niedziela, 26 kwietnia 2020

Rozdział 2

Z moich wyliczeń mamy już końcówkę kwietnia. Mam nadzieję, że to całe szaleństwo już powoli odchodzi w zapomnienie (nie wiem, bo rozdziały dodaje z automatu z ustaloną wcześniej datą).
Mam nadzieje, że moje wypociny chociaż trochę umilają wam czas.
***********************************************
Zapukałem delikatnie do drzwi czekając na odzew. Zaskoczyli mnie bardzo, kiedy nie znalazłem klucza pod doniczką jak to zawsze było, więc wiedziałem, że są w domu, ale mają zamknięte drzwi. Po kilku minutach czekania usłyszałem charakterystyczny szczęk zamka i drzwi otworzyły się delikatnie. W szparze pomiędzy nimi, a futryną ukazała się pulchna twarz niskiej kobiety. Twarz usiana zmarszczkami. Błękitne oczy, które mnie zobaczyły zaszły łzami. Kobieta mnie nie przytuliła. Nie otworzyła szerzej drzwi.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała kobieta rozglądając się na boki. Wiedziałem czego szuka.
- Przyszedłem odwiedzić dziadków.- Powiedziałem wypuszczając głośno powietrze z płuc.- I jestem całkowicie sam.- Dodałem po czym zostałem wciągnięty do domu i otoczony szczelnie jej ramionami, kiedy drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem.
- Meadrass... mój drogi chłopcze!- Kobieta imieniem Moko rozpłakała się na dobre. Pogłaskałem ją po jej krótkich siwych włosach uśmiechając się smutno pod nosem.
- No już babciu, już. Przecież żyje i nic mi nie jest.- Powiedziałem i pozwoliłem się pociągnąć do salonu, w którym za pewnie siedział mój dziadek. Nie pomyliłem się. Eiichiro siedział na jednym z dwóch zniszczonych foteli. Spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy, kiedy zobaczył wtuloną we mnie babcie.
- Moko! Nie dotykaj go!- Zawołał przerażony. Prychnąłem oburzony i objąłem mocniej babcie.
- Dziadku jestem sam.- Dodałem cicho po czym poczułem jak wtulał się w moje plecy.- Jestem sam.- Dodałem niemrawo powstrzymując swoje łzy cisnące mi się do oczu. Byłem sam i wiedziałem, że już do końca życia pozostanę sam.
- Co się stało, że tutaj przyszedłeś? Pozwolono ci? Napijesz się czegoś? Może zgłodniałeś? Mam na obiad twoje ulubione danie, więc....- Babcia zasypywała mnie masą pytań oglądając dokładnie moje ciało, jakby chciała się upewnić, że u mnie wszystko w porządku.
- Z miłą chęcią zjem to co zrobiłaś. Twoje obiady są najlepsze. Herbatę.- Dodałem. Babcia uścisneła mnie jeszcze raz po czym szybkim truchtem pognała do kuchni, aby wszystko jak najszybciej przygotować. Usiadłem na kanapie i spojrzałem na dziadka, który ciągle wlepiał we mnie swoje spojrzenie.- Tak?
- Co się stało, że tutaj przyszedłeś?- Ponownie padło pytanie, na które wcześniej nie odpowiedziałem. Skrzywiłem się delikatnie. Wiedziałem, że mi nie odpuści nie ważne jak bardzo będę się starał unikać tematu.
- Tęskniłem za wami i chciałem was zobaczyć.- Odparłem i uśmiechnąłem się delikatnie do babci, kiedy położyła przede mną talerz z moim ukochanym daniem oraz ciepłą herbatę. Nie czekając ani chwili zacząłem pałaszować to co mi podsunęła pod nos. Przez swoją ostatnią chorobę mogłem jeść tylko to co przepisał mi lekarz, a nie były to wcale takie dobre rzeczy.
- Dostałeś zgodę, aby nas odwiedzić? I to jeszcze bez męża? Szybko ich przekabaciłeś.- Moja babcia zaśmiała się głośno za pewne coś sobie wyobrażając.
- Nie dostałem zgody. Uciekłem ze szkoły.
- Jak to uciekłeś ze szkoły?- Z twarzy dziadka kompletnie zniknęła cała krew. Spojrzałem na niego odkładając na stolik pusty talerz po daniu, które dopiero co zjadłem.
- Dzisiaj w szkole dowiedziano się o tym, że mam męża i w ogóle o całej tej szopce, więc nie chciałem tam siedzieć. A że szofer odjechał spod szkoły godzinę wcześniej, a ja tak jakby niechcący rozwaliłem swój telefon no to przyszedłem do was. Bliżej jest do was niż do tamtego miejsca. Więc jestem.
- Boże Święty, Dziecko drogie. Wiesz co to będzie, kiedy się zorientują gdzie jesteś?
- Nie pozwolę wam zrobić krzywdy. Jesteście moją rodziną i mogę was odwiedzać.
