niedziela, 14 kwietnia 2019

Karida- One Shot

Za ponad dwa tygodnie Pyrkon=>
Ktoś się wybiera??
A ten OS pisałam ponad tydzień i go ubóstwiam :D
*********************************
Dlaczego?
Nie rozumiałem tego mimo, że głowiłem się nad tym od dobrych kilku tygodni. Mieszkałem w tym domu od jakiś trzech miesięcy. Do końca szkoły pozostały mi tylko dwa i poł miesiąca.
I nic się nie stało.
Od trzech miesięcy mieszkamy razem, a Echthra nadal mnie nie oznaczył. Nie dokończył więzi. Nie powiedział tych słów.
Czekałem cierpliwie, nie mogąc się ich doczekać, ale one nie nadeszły. Nie wiedziałem czy zrobiłem coś nie tak. A może...
On mnie nie chciał?
Przygarnął mnie na okres zimowy, pozwolił zostać do końca szkoły, a później nara...
Lub ma kogoś na boku...
Nie... przecież wyczułbym od niego obce zapachy. A on nosi na sobie zapachy tylko ludzi ze szkoły, ewentualnie tego cholernego kryminalisty oraz jego dupy.
Pokręciłem przecząco głową. Nie mogę tak o nich myśleć. Jeżeli Echthra by się dowiedział, że znowu obrażam jego przyjaciół jak nic by się na mnie obraził. A to by był ból w dupie.
Więc skoro nic nie zrobiłem, a on nie ma nikogo na boku to dlaczego?
Dalaczego jeszcze tego nie powiedział?
- Aaaaaa.- Jęknąłem wyrywając sobie włosy z głowy i zerknąłem w książkę od matematyki. Jak ja miałem dosyć tej cholernej szkoły.
- Kalos?- Usłyszałem za swoimi plecami jego zachrypnięty głos. Po moim ciele przeleciał przyjemny dreszcz. Odwróciłem się w stronę drzwi. Stał tam. Ubrany w zwykłe dresy i rozciągnięty podkoszulek. Ze sterczącymi we wszystkie strony włosami oraz nasuniętymi na nos okularami. Nie odezwałem się tylko przyglądałem mu się dokładnie. Mówiłem mu, że ma mi nie przeszkadzać, bo próbóje się uczyć, a ten w uparte tutaj przyszedł. Wolałem milczeć niż na niego warczeć.- Idziesz na kolacje?
- Nie.- Odpowiedziałem. Jeżeli teraz odejdę od biurka to się tego gówna w życiu nie nauczę.
- Ale...
- Ogłuchłeś?- Warknąłem odwracając się do niego plecami. Nie uzyskałem odpowiedzi. Zerknąłem przez ramię, ale byłem w pokoju sam. Eh... znowu to zrobiłem. Później będę musiał go za to przeprosić. Czasami się zastanawiałem kto tutaj był nastolatkiem, a kto dorosłym i to nauczycielem na domiar złego. To mi się trafiło... moim wybrankiem został belfer... a ja jestem jednym z najgorszych uczniów w szkole. Jeżeli chodzi o zachowanie i o naukę. Niech ta szkoła się w końcu skończy. Będę mógł pójść do jakiejś pracy i niczym więcej się nie przejmować. Ale póki co....
Matematyka.
Matematyka.
***'
Spojrzałem na zegarek. Było już grubo po północy, a ja nadal nie skończyłem robić tego cholernego zadania na matamatykę. A chuj z nim. Idę coś zjeść, wykompać się i spać. Jutro trzeba wstać do szkoły. Dobrze, że nie mam następnego dnia dwóch pierwszych lekcji, to sobie pośpie. Wychodząc z "mojego" pokoju, który służył mi do przyjmowania ewentualnych gości (przychodził tutaj tylko Akagami) oraz do nauki wszedłem do kuchni. Na stole leżał talerzyk owinięty folią. Pod folią znajdowały się trzy kanapki z serem i szynką. Koło tego stał kubek z zimną już herbatą. Spojrzałem na blat kolo zlewu. I tam znajdował się talerz z kanapkami. Dwie kanapki całe, jedna delikanie nadgryziona. Pełen kubek zimnej herbaty. Echthra znowu nic nie zjadł. Wypuściłem głośno powietrze. Kiedy tylko na niego warknąłem nic nie jadł. Kiedy dwa razy porządnie się z nim pokłóciłem nic nie jadł. Więc teraz też nic nie zjadł. Jutro mam na późniejszą godzinę więc śniadania też pewnie nie zje. Będę musiał mu przemówić do rozsądku- nie może nie jeść za każdym razem kiedy na niego warknę, albo kiedy się pokłócimy. Ma normalnie jeść!
Kręcąc przecząco głową odłożyłem pusty talerzyk do zlewu i dopiłem zimną, gorzką herbatę. Schowałem jego kanapki do lodówki i idąc do łazienki zajrzałem do naszej sypialni po czysty komplet bielizny. Nie było go w łóżku. Zacisnąłem mocno szczęki.
Kurwa!
Znowu!
- Wypierdole mu tą jebaną kanapę za okno.- Warknąłem wchodząc do łazienki. Wiedziałem, że ten cholerny wielkolud śpi w salonie na kanapie. Przechodząc przez korytarz słyszałem jak ciężko oddychał. Klnąc siarczyście pod nosem wlazłem pod prysznic.
***
- Kalos.... Kalos....- Ktoś uparcie mnie wołał ciągnąc delikatnie za ramię.
- Mm.- Warknąłem przez nos. Było mi tak dobrze i przyjemnie, a ten cholerny intruz miał czelność mnie obudzić i to przed budzikiem. Uchyliłem delikatnie lewe oko i zerknąłem na zegarek na szafce nocnej. Było po szóstej.
- Spóźnisz się do szkoły. Wstawaj.
- Spierdalaj! Ja pierdole! Mam na późniejszą godzinę!- Warknąłem naciągając na głowę puchową koldrę. Po chwili mogłem znowu szybować w objęcia gościa zwanego Morfeuszem czy jakoś tak.
***
Coś było nie tak. Ciężko mi to było wytłumaczyć, ale coś ewidentnie było nie tak. Siedziałem przed biurkiem w "moim" pokoju od jakiś pięciu godzin, a on ani razu tutaj nie zajrzał. Ani nie wołał mnie na obiad, ani nie wołał mnie na kolacje. Nawet nie wsadził tutaj głowy aby "zobczyć czy żyje" jak to zawsze mówił.
A przed chwilą wyszedł z domu. I nie poszedł do swoich przyjaciół. O nie. Do nich się tak długo nie szykuje oraz nie urzywa tak ładnych perfum.
Odsunąłem krzesło i wyszedłem z pokoju. W kuchni na stole leżały dwa talerze. Z moim zimnym obiadem oraz kolacją. Zajrzałem do zmywarki. Była pusta. Tak samo suszarka.
Echthra nic nie jadł.
Ja. Pierdole. Kurwa. Jego. Mać.
Przeciągając językiem po zębach ruszyłem w stronę łazienki. Otworzyłem ją. Jego zapach się nasilił. Wyszedł gdzieś...
W mojej piersi zaczęła narastać złość...
Wiedziałem co to znaczy, a nie chciałem snuć bezpodstawnych domysłów. Przecież nie będę jak pojebany zazdrosny tylko o to, że on gdzieś wyszedł. Ubrałem na nogi kapcie (nie chodziłem w nich w domu) oraz cieplejszą bluzę i po zamknięciu drzwi na klucz (jego znikneły) poszedłem do mieszkania obok. Wiedziałem, że o tej godzinie zastanę tam jego blondwłosego przyjaciela Zeno. I właśnie o niego mi chodziło.
Facet otworzył mi po chwili. Zmierzył mnie delikanie wzrokiem po czym wypuszczając głośno powietrze z płuc i nie zadając żadnych pytan wpuścił mnie do środka. Zaprowadził mnie do swojego salonu i usiadł najdalej jak mogł ode mnie. Wiedziałem dlaczego to zrobił. Zachował dystans, aby nasze zapachy nie przeszły na siebie nawzajem. Gdyby tak się stało Paxi by się wkurwił, a Echthra popłakał. Podrapałem się zmieszany po głowie.
- No co jest, dzieciaku? Na herbatkę na pewno nie przyszedłeś.- Zaczął z grubej rury. Miał rację. Nie przyszedłem na harbatkę.
- Chcę pogadać.
- No popatrz. A o czym?
- O kim...- Poprawiłem go.
- Echthra.- Powiedział tylko jedno słowo. Kiwnąłem twierdząco głową. Facet jęknął głośno i spojrzał w sufit.- Dlaczego to do mnie z tym przychodzisz, a nie do Paxi'ego.
- Bo jesteś Ypiréti- Powiedziałem powarznie. Spojrzał na mnie chłodno i wypuścił głośno powietrze z płuc.- Inny Ploiarcho nie powie mi dlaczego on się tak zachowuje, a nie innaczej.
- Jak się zachowuje?
- Nie oznaczył mnie...
- No oczywiście, że tego nie zrobił. Też bym tego nie zrobił gdyby był na jego miejscu.- Prychnął. Spojrzałem na niego gwałtownie. Cofnął się delikatnie. Nie ważne, że był starszy. To ja byłem Ploiarcho, nie on. Więc to on się obawiał mnie, nie ja jego. To ja mu mogłem wyżądzić większa krzywdę, nie on mi. Ale nie zrobie tego z dwuch powodów. Paxi by mnie zabił. Echthra zresztą też. Po czym zabiłby Paxi'ego za to, że ten zabił mnie.- Zacznijmy od początku, tak abyś zrozumiał i mi przy okazji nie rozerwał gardła.- Powiedział. Przyglądał mi się przez chwilę po czym jęknął głośno.- Dawno nie miałem doczynienia z nastoletnim Ploiarcho. Zapomniałem, że wtedy trzeba bardziej uważać na słowa.
- Masz coś do nastoletnich Ploiarcho?
- Taaaa.... jesteście strasznie nerwowi i brutalni. Ale to szczegół.
- Jestem normalnym nastolatkiem.
- Wmawiaj sobie Młody, oj wmawiaj.- Zeno zaśmiał się głośno widząc moją minę. Prychnałem na niego poprawiając się nerwowo na fotelu.- Powiem ci wprost, bo nie lubie owijania w bawełne. Echthra uważa, że masz go za sponsora, a jego dom za hotel.- Powiedział. Gapiłem się na niego oniemiały przez dłuższą chwilę czując się tak jakbym dostał obłuchem w łeb. Oprzytomniałem kiedy pomachał mi ręką przed oczyma.- Wróciłeś do świata żywych.
- Co mu odjebało w tym jego nauczycielskim móżdżku?!
- Eh... będzie ciężej niż myślałem.
- Ej!
- Powiedz mi co chcesz robić po szkole?- Zapytał ni z gruszki ni z pietruszki. Spojrzałem na niego jak na przymuła i uniosłem go dóry lewą brew.- Po prostu odpowiedż.
- Iść do pracy.
- Jakiej?
- Jakiejś.
- Nie myślisz o pójściu na studia, jakieś kursy przygotowawcze czy szkolenie dzięki, którym uzyskasz tą pracę?- Zapytał chłodno. Nie pomyślałem o tym. Chciałem iść do pracy, ale nie wiedziałem co chcę robić w przyszłości. Więc nie wiedziałem jednocześnie jakie kursy czy szkolenia wybrać. Studia odpadały. Byłem na nie za głupi. Więc co chciałem robić? Nie miałem zielonego pojęcia! A ten blondas zdawał sobie z tego sprawę i się ze mnie śmiał.
- Nie nadaję się na strudia.
- Kursy? Szkolenia?
- Nie. Wiem.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby. Wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Dlaczego nie pogadasz o tym z Echthra'om?- Zapytał. Spojrzałem na niego nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Po co?- Zapytałem w celu uzysakania większej ilości informacji. Po co miałem z nim o tym rozmawiać? Jęknął po czym machnął na mnie ręką w celu spławienia mnie.
- Odłużmy to na później. Za głupi jesteś. Nie zrozumiesz.- Powiedział i pokręcił przecząco głową. Znowu się we mnie zagotowało- I się nie denerwuj. Powiedz....
- No...?
- Rozmawiasz z nim o szkole?
- Nie.
- O swoich znajomych?
- Nie.
- O nauczycielach?
- Nie, po co...
- O czym rozmawiacie?- Przerwał mi. Zamilkłem. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, ale...o niczym konkretny, Wymienialiśmy się tylko informacjami.
-...- Wpatrywałem się w niego nie mogąc udzielić mu na to pytanie odpowiedzi.
-  Wiesz kiedy Echthra ma urodziny?
- Nie wiem.
- Wiesz jak nazywają się jego rodzice?
- Nie wiem.
- Wiesz dlaczego został nauczycielem?
- Nie. Wiem.
- Wiesz jak poznał mnie i Paxi'ego?
- Nie wiem.
- Wiesz gdzie się urodził i wychował?
- Nie. Wiem.
- To co ty wiesz?- Warknął na mnie. Zagryzlem dolną wargę. Nie potrafiłem mu nawet powiedzieć czego nie wiem. Opuściłem w dół głowę nie mogąc znieść jego spojrzenia.- Ile czasu spędzacie razem? Nie wiem, na graniu, ogladaniu filmów, pracowaniu razem. Na czym kolwiek...
- Uczę się sam, on pracuje sam. Nie gramy w nic. Nie...- Zamilkłem. Nie spędzamy razem czasu. Przychodzę ze szkoły, zabieram się za próby zrobienia lekcji, później kładę się spać. Nawet za często razem nie jemy posiłków. Fakt do szkoły jadę z nim autem. Po szkole wracam sam. Siedze zamknięty w pokoju kiedy on wraca. Wychodze z niego kiedy on już śpi. Kładę się spać. Wstaje po nim. On śniadanie je sam. Ja śniadanie jem dopiero w szkole. Wychodzimy razem do auta. On podwozi mnie pod szkołe. W szkole widze go tylko na naszych wspólnych lekcjach. Wracam do domu sam. I tak w kółko. Od trzech miesięcy. Zacząłem nerwowo tupać nogą.
- Ile razy wyszedłeś z pokoju, kiedy wołał cię na obiad albo na kolację?
- Zero.- Odpowiedziałem cicho. Czułem się jakby ktoś zaciskał mi palce na szyi. Skoro ja się tak czułem odpowiadając na pytania blondyna, to jak musiał czuć się Echthra. Znalazł mnie- swojego Ploiarcho, a ja nieumyślnie go unikałem i raniłem. Co musiał czuć za każdym razem kiedy jadł sam? Kiedy czekał na mnie? A ja co? Delikatnie powiedziewszy wypierdalałem go za drzwi.
- Ile razy  pogadałeś z nim dłużej kiedy sprawdzał czy żyjesz?- Zapytał. Drgnąłem. Echthra musiał z nim na ten temat rozmawiać skoro użył takiego zwrotu, a nie innego. Nienawidziłem takiego zachowania u swoich rodziców i ludzi mnie otaczających, a sam się tak zachowywałem!
- Ani razu.
- Ile razy wygoniłeś go z pokoju kiedy do niego na chwile zaglądał?
- Za... za każdym... razem...
- A ile razy TY sprawdziłeś czy on żyje?
- Zero.- Odparłem. Spojrzał na mnie jak na czlowieka gorszej kategorii po czym swój wzrok przeniósł na zegarek stojący za nim.
- Za trzy minuty z zegarkiem w ręku pojawi się tutaj Paxi. Wpadnie do domu dosłownie na trzy minutu po czym wróci zmachany do pracy.
- Co?- Nie zrozumiałem go. Po co on mi to mówił? A tak w ogóle Paxi jest w pracy. Nie ma potrzeby tutaj przychodzić. Jak coś będzie chciał to pewnie zadzwoni, aby Zeno mu to przyniósł.
- Między wami jest duża różnica wieku. Dziewięc lat. To o cztery więcej niż pomiędzy mną, a moim idiotą. Nam było ciężko, wam jest ciężej. Kiedy Paxi był w trzeciej liceum ja byłem w pierwszej gimnazjum. On kończył okres dojrzewania, ja w niego wchodziłem. On rozglądał się powoli za pracą, ja z kumplami bawiłem się resorakami. Chociaż prędzej musiałbym powiedzieć, że z kumplem. Między mną, a nim jest duża różnica wieku tak samo jak między tobą, a Echthrą, ale mimo wszystko ja miałem lepiej.
- Dlaczego?
- Kotek?- Oboje usłyszeliśmy głos dobiegający z kuchni.
- W salonie.- Zawołał Zeno. Po chwili w pokoju pojawił się Paxi. Spojrzał na nas, a jego oczy momentalnie stały się czarne.- Wiesz, że świata poza tobą nie widzę mój zazdrośniku?- Zapytał blondyn. Paxi podszedł do niego i uklęknął przed nim wtulając się w jego brzuch. Przyglądałem im się uważnie. Paxi oddychał głęboko. Pewnie po to aby opanować swoje emocnje i pozbyć się uczucia zazdrości, jakie pokazały jego czarne oczy. Zeno patrzył na mnie.
- Co robicie?
- Ucze go.
- Czego?- Zapytał facet i spojrzał na mnie, ale nadal obejmował ramionami blondyna.
- Póki co zdobywałem informację. Teraz będzie etap nauki.
- Na temat?
- Tego dlaczego jest takim przyjebanym gówniarzem.- Odparł. Zazgrzytałem głośno zębami.
