niedziela, 25 grudnia 2016

1. Zasady nie do złamania. 1

Wesołych Świąt!
Mam nadzieje, że są bardziej wesołe niż moje:( i nie rozpierdala was od środka agresja, którą wyładowalibyście tylko w jeden sposób. Wbijając w cudze plecy tępy nóż....
No więc mam nadzieje, że wasze święta są bardziej wesołe i pogodne.
A ja sobie poprawie humor chociaż na dwie minuty i dodam kolejny rozdział:)
Miłego czytania życze:)
*******************************************************
John White wysoki, dobrze zbudowany chłopak, uczęszczający do drugiej klasy liceum artystycznego, leżącego w mieście Mesa w stanie Arizona niedaleko Phoenix, przeciągnął się na swoim łóżku. Przeczesując swoje, jak na jego gust, za długie już ciemno niebieskie włosy spojrzał na szafkę nocną. Dojrzał tam ciemne oprawki okularów. Sięgnął po nie. Bez nich czuł się jak bez ręki. Przetarł ciemno niebieskie oczy po czym zasłonił je za przezroczystymi szkiełkami.
Usiadł na łóżku opuszczając bose stopy na szorstki dywan. Rozejrzał się po pokoju
w Akademiku, w jakim przyszło mu mieszkać, mimo tego, że przecież urodził się i wychowywał
w Phoenix nie mógł tam mieszkać. Chcąc uczęszczać do tej szkoły musiał się zgodzić na akademik.
W ogóle to dlaczego on wybrał Szkołę Artystyczną? Przecież zawsze chciał grać w nogę. Przyłożył palce do nasady nosa uciskając ją co jakiś czas. Znowu będzie go bolała głowa od tego ciągłego myślenia.
Jego uwagę jak zawsze za raz po obudzeniu przyciągnęła cienka, żółta linia ciągnąca się prawie przez całą długość pokoju. Od parapetu aż do metalowej listwy przymocowanej do dywanu. Od listwy do ściany było jakieś trzydzieści cm luki. Tak aby można było przejść do drzwi od łazienki albo drzwi od pokoju.
Rozejrzał się po drugiej stronie pokoju.
 Jednoosobowe łóżko już zaścielone. Nad nim wisiała ciemnozielona półka, na której znajdowało się wiele zeszytów. Koło łóżka pod oknem znajdowała się szafka nocna oraz biurko,
w tych samych kolorach co szafka na ścianie. Po drugiej stronie łóżka w nogach znajdowała się szafa. Wiedział, że jeżeli by ją otworzył jedna część wypełniona by była półkami, druga z kolei zajmowana była przez wieszaki. Spojrzał na swoją część pokoju. Odbicie lustrzane tamtej strony. Musi tylko posłać łóżko i będzie tak samo. Zerknął na drzwi od łazienki. Światło było zgaszone. Jego współlokator pewnie jest na dole na śniadaniu.
Wstał z łóżka zgarniając z szafy ciemne jeansy i bluzę z kapturem. W duchu dziękował tej szkole za brak obowiązkowego mundurka. Jeszcze tego by brakowało aby ktoś mu mówił jak ma się ubierać. Starczy, że nie pamięta dlaczego wybrał tą szkołę i co tak właściwie tutaj robi. Nie potrzebne mu jeszcze jakieś bzdurne użeranie się z jednolitym strojem dla wszystkich. Był oryginalny, miał swój własny, prosty i sportowy styl. Chociaż czasami jak trzeba lubił ubrać się dość schludnie albo wyzywająco. Ale to jak miał humor. Dzisiaj niestety tak jak przez ostatnich kilka dni go nie posiadał. Źle się czuł. Nie miał zamiaru się stroić czy coś. Przeszedł przez pokój starając się nie przekroczyć żółtej linii. Wszedł do łazienki. Rozejrzał się po niej i wypuścił głośno powietrze. Tutaj też prawie wszystko było poprzedzielane żółtymi liniami. Parapet, dwie szuflady, szafka, półka oraz półeczka pod lustrem. Wszystko podzielone na pół. Wiedział, że nie ma prawa ruszyć czegokolwiek co nie znajdowało się na jego połowie. Tak samo jak wiedział które połowy są jego. Te po prawej stronie. Wszystko, co było dzielone na pół w tym pokoju i znajdowało się po prawej stronie, było jego.