- My się nie martwimy o siebie.- Zauważyła babcia kładąc mi rękę na dłoni. Spojrzałem na nią. Wiedziałem o co jej chodzi. Sam się tego obawiałem, ale nie ma szans abym się do tego przyznał.- Chodzi nam o ciebie, kochanie.
- Obiecał mi.- Powiedziałem butnie. Dziadek z babcią spojrzeli na mnie jak na obrażone dziecko.- Obiecał, że jeżeli bez narzekania dostosuje się do zaleceń lekarza oraz będę brał wszystkie leki pozwoli mi was odwiedzić wcześniej niż ustalono. Ja dotrzymałem swojej części umowy, on nie, więc nie ma prawa mnie osądzać.
- Zaleceń lekarza?- Zapytał dziadek. Podrapałem się po karku i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Byłem chory. Dopiero dzisiaj pozwolono mi wyjść z łóżka.
- Co się stało?
- Um... pamiętacie tą wielką ulewę w połowie wakacji. Tą co trwała dwa dni?- Zapytałem. I babcia i dziadek pokiwali twierdząco głową.- Zdenerwował mnie więc uciekłem z domu. Całą noc spędziłem na dworze. W pidżamie. I się rozchorowałem.- Zaśmiałem się nerwowo, po czym jęknąłem głośno, kiedy zarobiłem w głowę od jednego i drugiego.
- Masz tak więcej nie robić!- Zagrzmiała babcia zrywając się ze swojego miejsca. Poczłapała do szafy i wyciągnęła z niej puchowy koc, którym mnie okryła. Nie byłem już chory, ale nie chciałem się z nią o to spierać. Jeszcze gotowa będzie uderzyć mnie po raz kolejny.
- On nie będzie mi mówił w co mam się ubierać i jak się zachowywać!
- To twój mąż.
- Nie ja go sobie wybrałem!
- Ale twoi rodzice....-
- Moko. Przestań.- Mój dziadek przerwał jej widząc co się dzieje na mojej twarzy. Owszem. To moi rodzice postanowili wżenić mnie w tą rodzinę. Tak samo jak rodzice mojego pożal się Boże męża. My nie mieliśmy nic do gadania. Ani ja ani tym bardziej on nie chcieliśmy tego ślubu, ale nie mogliśmy zaprzeczyć. On uważał, że trafił gorzej, ale to ja miałem gorzej. To ja bardziej za to płaciłem! To mnie bardziej dotknął ten układ.
- Przepraszam, Skarbie.
- Nic się nie stało. To ich i jego wina, a nie wasza więc nie przepraszaj.
- Rozumiem jak się musisz czuć, albo próbuje to sobie wyobrazić, ale nie możesz narażać swojego zdrowia albo życia tylko dlatego, że on powiedział ci kilka niemiłych słów.
- Przystanąłem na tą chorą szopkę, ale od razu powiedziałem i wam jak i jego rodzinie i jemu, że nie będę potulnym barankiem za którego praktycznie każdy mnie ma. On obiecał mi to samo. Od tamtego czasu zdążyliśmy się już około sto razy pokłócić, wyprowadzić do innych pokoi, a nawet trzy razy pobić.
- Pobiłeś się ze swoim mężem?!- Dziadek załamał ręce patrząc na mnie jak na samobójce.
- Pobiłem. I pobije jeszcze wiele razy jeżeli nie zrozumie moich zasad.
- Mam nadzieje, że zrobiłeś to w waszym pokoju.
- Cała wschodnia część domu jest "nasza" więc mam wiele pomieszczeń do ochrzczenia, ale nie martwcie się. Może jestem głupi, ale nie pierdolnięty. Pobiliśmy się w naszym pokoju.- Mruknąłem cicho pod nosem. Usłyszałem zbiorowy jęk. Spojrzałem na nich marszcząc nos.- Nie. Będę. Mu. Posłuszny.- Warknąłem cicho pod nosem. Oboje unieśli ręce w poddańczym geście, na znak, że nie mają zamiaru ze mną walczyć.
- Wygrałeś chociaż?- Zapytał dziadek. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i pokręciłem przecząco głową. Trzy razy się biliśmy i trzy razy to ja leżałem na łopatkach jęcząc z bólu, kiedy mocniej walnął mnie w brzuch, uderzył w twarz albo nawet w nos.
- Babciu nie oszukujmy się. Mogę się rzucać jak przysłowiowa pchła na grzebieniu, ale nie ma fizycznie szans aby kujon w okularach wygrał z kimś, kto codziennie spędza dwie godziny w sali treningowej ćwicząc swoje ciało. Podejrzewam, że gdybym go porządnie zdenerwował złamał by mi rękę ewentualnie dwie. Ale ten idiota nie panuje nad swoją siłą więc i tak dostawałem.
- Przemoc w związku.- Jęknęła babcia kręcąc przecząco głową.
- Ej. Bo ja czasami się zastanawiam czy wy trzymacie jego stronę czy moją?
- Trzymamy tą stronę, która swoim zachowaniem i myślami cię najmniej skrzywdzi. A w tym przypadku, przegrywasz młody.- Zauważył dziadek. Pokazałem mu język udając obrażone dziecko. Babcia zaśmiała się cicho i usiadła obok mnie zgarniając moje o wiele jak na nią za duże ciało w swoje drobne ramiona.