- Obiecałeś Echthra'ze, że nie będziesz sie mieszać.
- To Kalos mnie wmieszał, a nie ja sam.
- Będzie zły.
- I tak mnie kocha.
- Kocha. Ale nie musisz tego mówić przy tym nastoletnim gówniarzu.
- To niech zacznie myśleć.
- Ja też cię kocham.- Powiedział Paxi przyciągając głowę Zeno do siebie po czym pocałował go namiętnie. Drgnąłem. Zazdrościłem im tego. Tak normalnie go pocałował. A Zeno mu na to pozwolił. Jeszcze się o to dopraszał łasząc się do niego podczas trwania tego krótkiego pocałunku. Zazdrościłem im. Chciałem być na ich miejscu. Razem z Echthra'om. Kiedy ostatni raz ja i Echthra.... Na to też nie potrafiłem odpowiedzieć.- Będę leciał Kotek.
- Miłej pracy. Nie podrywaj mi obcych facetów.
- To oni podrywają mnie.
- Założe ci pas cnoty idioto!- Krzyknął na cały głos. Usłyszałem tylko śmiech Paxi'ego za zamkniętymi już drzwiami. Spojrzałem na Zeno, który był delikatnie zaróżowiony i uśmiechał się rozanielony. Jego oczy świeciły. Dosłownie. Jak na dłoni widać było, że jest szczęśliwy.
- Po co on tak w ogóle przyszedł?- Zapytałem, kiedy zorientowałem się, że Paxi niczego ze sobą nie zabrał, nie przyniósł ani niczego konkretnego nie powiedział.
- Żeby mnie zobaczyć, przytulić, pocałować i powiedzieć mi, że mnie kocha.- Odparł Zeno. Gapiłem się na niego dłużą chwilę z szeroko otwartymi oczyma.
- Tylko po to? Zostawił cały bar tylko dla takiej błahostki?
- I w tym momencie pieprzony gówniarzu zaczyna się twoja jebana lakcja.- Warknął na mnie ciskając w moją stronę swoim kapciem. Dostałem nim w ramię. Kapciem!
- Za co?!
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny. Ciesz się, że tylko za to mogę ci jebnąć. Za inne przewinienia Echthra by mnie zajebał jeżeli bym cię ruszył, bezmózgi bachorze.- Warknął i porawił się wygodnie na fotelu.- Ypiréti pragnie potwierdzenia, że jest potrzebny, że można na nim polegać, że jest bezpieczny, kochany. Że nie jest zagrożony i ma spokojne życie. Musi wiedzieć, że jest umiłowany, jedyny, najdroższy i w ogóle. Lubimy być dotykani przez naszych Ploiarcho, lubimy ich obserwować, mieć ich w zasięgu wzroku, ręki. Lubimy, kiedy się nas przytula, caluje, prawi nam komplementy. Kiedy się z nami rozmawia. Kiedy się na nas polega. W tych błahych i bardzo poważnych sprawach.  Nie lubimy być sami. To nas fizycznie i psychicznie boli. Boli jak jasna cholera. Wiem co mówię. Bo cześciowo przez to przechodziłem. Paxi z początku mnie odrzucił.- Powiedział. Otworzyłem szeroko oczy.
- Człowiek, który przed chwilą tutaj był?
- Tak.
- Obrzucił.
- Tak.
- Ciebie?- Zapytałem niedowierzając. Ten ponownie potwierdził moje słowa delikatnym skinieniem głowy. Musiał myśleć o czymś przykrym, bo jego oczy jak i twarz zmieniły swój wyraz. Gościł na nich ból.
- Nie chciał się zadawać z kimś kto jest w pierwszej gimnazjum, kto niedawno sprowadził się do jego miasta i kto swoim pojawieniem się chciał zniszczyć jego pięcioletni związek ze szkolną gwiazdą żeńskiej drużyny siatkarskiej.
- Proszę ja ciebie, że co?- Zapytałem zszokowany. Paxi chodził z laską?! Koleś, który na jego widok ślini wszystko dookoła siebie i robi dziure w spodniach swoim sztywnym kutasem chodził z laską?! Ten zaśmiał się gorzko. Wiedziałem, że to wymuszony śmiech.
- Echthre poznałem jak byłem w pierwszej gimnazjum. Tak zimową porą. Moja rodzina przeniosła się do miasta, z którego on i Paxi pochodzili. Zamieszkałem w jego bliskim sąsiedztwie i się go uczepiłem. Pomijając go i mnie na naszej ulicy nie było więcej Ypiréti, więc stwierdziłem, że uczepienie się go to dobry pomysł. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że to genialny pomysł. Po tym jak pobił trzech chłopaków z mojej szkoły, którzy próbowali mnie zgwałcić na placu zabaw.
- Hę?
- Echthra dbał o to, aby nikt go nie dotykał i się do niego nie zbliżał, a po pewnym czasie pilnował również i mnie. Zaprzyjaźniłem się z nim. Był Ypiréti jak ja. Różniliśmy się jedny, On szukał swojego Ploiarcho, a ja nie. Byłem dzieciakiem, chciałem się bawić, poznawać nowe rzeczy. Kiedyś byłem u niego i graliśmy sobie w playa. Dostał wiadomość od swojego przyjaciela z dzieciństwa, czy ten może mu podrzucić na miasto jedną rzecz, bo bez niej będzie skończony u swojej dziewczyny. Ten się zgodził, ale ostrzegł go, że przyprowadzi ze sobą pewnego narwanego dzieciaka, który właśnie przy nim siedział. To byłem ja. Oczywiście poszedłem z nim, bo co innego miałem do roboty, jak z nikim nie gadałem w tym mieście. Poszedłem z nim. Umówionym miejscem był park niedaleko szkoły, w ktorej uczył się Echthra. Szedłem koło niego zadowolony, bo wziął ze sobą młodszego gówniarza, aby ten poznał jego najlepszego przyjaciela, o którym już tyle słyszałem. I poznałem. To był Paxi. Człowieku... to było straszne! Mówię ci. Nie wiem co wy czujecie jak nas spotykacie po raz pierwszy, ale nas to wszystko rozpierdala. Ten ból, radość i podniecenie w jedny, Jebnięte uczucie. A ja nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Stoje i gapię się na niego. Echthra podnosi się z ziemi. Dasz wiarę, że się przerwócił jak wyczół zmianę mojej aury. Jakaś laska odsówa się od Paxi'ego, a ten podchodzi do mnie i daje mi w ryja.
- CO?!- Krzyknąłem opluwając swoją brodę. On chyba sobie ze mnie kpił?! Zeno pokazał na bliznę nad swoją brwią.
- Paxi uderzył mnie tylko raz. Raz w życiu podniósł na mnie rękę. Nigdy więcej tego nie zrobił.
- No nie wierze. A ty pewnie przyozdobiłeś mu mordę jego blizną.- Zadrwiłem wiedząc, że to wielce prawdopodobne.
- Nie. Echthra mu ją zrobił.- Odparł. Załamałem się. Dosłownie. Osunąłem się delikatnie w fotelu.
- Kłamiesz.
- Mówię prawdę.
- Powiedz, że kłamiesz.
- Mówię prawdę. Po tym jak Paxi wykrzyczał mi w twarz, że mam się do niego i jego ukochanej nie zbliżać i mam iść i dać dupy połowie miasta, albo skoczyć z mostu Echthra mu wpierdolił.
- Przecież Paxi to gigant.
- Ale to Echthra od urodzenia musiał bronić swojego ciała, a nie Paxi więc to Echthra wiedział jak się porzadnie bić, a nie Paxi. No więc... tak jak Paxi sobie życzył zniknąłem.
- No nie gadaj, że....
- Nie! Dał mi możliwość wyboru. Skoczyłem z mostu do rzeki. Echthra mnie uratował. Oboje wylądowaliśmy w szpitalu z zapaleniem płuc.
-.O_O.
- To była zima.
- Ten idiota... skoczył... zimą....
- Chciał mnie ratować.
- Mógł zginąć!
- Chciał mnie ratować.
- Gdyby wtedy zginął nigdy bym....
- Chciał mnie ratować!- Warknął na mnie. Wypuściłem glośno powietrze z płuc próbując się w ten sposób uspokoić.- Paxi się o tym dowiedział. Zapomniał, że to co mi powie.... tonem rozkazującym ja MUSZE zrobić. Przyszedł do nas do szpitala. Chciałem uciec. Przeprosił mnie. Powiedział, że nie może mnie zaakceptować, bo ani mnie nie zna, ani nie wie kim jestem, ale nie pozwoli mi umrzeć. Łaskawie pozwolił mi siebie widywać raz w tygodniu. Dla mnie to było mało. Ale musiało mi to wystarczyć. Widywałem go raz w tygodniu i cierpiałem katusze.
- Dlaczego?
- Bo chciałem z nim pogadać, chciałem z nim spędzać czas, chciałem go poznać i chciałem, aby on poznał mnie. Chciałem go dotknąć i chciałem, aby on dotknął mnie. Chciałem, aby mnie kochał i chciałem, aby wiedział, że ja kocham go. Ale kto będzie siedział z głupim dzieciakiem, który dopiero co przestał się bawić. I znowu Echthra się wmieszał. Znowu obił mu mordę.
- Co?
- No. Znowu go pobił i powiedział, że ma mi chociaż dać szanse. Że mnie nie zna. Nic o mnie nie wie. Więc Paxi wziął sobie mój numer przy naszym kolenym spotkani. I nie pytając mnie o zdanie zaczął ze mną pisać. Odpisywał na każdą moją wiadomość. Nie ważne jak by nie była głupia. Udzielał mi rad, słuchał moich problemów, pomagał mi, ale nie pasował mi to.
- Dlaczego?
- Bo on nie mówił mi o swoich problemach, nie szukał u mnie pomocy, nie radził się mnie. Sluchał, ale nic nie mówił. I na scene znowu wchodzi Echthra.
- Wlał mu?- Zapytałem zdruzgotany.
- Nie. Powiedział mi jak to działa u Ypiréti- Usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem w progu Paxi'ego. Zmarszczyłem czoło. A on po co znowu przylazł?- Wyjaśnił mi, że to, że ja będę słuchał Zeno i mu pomagał nie zmniejszy bólu chłopaka. Że muszę zacząc na nim polegać. Nie mogłem tego zrobić od razu. Jak miałem zacząć polegać na dzieciaku. Aż nadarzyła się okazja. Mam w domu bliźniaków. Kuzynów. Dwa lata młodsi od Zeno. Zapytałem się go czy pomoże mi wybrać prezent urodzinowy dla nich, bo w końcu on wiedział co lubią dzieciaki w ich wieku, a ja pewnie bym im kupił jakiś badziew. Ucieszył się jak pojebany, a ja chciałem tylko jego rady i pomocy. Dla mnie to było tylko, dla niego to było aż.- Powiedział i przytulił od tyłu Zeno tak, aby jednocześnie widzieć mnie.- Po liceum wybrałem miejscowe studia, aby nie wyjeżdzać z miasta. Echthra był naszym powiernikiem. Kiedy chciał się ze mną spotkać i obgadać sprawę studiów zabierał ze sobą tego gałgana, który wtedy był w drugiej gimnazjum. Zacząłem go powoli poznawać. Dowiadywać się o nim nowych rzeczy. Jak Echthra zaczął ostatni rok liceum, a on ostatni rok gimnazjum zaczał się nim wysługiwać.
- "Zeno mam teraz wiele na głowie, możesz się z nim spotkać i zabrać od niego książki, które ma mi pożyczyć" albo "Sorry Zeno, ale jutro mam ważny sprawdzian. Pójdziesz za mnie i mu przekażesz te dwa bilety do kina, które przegrałem z nim w zakładzie."- Powiedział Zeno i zaśmiał się cicho kiedy Paxi pocałował go delikatnie w szyje.
- Kiedy Zeno zaczął pierwszą liceum zauważyłem, że ogląda się za nim coraz więcej osób. Nie spobodało mi się to, więc go oznaczyłem.
- A ty oznaczyłeś go...
- Jasne... po trzech latach.
- Co? Dlaczego?
- Bo mi nie ufał i nie chciał abym był jego sponsorem i w ogóle. Oznaczył mnie dopiero po tym jak go zjebałem za to, że zamiast na studia chciał pracować na stacji benzynowej i pomagać mi w ten sposób finansowo. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem starszy i szybiej zacząłem na siebie zarabiać, więc chciałem dać mu możliwośc normalnie ukońcyć szkołe, cieszyć się jeszcze życiem. Na zarabianie kasy będzie miał czas później. Powiedziałem mu, że z takim talentem plastycznym to się nadaje na ASP. Poszedł na egazminy. Kiedy się dostał oznaczył mnie. Zamieszkał ze mną na drugim roku studiów. Jak był na trzecim odnalazł Echthre...
- Czekaj. Co?
- Kotek opowiesz mu resztę. Ja muszę wracać. Kocham cię.
- Ja ciebie też.- Odparł Zeno i spojrzał za odchodzącym mężczyzną.
- Czekaj.... nie mów mi że on przyszedł tylko dlatego....
- AŻ. Pamiętaj dla Ypiréti to zawsze będzie AŻ. A Echthra studiował w innym mieście, bo ciągle cię szukał. No i znalazł. Cholernego gówniarza, ktory jest nabuzowanym hormonami nastolatkiem. Na dommiar złego nie masz w znajomych żadnego Ypiréti, który mógłby cię naprostować.
- Ja jestem prosty.
- Wmawiaj sobie, wmawiaj. A i tak w twoim przypadku to się prawdą nie stanie. Powiem ci jeszcze ostatnią rzecz.
- Co znowu?
- Echthra już więcej nie zawoła cię na obiad ani na kolację, nie zajrzy do ciebie do pokoju, aby zobaczyć czy żyjesz, nie obudzi cię do szkoły.
- CO?!- Poderwałem się z fotela i spojrzałem w stronę drzwi. Co on zrobił?! Nie mówcie mi, że on... poczułem niepokój. Serce mnie zakóło na myśl, że ten idiota....
- To nie to co myślisz idioto. Nie zabił się ty przyjebie kosmiczny.- Warknął na mnie i rzucił w moją stronę drugim kapciem. Tym razem się uchliłem i spojrzałem na niego zbolałym spojrzeniem. Jak nie to, to co znowu wymyślił ten głupek.- On tego nie będzie robił, bo ZNOWU będziesz na niego krzyczał i ZNOWU będziesz na niego zły. Teraz pewnie chodzi po mieście zdołowany i czeka, aż położysz się spać, aby mógł wrócić do domu. Popatrzeć na ciebie jak śpisz. A rano jak sam nie wstaniesz pojedzie do pracy bez ciebie i tak będzie robił w kółko. Po pracy wróci, zrobi to co musi i wyjdzie z domu, abyś tylko ZNOWU nie krzyczał i ZNOWU nie był na niego zły.
- Jebne mu.- Warknąłem przez zacisniete zęby.
- Dla ciebie odpowiedź "nie" na pytanie "czy idziesz jeść" pewnie oznacza nie. Dla niego oznacza więcej.
- Jak słowo "nie" może oznaczać więcej.
- Oznacz. To, że nie zjesz z nim, bo nie chcesz z nim spędzać czasu, nie chcesz go oglądać. Że nie smakuje ci to co gotuje, że....
- Zakurwie mu. Obiecuje.- Warknąłem i odwróciłem się na pięcie kierując się w stronę wyjścia.
- Ej! Nie mów mu...
- Sam na to wszystko wpadłem. Nie jestem takim idiotą, aby prosić jego przyjaciół o pomoc.- Warknąłem i zatrzasnąłem z impetem jego drzwi. Przeszedłem kilka kroków i spróbowałem otworzyć swoje drzwi kluczem, który miałem ze sobą, ale okazało się to niemożliwe. Drzwi były otwarte. Wszedłem do środka ściągając z nóg kapcie, w tym samym momencie, kiedy Echthra przechodził z sypialni do łazienki z małym tobołkiem ubrań w ręku. Zaciągnąłem się głośno powietrzem i zesztywniałem na całym ciele.
Uderzyłem pięścią w ściane.
Echthra zatrzymał się przed drzwiami od łazienki.
Nie spojrzał na mnie...
Jego ramiona drżały....
***
Ktoś pukał do naszego mieszkania. Jęknąłem głośno i podniosełm się z krzesła w "moim" pokoju kiedy pukanie ucichoło. Uslyszałem przytłumione rozmowy na korytarzu. Wyjrzałem na niego zaciekawiony. Przed drzwiami wejściowymi stał Echthra ubrany w luźne dresy oraz elegancko ubrany Paxi i Zeno. Rozmawiali o czymś.
-... ale dlaczego nie. Co miesiąc wychodzimy we trójkę na kolację. Mówiłem ci, że dzieciak może iść z nami.- Powiedział Paxi. Oparłem się o futrynę drzwi i chrząknąłem znacząco. Cała trójka spojrzała na mnie. Echthra po chwili spojrzał na nich.
- Mam mase sprawdzianów do sprawdzenia.
- Wyrobisz się z czasem. Zawsze się wyrabiasz.
- Ale tym razem....
- Echthra.- Powiedziałem twardo. Spojrzał na mnie.- Ostatnio chyba coś powiedziałem, prawda?
- To nie...
- Prawda?
- ...Tak.- Powiedział cicho.
- Więc?
- Eh.... sorry chłopaki, ale nie mogę z wami iść.