Nie udało im się podzielić trzech rzeczy. Toalety, natrysku i niskiego, ale szerokiego okrągłego stołu, który stał na środku pokoju, a pod którym biegła granica. Trzy rzecz które mogły być dotykane przez niego jak i jego współlokatora.
Spojrzał na kosz od prania.
Cztery rzeczy.
Zapomniał, że i to musi z nim dzielić. Przydział Akademika. Dzisiaj po szkole będzie trzeba go wynieść przed drzwi od pokoju. Zbiórka prania. Spojrzał na rozkład wiszący na drzwiach od łazienki zapinając jednocześnie rozporek spodni. Biała kartka z naszkicowaną na niej tabelką. Czerwone dni były jego, zielone jego współlokatora. Przeleciał wzrokiem po przekreślonych dniach, które już były.
Teraz wypadał tydzień parzysty więc on musi wynieść kosz na korytarz. Usłyszał ciche zamykanie drzwi. Wypuścił głośno powietrze z płuc. Jego współlokator wrócił ze śniadania. Wciągnął ciemną bluzę przez głowę, założył ponownie okulary na nos- był zmuszony ściągnąć je przy ubieraniu bluzy i rozczesując włosy palcami wyszedł z łazienki.
Brązowowłosy chłopak stojący po swojej stronie pokoju pakował do plecaka jakieś zeszyty. Nawet na niego nie spojrzał. Ubrany był schludnie. Z resztą jak zawsze. Jasne jeansy, biała koszula,
a na nią jasny brązowy pulower bez rękawów. Białe skarpetki. Od kiedy sięgał pamięcią- a musiał przyznać, że sięgał do kilku miesięcy wstecz, od momentu wyjścia ze szpitala nie widział tego chłopaka ubranego w dresy, bluzę, koszulkę bądź spodenki.  
John sięgnął do szuflady po swoje skarpety i siadając na łóżku ciągle przyglądał się swojemu współlokatorowi. Zmarszczył czoło.
- Ej.- Zaczął rozmowę. Nie lubił z nim rozmawiać. Siedząc w tym pokoju prawie w ogóle ze sobą nie gadali. Chłopak drgnął konwulsyjnie po czym spojrzał obojętnie w jego stronę. Brązowo-fiołkowe oczy zwęziły się przyglądając dokładnie niebiesko włosemu.- Dzisiaj jakieś święto w szkole?- Zapytał. Chłopak uniósł do góry brew. John wskazał głową na jego strój zgrzytając cicho zębami. Przecież zapytał normalnie. O co znowu temu idiocie chodzi, że się tak gapi?
- Nie. Ubrałem się tak, bo chciałem.- Odparł spokojnie chłopak i zerknął na swój telefon. John podszedł do biurka i z jednej z szuflad wyciągnął dwa opakowania tabletek. Musiał je brać trzy razy dziennie. Wylazł ze szpitala jakieś dwa miesiące temu i nadal nie mógł z nich zrezygnować. Połknął tabletki bez popijania i sięgnął po plecak.
- Jak pedał.- Mruknął pod nosem niknąc w łazience.
- W końcu nim jestem, więc czego innego oczekujesz.- Odparł obojętnie brązowowłosy i bez zerkania na drzwi od łazienki wyszedł z pokoju nie przekraczając żółtej linii.
Za drzwiami wpadł na dwóch chłopaków. Wysoki mierzący prawie metr osiemdziesiąt chłopak, o długich rozpuszczonych zielonych włosach i jasnych, hipnotyzujących zielonych oczach opierał się o ścianę. Miał przyjazny wyraz twarzy. Uśmiechnął się delikatnie. Johen von Treskow.
Jego towarzysz Luigi Balamonte stał naprzeciwko brązowowłosego. Był wyższy niż Johen. Miał czarne włosy, których lewą stronę spinał odsłaniając w ten sposób ucho z okrągłym kolczykiem oraz dwa seksowne pieprzyki pod jego ciemnymi oczyma. Oboje ubrani luźno.