^^~^^


Przekręciłem się na bok marszcząc przy tym nos. Ktoś w uparte ciągnął mnie za ramię, próbując mnie wyrwać z przyjemnych objęć Morfeusza. Zakląłem szpetnie pod nosem zrzucając z siebie gruby koc, którym byłem okryty i spojrzałem na intruza, który miał czelność zakłócać mój spokój.
- Babciu co się stało?- Zapytałem przecierając zaspaną twarz. Kobieta pochyliła się do mojego ucha i szepnęła bardzo cicho wiadomość, która wywołała na mojej twarzy skrzywienie.- A więc już tutaj są?
- Tak.- Odparła bardzo formalnie. Wiedziałem, że na więcej sobie nie pozwoli. Nie mogła. W przeciwnym razie czekała ją kara. Jak i dziadka. A jeżeli to by nie pomogło to by ukarano mnie. Nie tak mocno jak ich ale coś by wymyślono.
- Długo?
- Dopiero co przyjechali. Proszę...
- Rozumiem. Nie przejmuj się.- Mruknąłem i uśmiechnąłem się do niej. Zapragnąłem ją przytulić, ale nie zrobiłem jej tego. Nie mogę jej tak skrzywdzić. Usiadłem na kanapie w salonie i rozejrzałem się dookoła siebie. Skrzywiłem się delikatnie widząc tutaj tyle ludzi. Pomijając mnie, moją babcie i dziadka w pomieszczeniu było jeszcze siedem innych osób. A każdej z nich po kolei nie chciałem coraz bardziej widzieć. Zatrzymałem się na ostatniej osobie, która tutaj stała, a której nie chciałem oglądać w ogóle już nigdy w życiu.- Musiałeś tutaj przyprowadzać te wszystkie psy?- Zapytałem bez ogródek podnosząc się z kanapy i poprawiając pomięte ubrania oraz roztrzepane włosy. Mój mąż zacisnął usta w cienką linie przyglądając mi się dokładnie. Wiedziałem co ta mina oznaczała. Przez ostatnie półtorej miesiąca nauczyłem się tego i owego. Teraz chodziło mu o moje słownictwo. Nie podobało mu się ono. Miałem je gdzieś. Zgarnąłem w dłonie swój plecak, pożegnałem się z dziadkami na tyle na ile mi pozwalano i zmierzyłem w stronę drzwi wiedząc, że cała ta maskarada ruszy za mną aby mnie przypilnować bym znowu nie uciekł. Przed domem moich dziadków czekał na mnie zaparkowany czarny wóz. Nie czekając na odzew sam otworzyłem sobie drzwi i wszedłem do środka wygrzebując z torby MP3 i wciskając na uszy słuchawki zamknąłem oczy i czekałem. Głowa nadal mnie bolała. Nie ściemniałem rano, że głowa mnie bolała. Ściemniłem tylko, że udam się do pielęgniarki po tabletki. Zjadłem jedne. U dziadków w domu. Położyłem się spać. Odpoczęłam. Pozwoliłem ochłonąć umysłowi jak i emocją. Musiałem zregenerować siły, aby nie zwariować i w przypływie agresji nie zadźgać całej rodziny we śnie.
A dużo mi nie brakowało. Czym oni się w ogóle nie przejmowali. Nie pozwalali mi robić tego co lubiłem ani spotykać się z tym z kim chciałem. Miałem wszystko robić tak jak oni chcą, mówić to co oni chcą oraz widzieć się z tymi z kim oni chcieli. Więc na dobrą sprawę praktycznie z nikim. Tyle, że ja nie byłem taki. Wiele osób mi mówiło, że wcale nie jestem taki na jakiego wyglądam. Daleko mi do osoby miłej i opanowanej. Chociaż i tak było mi daleko do mojego męża, u którego wygląd, a charakter dzieliła wielka przepaść.
Ktoś wyszarpnął słuchawki z moich uszu. Nie musiałem patrzeć, aby wiedzieć kto to był. I tak wiedziałem, że zacznie swoją tyradę. Zacznie ją tutaj. Będzie kontynuował w naszym pokoju. Tutaj jest z nami szofer i jego osobisty ochroniarz, którzy siedzą za pancerną szybą więc nas nie usłyszą. W naszym pokoju nie usłyszy nas nikt. Reszta ochroniarzy po tym jak przyjadą za nami do domu udadzą się do swoich pokoi, aby odpocząć przed jutrzejszym dniem.
- Teraz to przegiąłeś pałę.- Warknął do mojego ucha. Nie ruszyłem się o milimetr. Niech myśli, że śpię i da mi święty spokój.- Zignorowałeś mój rozkaz i z pełną samowolką oraz samotnie udałeś się do tego domu.
- Jestem twoim mężem nie niewolnikiem, więc nie będę wykonywał twoich rozkazów. Obiecałeś, a nie dotrzymałeś słowa więc sam sobie na to pozwoliłeś. To nie ten dom tylko dom moich dziadków.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby nie otwierając oczu. Czułem na sobie jego spojrzenie.