- Przez sprawdziany?- Zapytał Zeno. Echthra podrapał się po głowie.
- Mam szlaban.- Powiedział cicho jak obrażone dziecko. Paxi zachwiał się delikatnie, a Zeno ryknął śmiechem kiedy pierwsze zdziwienie mineło.
- Przepraszam, co masz?
- Szlaban. Mogę wychodzić tylko do pracy i to razem z nim. Wracam razem z nim. Nie mogę się z nikim spotykać, ani przyjmować gości.
- Żartujesz?- Zaśmiał się Zeno.
- Chciałbym.
- Kiedy go zarobiłeś?- Zapytał rozbawiony Paxi. Echthra wydął oburzony usta.
- Trzy dni temu.
- A na jak długo.
- Miesiąc.
- Jaja sobie z nas robicie.- Stwierdził Paxi.- Echthra nawet starzy ci szlabanu nie dali.
- Echthra. Do salonu. Teraz.- Warknąłem. Spojrzał na mnie oburzony, ale bez słowa zrobił to co mu kazałem.
- Co ty go tak krótko trzymasz?- Zapytał szeptem Paxi, kiedy do nich podszedłem. Zeno ciągle cichotał jak pojebany.
- A ty byś nie trzymał tak Zeno, kiedy przytargał by do domu zapach dziewięciu obcych ludzi. A na pytanie gdzie był odpowiedziałby ci, że w jednym z większych Tęczowych Klubów w mieście?- Warknąłem. Zeno przestał się śmiać. Oczy Paxi'ego pociemniały. Spojrzał powoli w stronę blądyna, który wycofał się w stronę drzwi z ewidentnym zamiarem ucieczki. O co chodzi?
- Kotek. Do domu.
- Ale...
- Czeka cię ciężka noc.
- Paxi....
- Do domu. Już.- Warknął wyższy facet. Pierwszy raz widziałem jak użył na Zeno swojej mocy. Było to dla mnie dziwne. Abstrakcyjne.- Sorry za niego i jego durne pomysły. Nie sądziłem, że serio mu to zaproponuje i że Echthra na to przeystanie. Nie marwt się. Dobrze go za to ukarze.- Po chwili stałem sam w przejściu. To był pomysł Zeno?! Zajrzałem do salonu. Muszę się uspokoić, bo w przeciwnym razie ich pozabijam, a Echthra dostanie dożywotni zakaz kontaktowania się i widywania z blondynem. Dlatego muszę się uspokoić.
- Co robisz?
- Sprawdzam prace domowe, kartkówki i prace klasowe.
- Naszej klasy też?
- Waszą już dawno sprawdziłem. Teraz siedze w I F.
- I jak ci idzie?- Zapytałem. Spojrzał na mnie znad kartek rozłożonych po całej podłodze. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego tak to sprawdzał.
- Tragicznie. Te cholerne bachory nie sluchają co się do nich mówi i robią takie głupie błedy.
- Każdemu się może zdarzyć. - Próbowałem ich bronić. Spojrzał na mnie jak na idiotę po czym sięgnął po pierwszą lepszą kartkę i zaczął czytać na głos.
- I when was tall will stay big, small dick.- Przeczytał. Parsknąłem śmiechem stając koło niego.
- Pokarz.- Kucnałem obok niego i zerknąłem na trzymaną przez niego pracę. Śmiałem się głośno czytając ją cicho pod nosem. Pokręciłem przecząco głową.- Skoro takie coś cię denerwuje to dlaczego zostałeś nauczycielem?- Zapytałem. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Um... jako nauczyciel mogłem zarabiać a jednocześnie podróżować z uczniami po różnych miastach i nadal cię szukać.- Powiedział cicho. Teraz to ja byłem zaskoczony.
- Wiec zostałeś nauczycielem przeze mnie?
- Wiele swoich decyzji życiwych podjąłem dla ciebie. Nie przez ciebie.- Poprawił mnie. Przyglądałem mu się przez chwilę po czym potarmosiłem jego i tak już potargane włosy.
- Zawołaj mnie na kolację. Idę wojować z matmą.- Powiedziałem wstając z miejsca.- Jak ja nienawidze tego przedmiotu. I tego cholernego gościa z matmy też nie. Gdyby zabójstwo nie było karane zrzuciłbym dziada ze schodów.- Powiedziałem na głos i odwróciłem sie za siebie, aby jeszcze raz na niego spojrzeć. Siedział na podłodze trzymając ręke na czubku głowy. Uśmiechał się delikatnie. Jego policzki zdobił głęboki szkarłat. Oczy mu świeciły. Wyglądał dokładnie tak samo jak Zeno, kiedy Paxi do niego przychodził. Tylko przez takie coś... Eh Ypiréti są dziwni.
Uśmiechając się pod nosem wszedłem do pokoju aby stoczyć kolejny przegrany bój z matematyką.
***
- I wtedy ta laska dała Akagamiemu w ryja! Obkręcił się trzy razy dookoła swojej osi i wyłożył się jak długi na środku miasta.- Powiedziałem przebierając stertę płyt z filmami. Echthra chwile wcześniej przytargał z kuchni popcorn oraz dwie puszki coli. Nie zgodził się na piwo. Stwierdził, że dla mnie to za wcześnie. Nie chciałem nalegać.
- Też bym mu dał w ryja jeżeli by mnie dotnął.
- Ale oni ze sobą chodzą. A ty jesteś mój, więc jeżeli by cię ruszył to ode mnie by dostał w ryja.
- Mogą ze sobą chodzić, ale on nie ma prawa macać jej po tyłku w miejscu publicznym.- Zauważył. Uśmiechnąłem się pod nosem i podchodząc do kanapy podałem mu pewną kopertę, którą wyciągnąłem z tylniej kieszeni spodni.- Co to?- Zapytał.
- Zobacz.- Zachęciłem go nadal stojąc przed nim. Wział list do ręki i do niego zajrzał. Po chwili wlepiał we mnie swoje ślepia. Wykonał dziwny ruch jakby chciał mnie przytulić i jednocześnie się przed tym obronić.  A pierdole to. Zrobiłem krok w jego stronę i przyciągnąłem go do siebie. Z racji tego, że ja stałem a on siedział wtulał się w mój brzuch. Poczułem jak drgnął konwulsyjnie po czym objął mnie delikatnie. Poczułem się lekko. Tak jakby spłynął na mnie gorący snop światła. Zaskoczyło mnie to. Ogólnie nie lubie jak ktoś się do mnie klei, ale kiedy on mnie objął.... było innaczej. Przyjemniej. Lepiej. Lubie kiedy ON się do mnie klei.
- Gratulacje.- Powiedział cicho. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Będę musiał na wakacje pójść gdzieś dorobić, a później w rok szkolny czegoś na sobote i niedziele znaleźć, ale...
- Kalos....?- Zaczął niepewnie. Nie puścił mnie i nie uniósł głowy do góry.
- Tak....
- W wakacje możesz pracować, ale...
- Słucham?- Zapytałem oburzony. Jak to mogę pracować? O co mu chodziło?
- Ale to ja chcę opłacić reszte twoich studiów.
- Co?- Zaskoczył mnie.
- Nie chce, abyś pracował i studiował jednocześnie.- Mruknął wtulony w moją koszulkę.
- Co prosze?
- Wtedy już w ogóle nie będę cię widywał. Nie chce tego. Chce abyś studiował. Nie chce, abyś pracował. Prosze.- Powiedział cicho. A więc do tego pił. Pocałowałem go delikatnie w czubek głowy. Znowu drgnął.
- Oddam ci całą kase.
- Nie.... nie muszisz.
- Chcę.- Naciskałem. Niechętnie mi przytaknął.
- Tłumacz przysięgły. Zaskoczyłeś mnie.
- Siebie też.- Zaśmiałem się.- Oglądamy ten film?- Zapytałem. Puścil mnie z ociąganiem i usiadł wygodnie na kanapie. Spojrzałem na niego na chwilę po czym usiadłem koło niego tak blisko, że stylakaliśmy się ciałami na całej długości prawego (mojego) boku po czym złapałem go za lewą dłoń i oparlem się o oparcie kanapy.
- Co... co robisz?
- Siedze.
- Nie o to mi chodzi.
- Trzymam w ręce to co należy do mnie. Przeszkadza ci to??
- Nie!
- To nie marudź tylko oglądamy.
- Kalos?
- Tak?- Ciewake kiedy przestanie się bać zadawać mi pytania. Tak jakoś naszła mnie taka myśl właśnie w tym momencie.
- Nadal jesteś zły?- Zapytał. Spojrzałem na niego delikatnie po czym ponownie wlepiłem oczy w ekran telewizora.
- O co?
- O... o ten wypad.... do klubu?
- Jestem.- Zacisnąłem monciej palce na jego dłoni.
- A kiedy ci przejdzie? To już dwa miesiące. Przeprosiłem. Znalazłeś osiem osób, które wtedy chciały ze mną tańczyń i wysłałeś ich ponownie do szpitala po tym jak wyszli z niego po spotkaniu z moją pięścią.
- Powiesz mi kim jest dziewiąta osoba?- Zapytałem patrząc na niego. Nie wiem jaki wyraz twarzy zrobiłem, ale sie zarumienił i przecząco pokiwał głową.
- Ta osoba miała wieczór kawalerski. Na drugi dzień brała ślub. Pomogła mi, kiedy zleciałem ze schodów. Wtedy jej zapach na mnie przeszedł.
- Nie obchodzi mnie to. Też jej połamie szczeke oraz obie rece za to, że cię ruszyła.
- Ja na niego wpadłem.- Przypomniał mi oburzony. Przybliżyłem swoją twarz do jego. Wbił się w oparcie siedzenia.
- Chcesz zarobić kolejny szlaban?
- Nie dzięki. I tak mi głupio za tamten. Zdajesz sobie sprawę z tego ile ja mam lat, a ty mi szlaban dajesz?
- Zasłużyłeś.- Powiedziałem i pochyliłem się nad nim. Pocałowałem go delikatnie. Jęknął zaskoczony. Odsunąłem się od niego.- Co?
- Mnic...- Powiedział niewyraźnie.
- No co? Nie podoba ci się?
- Nie! Podoba! Bardzo!
- Wiec o co chodzi?
- Jestem zaskoczony.
- Czym?
- Tym, że mnie pocałowałeś.
- Dlaczego?
- Bo ty mnie nie całujesz.
- Co?
- No od kiedy ze mną zamieszkałeś nie pocałowałeś mnie ani razu od pierwszej nocy.
- Nie?- Zapytałem zaskoczony. Pokiwał przecząco głową uciekając gdzieś swoim spojrzeniem.
- Przecież później też się całowaliśmy.
- Dwa razy....
- No właśnie. Pamiętam. Dlaczego później tego nie robiłeś.... nie całowałeś mnie?
- Bo ty tego nie chciałeś.
- Co prosze?
- Bo ty tego nie chciałeś.- Powtórzył chowając głowę w ramionach. Uniosłem jego twarz do góry zmuszając go, aby na mnie spojrzał.
- Co?
- Mówię, że ty tego nie chcesz!
- Nie, nie, nie, nie, nie.- Zaprzeczyłem i złapałem go za lewą rękę po czym położyłem ją na swoich kroczu. Otworzył szeroko oczy.
- Dlaczego?- Zapytał jak skończony przygłup poruszając delikatnie ręką po moim na wpół twartym penisie.
- Bo ci za raz jebe.- Warknąłem na niego i oparłem głowę na jego barku.- Przygłupie! Jesteś pierwszą osobą z którą jestem w takim związku i niewątpliwie jesteś ostatni z którym będę. Nie będzie nikogo innego. Jestem młodszy od ciebie. Nabuzowany hormonami nastolatek-prawiczek! I jestem niższy niż ty.... nie zawsze mam sposobność, aby cię pocałować, a jak mam.... Boże! Chyba też mam prawo się wstydzić! Co wy wszyscy o mnie myślicie! Że jak jestem Ploiarcho, to rucham wszstko co się rusza i na drzewo nie spierdala?! Nawet teraz mi głupio, bo nie wiem czy mogę koło ciebie siedzieć, trzymać cię za rękę....
- Ja trzymam ci rękę na jajkach....- Wtrącił cicho. Jęknąłem głośno uderzając czołem w jego ramię. Zaśmiał się cicho.- Możesz mnie trzymać, siedzieć koło mnie, na mnie. Możesz mnie dotykać, przytulać, całować. Wręcz masz to robić. Ja tego pragne. Słyszysz? Pragnę.- Szepnął mi cicho do ucha. Pisnąłem zaskoczony, kiedy pomasował moje krocze. Akcja w filmie za moimi plecami rozgrywała się właśnie w najlepsze.
- Echthra....- Zacząłem cicho i odwróciłem twarz w bok. Widziałem teraz dokładnie jego szyje.- Kocham cię. Kocham najmocniej na świecie. Kiedy skończe studia przyjdę do ciebie z pierścionkiem oraz bukietem róż i ci się oświadcze. Proszę cię. Poczekaj na mnie cierpliwie do tego czasu.- Powiedziałem. Widziałem jak na jego szyje wkrada się szalony szkarłat, a żyła na niej pulsuje szybko.
- Kalos...
- Hmmm?- Mruknąłem cicho. Bałem się jego odpowiedzi.
- Σ 'αγαπώ” (czyt. S 'agapó).- Powiedział cicho. Usiadłem gwałtownie i spojrzałem mu w oczy. Patrzył na mnie calusieńki czerwony na twarzy i szyi. Rumieniec sięgał nawet jego uszu. Oblizałem się po ustach, kiedy po kręgosłupie przeleciał silny prąd, a serce i umysl stały się lekkie jakby ktoś ściągnął z nich kilkutonowy odważnik. Spojrzałem na niego. Drgnął. Uniosłem się na kolanach i wbiłem się w jego uchylone wargi ciągnąc go mocno w swoją stronę.
Chciałem znowu poczuć jego ciężar na swoim ciele.
- μου (czyt. mou).- Warknąłem mu do ucha i oplotłem jego biodra swoimi nogami.
Echthra mnie oznaczył.
Zaakceptował mnie.
Chciał mnie!
***
- Serio to zrobisz?- Zapytał Zeno, z którym siedziałem w samochodzie. Koło niego siedział Paxi, z którym trzy lata temu wzięli ślub oraz Akagami, któremu rok temu urodziła się córka, a który przyciągnął dzisiaj tutaj swoje cztery litery tylko po to, aby pogratulować mi zaliczenia obrony na studiach.
- Tak.
- Ale tak na poważnie serio?- Zapytał ponownine, kiedy Paxi zatrzymał się przed budynkiem mojego starego liceum. Spojrzałem na Zeno jak na namolną muchę.
- Tak.
- Wejdziesz tam...
- Tak.
- I tak po prostu....
- Tak.
- Pójdziesz....
- Tak, kurwa Zeno, tak!- Krzyknąłem na niego zatrzaskując drzwi czarnego auta. I bez tego się denerwowałem, a ten idiota musiał mnie jeszcze bardziej stresować. Spojrzałem w stronę budynku, wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyłem przed siebie. Wiedziałem gdzie będzie teraz Echthra. Na głównej auli, w której aktualnie odbywało się zakończenie roku szkolnego. Wiedziałem, że moje pojawienie się w szkole wywoła nie małe zamieszanie- w końcu nie byłem ulubieńcem nauczycieli i innych uczniów.
Otworzyłem gwałtownie wielkie drzwi od auli i wkroczyłem do niej dumnie przerywając wywód mojego starego dyrektora, który przerwał wypowiedź w połowie zdania z mikrofonem przyłożonym do twarzy. Gapił się na mnie szeroko otwartymi oczyma. Z resztą nie tylko on. Ale miałem ich wszystkich gdzieś. Niewzruszony parłem przed siebie, kiedy wypatrzyłem go na ławeczce nauczycielskiej. Siedział tam. I on też się na mnie gapił. Z szeroko otwartymi oczyma oraz buzią. Stanałem przed nim. Nie podniósł głowy. Siedział jak zamurowany. Uklęknąłem przed nim na lewym kolanie i trzymając w prawej dłoni bukiet czerwonych róż, a w lewej otwrte pudełeczko ze srebrną, prostą obrączką spojrzałem mu w oczy.
- Echthra czy uczynisz mi tę przyjemność i zostaniesz moim mężem?- Zapytałem. Gapił się na mnie jak sroka w gnat.
- Co?- Zapytał cicho. Nie odpowiedział. Zapytał.
- Wyjdziesz a mnie?
- Co?
- Czy staniesz ze mną na ślubnym kobiercu?- Zapytałem starając się panować nad swoimi nerwami. Ja tu się staram. Padam przed nim na kolana. A on nie udziela mi odpowiedzi tylko zadaje głupie pytania.
- Co?
- Jajco imbecylu. Się kurwa pytam czy za mnie wyjdziesz baranie jeden!- Wydarłem się na niego. Drgnął i otworzył szerzej oczy (to w ogóle anatomicznie możliwe?). Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Jebne mu. Od ponad trzech lat obiecuje, ale w końcu mu jebne!
- Tak! Tak! O Boże! Kategorycznie tak!- Zawołał i pociągnął mnie w swoją stronę zamykając mnie w swoich ramionach. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim wnętrzu.
- No i tak ma być.- Mruknałem pod nosem, kiedy usłyszałem jego szczery śmiech. Tak ma być. On szczęśliwy, roześmiany przy moim boku.
Już do końca życia....