W ich szkole nie obowiązywał mundurek za co sam Didier dziękował niebiosom. Konieczność noszenia mundurka kojarzyła mu się z państwami komunistycznymi, które narzucały swoim obywatelom to jak mają się ubierać co mówić i nawet jak się czesać. Ostatnio przeczytał taki artykuł o Korei. Idąc tam do fryzjera dostaje się wzór kilku fryzów- dziewczyny mają o pięć albo siedem więcej niż faceci- i tylko z tych podanych wzorów fryzur można było wybrać to co się komu podobało i jak chciał być uczesany. Niezły wybór. To tak samo jakby podszedł do niego jakiś osiłek na mieście i zapytał, czy chce z liścia czy z karata. Nie ważne co wybierze i tak dostanie po pysku. Miał tylko tą przyjemność dokonania wyboru w jaki sposób chce się bliżej zapoznać z osikanym przez psy chodnikiem.
- Joł, Didier.- Powiedział Luigi. Miał zachrypnięty głos. Przetarł dłonią po policzkach
i zerknął na drzwi.- Długo mu to zajmie?
- Nie wiem. Nie jestem jego niańką.- Odparł chłopak. Wyminął ich, a po zrobieniu kilku kroków przystanął i zerknął w bok.- Myje zęby i wychodzi. Niech nie zapomni zamknąć drzwi.- Dodał ciszej i ruszył sztywnym krokiem w stronę wyjścia z akademika.
Johen przyglądał się odchodzącemu chłopakowi. Lubił go. Fajnie mu się z nim rozmawiało
i to dzięki niemu był teraz bardzo szczęśliwy. Ubolewał nad tym co się stało. Przez to właśnie Didier odsunął się nawet od niego, mówiąc mu, że tak będzie lepiej. Sięgnął po telefon, który zawsze trzymał w tylnej kieszeni spodni.
- Mamy jakieś plany na jutrzejsze popołudnie?- Zapytał swojego towarzysza. Poczuł na sobie jego spojrzenie.
- Nie, ale nie pisz. I tak się nie zgodzi.- Odradził mu to. Chłopak wzruszył tylko ramionami
i zabrał się za wystukiwanie wiadomości. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, ale nie zerknął w tamtą stronę.- Drzwi zamknij.- Dodał Luigi. John uśmiechnął się szeroko i wygrzebał klucze z dna plecaka.
- Dzięki stary. Ty to zawsze mi o tym przypomnisz.- Powiedział uśmiechając się speszony. Znowu zapomniałby o zamknięciu drzwi, tak jak trzy dni temu. Luigi kiwnął tylko głową. Nie chciał mówić, że to tak naprawdę ktoś inny o tym pamiętał.- Co mamy pierwsze?
- Muzykę.- Powiedział Balamonte. Niebiesko włosy skrzywił się zrezygnowany.- Co taką minę robisz? Przecież to twój ukochany przedmiot.
- Ja nic takiego sobie nie przypominam. To chyba ulubiony przedmiot Żabojada.
- Didier go nienawidzi.- Powiedział Johen wypuszczając głośno powietrze z płuc. Wszyscy w szkole o tym wiedzieli, ale oczywiście jego przyjaciel z dzieciństwa o tym zapomniał. Miał tylko cichą nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy pomysł aby wyskoczyć z takim tekstem jak przed chwilą przy jasnowłosym. Ten jak nic by się zdenerwował.- Znowu nie chce się spotkać.- Jęknął i schował telefon do kieszeni.
- Mówiłem.- Luigi powiedział to tonem osoby mówiącej „A nie mówiłem”, a nie samego „Mówiłem”. Miał rację. Johen od dwóch miesięcy dostaje odmowy. Przecież od wczorajszego dnia nic się nie zmieniło. Dlatego wiedział, że dostanie odmowną odpowiedź.
- Dziewczyna?- Zapytał John. Czasami denerwowało go to, że nie pamiętał o czterech ostatnich latach. Przez to miał wiele zaległości i dość często nie rozumiał o czym rozmawiają ludzie
w jego towarzystwie. Jak na przykład przed chwilą.
Muzyka to jego ulubiony przedmiot, a Żabojada znienawidzony. Coś mu tutaj nie pasowało. Od kiedy sięgał pamięcią, to on nienawidził muzyki, woląc biegać za piłą po boisku, a to właśnie Francuzik przesiadywał każdą wolną chwilę w Sali muzycznej.