- Czeka cię za to kara, ale to później.- Powiedział chłodno. Zmarszczyłem czoło. Jak to później? Uchyliłem delikatnie lewe oko i zerknąłem na niego. Siedział na przeciwko mnie, ale wpatrywał się w okno. Co było jednoznaczne z tym, że skończył na chwilę obecną ten temat.
- Ah tak... to wcisnę gdzieś tą twoją debilną karę do mojego grafiku pomiędzy twoimi tyradami na temat tego co mam mówić, a czego nie oraz na temat tego jak wolno mi się zachowywać i ubierać, a jak nie. Ale od razu ci powiem, że to dalekie terminy są.- Zakpiłem sobie z niego i zamknąłem oko zakładając ręce na piersi i oddychając spokojnie.
- W ten swój śmieszny grafik wciśnij coś na dzisiejszą noc.- Zauważył chłodno.
- Taaaa.... a niby jaki teraz wykład mi walniesz o wielki panie i władco?- Zakpiłem. Wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Dzisiaj wieczorem kończy się twój Bǎohù qī.- Powiedział. Wyprostowałem się gwałtownie otwierając szeroko oczy. Zimny sopel lodu uderzył o dno mojego żołądka. Po plecach przebiegły zimne dreszcze. Gapiłem się na niego drżąc delikatnie na całym ciele. Czyli to znaczy, że...
- Nie.- Pisnąłem cicho. Pokręciłem przecząco głową, próbując odgonić sprzed oczu cisnące mi się do głowy niechciane obrazy.
- Tak zostało postanowione.
- To... to za wcześnie... proszę...- Pisnęłem. Wiedziałem, że teraz musiałem sobą reprezentować obraz nędzy i rozpaczy. Powinienem również wiedzieć, że takie słowa na niego nie podziałają.
- Skorzystałeś z tego przywileju na samym początku. Gdybyś z niego nie korzystał już dawno miałbyś wszystko za sobą, a teraz znowu musisz przez to przechodzić.
- Proszę, zrób coś z tym. To za wcześnie!
- Ta decyzja nie należy do nas tylko do mojego dziadka. Jak zawsze z resztą.
- Nie...
- Nie upieraj się.
- Nie zgadzam się.
- To będzie miało miejsce, nawet jeżeli nie wyrazisz na to zgody.
- To gwałt.
- W tym układzie nie ma czegoś takiego jak gwałt. Trzeba było zgodzić się już pierwszej nocy na konsumpcje małżeństwa, a nie korzystać z Bǎohù qī. Okres ochronny, który ma na celu bliższe poznanie się przymuszonych do ślubu. Okres ochronny minął, więc dzisiaj w nocy to zrobimy. Czy tego chcesz czy nie.
- Cyrus!- Krzyknąłem na niego łapiąc połać jego koszuli w dłonie i przysuwając się do niego. Jego złote oczy spojrzały najpierw na moje drżące dłonie, później powoli skierowały się na moją twarz. Przyglądał mi się obojętnie przez dłuższą chwilę, a ja ewidentnie czułem jak spod moich nóg ucieka grunt.
Dzisiejszej nocy miałem oddać dziewictwo swojemu mężowi Cyrusowi- księciu tego kraju.


********************************************************
Mam wrażenie, że jego tożsamość była aż za bardzo oczywista, dlatego postanowiłam to od razu napisać. Chociaż dwa lata temu chciałam to ciągnąć a ciągnąc. żeby jego tożsamość do samego końca praktycznie pozostała tajemnicą. Tylko że nie potrafię tak operować piórem i od razu by się wszystko wydało.

niedziela, 19 kwietnia 2020

Rozdział 1

Witam. I bez ogródek zapraszam do czytania.
************************************
Przełknąłem głośno ślinę wchodząc do klasy. Wczoraj skończyły się wakacje. Rozpoczął się nowy rok szkolny. Ostatni w liceum. Jak dla mnie najgorszy. Wczoraj nie mogłem pojawić się w szkole, więc to ON rozmawiał z nauczycielami i dyrekcją. To ON im wszystko wytłumaczył i powiedział jakie są zasady. Sam chciałem to zrobić, ale jeszcze dzisiaj był u mnie lekarz i sprawdzał czy mogę już wrócić do świata żywych czy nadal jestem trupem. Okazało się, że moja gorączka mi minęła i mogłem na nowo cieszyć się świeżym powietrzem.
Nie na długo, ale mogłem...
- Meadrass! A co to się stało, że wczoraj nie było naszego kujonka!- Zawołał do mnie Pochi, kumpel od gimnazjum. Wysoki, czerwonowłosy członek rockowego zespołu szkolnego.
- Chory byłem.- Powiedziałem słabym głosem. Gorączka minęła. Gardło nie.