*******************************
taram!
tyle czasu zabrałam wam z życia, ale mam nadzieje, że warto było na przeczytanie tej wypociny:)
pozdrawiam Gizi03031

niedziela, 7 kwietnia 2019

Disappeard memories- One Shot

:)
kolejny dodatek:-)
***************************************
Odrzucając książkę na bok Johen von Treskow nie spodziewał się, że uderzy ona w głowę jego współlokatora, który od kilku godzin ślęczał nad projektem z plastyki i postanowił się usadowić na podłodzę.
Luigi Balamonte odwrócił się bardzo powoli w stronę zielonowłosego po czym zgarnął książkę z podłogi i spojrzał na nią. Wiedział, że i tak nie zrozumie o co w niej chodzi. Nie zrozumiał samego tytułu. A to znak, że książka była napisana w języku ojczystym tego cholernego Niemaca.
- Przepraszam. Nie zauważyłem cię.- Powiedział Johen siadając na swoim łóżku i wyciągając rękę w stronę swojej własności.
- A no tak... jestem tak zajebiście mały, że mnie nie widziałeś.- Warknął Włoch ciskjąc do niego jego własnością. Johen złapał ją z cichym jękiem, kiedy róg twardej okładki wbił mu się w klatkę piersiową.- Pięknie dzięki!
- Przeprosiłem...
- Gdybyś nie rzucał tą stertą makulatury nie musiałbyś teraz udawać, że ci przykro.- Warknął Włoch. Johen zacisnął mocno zęby. Wiedział, że chłopak będzie teraz poddenerwowany. Do ostatniej chwili zwlekał z projektem z plastyki oraz muzyki i teraz musiał to szybko nadrabiać. A nie za bardzo radził sobie z obu tych przedmiotów. Teraz pewnie będzie się na nim wyżywał, a kiedy jak zawsze dostanie pozytywną ocene za projekty przyjdzie do niego z piwem, aby opić jego sukces. Johen bez słowa usiadł przy swoim biurku. Założył na uszy słuchawki i zabrał się za swoją robote. Wiedział, że do jutra musi skończyć aż trzy strony swojej nowej mangi. W tym tygodniu dostał jedną kolorową stronę, którą zostawił sobie na dzisiaj. Jeżeli do północy nie wyśle do swojego wydawcy screen'ów swojej pracy ten jak nic wparuje do ich pokoju po pierwszej nad ranem i nie pozwoli mu spać dopóki tego nie skończy.
A Johen chciał, aby w tym tygodniu jego wydawca był z niego zadowolony i nie kazał mu nakładać żadnych poprawek w swojej pracy. Obiecano mu wolną sobotę, jeżeli tylko jego praca będzie bez zarzutów. A bardzo zależało mu na tym dniu wolnym. To były jego urodziny. Zawsze z przyjaciółmi spędzali swoje urodziny razem. Od dwóch lat Johen na każdych z nich był zabiegany. Wpadał na umówione spotkanie z nałęczem kartek i ołówków i świętował w międzyczasie coś rysując aby wyrobić się z czasem.
W tym roku tak nie chciał.
John powiedział, że na cały weekend idą z chłopakami do jego mieszkania. Nie będą musieli wracać do akademika. Tylko poprosił go, aby na ten jeden dzień Niemiec uporał się ze swoją pracą. Johen obiecał i tak od trzech dni poświęcał każdą wolną chwilę na dopracowywanie swoich prac. Miał szkice każdej ze stron. Porobił kilka kopi i na kopiach nanosił proprawki sprawiając, że szkice zaczeły przypominać bardziej prawdziwe osoby oraz miejsca. Oryginalne szkice miał schowane w teczce na szczycie szafy. Przerobione kopie z dziewietnastoma kartkami schnęły porozwiedzane na sznurku rozpiętym nad jego łóżkiem. Tusz musiał wyschnąć, aby prace były estetyczne i dobrze zrobione. Wiedział, że musi przez to przejść jeszcze trzy razy przy czym przy ostatniej stronie musi nanieść jeszcze kolor.
Kiedy wszystko już będzie zrobione ponakłada tam gdzie trzeba teksty i będzie mógł to wysłać. Wiedział ile czasu zajmie mu zrobienie stron bez koloru. Ile czasu ma poświęcić na kolor. Jeżeli mu się uda to jego wydawca dostanie rozdział już przed godziną policyjną w ich akademiku.
Uśmiechnął się delikatnie. On miał pracę praktycznie skończoną, za dwa dni jego urodziny, dwójka z jego trzech przyjaciół był szczęśliwa, a kiedy ten idiota z jego pokoju dostanie pozytywną ocenę za projekty i przestanie się do niego o wszystko rzuać znowu wszystko wróci do normy i będzie miał święty spokój.
Ułożył na biurku kupkę kartek gotową na przyjęcie w swoje skromne progi tekstu kiedy ktoś zapukał do drzwi. Spojrzał za siebe. Lugi był w łaziecne. Chłopak słyszał jak jego współlokator parzy wodę w przemyconym potajemnie czajniku, który ukryli w łazience. Wypuścił głośno powietrze z płuc i podszedł do drzwi otwierając je delikatnie. Za drzwiami stała Colette, siostra jednego z jego przyjaciół.
- Co tam młoda?- Zapytał uśmiechając się do niej szeroko. Ta dziewczyna koiła jego wszelkie nerwy. Czasami żałował, że to nie w niej ulokował swoje uczucia, ale wiedział, że serce nie sługa i nadal potajemnie wzdychał do osoby, która miała go głęboko gdzieś i nigdy nie odwzajemni jego uczuć.
- Jak długo będziesz do mnie mówił młoda?- Zapytała oburzona w zabawny sposób wydymając policzki do przodu. Zaśmiał się głośno.
- Kiedy będziesz starsza ode mnie.- Zauważył chłopak. Dziewczyna fuknęła na niego jak na idiotę.
- Przecież to jest fizycznie niemożliwe!
- No i masz swoją odpowiedź. Więc... co cię sprowadza do tego pokoju rozpusty?- Zapytał. Dziewczyna spojrzała na niego dokładnie i pokręciła przecząco głową. Pokazała mu małą toreczkę, którą trzymała w ręku. Chłopak przyjął ją i zajrzał do środka.- O. Moje noże i tusze. Przydały się?- Zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Dzieki tobie dostałaaaa.....o.o. Uważaj!- Krzykneła. Chłopak odwrócił się gwałtownie w stronę pokoju i zamarł momentalnie. W ostatniej chwili zdążył zauważyć jak Luigi potknął się o swój pojemnik z kredkami, stanął noga na rozwalonych wszędzie kartkach, pośliznął się do przodu. Lecąc na twarz wyrzucił w górę kubek z gorącym napojem. Najpierw było słychać łoskot upadającego ciała. Jego głośny jęk po czym trzask rozbijanego kubka. Włoch zaklnął szprzetnie ubolewając nad strzaskanym naczyniem i utratą gorącej, aromatycznej kawy po czym spojrzał do góry i zamarł.
Wiedział jedno.
Jest trupem.
Wykastrowanym trupem, który w ustach ma swojego obcietego chuja.
Odwrócił się powoli w stronę drzwi i drgnął, kiedy przed jego twarzą zatrzymało się ostrze noża do papieru, z jakich zawsze korzystał Niemiec.
- Johen...- Zaczął niepewnie. Niemiec spojrzał na niego z żądzą mordu w oczach.
- Wypierdalaj.
- Johen.... to był wypadek...
- Wypierdalaj. Mi. Z. Tego. Pokoju.
- Johen....- Włoch ostatni raz spróbował załagodzić sprawę. Chłopak rzuciał w niego jednym z noży i wygrzebał z opakowania, które przyniosła mu Colette kolejne ostrze.
- Zu sterben! Dummer schwantz!- Wrzanął Johen z całych sił powstrzymując cisnące mu się do oczu łzy. Luigi wiedział, że teraz nic nie wskóra. Poderwał się ze swojego miejsca i czmychnął w stronę drzwi, kiedy Niemiec ponownie rzucił się na niego z nożem w ręku. Ten narwaniec poważnie gotowy był z niego zrobić kastrata.
- Masz przejebane.- Zauważyła inteligentnie Colette, kiedy chłopak zaczął szybko przemierzać korytarze akademika.
- No co ty nie powiesz?- Warknął na nią. Ta się tylko zaśmiała i poszła w stronę swojego pokoju. Chłopak odczekał chwilę i udał się do pokoju znanej sobie parki idiotów. Zapukał do nich i wszedł po chwili kiedy ułyszał "proszę". Spojrzał na Johna oraz Didiera, którzy siedzieli przy stoliku i grali w chińczyka. Uniósł wymownie brew do góry, ale łaskawie nie skomentował tego co tutaj zobaczył.
- Co tam?- Zapytał Didier rzucając kostką i przesówając się jednym ze swoich pionków o trzy pola do przodu.
- Mogę u was przeczekać, aż Johenowi przejdzie?
- Co mu przejdzie?- Zapytał John, którego teraz była kolej rzucania kostką.
- Wywalił mnie z pokoju.- Zauważył Włoch. Obaj jego przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Co mu zrobiłeś, że cię wyjebał skoro wiedział, że masz dwa projekty przed sobą. Musiałeś nieźle czymś wkurwić naszą księżniczkę.- Zauważył John.
- Nie mów na niego księżniczka.- Powiedzieli jednocześnie Luigi oraz Didier.
- Mniejsza. Więc? Co tym razem zbroiłeś?
- Przewróciłem się.
- O jejku.
- Zbiłem kubek.
- No na serio. Powód godny wygnania cię z twojego terytorium.- Zakpił John. Luigi nic sobie nie robił z jego docinek.
- Razem z gorącą kawą.
- I poparzyłeś sobie rąsie?- Zapytał John.
- Kubek z kawą rozbił się na biurku Johena.- Dodał. John razem z Didierem spojrzeli na niego gwałtownie.- Na biurku, na którym kurwa był jego nowy rozdział.- Zakończył swoją opowieść.
- Ty mu oddasz swoje łóżko czy ja mam to zrobić?- Zapytał Didier patrząc na swojego lokatora.
- Ty mu oddaj łóżko, a ja mu załatwie miejsce na cemntarzu.- Powiedział całkiem powarznie John. Luigi jeknął głośno osówając się w dół ściany. Ukrył twarz w dłoniach. Już się bał tego co ten choleryk wymyśli, aby się na nim zemścić. Włoch wiedział, że ten pewnie teraz siedzi u nich w pokoju, płacze i na szybkiego próbuje naprawić to co się da.
Znał jego sposób pracy. Johen na każdym etapie pracy tworzył jej kopie i chował w odpowiedniej teczce. Dlatego teraz pewnie otworzył teczkę z ostatnim etapem swojej pracy i będzie na kopi wszystko naprawiać. A wiedział, że wcześniejszy etap to praktycznie wszystko, tylko wypełnianie tuszem, robienie tła, nadanie koloru oraz tekstu to ostatni etap, który zamyka w ostatniej teczce, a którgo nie zdołał tym razem zrobić. Będzie musiał wszystko naprawić, gdzie zrobienie tego wszystkiego normalnie zajmuje mu dwa dni, a teraz miał na to kilka godzin.
- Idę do niego.- Powiedział rapotnownie wstając z podłogi.
- Szybciej chcesz zginąć?- Zapytał John.
- Może będę mógł mu jakoś pomóc.
- Ma dwa dni na to.
- Za dwa dni są jego urodziny, a nie chce aby na nich siedział z nosem w kartkach.- Warknął Włoch i z dusza na ramieniu wrócił do swojego pokoju nie chcąc nawet sobie wyobrażać tego co to będzie się z nim za chwilę działo.