- Kumpel.- Powiedział Johen. Wyszli z budynku na zalane słońcem podwórko. Rozejrzał się dookoła. Masa ludzi zmierzających w stronę szkoły, która znajdowała się jakieś sześćset metrów od budynku Akademika. Luigi podskoczył zadowolony klaskając stopami o siebie.
- Wyskoczymy po szkole do salonu gier?- Zapytał. Johen i John wymienili znaczące spojrzenia porozumiewając się w ten sposób.
- Na długo?- Zapytał ten pierwszy.
- Ja mogę iść. I tak mi się w pokoju będzie nudzić z panem towarzyskim.
- Nie wiem. Do wieczora możemy iść.
- Mam pracę. Nie idę.- Powiedział Johen.
- No to jutro pójdziemy. Masz się dzisiaj uwinąć z tą pracą.- Powiedział i uśmiechnął się do Johen ’a wyszczerzając swoje białe ząbki w jego stronę. Na obojętne wzruszenie ramion przez chłopaka Luigi wypuścił głośno powietrze i wszedł do szkoły. Zielony budynek. W środku żółte ściany, gumoleum w kolorze ciemnej pomarańczy. Na każdym korytarzu znajdowały się ławki, aby uczniowie nie siedzieli na podłodze albo parapecie. Skręcili w lewą stronę do szafek. Każdy, kto się tutaj uczył miał swoją szafkę.
Przy jednej z nich dojrzeli znajomą postać. Didier stał tam razem z niską, szczupłą dziewczyną o długich, prostych, czarnych włosach oraz takich samych oczach. Prosta grzywka zasłaniała jej wysokie czoło. Na szyi wisiały słuchawki. Ubrana od stóp do głów na czarno.
- To Colette?- Zapytał John. Bywały momenty, że zapominał o ludziach i wtedy dopytywał kumpli, czy nie myli się w swoich domysłach na temat tego, kto jest kim.- Siostra Żabojada?
- Taaa…- Luigi zerknął w stronę rodzeństwa. O coś się kłócili. Otworzył swoją szafkę w której panował istny harmider i wygrzebał z niej pomięty zeszyt w nuty oraz opasły tom do muzyki. Sam nie przepadał za tym przedmiotem, ale musiał go jeszcze do końca tego roku odbębnić. Później będzie mógł z niego zrezygnować.
Uśmiechnął się pod nosem zerkając na John ’a.
Ten to miał przejebane. Musiał tkwić w tym przedmiocie do końca szkoły, a nawet nie pamiętał dlaczego go wybrał. I dzisiaj mijał okres próbny, który dostał od nauczycieli na nadrobienie czteroletniej luki w nauce. Gdyby nie to, nie mógłby dalej uczyć się w tej szkole tylko cofnęliby go do gimnazjum.
Zaśmiał się głośniej wyobrażając sobie tą scenę. John siedzący w ławce z jakimś dzieciakiem. Pokiwał przecząco głową kiedy kumpel spojrzał na niego pytająco.
- Właśnie pomyślałeś o czymś wrednym.- Powiedział zielonowłosy uderzając go w głowę książką od muzyki. Johen też za rok będzie mógł zrezygnować z tego przedmiotu.
- Ja? Gdzieżbym śmiał.- Powiedział i zaśmiał się cicho pokazując chłopakowi język.
- Czyli pomyślałeś o czymś naprawdę wrednym.- Poprawił się chłopak i ruszył w stronę klasy od muzyki.
Po drodze minęli Didier ’a, który właśnie wykrzykiwał coś w języku francuskim. Kiedyś ich nauczyciel od angielskiego, który jest poliglotą powiedział, że nie ważne jak wiele znamy języków, kiedy jesteśmy naprawdę źli będziemy się wydzierać w naszym ojczystym języku. Sam czasami krzyczał coś w swoim ojczystym języku i to przeważnie jak kłócił się z Luigi’m, ale musiał być naprawdę zły. A Didier rzadko mówił po francusku. Nie chciał wprawiać w zakłopotanie tych, którzy nie znali tego języka. W tej szkole wszyscy mówili po angielsku. W końcu byli w Ameryce. Ciekawe co tak wkurzyło Francuza, że z jego ust wypłynął potok słów, z których on rozumiał tylko nadmiar „r” i nic więcej.