- Słychać. Siadasz do nas.- Nie zapytał. Stwierdził fakt. Skrzywiłem się delikatnie kiedy już się na mnie nie patrzył. Mam nadzieje, że nie będę miał przez to awantury. Podszedłem niemrawo do stolika przy którym siedział. Był tam już Bunta, którego całkowicie zignorowałem oraz drugi członek naszej paczki. Tama. Od przedszkola trzymał się z Pochim. Miał ciemniejsze i krótsze włosy niż Tama, ale również w odcieniu czerwieni i był od niego o dwa centymetry niższy. Dość często kłócili się o te dwa centymetry.
- Wybaczcie, ale dzisiaj z wami nie usiądę.- Powiedziałem przystając, kiedy zorientowałem się, że jedyne wolne miejsce znajdowało się przy Buncie.
- Co? Dlaczego?
- Meadrass... przestań, proszę... nie zaczynaj tego tutaj.- Poprosił chłodno Bunta. Zacisnąłem mocniej zęby, aby nie zacząć krzyczeć.
- Po tym co zrobiłeś...
- Nie miałem wyboru! Przecież ci tłumaczyłem dlaczego tak postąpiłem! Jak również powiedziałem ci, że od tamtej sytuacji on nie ma na mnie wpływu. Sam tak powiedział. Że teraz to ty decydujesz.
- Skoro ja decyduje, to się nie odzywaj w moim towarzystwie.- Warknąłem. Chłopak zagryzł dolną wargę, ale nie odezwał się nawet słowem, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.- Głupek!- Warknąłem i odwróciłem się do nich tyłem, kiedy zatrzymała mnie czyjaś wielka ręka. Drgnąłem i spojrzałem za siebie. Na moim ramieniu spoczywała ręka Pochi'ego.
- Co ty odpierdzielasz?- Warknął. Bunta próbował go powstrzymać, ale nieskutecznie jak widać.
- Pochi... zabierz rękę... ja nie chcę kłopotów. I nie chcę abyś i ty je miał...- Powiedziałem cicho, kiedy koło nas zaczęło się robić małe zbiorowisko.
- Odpowiedz mi jak...
- Pochi.- Głos zabrał nauczyciel od angielskiego. Lubiłem tego faceta. Niski po pięćdziesiątce. Sąsiad moich dziadków. Okularnik z postępującą łysiną. Odwróciłem się w jego stronę, ale on również unikał mojego wzroku. On TEŻ!- Puść go bo czeka cię Guìzú de chéngfa.- Dodał belfer. Skrzywiłem się. Nie chciałem aby w taki sposób im to przekazał. W klasie zapanowała grobowa cisza. Każdy jak jeden mąż wlepiał we mnie swoje gały. Nie ma prostszego sposobu, aby to przekazać. Guìzú de chéngfa kara narzucana tym, którzy ośmielają się dotknąć lub ukraść to co należało do szlachty. Dość często takie kary narzucane są na tych, którzy ośmielili się współżyć z żoną bądź mężem kogoś szlachetnie urodzonego.
- Meadrass...- Zaczął Pochi. Uśmiechnąłem się do niego blado i pokazałem mu swoją lewą rękę, na której serdecznym palcu widniała obrączka z białego złota. Gest ten był jednoznaczny.- Kiedy?- Zapytał chłopak ledwo łapiąc oddech przez zaciśnięte zęby.
- W pierwszej połowie wakacji.- Odparłem cicho. Wiedziałem, że cała klasa się temu przysłuchiwała.
- Z kim?- Warknął. Przełknąłem głośno ślinę. Wiedziałem, że będą źli. Tym bardziej, że nie było ich na tej całej "szopce" i nie mogli ze mną wtedy być. Nawet moich dziadków nie mogło przy tym być!
- Chénmò de yī nián.- Użyłem formuły, która oznaczała nie mniej nie więcej to, iż poznanie tożsamości osoby, z którą powiedziałem sobie "tak" wcześniej niż przed upływem roku albo wcześniej niż ta osoba mi na to pozwoli równa się z publiczną chłostą dla osoby, która poznała tą tajemnicę. Chłopak wypuścił ciężko powietrze i usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.
- Nie mogłeś nam powiedzieć wcześniej?- Zapytał. Pokręciłem przecząco głową.- Ożeniłeś się?
- N...Nie...- Szepnąłem cicho patrząc na swoje stopy. To ja tutaj byłem kobietą. ON był moim mężem.
- Pobraliście się?- Zapytał z nadzieją w głosie, że kiedyś wyrwę się z tego koszmaru. Nawet jakbym chciał nie mógłbym się gorzko zaśmiać.
- Nie.- Odparłem chłodno. Spojrzał na mnie gwałtownie.
- Wziąłeś ŚLUB?!
- Ciekawe zbiorowisko... co się stało?- Usłyszałem zaciekawiony głos Księcia, który właśnie teraz postanowił zawitać w progach klasy. Zacisnąłem mocniej zęby czekając co odpowie mu jego rozmówca. Nie miałem ochoty się odwracać.