^^~^^
Odstawił pusty kieliszek na stole i ruszył za zielonowłosym na balkon. Chłopak od dwóch dni się do niego nie odzywał i unikał go jak ognia. Nawet dzisiaj w dzień swoich urodzin postanowił go ignorować, co nie podpasowało Włochowi do gustu. Spojrzał na jego plecy i wypuścił cicho powietrze patrząc na kłeby pary jakie wydobyły się z jego ust. Nie miał się co dziwić. W końcu w środku zimy był to normalny efekt i często spotykany. Spojrzał na Niemca, który miał na sobie koszulkę. Od samego patrzenia się na niego robiło mu się zimno. Zarzucił mu na ramiona koc, który tutaj ze sobą przytargał.
- Rozchorujesz się.- Powiedział. Johen drgnął delikatnie po czym spróbował zrzucić z siebie podarowany mu przez przyjaciela koc.
- Mówiłem ci, że masz się do mnie nie odzywać ani się do mnie nie zbliżać.
- Przeprosiłem.
- Czekaj, jak to było "gdybyś nie rzucał kubkiem nie musiałbyś teraz udawać, że jest ci przykro" czy jakoś tak.- Warknął zielonowłosy. Luigi zacisnął delikatnie zęby.
- Co mam zrobić abyś mi to wybaczył?- Zapytał Włoch. Wiedział, że tylko w taki sposób może coś wskórać.
- No nie wiem. Może rozbierz się do gaci i siedź na tym balkonie do północy. A zresztą daj mi spokój!- Warknął Johen i wymijając go wrócił do mieszkania. Naprawdę był na niego wściekły. Mimo tego, że ten wrócił do pokoju, a za nim przyszedł John i Didier, który ściągnął do pomocy siostrę i jej przyjaciółkę i zaproponowali mu pomoc w naprawianiu szkód wyrządzonych przez Włocha, dopiero dzisiejszego poranka udało mu się wysłać prace do wydawcy, który oczywiście jęczał mu przy tym przez telefon jakieś dwie godziny. Gdyby ten przygłup nie porozwalał swoich kartek po podłodze i by się gapił jak chodzi nic takiego by nie miało miejsca, a tak... był zły i nie mógł tak łatwo mu odpuścić.
- Oj! Stary! Ocipiałeś?!- usłyszał zaskoczony krzyk John'a. Odwrócił się do niego. Didier stał jak zamrożony w przejściu na balkon. A koło niego John. Obydwoje gapili się na coś czego Johen nie mógł zobaczyć. Wiedziony swoją wrodzoną ciekawością ruszył w ich stronę i stanął oniemiały, kiedy zobaczył Luigiego siedzącego na jednym z krzesełek na środku balkonu. Ale nie to było dziwne. Chłopak miał na sobie wyłącznie czarne odcisłe bokserki i nic więcej. Gapił się w kierunku miasta ignorując ich spojrzenia.
- Luigi?- Zapytał delikatnie Didier. Włoch odwrócił głowę w drugą stronę, aby tylko na nikogo nie patrzeć. Jeżeli w ten sposób zielonowłosy mu wybaczy będzie siedział na tym jebanym balkonie do osranej śmierci. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak idiota, ale nie ma osoby zakochanej, która zachowuje się normalnie. Tym bardziej, że była to prośba chłopaka, w którym podkochuje się od jakiegoś roku. A nie może zdradzić swoich uczuć jeżeli nie chcę zniszczyć ich długoletniej przyjaźni. Dlatego milczał. Dlatego z każdym dniem chodził coraz bardziej wkurwiony. Dlatego zniszczył prace Niemca.
- Luigi.- Johen wszedł na balkon przeciskając się między przyjaciółmi.- Nie wygłupiaj się. Rozchorujesz się.
- To nie jest ważne.
- Chodź do środka.
- Nie.- Zazgrzytał zębami. Jak nic po tym wyląduje w szpitalu z zapaleniem płuc, ale nie interesowało go to. Poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
- Proszę cię. Chodź.- Głos Johena brzmiał bardzo cicho. Nie mógł uwierzyć, że ten idiota wziął go na poważnie. Nie chciał, aby chłopak się rozchorował. Wtedy by pewnie szalał z przejęcia i zamartwiałby się za wsze czasy. Był typem osoby, która będzie się martwić o tego kótrego kochała, ale wszystko zgoni na zamartwianie się o swojego przyjaciela. Przecież nie powie mu, że się o niego martwi. To by zniszczyło ich przyjaźń. A wolał Luigiego-przyjaciela, niż żadnego.
- Gniewasz się?
- Nie. Chodź.- Nalegał Niemiec. Po chwili cała czworka była ponownie w ciepłym mieszkaniu. Luigi zarobił cios w tył głowy od Francuza.
- Didi?- Zapytał John, kiedy Luigi skierował swoje kroki do łazienki, aby się ogrzać i ubrać w coś ciepłego.
- Taaak??- Francus wiedział, że niebieskowłosy wykombinuje coś głupiego.
- Sprawdzasz dziasiaj czy bedziesz hetero po szcześciu piwach?
- Zapomnij. Dzisiaj ty smarujesz dupe.- Pokazał mu język i zamarł kiedy ten się pochylił w jego stonę i szpenął mu coś na ucho. Zaśmiał się cicho.- Wchodzę w to.
- W co?- Zapytał Luigi.
- Na kolejna impreze zaprosimy jeszcze kilka osób i na nich sprawdzimy czy hetero jest hetero do szóstego piwa.- Zaśmiał się cicho i wtulił w ramiona swojego chłopaka. Spojrzał na swoich przyjaciół i zobaczył coś czego oni nie mogli zobaczyć, kiedy zerkali na wtuloną w siebie parę. Nie widzieli w swoich oczach tęsknoty i zazdrości. Didier i John już dawno zorientowali się jakimi uczuciami chłopacy do siebie pałają. Z poczatku chciali to zostawić w ich rękach, ale doszli do wniosku, że jeżeli nadal pozwolą im decydować to ci na zawsze pozostaną przyjaciółki....
Muszą subtelnie ich ku sobie popchnąć, aby ci myśleli, że sami się ze sobą zeszli i w końcu będę szczęśliwi...
A co bardziej jak nie alkohol uwydaczniał nasze myśli i pragnienia...?
Didier wyciągnął kolejną butelkę wódki i polał nic niepodejrzewającemu Niemcowi i Włochowi następną kolejkę palącego trunku....

***********************
i tak to było z naszym Niemcem i Włochem właśnie:D
pzdr Gizi03031

niedziela, 31 marca 2019

Ogień Miłości- One Shot

a teraz coś co znacie.... a raczej dodatek do czegoś co znacie.
Zobaczycie jak to było z naszym Nii po śmierci ukochanego <3
*******************************
Przetarłem rękoma zmęczoną twarz. Od kilku dni nie mogłem spokojnie spać. Zbliżał się "ten" dzień więc zdawałem sobie dobrze sprawę z tego, że dopóki nie minie nie mam co liczyć na chwilę odpoczynku oraz chociażby przespaniu całej nocy bez tych cholernych snów.
Wiedziałem, że muszę to przecierpieć. Od kilku lat już tak było. Męczyłem się, chodziłem poddenerwowany, szedłem do klubu trochę ochłonąć, jechałem na dwa dni do rodzinnego domu po czym wszystko mijało. Wracałem do siebie i zajmowałem się swoją pracą nie przejmując się niczym przez najlbiższy rok.Chociaż powiedzenie, że się nie przejmuję było prawdziwym niedopowiedzeniem. Przejmowałem się tym, ale nie tak jak przed "tym" dniem. Kiedy do "tego" dnia było daleko mogłem normalnie funkcjonować, czasami o Nim pomyślałem i nic więcej. Ale kilka tygodni przed "tym" dniem byłem innym człowiekiem.
Nawet ludzie, z którymi pracowałem starali się wtedy mnie unikać albo prędzej powiedziawszy rzadziej wchodzić mi w pole widzenia. Nie chciałem być dla nich nie miły ani nic w tym rodzaju. Po prostu wtedy nie myślałem i mówiłem to co mi ślina na język przyniosła. A przynosiła bardzo wiele nieprzyjemnych i raniących słów.
Przyzwyczaili się do tego.
Chyba.
Tak myśle.
Za kilka dni się ich o to zapytam.
Spojrzałem w stronę drzwi, kiedy po całym pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny dźwięk obwieszczający przybycie kolejnego "gościa". którego na pewno  nie miałem dzisiaj w grafiku. Pomijając panią Makoto nie powinno tutaj być nikogo. Tym bardziej, że był to sobotni wieczór więc nie spodziewałem się tutaj rzadnej żywej duszy. I to godzinę przed zamknieciem.
Wyjrzałem z gabinetu do poczekalni i przekrzywiłem głowę w bok. Przy pustym kontuarze, za którym normalnie siedział jeden z moich pomocników stało pięciu rosłych osiłków. Poubierani w... hawajskie (?!) koszule i spodnie w kant rozmawiali z kimś kogo nie mogłem zobaczyć.
- Przepraszam?- Zapytałem cicho ściągając w ten sposób na siebie ich uwagę.
- Robotę masz.- Warknął jeden z nich. Ten z najbardziej rażącą koszulą. Miał czarne, krótkie włosy postawione do góry. Uniosłem do góry lewą brew.
- Słucham?- Zapytałem go tonem świadczącym o tym, że mam go za skończonego idiotę.
- Głuchy jesteś?! Mówię, że...
- Toruo zamilknij, a wcześniej go przeproś.- Zagrzmiał zimny głos wydobywający się zza jego pleców. Pozostali faceci rozprszyli się na boki ukazując moim oczą dziwnie znajomą twarz. Zadarty mały nosek z szeroką blizną biegnącą w szerz twarzy przecinającą własnie ten nosek. Wściekle zielone oczy okalane wachlarzem grubych rzęs. Pełne, różowe usteczka. Ubrany w zwykłe dresy i bluzę z kapturem oraz japonki. Ewidentnie domowy strój.
- Szefie, ale jak...
- Przeproś.- Warknął chłopak nawet na niego nie patrząc. Ten z miną zbitego pas, jakby połknął kij ugiął delikatnie kark i burknął pod nosem niezrozumiałe jak dla mnie słowa przeprosiń.- Jeszcze raz.
-Dan.- Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.- Co cię do mnie sprowadza o tak karygodnej porze?- Zapytałem wpatrując się w niego intensywnie.
- A. No tak. Coś się stało mojemu psu.- Powiedział i odwrócił się gwaltownie w stronę jednego z drygbasów, który trzymał koło nogi wielką klatkę dla zwierząt. Wiedziałem co znajdę w środku.- Nie ufam innym weterynarzą więc przyszedłem od razu do ciebie.
- Dawajcie z nim do mnie.- Powiedziałem i ruszyłem w stronę pomieszczenia, z którego wyszedłem.- Dan. Ty zostajesz.
- Ale...
- Dan.
- Tak.- Powiedział cicho i usiadł potulnie na jednym z krzeseł w poczekalni. Ten co przyniósł za mną klatkę stanął przy drzwiach i przyglądał mi się nie wiedząc jak ma się zachować. Widziałem po jego twarzy, że coś mu tutaj nie pasowało.
- Masz coś do powiedzenia? Więc słucham, jak nie to poczekaj na zewnątrz.- Powiedziałem podchodząc do klatki, z której powoli zaczeło wydobywać się warczenie.
- Może zostanę. Pomijając mnie, braciszka Dana oraz braciszka Fyuy nikt nie zbliża się do Nany.
- Nie martw się. Nic mi nie zrobi.
- Ale...
- Dan ją dostał ode mnie. Znam tego psa dłużej niż wy wszyscy razem wzięci.
- Nii.- Szepnął cicho pod nosem. Mruknąłem cicho. A więc Dan im o mnie opowiadał. Ciekawe co takiego powiedział?- Poczekam na zewnątrz.- Dodał i już go nie było.
- No Maleńka. Pokarz mi z czym twój niesforny pan mnie do ciebie przyprowadził.- Powiedziałem otwierając po woli drzwiczki od klatki.
     ^^~^^
 Wyszedłem z pomieszczenia, w którym spędziłem ostatnie półtorej godziny i spojrzałem na Dana oraz jego kumpli, którzy wlepili we mnie wyczekujące spojrzenia. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Dan. Masz książeczkę Nany?- Zapytałem. Chłopak poderwał się na równe nogi i przetrzepał dokładnie swoje kieszenie po czym podał mi pomarańczową książeczkę zdrowia swojego owczaka niemieckiego. Otworzyłem ją na jednej z ostatnich stron i przeleciałem po niej zrokiem po czym głośno wypuściłem powietrze z płuc.- Co ty miałeś w szkole z Japońskiego?- Zapytałem gapiąc się na niego. Chłopak zrobił głupią minę nie za bardzo rozumiejąc o co mi chodzi.
- Cztery?- Zapytał przekręcając głowę w bok. Uderzyłem go delikatnie książeczką w głowę, co spotkało się z okrzykiem pełnym oburzenia w moim kierunku i nawet z odbezpieczeniem broni. Wystarczyło jedno spojrzenie chłopaka i broń zniknęła z moich oczu.- Za co to?- Zapytał cierpiętniczo.
- Otwórz książeczkę to się przekonasz.- Powiedziałem przyglądając mu się uważnie. Zrobił tak jak mu kazałem. Przejrzał ją dokładnie po czym odwrócił się na pięcie i podszedł do faceta imieniem Torou i walnął go w tył głowy otwartą dłonią.
- Za co?!- Pisnął jak rasowa panienka. Prychnąłem cicho pod nosem kręcąc przecząco głową.
- Zaszczepiłeś pół roku temu Nanę tak jak ci kazałem?- Zapytał Dan. Facet spojrzał na niego jak na idiotę.
- Kazał mi ją braciszek zaszczepić za pół roku.- Odparł. Dan już unosił ręke aby znowu go strzelić, ale go przed tym powstrzymałem.
- Dan. Ogarnij się. Teraz już po ptakach. Będziecie mogli je zabrać za tydzień do domu. Do tego czasu zostają pod moją opieką.
- Ale...ale...
- Co ale? Mówiłem ci, że Nana jest specyficznym psem i trzeba o nią szczególnie dbać, a urodzenie przez nią małych może się dla niej źle skończyć. Na szczeście ten poród przebiegł bez żadnych komplikacji. Leży teraz z małymi w specjalnym kojcu. Kiedy przestanie karmić będzie trzeba ją wysterylizować. Jeżeli będziecie chcieli oddać małe to dopiero za sześć tygodni możecie to zrobić. Jeżeli nie będziecie mieli komu ich oddać zostawcie je mnie. Szybciej znajdę im dom.
- Fyuy mnie zabije.- Jęknął chłopak siadając na krześle.
- Wypniesz przed nim dupcie to może mu przejdzie.
- Ej!- Szóstka oburzonych głosów sprawiła, że moje brwi poleciały do góry.
- Teraz on daje tobie?- Zapytałem zaskoczony.
- Jak możesz tak mówić do braciszka?- Krzyknął kolejny oburzony dryblas.
- Nie masz wstydu Nii-dono!- Dan kompletnie zignorował tekst swojego człowieka i pokazał mi język. Uśmiechnałem się wrednie pod nosem.
- Znam ciebie i twoje perwersje, więc...
- Nie gadam z tobą!
- W końcu! Czekałem na te słowa od jakiś ośmiu lat!
- Nishiramakazotarukifui!- Krzyknął niczym obrażone dziecko. Zaśmiałem się głośno pod nosem. Ten dzieciak zawsze mnie relaksował i potrafił odgonić z mojej głowy dręczące mnie obrazy oraz myśli.
- No już, już. Nie denerwój się tak. Żartowałem przecież dzieciaku.
- Głupek!- Warknął i schował książeczkę Nany do kieszeni po czym podszedł do drzwi wyjściowych z mojej kliniki.
- I tak wiem, że mnie kochasz.- Odgryzłem się wychodząc za raz za nim i jego "świtą" na zewnątrz. Było ciepło oraz duszno. Pokazał mi język kiedy na niego spojrzałem. Pokręciłem przecząco głową. Zamarłem, kiedy zobaczyłem coś kątem oka. Spojrzałem w tamtym kierunku gwałtownie po czym klnąc szpetnie wyskoczyłem do przodu odpychajc Dana na bok i wpadłem tłowiem na ulicę ciągnąc z całej siły małą dziewczynkę za rękę. Usłyszałem jak coś niebezpiecznie chrupnęło w jej ręcę, którą trzymałem ale się tym nie przejąłem. Mała szatynka upadła z impetem na moją głowę. Usłyszałem cichy skowyt, kiedy wolną ręką złapałem za czerwoną smycz i szarpnąłem ją w swoją stronę. Koło mojej twarzy z impetem zatrzymał się terenowy wóz. Oddychałem ciężko.
- Nii-dono!- Usłyszałem krzyk Dana, kiedy się nie ruszyłem. Pomijając jego krzyk do moich uszu dolatywał płacz małej, pisk małego szczeniaka oraz przerażony głos jakiegoś mężczyzny. Nie znałem go. Kłócił się z kobietą z wozu, który chwile wczesniej rozjechałby małą i psa albo przy kiepskich umiejętnościach kierowcy również moją głowę. Poczułem jak mała znika z mojej głowy. Jęknąłem głośno kiedy znajoma drobna postura Dana pomogła mi się pozbierać z krawęrznika. Widziałem jego przerażone, zaszkolne spojrzenie. Potarmosiłem mu włosy i spojrzałem na osobę, która zabrała ode mnie małą. Wielki, prawie dwumetrowy facet, szerokie bary, dobrze umięśniony, czarne włosy, oliwkowa cera i ciemne oczy. Przytulał mają do swojego torsu mówiąc do niej coś niezrozumiałego jak dla mnie. Chyba wyczuł, że się na niego patrzę bo spojrzał na mnie i zmróżył niebezpiecznie oczy. Nie spodobało mi się jego spojrzenie.
- I zobacz co byś narobił! Przez ciebie moja siostra i pies mogliby zginąć!- Krzyknął. Poczułem się tak jakbym dostał od niego w twarz. Zaśmiałem się głośno.