Jęknął cicho wpadając na plecy John ‘a. który szedł przed nim, a z nieznanego mu powodu przystanął zaskoczony i spojrzał w stronę Didier ‘a. Chłopak wyczuł na sobie czyjeś spojrzenie, bo zerknął w ich stronę.
-Quecherchez- vous pour Dick?- Warknął brązowowłosy. Ewidentnie było widać, że jest czymś zdenerwowany. Dziewczyna pociągnęła nerwowo za jego rękaw.
- Czy on właśnie nazwał mnie „kutasem”?- John zerknął przez ramie na towarzyszących mu chłopaków.
- Non posso francese- Odparł Luigi unosząc ręce do góry. Zerknął na Johen ‘a, który pokręcił przecząco głową.
- Ich verstehe kein Französisch- Odparł chłopak niemieckiego pochodzenia. John wypuścił głośno powietrze i podszedł do brązowowłosego.
- Lanneugrasse! Czy ty właśnie nazwałeś mnie „kutasem”?!- Warknął uderzając ręką w jego szafkę, która znajdowała się tuż koło jego twarzy. Chłopak ani drgnął.
- Et quandbienmême, ce que je fais?!- Odepchnął go delikatnie chcąc zachować między nimi dystans.
- Petit frère! Assez! Il necomprend pas!- Dziewczyna szarpnęła za ramię brata zwracając w ten sposób na siebie ich uwagę. Didier kątem oka zauważył zbierających się na korytarzu uczniów ich szkoły łasych na nowe atrakcje. Wypuścił głośno powietrze. Nie miał zamiaru nikomu niczego dostarczać. Żadnych atrakcji. A wiedział, że niebiesko włosemu nie potrzeba wiele aby owe „atrakcje” ujrzały światło dzienne.
- Emmerde.- Powiedział tylko i wymijając milczącego John ‘a ruszył w stronę klasy. Miał opuszczoną głowę. Czwórka, którą pozostawił za sobą była pewna, że właśnie idzie sobie i wyzywa pod nosem cały świat w języku francuskim.
- Wybaczcie zachowanie mojego brata.- Powiedziała młoda dziewczyna. Była od nich o rok młodsza.
- O co się pokłóciliście?- Zapytał Johen. Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno.
- über die Grenzen.- Powiedziała łamanym niemieckim i odeszła w przeciwnym kierunku. Luigi i John spojrzeli pytającym wzrokiem na jedynego, który mógł to zrozumieć. Chłopak pokręcił tylko przecząco głową i bez słowa, pierwszy ruszył w stronę klasy.
- Co to znaczy ‘upa di grance”?- Zapytał John gapiąc się na ostatniego kumpla, który z nim został.
- A skąd ja mam to kurwa wiedzieć. Jestem Włochem. Nie Niemcem.
- Ale mieszkasz z Niemcem w pokoju, więc coś powinieneś wiedzieć.
- A ty dobrze mówisz po Francusku?- Odgryzł się i odszedł zostawiając za sobą wkurwionego kumpla. Wiedział, że ten i tak za chwilę do nich dołączy.
Nie mylił się. John zrównał się z nim kiedy tylko podszedł do drzwi od klasy. Wszyscy już tam siedzieli. Nawet ich nowy nauczyciel, który został do nich przydzielony jakieś dwa tygodnie po tym, jak ich stary nauczyciel spadł z łóżka i wyskoczył mu dysk. Teraz był na rekonwalescencji i nie mógł poświęcać im czasu.
Chłopacy zajęli swoje dotychczasowe miejsca, kiedy dzwonek obwieścił rozpoczęcie lekcji. W klasie zapanowała cisza. Nowy nauczyciel (niski, młody facet o rudych włosach i masie piegów na nosie) stanął przed biurkiem opierając o niego swoje plecy- z racji jego wzrostu nie mogły to być jego pośladki- i rozejrzał się po klasie.
Wcześniej mieli takie luźniejsze lekcje, aby nauczyciel mógł sprawdzić w dokumentacji czego ma ich uczyć i kogo czego miał nauczyć. Teraz dopiero tak naprawdę mieli z nim prawdziwą lekcje.
