiedziałem cicho. Nic nie odpowiedzieli na moje stwierdzenie. Wiedzieli, że w tym momencie nie żartuje jak i zdawali sobie sprawę z tego, że nie ważne jak bardzo by temu zaprzeczali taka kreowała się przede mną przyszłość. Dość krótka przyszłość. Która zakończy się najszybciej za trzy tygodnie.- I chyba muszę zrezygnować ze swojej pracy w szkole.
            - Też tak myślę… jutro tam z tobą pojadę.- Powiedział poważnie Zeno. Tak rzadko bywał poważny. Zgodziłem się z nim delikatnym kiwnięciem głową.
            A więc trzy tygodnie…

            Chociaż cicho w duchu liczyłem na trochę więcej…

***********************
to tyle na dzisiaj.
Dziękuje za uwagę i zapraszam za tydzień,
Pozdrawiam
Gizi03031