^^~^^
Głosna muzyka dudniła mi w uszach. Rozglądałem się po otoczeniu dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nikt do mnie nie podejdzie i ze mną nie zagada. Zostawią mnie w spokoju pozwalając się łaskawie oglądać moim wkurwionym oczą.
Upiłem kolejny łyk z kufla i odstawiłem go z impetem na blat baru. Ten koleś z dzisiaj na maksa mnie wkurwił. Gdyby nie interwencja Dana oraz jego kumpli skopałbym dziada na środku ulicy. A ja głupi jeszcze mu psa wyleczyłem bo miał złamaną łapę przez ten wypadek! Eh... małej też złamałem rękę. Jak się okazało ten dryblas był jej bratem i do tego pediatrą więc jakimś cudem poskładał ją w moim gabinecie (i tam też Dan musiał mu ratować tyłek, bo znowu zaczął mnie oskarżać, że to wszystko przeze mnie i by stracił siostre i psa, więc znowu zapragnąłem skopać mu dupsko) po czym ulotnił się z dzieckiem (psa zostawiłem na noc u siebie- nie pozwoliłem go zabrać), a ja przebrałem się w strój, który zagwarantuje mi spokój w klubie i poszedłem trochę się odchamić.
Koszulka na ramiączkach była niezłym odstraszaczem potencjalnych idiotów, którzy zapragną do mnie zarywać. Dopóki ktoś widział moją twarz chciał mnie zgwałcić samym spojrzeniem na środku sali, ale jak tylko ściągałem koszulę i zostawałem w samym podkoszulku ludzie odwracali skrępowani spojrzenia i już do mnie nie zagadywali. Urok posiadania pięknych blizn po poparzeniach.
Głupcy!
A nawet nie widzieli całego mojego ciała!
Była tylko nieliczna grupka osób, która akceptowała mnie takim jakim byłem. To byli moi przyjaciele. I tylko jednemu facetowi pozwoliłem się dotknąć, jako jedyny podniecił się na widok moich blizn. Od tamtego czasu byłem sam. Bo po co mam się z kimś spotykać skoro ta osoba, po tym jak się przed nią rozbiorę ucieknie z krzykiem. Wolałem nie psuć komuś psychiki oraz sobie humoru.
- Co tam Oono? Dzisiaj spóźniony? To nietypowe.- Usłyszałem głos barmana za swoimi plecami. Facet, który ze mną rozmawiał mimo, że wiele razy widział moje blizny. Powiedział, że lubi mnie mimo wszystko, a nie leciał i nie leci na mnie z prostej przyczyny. Ma męża. W takim klubie w jakim byłem spotykało się albo zajętych albo pustych debili, którzy chcieli tylko poruchać. I nic więcej. No i można spotkać takiego mnie. Taki co to lubi tylko popatrzeć.
- Z Yuasą do szpitala pojechałem.
- Co się stało?
- Jakiś idiota złamał jej rękę na ulicy i... - Urwał kiedy odwróciłem się gwałtownie w jego stronę i wylałem mu na twarz zawartość swojego piwa. Przetarł ją w dość powolny sposób i obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem.- TO. TY.- Wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Po pierwsze to twoja wina! Trzeba było jej lepiej pilnować! Po drugie sam jesteś idiotą, idioto! Po trzecie przeprosiłem za to, że za mocno ją złapałem, ale gdybym jej nie złapał to byś pewnie teraz z nią w kostnicy siedział idioto! Po czwarte nie ma tutaj mojego kolegi więc śmiało mogę skopać ci to przerośnięte dupsko i nikt ci nie pomoże!- Krzyknąłem wyskakując do niego z pięściami. Bez problemu unieruchomił mi obie ręce swoją jedną ręką po czym wolną ptrzetarł kilka razy po twarzy.
- Oono to wy się znacie razem z Nii??- Zapytał barman. Nawet na niego nie spojrzałem ciąglę obrzucając tego idiotę morderczym spojrzeniem. Za cholere nie mogłem się uwolnić! Ile ten idiota miał siły?!
- Nii? A co to? Imię dla psa?
- To skrót od...
- Ał.- Pisnąłem cicho kiedy za mocno ścisnął moje nadgarstki. Puścił je momentalnie patrząc na mnie jakoś tak dziwnie.
- Przepraszam. Za mocno ścisnąłem.- Powiedział obojętnie i spojrzał w stronę barmana.- Piwo dla mnie. Dla tego idioty też. W końcu zmarnował swoje na to aby zrobić mi wieczorny prysznic.
- Nie. Mów. Na. Mnie. Idiota. Idioto.- Wycedziłem tuż przy jego twarzy. Spojrzał na mnie i najnormalniej w świecie puknął mnie w nos swoim wskazującym palcem.
- A jak mam mówić na idiotę, który złamał mojej siostrze rękę oraz psu przy próbie ich ratowania?- Zapytał i uśmiechnął się delikatnie. Zagotowało się we mnie. Warknąłem na niego niczym rozjuszona kotka.
- Nishiramakazotarukifui!- Krzyknałem odsuwając się od jego dłoni. Zmierzył mnie od góry do dołu. Nie spodobało mi się to. Nie lubie kiedy ludzie się na mnie gapią.
- Masz i pij. Jak się upijesz może nie będziesz się rzucał jak pchła na grzebieniu.- Odparł tylko i podsunął mi piwo pod nos. Zmarszczyłem czoło. Nie skomentował w żaden sposób tego jak wyglądam. Nawet się nie skrzywił kiedy na mnie patrzył. Po prostu pooglądał sobie moje ciało i wrócił do picia piwa.
Dziwny facet.
Prychnąłem cicho i wróciłem na swoje wcześniejsze miejsce oraz do swojego wcześniejszego zajęcia.
- Oono nie drażnij mi klientów.
- Barth... sprawdziłeś chociaż to coś czy jest pełnoletnie?
- On ma tyle lat co ty.
- Ommmm.... a nie wygląda. I nie zachowuje się. Prędzej bym powiedział, że ma jakieś... trzynaście lat.
- Zboczenie zawodowe.
- Nie sądze.
- Lubisz dzieci.- Zauważył barman. Upiłem kolejny łyk piwa i spojrzałem przed siebie, kiedy na przeciwko mnie zatrzymała się trójka facetów. Jendego z nich kojarzyłem. Na początku, kiedy tylko zacząłem odwiedzać ten bar zaczął do mnie startować. Poźniej uciekł z krzykiem jak przez przypadek zobaczył moje ramiona. Rozpowiedział wszystkim w barze o tym jaką jestem maszkarą i dzięki niemu nie musiałem się już kryć.
- A ty znowu tutaj Quasimodo?- Warknął jeden z nich. Nie ten chuj, który się na mnie napalał, a teraz patrzy na mnie jak na gówno przy swojej podeszwie. Spojrzałem za siebie.
- Barth... prosiłem cię abyś ściągnął to wielkie lustro. Panowie znowu zobaczyli w nich swoje odbicia i się siebie wystraszyli.- Powiedziałem chłodno. Barth mało co nie opluł siebie jak i pozostałych czego nie można powiedzieć o Oono, który ewidentnie opluł piwem i siebie i barmana. Ten ostatni krzyknął oburzony.
- Słuchaj no gówniarzu...- Zaczął jeden z nich. Spojrzałem na niego jak na kosmitę. Gówniarzu?
- Masz jakiś problem?- Zapytał Oono odwracając się na hokerze w stronę moich rozmówców.
- On nim jest! Po cholere wpuszczją taką maszkarę do klubu! Straszy innych klientów przez co jest mniejszy wybór!- Krzyknął trzeci z nich. Skrzywiłem się delikatnie.
- Maszkare? O co ci chodzi?- Zapytał Oono. Spojrzałem na niego jak na głupka. On serio nie rozumiał!
- Spójrz tylko na niego...!
- Patrze. Od jakiejś godziny się na niego gapię. I??
- Ślepy jesteś?!
- Przystojny facet z zajebistym ciałem i zgrabną dupcią.- Powiedział całkowicie powarznie.
- E.- Nie tylko ja tak zareagowałem ale moi rozmówcy również. Poczułem delikatne ukłucie, kiedy ten troglodyta walnął mnie otwartą ręką w tył głowy. Nie bolało. Liczył się sam moment zaskoczenia.
- Czy któremuś z was wpadł w oko?- Zapytał Oono. Gapiłem się na niego jak na kosmite w leginsach.
- Jebnięty jesteś?
- Czy któryś z was ma zamiar do niego zarywać?
- Ochujałeś stary?
- No to spierdalać mi stąd i przestańcie mi przeszkadzać w próbach poderwania go i zaproszenia na randkę imbecyle, bo w przeciwnym razie przemebluje wam mordy.- Warknął na nich pochylając się delikatnie w ich kierunku i obejmując moje ramię swoją lewą rękę. Ja nadal się na niego gapiłem z szeroko otwartymi ustami. Chwilę później zostaliśmy tylko my i barman.
- E. Dzieki, ale nie musiałeś. Sam bym sobie poradził.
- Nie wątpie, ale mnie wkurwiali.- Warknął. Dziwny facet.
- Spoko. Tylko nie musiałeś im w taki sposób ściemniać, Teraz pewnie wszyscy tutaj będę mieli cię za jebniętą osobę.
- W jaki sposób ściemniać- Zapytał i spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- No wiesz...że ci przerywają w twoich próbach i w ogóle...
- No bo mi przerwali. A taki fajny miałem już plan w głowie.- Jęknął i oparł czoło o blat baru. Odwróciłem się powoli w jego stronę i spojrzałem na barmana. Popukałem się w czoło i pokazałem na niego palcem. Barth zaśmiał się cicho.- Co japę cieszysz pedale?- Zapytał i oparł brodę o bar. Spojrzał na niego.
- Nii myśli, że ściemniasz albo, że jesteś jebięty.- Zauważył chłopak nic sobie nie robiąc z jego odzywki dotyczącej jego orientacji. W tym klubie były tylko takie osoby. Pedał nie obrazi się na innego pedała kiedy ten na niego tak zawało. To tak samo jakby osoba czarnoskóra miała się obrazić na innego czarnoskórego, kiedy ten by do niego zawołał "czarnuchu". Innaczej sprawy się mają, kiedy woła do ciebie osoba, która nie jest taka sama jak ty. Oono spojrzał na mnie i zmarszczył czoło.
- Jutro przyjdę do swojego psa. Za tydzień zabieram cię na randkę.
- Słucham?
- A jak będziesz grzeczny to łaskawie pozwolę sobie zaprosić cię na kolejną randkę.
- Czy ty słyszysz sam siebie?- Zapytałem piskliwym głosem.
- A jeżeli mi powiesz, że jestem jebnięty albo mam iść do okulisty to uwierz mi, że to ty będziesz jebnięty i to dosłownie i pójdziesz do okulisty bo tak ci dupe przeoram, że stracisz z wrażenia wzrok.- Warknął i spojrzał mi hardo w oczy. Gapiłem się na niego szeroko otwartymi oczyma mrugając nimi zawzięcie. W głowie miałem pustkę.
- Słucham?- Pisnęłem jeszcze raz. Ten koleś zwariował?! On jest nienormalny! Uciekł z jakiegoś zakładu dla obłąkanie chorych i dobrze się do tej pory maskował. Trzeba dzwonić na pogotowie i zgłosić, że znaleźliśmy uciekiniera.
- Mam ci to zaprezentować?- Zapytał podnosząc głowę do góry i przysuwając się do mnie delikatnie. Drgnąłem i odsunąłem się dla własnego bezpieczeństwa.
- Nie... nie ma takiej potrzeby. Rozumiem.- Pisnałem. Uśmiechnął się pod nosem i dał mi pstryczka w nos po czym wrócił do konsumpcji swojego piwa.
Dziwny facet. Nie ma co....
Oono...
Idiota, którego siostrze przez przypadek złamałem rękę...
Ciekawe jaką jest osobą i czy dane będzie mi go lepiej poznać nim wytrzeźwieje i ucieknie z krzykiem na mój widok...
Kto wie... pożyjemy... zobaczymy...

***********************************
i jak?
przypadło wam do gustu??
pzdr Gizi0031

niedziela, 24 marca 2019

Olen sinun, sinä olet minun rozdział 5- OSTATNI

ostatni rozdział tego krótkiego opowiadania.
Mam nadzieję, że wam się spodoba:)
***********************************************
Rzucił mnie z impetem na swoje łóżko po czym po wczesniejszym przygniecieniu moich nadgarstków do poduszki wbił we mnie swoje spojrzenie.
- Możesz powtórzyć?!- Warknął zbliżając swoją twarz do mojej.
Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie.
Kła lubie. Był ze mną od samego początku na tej planecie. Wspierał mnie. Pomagał. Chronił mnie przed wasmi oraz was przede mną. Ale nie chce z nim tego robić. To mój przyjaciel. To twój zwierzak. Moraeulf.... proszę nie chce tego z nim robić. Chce... chce ciebie....
Wiedziałem, że mnie usłyszał. Pozwoliłem mu na to. Gapił się na mnie oniemiały przez kilka długich minut.
- Co?- Tylko na tyle było go stać.- Co?
Proszę cię. Zrobię wszystko co będziesz chciał, bez słowa sprzeciwu spełnie każdy twój rozkaz, ale nie ten. Chce ciebie nie Kła.
- Jak to mnie?- Warknał. Odzyskał sprawność umysłową jaką tymczasowo utracił po usłyszeniu mojego głosu w głowie.
Ufam ci. Nie to nie to. Wierze ci. Szanuje cię. Ale to coś więcej. Kiedy cię widzę robi mi się ciepło w brzuchu oraz w klatce piersiowej jednocześnie te oba miejsca mnie bolą. Ale nie tak mocno. Tak fajnie. Denerwuje się kiedy jestem z tobą albo jeżeli o tobie pomyślę. Ty mnie wkurwiasz na całego. Ale wolę cię utrzymać przy życiu za wszelką cenę niż rozpierdolić ci jakimś zaklęciem łeb. Zrobie wszystko co zechcesz. Uwierz mi, ale nie chcę spółkować cieleśnie z Kłem.
- Tylko ze mną.- Dokończył. Gapił się na mnie przez dłuższą chwilę po czym pochylił się nade mną. Stykaliśmy się prawie nosami.- Chcesz abym cię przeorał, tak?
Nie chcę być jedną z wielu twoich dziwek które lub których tutaj przyporwadziłeś. Ja taki nie jestem.
- Nie za dużo rządasz?- Nasze usta praktycznie się ze sobą stykały. Po moich policzkach pociekła nowa seria łez.
Swoim dziwką płacisz ze puknięcie ich. Więc i mi zapłacisz.
- Ile?- Chłodne pytanie padło z ust, które delikatnie musnęły moje.
Po wszystkim pozwolisz mi odejść. Opuścić wioskę. I nie będziecie mnie szukać.
- Odmawiam.- Warknął. Poczułem uścisk w sercu.- Nie jesteś moją ani niczyją dziwką i nikt ci takiej słonej ceny nie zapłaci za seks. Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci opuścić wioski. Twoje ciało należy do mnie. Twoje serce należy do mnie. Twoja dusza oraz umysł należą do mnie. Ktoś cię ruszy. Zabije. Pozwolisz aby ktoś cię ruszył. Zabije. Ruszysz kogoś. Zabije. Znikniesz. Zabije. Uciekniesz. Zabije. Jesteś mój. Rozumiemy się?- Warknął. Poruszyłem się niespokojnie pod nim. O czym on....- ROZUMIEMY SIĘ?!- Zły. Jest zły. Kiwnąłem delikatnie głową po czym poczułem jego miękkie i gorące usta na swoich. Wciągnałem głośno powietrze przez nos.
^^~^^
Był dostłownie wszędzie. Czułem go nawet w koniuszkach włosów oraz połączeń nerwowych. Próbowałem zdobyć chociaż troszkę przestrzeni osobistej ale mi na to nie pozwalał. Wykonywał głębokie, mocne i powolne ruchy swoimi biodrami wpychając swój język głeboko do mojego gardła. Chciałem krzyczeć, chciałem piszczeć i jęczeć. Chciałem oddychać! Chciałem go jeszcze bliżej.
Kiedy przez moje ciało przeleciała kolejna dwaka przyjemności spiąłem się cały i przeciągnąłem paznokciami po jego plecach starając się odzyskac dominację nad pocałunkiem. Poddałem się po chwili kiedy mocniej pchnął biodrami. Jęknąłem w jego usta po czym szarpnałem głową w bok aby po chwili wtulać twarz w jego bark. Moje usta potrzebowały chociaż trochę odpoczynku. Moje płuca potrzebowały trochę więcej powietrza. Uczepiłem się jego ramion Poruszał się coraz szybciej. Nie mogłem złapać oddechu. Kiedy tylko odsunąłem się od jego ramion aby zaczerpnąć trochę świerzego powietrza jego usta znowu zaczęły napastować moje. Jeknąłem głośno.
Litości.
Czy on nie potrzebuje odpocząt?
Pisnąłem cicho, kiedy zrobił coś przez co zobaczyłem gwiazdy w oczach. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się wrednie. Dlaczego on się tak uśmiechnął.
- Znalazłem.- Powiedział zachrypniętym na maksa głosem i przyssał się do mojej szyi. Kazdym swoim ruchem bioder sprawiał że przed moimi oczyma pojawiały się gwiazdy, a z ust wydobywałe się głośne krzyki. Co on robił?
Dlaczego to było takie....
Wygiągłem się w łuk brusząc nas moją spermą. Doszedłem bez dotykania się z przodu. Pisnąłem kiedy wbił się we mnie naprawdę mocno oraz zatopił swoje zęby w moim ramieniu. Nie powiem zabolało. Próbowałem uciec od tego bólu, ale nie miałem siły.
- Myślisz, że gdzie uciekasz? Pamiętaj do kogo należysz.- Warknął do mojego ucha po czym pocałował je delikatnie. Poczułem coś ciepłego w moim wnętrzu. Zarumieniłem się jeszcze mocniej (to w ogóle możliwe?) kiedy zorientowałem się co to było. Poruszyłem sie niespokojnie.
- Ciężko....- Jęknąłem kiedy zwalił się na mnie całym swoim ciężarem. Prychnął mi do ucha po czym przekręcił się na plecy i przyciągnął mnie do siebie tak, że to ja leżałem na nim.
- A ty nie jesteś wcale taki ciężki.- Powiedział. Pokazałem mu język i oparłem głową o jego mostek słuchając jak bije jego serce oraz jak oddychał. Biło szybko. Oddychał szybko. Objął mnie ramieniem okrywając nas kołdrą.- Odpocznij chwilę, a później druga runda.- Powiedział. Uniosłem gwałtownie głowę do góry. On chyba oszalał.Chce mnie zabić czy jaki chuj?
^^~^^
Leżałem plasko na brzuchu i gapiłem się na niego kiedy szykował coś w kuchni. Nie mogłem się ruszyć. Chyba tylko mruganie nie sprawiało mi bólu. Zrobiliśmy to w nocy jeszcze trzy razy. W łóżku. W łazience i przy tym cholernym oknie. Wiedziałem, co wyczyniał z innymi w łóżku, ale doszedłem do wniosku, że ich oszczędzał. Normalnie jakoś wychodzili z domu o świcie. Ja nie moge się ruszyć.
- Wyspany?- Zapytał i pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Nie ruszaj.- Jęknąłem. Prychnął i wyprostował się.
- Czy marudna księżniczka zje przy stole czy w łóżku?
- Nie jestem głodny.
- Przy stole.- Zadecydował.
- W łóżku.- Poprawiłem go. Ja się nie mogę ruszać, a ten mi każe siadać przy stole.
- Tak właśnie myślałem.- Powiedział i podsunął mi pod nos talerz z kanapkami, z którego sam sięgnął po jedną z nich i wgryzł się w nią.- Przeszły ci zapęby zabójcy?
- Zwiększyły się, ale ograniczyły do jednej osoby.
- Tak? A do kogo?
- Do ciebie niewyżyty zwierzaku!- Warknąłem i wgryzłem się w kanapkę. Zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy.
- Nie ruszaj.- Znowu prychnął na mnie po tym tekście. Poczułem jak położył swoją prawą rękę na moim pośladku.- Nie ruszaj.
- Jesteś mój. Mogę cię ruszać.
- Wszystko mnie boli. Nie ruszaj.
- Sknera.- Mruknał i usiadł koło mnie. Na sobie miał spodnie dresowe i nic więcej. Spojrzałem na niego oburzony.
- Co proszę?
- Nawet nie mogę ruszać tego co jest moje.
- Bo mnie wszystko boli!
- Mnie też, a możesz mnie ruszać.
- Niby co cię boli?- Zapytałem. Spojrzał na mnie jak na idiotę i odwrócił się do mnie plecami. Wielkie rany na jego plecach oraz ramionach. Ślady zadrapań i zębów.- Sorry.
- Za co mnie przepraszasz?
- Za to co zrobiłem.
- Ja nie przeprszam za to, że boli cię dupa, ty nie przepraszaj za kilka zadrapań.- Sarknął i pocałował mnie w czoło. Już nic nie powiedziałem tylko wypuściłem głośno powietrze z płuc i opadłem delikatnie na poduszki.
Usiadłem gwałtownie po czym jęknąłem głośno kiedy przez moje ciało przeleciał bolesny prąd.
- Co ty robisz?! Zwariowałeś?!- Krzyknął siadając koło mnie. Spojrzałem w jego kierunku z prędkością ściatła.
- Mogę cię ruszać?- Zapytałem. Przyglądał mi się uważnie.
- No możesz. A co?
- A ty możesz ruszać mnie?
- Jesteś mój, więc mogę.- Warknął.
- Czyli ty jesteś mój?- Zapytałem. Otworzył szerzej oczy patrząc na mnie przez chwilę po czym zasmiał się cicho.
- No ba.- Odparł. Jęcząc głośno rzuciłem się na jego ramiona. Jest mój! Jest mój i tylko mój!- Kretynie uważaj na siebie, bo cię do łóżka przykuje.
- Mój.- Szepnąłem mu na ucho.
- Twój. A ty mój.- Odpowiedział tym samym.
- Twój.- Odparłem i pocałowałem go delikatnie w szyje.
On mój. Ja jego. Oboje należymy do siebie. I tylko do siebie.
Zesłano mnie na tą planete, abym do końca wszechwiata żył w tym więzieniu. A ja głupi pokochałem mojego więziennego strażnika i uczyniłem go swoim jak on uczynił mnie jego.
Ciesze się, że złamałem prawo na mojej planecie, aby uwolnić moją przyjaciółkę z klątwy jaka jest nakładana na przyszłe Kapłanki- Boginie. Cieszę się, że zostałem uznany za winnego i zesłano mnie na tą planetę. Cieszę się, że zesłano mnie koło jego osady.
Ciesze się, że moim starżnikiem okazał się Moraeulf.
Mój Moraeulf...
Kocham.

KONIEC:)


***************************************
ta-dam!!
Koniec:)
Jak wam się podobało??
Czy chcielibyście usłyszeć historię jakiegoś innego bohatera z tego opowiadania??

pzdr Gizi03031

niedziela, 17 marca 2019

Olen sinun, sinä olet minun rozdział 4

Siedziałem w kuchni na krzesełku tuż przy uchylonym oknie. Przy stole siedziała cała święta trójca oraz moi dawni uczniowie. Mimo, że od prawie czterech miesięcy wychodziłem na zewnątrz i mogłem już używać pięciu słów dziennie bez obawy o jakiekolwiek istnienie nadal ciężko było mi czasami panować nad sobą.
No na przykład teraz.
Staram się zapanować nad wzbierającą we mnie złością.
Czy oni powariowali?!
Planować za moimi plecami (a ja byłem w tym samym pomieszczeniu co oni) takie rzeczy.
- Shiruu przestań stroić fochy, tak będzie szybciej i przyjemniej.- Powiedziała Vey. Obdarzyłem ją chłodnym spojrzeniem.
- Weź przestań. Mówisz, że to wszystko zostanie przyspieszone jeżeli to będzie osoba, której on ufa, szanuje i darzy jakimś ciepłym uczuciem. Tą istotą jest Kieł więc odpada.- Warknął Moraeulf. Mu też tak jak mi nie przypadł do głowy ten pomysł. Tylko wyraźnie z innych powodów nież mnie.
- No ale przecież może spróbować....
- To. Jest. Zoofilia.- Warknął  człowiek cały czerwony na twarzy. Ta.... debatuja nad tym komu mam dać dupy. A dlaczego. Bo na tym etapie cofania efektów ubocznych milczenia przez ponad rok mogę to przyspieszyć i darować sobie jakieś dwa lata męczarni. Starczy, że prześpie się z osobą, której najbardziej ufam, szanuje i darze ciepłymi uczuciami. I wszyscy doszli do wniosku, że to będzie Kieł! Nawet sam pies wziął ich za kretynów, kłapnął pare razy zębami, warknął na nich po czym wczołgał się pod łóżko i nie wychylał się ze swojej bezpiecznej kryjówki. Sam miałem ochotę warknął i sie schować.
- Ale mu pomorze!!
Może wy wszyscy dacie mi dupy, a od biednego Kła się delikatnie mówiąc odpierdolicie?! Nie jestem jakąś jebaną rzeczą, którą możecie sobie opychać jak na jakimś pierdolonym rynku!
Wydarłem się w swojej głowie na tyle na ile starczyło mi sił i opanowania. Wiedziałem, że tylko dwie osoby mnie nie usłyszą. Pozostała czwórka zerknęła na mnie krzywiąc się przy tym delikatnie.
- Posłuchaj Shiruu...
Taka mądra to ściągaj gacie i wypinaj na tym stole dupe w moją stronę. Jak tak bardzo tego chcesz....
- To nie tak, że....
Chcecie to mogę z was teraz uczynić pojemniki na moja spermę!
- Z tej dwójki też....oraz Kła.
Oni są poza skalą. Na wasze tyłki się napaliłem więc na co czekacie. Rozbierać się!
- My nie....
- To się kurwa odpierdolcie.- Warknąłem głośno i spojrzałem w stronę okna. Czułem na sobie ich spojrzenia. Odezwałem się przy nich pierwszy raz. Pierwszy raz słyszeli mój nowy albo w ogóle mój głos. Na cztery słowa połowa z nich to wulgaryzmy. No nie ma co?
- Ale o co chodzi?- Zapytał Warivv. Jedna z osób, która mnie nie słyszała.
- Shiruu stwierdził, że to naszą czwórkę może przeorać. A jak się na to nie zgadzamy to się mamy od niego odpierdolić.- Powiedział Frill.
- Wywnioskowałeś to po jego jedynej od ponad roku wypowiedzi?- Zapytał Moraeulf. Druga osoba, która mnie nie słyszała.
- Używał telepatii aby z nami pogadać. My go słyszeliśmy. A wy nie?- Zapytała Vey. Warknąłem głośno i zrywając się z krzesła skierowałem swoje kroki w stronę łazienki. Przed moim posunięciem zatrzymała mnie wielka i zimna ręka. Nie spojrzałem kto to, wiedziałem to bez zbędnego odwracani głowy.
- Masz mi coś do powiedzenia?- Zapytał chłodno. Wiedziałem, że będzie zły. Próbowałem wyszarpnąć rękę, ale mi na to nie pozwolił.- Shiruu....- Przeciągnął sylebe w moim głosie. Pokręciłem przecząco głową. Puknął kilka razy palcem w swoją lewą skroń. Ja ponownie zaprzeczyłem ruchem głowy.- Okey.- Powiedział chłodno i mnie puścił. Tak po prostu mi daruje?
- Moraeulf...?- Zaczał Warivv ale zamilkł kiedy spojrzał na twarz swojego rozmowcy. I ja na nią spojrzałem po czym wbiłem się w drzwi od łazienki.
Stał przede mną. Uśmiechał się psychopatycznie. Jego uśmiech jednak nie sięgał oczu. Jego spojrzenie było puste. Jak u martwego zwierzęcia.
Widziałem kiedyś ten wyraz twarzy i to spojrzenie. Gościło na jego twarzy od naszego pierwszego spotkania przez pierwsze pół roku mieszkania z nim. To wtedy powstały jego dziwne zasady, a ja zostałem zdegradowany do roli znienawidzonego zwierzęcia. Bałem się go teraz bardziej niż wcześniej ponieważ wiedziałem, że potrafi być miły i delikatny. Potrafi się śmiać i żartować. Potrafi być... ludzki. Dlatego teraz się go bałem.
- Możecie już iść.- Powiedział cicho. Po moich plecach przeleciały ciarki. Czułem pot spływając w dół po mojej dupie.
- A co z...- Nie zdążył zapytał Faoiltiar. Człowiek spojrzał na niego poszerzając swój uśmiech. Oboje drgnęliśmy konwulsyjnie.
- Nie martw się. Dzisiaj albo ten pierdolony gówniarz bzyknie Kła albo Kieł bzyknie jego. Już ja się o to postaram. A jak będą się opierać to im bardzo dosadnie pomoge.- Z jego twarzy nie znikał uśmiech. Kieł wystrzelił spod łóżka jak z procy skacząc na parapet przy otwartym oknie. Chciał skoczyć.- Kieł.- Pies zaskomlał jakby ktoś go kopnął w brzuch, ale nie odważył się skończyć.
Pode mną z kolei załapały się kolana. Upadłem na tyłek przy drzwiach i gapiłem się na niego nie wierząc w to co właśnie powiedział. Gapiłem się na niego od dołu modląc się w duchu aby ten głupi sen się skończył. Przecież w końcu będę musiał się obudzić i nadal będę na tej cholernej polanie, na której byliśmy dzisiaj z rana, a z której ściągnęła nas niezpowiedziana wizyta jego gości. Spojrzał na mnie z góry po czym prychając głośno pod nosem odwórcił się w stronę pozostałych.
- Moraeulf....
- Chcecie zostać i popatrzeć?- Warknął. Boże, niech ktoś go powstrzyma!!
Wystarczyłą chwila mojej zawiechy i w domu pozostała tylko nasz trójka. Kieł podkulił ogon pod siebie oraz położył po sobie uszy zginając kark przy oknie. Gdybym miał oson i uszy jak on wyglądałbym pewnie tak samo. Moraeulf zakmnął drzwi na klucz oraz pozamykał i pozasłaniał wszystkie okna po czym spojrzał w naszym kierunku. Poderwałem się z miejsca i jednym sprawnym ruchem ukryłem się w łazience zamykając drzwi na zasówkę. Wiedziałem, że to go nie powstrzyma, ale zawsze nadzieja matką głupich. Prawda?
Pisnąłem cicho kiedy walnął mocno w drzwi z drugiej strony. Raz. Drugi. Trzeci.
On je wyważy!
Jak nic to zrobi!
Skuliłem się w kącie, wiedząc że będzie po mnie kiedy sworsuje moją drewnianą bramę.
Ktoś by powiedział, że z łatwością mogłem się go pozbyć. Jedno puszczenie mojej mocy wolno, a wtedy ja byłbym wolny. Mogłem to zrobić, ale nie chciałem. Jeżeli bym to uczynił było by to gorsze niż przespanie się z kandydatkną na Kapłankę na mojej planecie. Już nigdy miałbym go nie zobaczyć, nie usłyszeć jego głosu ani nie poczuć jego zapachu?!
Nigdy!
Już wole aby mnie tak traktował ale był żywy.
Tylko nie chciałem tego.
Nie chciałem tego robić z Kłem i co gorsza nie chciałem aby Kieł zrobił to ze mną.
Chciałem czegoś innego, ale nie zaproponowałem tego w kuchni.
Zostałbym wyśmiany.
Zostałbym znienawidzony.
Odmówionoby mi.
Zostałbym zabity.
- Myślisz, że takie drzwi mnie powstrzymają?- Warknął nad moją głową. Złapał mnie za przegub ręki i pociągnął do góy. Zaparłem się z całej siły nogami, ale ten pewnie tego nawet nie zauważył. Wywlekł mnie z łazienki do głownej izby. Zobaczyłem Kła przykutego łańcuchem do nogi komody, za którą wciśnięt moją leżankę.
Czekał.
Trząsł się.
Umierał ze strachu.
Ale czekał.
Zacząłem go okładać pięściami po plecach kiedy zaczął ciągnąć mnie w stronę leżanki oraz psa. On serio chciał to zrobić!
- I tak to zrobisz! Zaczniesz normalnie rozmawiać! I nie będziesz robił ze mnie i Warivv'a idiotów!- Krzyknął i popchnął mnie na leżankę obok psa. Jęknąłem głośno, kiedy po moim ciele rozlała się fala bólu. Pochylił się nade mną i jednym sprawnym ruchem ręki ściągnął ze mnie spodnie. Pochylał się nade mną, a ja jak skończony idiota leżałem pod nim w samym podkoszulku i bokserkach.- Który przeleci którego?- Warknął. A chuj. Niech mnie pobije. Niech mnie zabije. Niech robi ze mną co zechcę, ale na to nie pozwolę.
- Nie....- Szapnąłem cicho i unosząc się na drżących dłoniach złączyłem delikatnie nasze wargi ze sobą. Zamarł momentalnie. Drżałem na całym ciele. Opadłem na twardą leżanką i ukrywając zapłakaną twarz w dłoniach dodałem głośniej.- Ja chcę ciebie. Nie Kła.
**************************************
serio. sama się wpakowałam w taką akcję (nie wiem jak szczerze powiedziawszy), a nie wiedziałam jak z niej wybrnąć xD
Mam nadzieje, że udało mi się to z klasą:D
Pzdr Gizi03031

niedziela, 10 marca 2019

Olen sinun, sinä olet minun rozdział 3

Obserwowałem Moraeulfa, który od jakiejś godziny wchodził do łazienki by po chwili z niej wyjść i tak w kółko. Tutaj coś przestawiał, tam coś szukał. Przymieżał, ściągał. Ważył w dłoni swoją broń, by po chwili odłożyć ją na miejsce. Przeżucał zawartość półki na której leżały koce, kiedy już jakiś wybrał po chwili zmieniał zdanie i na nowo zabierał się za - jego zdaniem- lepszy wybór przykrycia. Siedziałem w kącie na swoim sposłaniu i przyglądałem mu się zastanawiając się co on tak właściwie robił.
Po pierwsze. Nigdzie dzisiaj nie wyszdeł. Od samego rana siedział ze mną w domu. Nawet łaskawie pozwolił mi ze sobą zjeść przy jednym stole. Byłem tym tak zestresowany, że nie mogłem praktycznie nic przełknąć. Ale on się tym nie przejmował.
Po drugie. Wczoraj wieczorej wyszedł gdzieś na chwilę z Kłem i wrócił bez niego. Czułem się niepwnie będąc z nim tutaj sam. Pies wyczuwał jego emocje lepiej niż ja. A teraz z jakiegoś powodu go tutaj nie było.
Po trzecie. Otworzył szeroko okno. Słyszałem wiele głosów i dźwięków. Chciałem podejść do niego, ale nie zebrałem w sobie na tyle odwagi cywilnej aby podnieść się z leżanki i podejść do okna.
Więc siedziałem i uważnie go obserwowałem. Przez jakiś krótki czas próbowałem odgadnąć co on tak własciwie robi, ale zrezygnowałem kiedy do głowy przyszedł mi najdurniejszy i najmniej prawdopodobny scenariusz jaki w ogóle miał prawo się zrodzić.
- Ty.- Zaczął. Uniosłem zaskoczony brwii do góry i spojrzałem w jego kierunku nie wiedząc czy mówi do mnie czy może woła kogoś przez okno.
Nie.
Zdecydowanie mówił własnie do mnie.
Przekżywiłem głowę w bok i czekałem, aż będzie kontynuował to co chciał powiedzieć.
- Podejdż.- Powiedział. Zmarszczyłem czoło ale po chwili wstałem ze swojego bezpiecznego miejsca i strzelając kościmi w kolanach podszedłem do niego zatrzymując się kilka kroków przed nim.- Masz.- Rzucił w moim kierunku jakimś tobołkiem. Złapałem go odruchowo ale go nie rozwinąłem.- Idź się umyj i wyszorój  porządnie włosy.- Dodał. Powąchałem swoje ramie. Przecież kompałem się jakiś tydzień temu kiedy mi na to pozwolił, a teraz tak szybko każe mi się umyć? Przecież nie śmierdziałem tak mocno jak kiedyś.- Nie obwąchuj się tylko idź się umyj.- Warknął. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem bez słowa w stronę łazienki.
^^~^^
Świerzy, pachnący, ubrany w nowe ciuchy, które z jakiegoś powodu mi podarował (spodenki do połowy ud, luźną koszulkę oraz cienki sweterek) oraz z o wiele krótszymi niż jakieś pół godziny temu włosami - myślałem że zawału dostanę kiedy wpadł do łazienki ze swoim ciężkim nożem i kazał mi się do siebie odwrócić plecami, po czym zaczął przycinać mi włosy własnie tym oto nożem- siedziałem i gapiłem się ponownie na jego poczynania.
Ubierał się gdzieś.
 Wychodził.
 Znowu będę siedział sam w domu. Mógłby chociaż przyprowadzić Kła, ale nieeeee....
Położył koło moich nóg śmieszne buty z jenym paseczkiem biegnącym pomiędzy twoim dużym palcem a drugim u nogi.
- Ubierz.
Padło tylko jedno słowo. Tak też zrobiłem marszcząc delikatnie czoło. Po co on mi każe w domu buty nosić?
- Chodź.- Cofnąłem się na to słowo kiedy zobaczyłem, że podchodzi do drzwi. Gdzie on mnie znowu zabiera? Co on kombinuje? Dlaczego jesteśmy sami? Przecież... Wciągnąłem głośno powietrze przez nos, kiedy złapał mnie za przegub reki i pociągnął w stronę wyjścia. Ciągnął mnie w dól drewnianych schodów nic sobie nie robiąc z moich niemych protestów. Szarpnął mocniej moją dłonią, kiedy zaparłem się przed drzwiami, których nie znałem. Nigdy mnie do nich nie zaprowadził. Nie wiem co się za nimi znajdowało. Bałem się. Spojrzał na mnie, kiedy wyczuł drżenie moich rąk. Wypuścił cicho powietrze z płuc i pchnął drzwi przed nami.- No chodź.- Ponaglił mnie i ukazał dłonią to co znajdowało się za drewnianą deską. Otworzyłem szerzej oczy. Spojrzałem na niego póżniej na widoki jakie ukazały mi się za drzwiami oraz znowu na niego.- Masz się mnie trzymać blisko. Nie odchodzić nawet na krok jeżeli ci na to nie pozwolę. Nie odzywaj się póki co. Masz się mnie słuchać, rozumiemy?- Zapytał. Zrobiłem pospiesznie dwa kroki w jego stronę i złapałem dolną połać jego bluzy w dłonie kiwając przy tym gorliwie głową. Przyglądał mi się uważnie przez dłuższą chwilę nie zmieniając wcale wyrazu twarzy po czym wyszedł ze mną na zewnątrz. Do świata żywych. Na powierznie. Mogłem zobaczyć niebo, poczuć promienie słoneczne, wiatr, wszystko!
Rozejrzałem się dyskretnie dookoła siebie. Było mało ludzi. Widziałem raptem pięć osób, które przywitały się z nim uprzejmie po czym zerknęli na mnie ukradkiem i poszli w tylko sobie znanym kierunku.
Szliśmy w milczeniu przez kilka dobrych minut. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed jakimś budynkiem do którego po krótkim namyśle Moraeulf'a weszliśmy. Dziwne miejsce. Pełno w nim jedzenia i różnych dziwnych rzeczy. Za kredensem stał jakiś starszy człowiek i tylko to. Stał i nic więcej. Czekał. Zerknął na nas po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Witaj Moraeulf. Co cię do mnie sprowadza o tak wczenej porze?- Zapytał starszy człowiek. Zerknął na mnie i uśmiechnął się delikatnie po czym skinął mi głową. Witał się ze mną.
- Małe zakupy.- Odparł tylko mój towarzysz i wciągnął mnie w głąb mieszkania staruszka. Chodziliśmy jakiś czas między półkami, a on zbierał do koszyka jakieś różne rzeczy po czym podszedł do kredensu ze starszym panem i podał mu owy koszyk. Ten zaczął wszystko wyciągać na kredens i spisywać do zeszystu, a następnie przesunął to w naszą stronę. Moraeulf zaczął to pakować do torby z którą tutaj przyszliśmy. Przekżywiłem głowę w bok. Co on robił?
Ignorował mnie, a ja nie wiedziałem co on robił.
Zmarszczyłem czoło.
Pociągnąłem delikatnie za dół jego bluzy, na którym nadal zaciskałem palce. Spojrzał na mnie. Przyglądał mi się uważnie przez chwilę po czym spojrzał w stronę sufitu (jakby coś tam było, a nie było bo też tam zerknąłem) po czym znowu spojrzał na mnie.
- To jest sklep. Miejsce, w którym możesz wymienić wartościowe monety na jedzenie, picie i inne pierdoły które tutaj znajdziesz. To nie łamanie prawa. On mi daje jedzenie ja mu daje równowartość monet. Nie okradam go.- Burknął na zakończenie pod nosem. Przyglądałem mu się chwilę, aby ocenić jego prawdomówność po czym spojrzałem w drugi koniec "sklepu" i tak sobie stałem i czekałem aż skończy.
- Młodzieńcze.- Usłyszałem głos staruszka.- Młodzieńcze....
- Shiruu.- Sposób w jaki wypowiedział moje imie sprawił, że kolana się pode mną delikatnie ugięły. Spojrzałem na niego gwałtownie, aby się upeniwć czy to na pewnoe TEN człowiek użył własnie swojego aparatu mowy, aby wypowiedzieć moje imię.- Ten Pan cię woła. Młodzieniec to ty.- Dodał spokojnie Moraeulf. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na staruszka.
- Wybierz sobie co chcesz.- Powiedział. Gapiłem się na niego. Nie rozumiałem go.- Masz na coś ochotę? Do jedzenia? Picia? Jakąś zabawkę?- Dopytywał. Czy ja mam na coś ochotę? To ja mogę mieć na coś ochotę? Spojrzałem niepewnie na Moraeulf'a.
- Idź coś sobie wybierz ja tutaj zaczekam.- Powiedział. Nie dam się podpuścić tak łatwo! Pociągnąłem delikatnie za jego bluzę, a ten spojrzał na mnie.- Nie ucieknę i nic ci nie zrobie. Wybierz co chcesz. Chcesz coś zjeść?
-...
- Pytam poważnie i takiej odpowiedzi oczekuje.- Warknął. Rozejrzałem się pospiesznie po sklepie po czym spojrzałem na niego. Znowu odwróciłem głowę w bok i wtedy....pociągnąłem gwałtownie za jego bluzę ciągnąc go za sobą. Jęknął z początku w proteście po czym poszedł posłusznie za mną. Zatrzymałem się niedaleko kredensu po czym pokazałem mu palcem to co chcę.- Jesteś tego pewny?- Zapytał. Kiwnąłem delikatnie głową.- Poprosimy dwa lody.- Powiedział do starszego pana. Ten podszedł do zimnej szafy i spojrzał na mnie.
- Jaki smak?
-...
- Dla mnie miętowe, dla niego truskawkowe.- Odparł Moraeulf widząc moją mine, jaką do niego zrobiłem.
- Małomówny coś jest ten nasz gość.
- Od roku milczy.
- Wystraszyłeś go.
- Taka moja praca.- Odparł i wręczył mi to co chciałem. Zagapiłem się na to.- Ja dam wartościowe monety. Ty jedz.- Powiedział wciskając mi mój wybór w rękę. Jedz? Ale jak? Gapiłem się na niego w uparte oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Widziałem to w wielu jego książkach, ale nie było tam napisane jak to się je.
- Roztopi mu się.- Powiedział staruszek kiedy mój towarzysz zakładał na jedno ramie tobołek z rzeczami, które dostał od struszka.
- Eh.- Moraeulf złapał za mój nadgarstek (drgnąłem) i pochylił się nad lodem, którego trzymałem w dłoni. Przeciągnął po nim kilka razy językiem. Wyszarpnąłem mocno rękę z jego uścisku i marszcząc mocno czoło spojrzałem na mojego loda. Zerknąłem na niego gniewnie. Gdybym wiedział, że tak to się je to bym tego nie chciał. Złapałem go za rękę (spojrzał na mnie) i polizałem loda jakiego miał w dłoni. Orzeźwiający i zimny smak. Marszcząc nos podsunąłem mu swoją dłoń pod usta. Nie polizał loda tylko parsknął śmiechem. Pierwszy raz usłyszałem jego śmiech. Zagapiłem się na niego, tak mnie tym zaskoczył.- Ty liżesz swojego, ja liże swojego. Tak to się je. Polizałem wcześniej twojego bo by się rozpuścił brudząc ciebie i twoje otoczenie.- Powiedział i wytarł jedną zbłąkaną łze ze swojego policzka. Czyli, że ja nie musiałem... a mimo.... co ja.... masakra!!!
Odwróciłem głowę w bok i wyszedłem za nim za sklapu ukradkiem jedząc tego cholernego loda.
Przeszliśmy w milczeniu spory kawał drogi. Nie wiedziałem gdzie mnie zabierał i po co, ale miałem to gdzieś. Już chyba bardziej się zgłaźnić nie mogłem jak do tej pory. Zerknąłem na jego plecy kiedy od tak wyszliśmy sobie poza mury osady i szliśmy ponad godzinę jakąś leśną ścieżką. Zatrzymał się po chwili (po tym jak przedarliśmy się przez dwieście metrów krzaków) i spojrzał na mnie.
Ja z kolei gapiłem się na miejsce do którego mnie zabrał z szeroko otwartą buzią i oczyma. Wielkie jezioro na środku polany. Dookoła był las. Wysoki i daleko nad linią lasu widziałem szczyty górskie. Niebio bez żadnej chmurki oraz ogromne słońce.
- Możesz sam pochodzić po polance, ale nie wchodź do lasu. Chcę cię widzieć. Ja wszystko przyszykuje.- Powiedział patrząc na mnie. Spojrzałem na niego. Serio? Mogłem?- Idź. Zawołam cię.- Dodał. Kiwnąłem twierdząco głową i ruszyłem w stronę jeziora. Je chciałem zbadać jako pierwsze.
^^~^^
Siedziałem nad brzegiem jeziora mocząc w nim nogi. Nie wiem ile czasu minęło. Może kilka minut, może dni albo nawet stuleci. Straciłem poczucie czasu. Czułem się bezpiecznie i spokojnie. Otaczająca mnie cisza koiła moje nerwy. Szum wody oraz wiatru mnie uspokajał. Czułem w lesie mase zwierząt, ale nie odważyłem się do nich pójść. Poczekam, może one przyjdą do mnie.
- Wołam cię i wołam. Wiem, że nie mówisz, ale nie mów mi, że stałeś się głuchy.- Usłyszałem za sobą znajomy głos. Spojrzałem delikatnie za siebie odchylając głowę do tyłu po czym znowu spojrzałem na góry.- Idziesz?- Zapytał. Gdzie? Już?! Już chce mnie zabrać?! Ale...- Oj. Co jest? Czemu wyjesz?- Zapytał kiedy dojrzał te niesforne kropelki wody ściekające po moich policzkach. Dość często pojawiały się na zewnątrz, ale zawsze widział je tylko Kieł, który zlizywał mi je wtedy z twarzy i piszczał przy tym cicho.
Spojrzałem na niego nie chcąc jeszcze wracać. Ale wiedziałem... jeżeli on tak postanowi będę musiał wykonać jego polecenie. A tak bardzo nie chciałem!
Wstałem z ociąganiem i pociągając cicho nosem ruszyłem w stronę wioski. Nie zdażyłem zrobić nawet dwóch kroków, a zatrzymała mnie w miejscu jego ręka.
- Gdzie to?- Warknął marszcząc czoło. Pokazałem palcem w stronę wioski.- Po chuj?- Był zdenerwowany, ale dlaczego? Przecież robiłem to co chciał. Pokazałem na siebie, później na niego i znowu na wioskę.- Nie idziemy jeszcze do wioski.- Warknął. Gapiłem się na niego z lekko przechyloną głową w bok. Pociągnął mnie za sobą. Po kilku metrach zatrzymał się przed wielkim kocem na który bezceremonialnie mnie posadził i usiadł po jego drugiej stronnie. Rozejrzałem się po nim. Było tam wiele różnych rzeczy, kilka kartek, trzy książki, ogólnie dziwne rzeczy mogłem tam znaleźć.- Do zachodu słońca będziemu tutaj siedzieć więc nie wyj. Później wracamy do domu. Jak będziesz grzeczny to znowu tutaj przyjdziemy.- Warknął po czym sięgnął po jakieś opakowanie. Otworzył je i wsunął do buzi jego zawartość.
Do zachodu słońca jeszcze długo.
^^~^^
Od trzech miesiący wychodzimy na tą polanę co drugi dzień. Jednego dnia Moraeulf znikał z domu zostawiając mnie z Kłem, na drugi dzień wracał i cały dzień spędzał ze mną na polanie. Poznałem wiele nowych rodzajów jedzenia, nauczyłem się grać w różne dziwne gry, nawet nauczył mnie jak się pływa. Dość często milczał, czasami coś tam mruczał pod nosem. Raz może dwa zdażyło mu się walnąć przemowe na prawie 2 miliony słów.
Wiem!
Liczyłem!
Dosłownie!
Po czym napił się wody i wrócił do czytania swojej książki.
Ja też staralem się nie próżnować chociaż po pierwszym razie kiedy tego spróbowałem wolałem być ostrożny. Przez moją głupotę i gwałtowność życie straciło pobliskie stado wilków oraz około dwadzieścia sarenek. A ja tylko powiedziałem "jak tutaj pięknie. Cce wracać w to miejsce codziennie." I powiedziałem to bardzo cicho oraz powoli. Ale powiedziałem za dużo. Dlatego teraz (po wielkiej awanturze jaką zgotował mi Moraeulf) wypowiadam jedno góra dwa słowa dziennie i czekam, aż pozwoli mi wypowiedzieć ich więcej.
Czekam bo chcę mu tak wiele powiedzieć. Nadal byłem przy nim niesamowicie ostrożny, ale jednocześnie wiedziałem, że muszę mu podziękować. To tylko za jego sprawą mogłem zobaczyć to miejsce.

********************************************
zapomniałam dodać, że opowiadania będą posiadały w sobie mase błędów.... są nie betowane jak coś. Za co z góry przepraszam.
Pzdr Gizi03031