- Nasz kujonek zawarł Zhèngzhì hūnyīn. Właśnie cała klasa się o tym dowiedziała. Nie chce powiedzieć z kim. A ten idiota z którym rozmawia jeszcze chwilę, a zarobił by Guìzú de chéngfa, ale mu się upiekło.- Usłyszałem głos za sobą. Ostatnimi czasy dobrze znany mi głos. Osamu. Wysoki, szczupły, białowłosy chłopak o czerwonych oczach. Chodził z nami do jednej klasy od roku. Spojrzałem w jego kierunku przez ramie, ale się nie odezwałem.
- Nauczyciele nie zdążyli ogłosić zasad?- Zapytał książę całkowicie ignorując wlepione w niego oczu. Zacinałem dłonie na swoim plecaku i udałem się na swoje standardowe miejsce. Na samym końcu klasy. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wystukałam na klawiaturze wiadomość Chcę się dzisiaj zobaczyć z dziadkami. Po czym wysłałem ją do NIEGO. Wiedziałem, że na odpowiedź będę musiał trochę poczekać, ale tym razem nie odpuszczę.
- Wpadł do klasy i mało co zawału nie dostał, kiedy zobaczył jak tamten go obmacuje.
- Nikt mnie idioto nie obmacywał więc przestać szerzyć nieprawdę, bo sprowadzisz przez swój zły dobór słów kłopoty na mnie i na tego bogu ducha winnego chłopaka.- Warknąłem na pół klasy, tak aby mnie usłyszał, co nie było problemem skoro siedział trzy stoliki przede mną.
- Sam widziałem jak cię obmacywał.
- Złapał mnie za ramię, abym nie upadł.- Odparłem. Zmrużył oczy przyglądając mi się uważnie.
- Widziałem coś innego.
- Musiałeś spojrzeć w złym momencie. Gdyby mnie nie złapał pewnie teraz zszywali by mi głowę w szpitalu, więc tutaj prędzej należą się podziękowania, a nie szykanowanie mnie oraz jego oraz próby zhańbienia dobrego imienia mojego męża.- Powiedziałem chłodno. Musiałem nas jakoś z tego wybronić, bo jeżeli cała ta sytuacja trafi do JEGO uszu nie będzie za ciekawie.
- Może dobrze by było aby twój mąż wiedział z kim się łajdaczysz i gdzie to robisz, aby miał na ciebie oko i na twoje poczynania.
- Śmiało. Powiedz mu.- Prychnąłem i spojrzałem w stronę okna całkowicie ignorując ich obecność. Nie chciało mi się tutaj dzisiaj siedzieć, ale wiedziałem, że już tego nie zmienię. Sam w uparte chciałem wrócić szybciej do szkoły, a nie siedzieć zamknięty w czterech ścianach. Więc teraz cierp ciało co chciało.
Nauczyciel odczekał chwilę aż wszyscy zajmą swoje miejsca i zabrał się za prowadzenie godziny wychowawczej najbardziej skupiając się na wycieczce klasowej, która miała mieć miejsce za trzy miesiące. Zwiedzanie zamku królewskiego oraz poznanie całej rodziny królewskiej. Już teraz wiedzieliśmy, że księcia nie będzie w szkole przez jakiś miesiąc. Wszak to miesiąc dla ostatniej klasy licealnej. Pobłogosławienie przyszłych dorosłych oraz ich przyszłości. Z każdej szkoły na terenie państwa przyjedzie każda klasa trzecia. Każdy uczeń zostanie wpisany do specjalnej księgi w której zostanie zanotowanie kim jest, skąd pochodzi i kiedy udzielono mu królewskiego błogosławieństwa oraz o zgrozo czy rodzina królewska pozwala danej osobie na konstytuowanie nauki w takim zawodzie jaki sobie wybrała czy narzuci jej całkowicie inny zawód.
Wywody nauczyciela ciągnęły się w nieskończoność. Każdy z nas musiał przynieść zgodę opiekuna prawnego na udział w tej wycieczce. Każdy taką zgodę dostawał. Wszak takie błogosławieństwo to jak wygranie miliona w loterii.
Mój telefon zawibrował cicho w kieszeni. Wysunąłem go delikatnie i odczytałem wiadomość od osoby, do której napisałem nim zaczęła się lekcja. Odpowiedział. Jednym słowem. Słowem, które wywołało u mnie istny napad agresji.
Odmawiam.
Cisnąłem telefonem przez całą długość klasy rozwalając go na tablicy tuż przy twarzy nauczyciela. Ten pisnął niczym panienka i spojrzał na mnie przestraszony.
- Przepraszam. Proszę kontynuować.- Powiedziałem i zacisnąłem mocno palce na nasadzie nosa. Okulary mi trochę przeszkadzały, ale nie przejmowałem się tym. Pozostawiłem to kwestii przyzwyczajenia oraz wprawy. Nie podniosłem głowy do góry aż lekcja się nie skończyła. Kiedy to nastąpiło podszedłem do swojego strzaskanego telefonu i nawet na niego nie patrząc zgarnąłem go do torby po czym skierowałem swoje kroki w stronę wyjścia.
- Meadrass gdzie idziesz?- Zapytał Tama. Spojrzałem w jego kierunku i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa więc idę do pielęgniarki. Przekaż nauczycielowi, że nadrobię zaległości.- Powiedziałem ponownie naciskając na nasadę nosa. Wiedziałem, że on to zrozumie. Pokiwał twierdząco głową.
- Zgadamy się po lekcjach.- Zawołał dla nie poznaki. Pomachałem mu tylko ręką i faktycznie udałem się do gabinetu pielęgniarskiego wiedząc jednocześnie, że długo w nim nie zabawie. Kiedy zadzwonił dzwonek odczekałem dwadzieścia minut po czym układając na zajmowanym przeze mnie łóżku dodatkowy koc i przykrywając go kołdrą wymknąłem się z gabinetu przez okno, dziękując niebiosa, że znajdował się on na parterze i przyklejony do ściany budynku czmychnąłem w stronę najbliższych krzaków dobrze pamiętając o dziurze jaka się tam znajdowała, a która zaprowadzi mnie do skrótu prowadzącego do miejsca w jakim teraz najbardziej chciałem się znajdować.
****************************************
mam nadzieje, że się spodobało
pozdrawiam
gizi03031

niedziela, 12 kwietnia 2020

PROLOG

Z racji tego co się dzieje teraz w Polsce i na świecie i przez charakter pracy jaką wykonuje i w każdej chwili mogą mnie w niej zamknąć na dwa tygodnie postanowiłam usiąść i dokończyć pisać coś co zaczęłam pisać 2 lata temu. Zmienił mi się kompletnie zamysł i w ogóle. Nie tak to się miało potoczyć, ale cóż.... ważne, że skończyłam to pisać.
Będzie mało.
będzie dennie.
Ale będzie....
Zapraszam do czytania.
******************************************************************
Kiedy po raz pierwszy postanowiłem udać się na wagary i mało inteligentnie wybrałem sobie dach szkolny jako moje miejsce docelowe nie przypuszczałem, że to właśnie tam będę po raz drugi w życiu rozmawiać z księciem tego kraju. Mogłem śmiało powiedzieć, że to również książę mojego kraju. W końcu to tutaj przyszedłem na świat, wychowałem się i aktualnie byłem w drugiej klasie liceum, którą tak na marginesie skończę za jakieś cztery dni.
Przyglądałem mu się przez chwilę nie wiedząc czy mogę sobie pozwolić na przebywanie z nim sam na sam na tym dachu. Ok, chodziliśmy do jednej klasy, ale do cholery jasnej! To był CHOLERNY książę tego PIEPRZONEGO kraju. Nawet nauczyciele nie traktowali go tak samo jak innych uczniów. No cóż.... Ciężko by było aby i go tak poniżali jak tych bez nazwisk....
Ta....
Nazwiska...
Przywilej każdego szlachetnie urodzonego człowieka w tym kraju. Ba! Na ziemi! Nazwisko pokazywało, że kimś jesteś, należysz do elity. Mogłeś pochwalić się nazwiskiem mogłeś wszystko. I taki sobie nasz książę był posiadaczem nazwiska znanego w całym królestwie. Był na samym wierzchołku góry szlachty... Rządził zgrają zapatrzonych w siebie bufonów... jak i pospólstwem.
Takie sobie pospólstwo- jak ja na przykład- nie posiadało nazwisk. Kiedy się przedstawialiśmy mówiliśmy imię, kogo jesteśmy dzieckiem (chodzi tutaj o imię ojca) oraz podawaliśmy miejsce, w którym mieszkaliśmy.
Oczywiście żeby było szybciej prości ludzie poprzerabiali trochę swoje przedstawianie. Tak na przykład ja Meadrass syn Fitczego z Czarnej Dzielnicy przedstawiałem się jako Meadrass Fitzcz, ale tego skrótu używałem tylko wśród przyjaciół...w szkole używałem pełnej formułki... rozumiecie ja... syn... z... i tak dalej.
A osoba, która właśnie teraz mnie zobaczyła i wlepiła swoje patrzały we mnie to nie kto inny jak Cyrus Arezzo... osobliwy przedstawiciel gatunku ludzkiego.
Książę kraju z długimi dreadami i kolczykiem w języku....
Ta...
Mu wolno....
Współczułem tylko tym ludziom, którzy tak go "oszpecili"... do dzisiaj przebywają w królewskich lochach... na rozkaz Króla Dziadka (rodzice Księcia zginęli gdy ten miał trzy miesiące- wychowywał go dziadek prawowity władca tego królestwa. Mieszkał też z siostrą Miko), któremu nie spodobała się metamorfoza wnuka. Wyrok był prawomocny, publiczny... nie miły...
- Słucham?- Usłyszałem jego głęboki głos. Drgnąłem. Książę nie odzywał się kiedy nie musiał. On nie rozmawiał praktycznie z nikim.
- Em...- Podrapałem się zakłopotany po głowie. Co miałem mu powiedzieć? Że urwałem się z lekcji? A jak każe mnie za to wychłostać?- Książę wybaczy mi moje najście...
- A co ty taki miły jesteś?- Zapytał zaskoczony. Skrzywiłem się. No bo to nie moja wina była! W domu telewizor mamy od jakiegoś roku (od pamiętnej chwili, kiedy nie wiedząc kim on jest- brak telewizji równał się z brakiem możliwości zapoznania się z jego twarzą- naskoczyłem na niego i zjebałem go równo z każdej strony) więc dopiero teraz wiedziałem, że jego wizerunek jest wyświetlany dosłownie wszędzie i każdy wie jak wygląda... no cóż... od mojego ukrzyżowania uratował mnie mój długoletni przyjaciel, który niby żartem zaczął mówić, że muszę w końcu dziadków namówić na zakup tego cholernego telewizora, skoro nie wiem nawet jak wygląda mój książę. Przeprosiłem go oczywiście i w ogóle... ale wiecie jak to jest...
- Przeprosiłem wtedy.- Burknąłem cicho pod nosem ignorując jego przeszywające spojrzenie.- Jak powiem Księciu czego chce to mogę zostać wychłostany.
- Próbuj. Jeżeli zasłużysz na chłostę sam z miłą chęcią wykonam na tobie wyrok.- No właśnie... Książę tak jakby ma do mnie uraz od tamtego czasu...
- Poszedłem na wagary i niefortunnie wybrałem sobie to miejsce na kryjówkę...- Mruknąłem cicho pod nosem. Usłyszałem ciche prychnięcie. Spojrzałem zaskoczony na księcia. Czy on... prychnął?! Chwila! To książę wie jak się prycha?!
- Za to nie czeka cię chłosta, bo i mnie by musiała spotkać, a to nie wykonalne.- Zauważył i zgarnął w dłonie swój plecak.- Ale nie będę ci zabierać tej namiastki wolności.- Zauważył i ruszył w stronę drzwi, które otworzyły się gwałtownie ukazując za sobą niskiego, ciemnoskórego blondyna ze śmieszną blizną pod szafirowymi oczyma.
- Bunta? Też się urwałeś??- Zapytałem patrząc zaskoczony na swojego długoletniego przyjaciela. Ten spojrzał na mnie zaskoczony po czym przeniósł spojrzenie na Księcia. Drgnął delikatnie i znowu spojrzał na mnie.
- Przyszedłem ci powiedzieć żebyś dzisiaj na mnie nie czekał. Wracam szybciej do domu. Dostałem telefon z roboty. Ekstra fucha. Wpadnie mi trochę hajsu, to wyskoczymy sobie jutro na lody po budzie.
- Spoko. Tylko pamiętaj następnym razem ja płace.
- Kieszonkowe od dziadka?- Zapytał uśmiechając się zadziornie.
- Ciężko wypracowana premia za oceny.
- Kujon.
- I tak mnie kochasz.- Pokazałem mu język. Prychnął i przesunął się w bok robiąc miejsce Księciu, który chciał koło niego przejść.- A! Książę!- Zawołałem za nim. Ten odwrócił się w moją stronę.- Gratuluje zaręczyn.- Dodałem. Dzisiaj w telewizji na naszej godzinie wychowawczej wyemitowali ogłoszenie, w którym zawarto informację o tym, że nasz Książę doczekał się narzeczonej.
- To będzie interesujący ślub, ale dziękuje.- Odparł i zniknął zostawiając mnie i Bunte oniemiałych z wrażenia.
Ślub... Czyli, że jego zaręczyny są czysto polityczne. Obie strony się nie znają. Poznają się dopiero na ślubie. Uroczystości tej nie można odwołać.
Jeżeli by się pobierał.... to byłaby to osoba, którą wybrali mu rodzice, ale którą zdążył poznać, nawet polubić...
Kiedy wychodził by za mąż jego wybrankiem byłby mężczyzna.
Kiedy by się żenił, jego wybrankiem byłaby kobieta.
W przypadku ślubu płeć jest nieznana. Ślub się odbywa. Nie można go zerwać. Tylko śmierć ich rozłączy.
- Ja nie wiedziałem...- Szepnąłem cicho patrząc na Bunte. Ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
- I właśnie przeleciała ci ostatnia szansa aby mu powiedzieć, że trzepiesz sobie do jego zdjęcia i to wszystko z czystej miłości.- Jęknął zrezygnowany. I ja jęknąłem... ten przygłup znowu musiał wspominać o moim głupim zauroczeniu, które trwało już blisko rok i za cholerę nie mogłem się go pozbyć.
Dla kogoś takiego jak ja Książę był celebrytą. Gwiazdą. Plakat z jego podobizną wieszało się nad łóżkiem i wzdychało do jego twarzy.... takiej osobie nie wyznawało się uczuć. Połowa szkoły do niego wzdychała, druga połowa się go bała.
Ja na swoje nieszczęście musiałem należeć do tej pierwszej połowy...
A teraz on bierze ślub...
**************************************************************
mam nadzieje, że wam się spodoba. Już teraz wam powiem, że powoli  myśle na OS do tego opowiadania. Jak myślicie, na kim się w nim skupie??
pozdrawiam
gizi03031