- A więc tak… chciałbym aby każdy z was powiedział mi dlaczego wybrał tą szkołę, ten kierunek na jakim jest oraz na czym potrafi grać.- Powiedział. Klasa jęknęła cicho. Przecież to wszystko było napisane w dokumentacji, więc dlaczego znowu musieli o tym mówić?
No ale bez marudzenie wyrażonego w sposób werbalny zabrali się za odpowiadanie na pytania. W klasie było pięciu aktorów, trzech modeli, dwóch komików, pięciu dyrygentów, kilka osób grających na różnych instrumentach, dwóch malarzy i jeden rysownik. Nauczyciel spojrzał na John ‘a. I co on miał powiedzieć?
- Nie wiem dlaczego wybrałem tą szkołę, a tym bardziej ten kierunek. Z tego co mi mówiono umiem coś tam zagrać na fortepianie.
- Nie wiesz dlaczego? Z tego co ci mówiono? Co to za odpowiedzi panie White?- Padło chłodne pytanie nauczyciela. Chłopak skrzywił się minimalnie i wyprostował plecy.
- Takie na jakie mnie aktualnie stać.
- White!
- Proszę pana, chyba pan nie przeczytał karteczki w dzienniku.- Wtrącił pospiesznie Johen (jedyny rysownik). Nauczyciel nie spuszczając wzroku z niebieskowłosego sięgnął po dziennik
i otworzył go na ostatniej stronie. Jego spojrzenie przeleciało szybko po tekście tam zamieszczonym
i podrapał się po głowie.
Odłożył dziennik na miejsce i wytarł dłonie w spodnie.
- To ciebie dotyczą „granice”?- Zapytał belfer. John skrzywił się i opuścił ramiona. Znowu te granice. Miał ich dosyć, ale ze względu na polecenie lekarza, nie mógł się ich pozbyć od razu. Wiedział, że ma czteroletnią lukę, ale jak to lekarz powiedział odkrycie jej jednocześnie może spowodować u niego szok, przez co może nawet umrzeć. Dlatego w szkole, akademiku jak i wszędzie gdzie pójdzie stawiane są pewne „granice”, które dotyczą jego (i nie tylko) przeszłości. Nikt nie miał prawa stanąć przed nim i powiedzieć mu wszystkiego. Różne wiadomości miał przyjmować stopniowo. Kęsami, aby nie zwariować. Kilka wspomnień na jeden dzień.
Pierwsze wspomnienia jakie mu dano: skończył gimnazjum i jest już w drugiej liceum. Trzy miesiące temu skończył osiemnaście lat. Mieszka w Akademiku. Uczęszcza do szkoły artystycznej i to nie na kierunku sportowym, ale muzycznym. Od trzech lat gra na fortepianie. Jego pokój od zawsze miał żółte granice, których nie może przekroczyć. Jego współlokatorem jest ten pieprzony Żabojad, którego obecność z niewiadomych przyczyn działała mu bardziej na nerwy niż w gimnazjum.
Żabojad jest homoseksualistą, ale White nie jest w jego guście.
Nie może zmienić pokoju. Do końca trzeciej klasy musi się męczyć z tym kolesiem. Jak na razie wiedział tylko tyle.
Ile pozwolą mu się jeszcze dowiedzieć i jak długo to zajmie niestety nie zależało od niego. To wszyscy otaczający go ludzie mieli w dłoniach jego wspomnienia i oddawali mu ich tyle ile chcieli. Czasami w szczątkach dając tylko wybrane ich elementy, ale powoli je odzyskiwał.
Odzyskując je wiedział, że w jego życiu pojawi się jeszcze więcej granic, takich jak ta żółta
w jego pokoju, której nie mógł przekroczyć. Za nic w świecie nie mógł przejść na drugą stronę…
Dlaczego?
 *************************************************
I co o tym myślicie? Tylko szczerze:D

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, rozdział jest naprawdę świetny, ciekawe co skrywa jego przeszlosci, no i dlaczego są takie relacje z Diderem?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    fantastyczny rozdział, och jak bardzo ciekawi mnie fakt co skrywa jego przeszlosci... i to dlaczego są takie relacje z Diderem jakie są?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastyczny, rewelacja, ciekawi mnie co skrywa jego przeszłość... co się wtedy wydarzyło, no i te relacje z Diderem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń