**************************************
Te
cholerne kajdany wrzynały mi się mocno w przeguby rąk.
Tym
razem ten świr postanowił dla odmiany przykuć mnie pod sufitem. Przez to ból
był większy. Zapach stęchlizny uderzył w moje nozdrza, kiedy poruszyłem się
niespokojnie wprawiając tym samym powietrze w ruch. Rozejrzałem się dookoła
siebie. W słabym świetle świecy postawionej na drewnianej beczce dojrzałem
obskurne ściany, prowizoryczne łóżko wykonane z siana i zasłane jakąś brudną
szmatą, drewniane drzwi, stolik stojący koło nich oraz jedno krzesło. Ja
aktualnie znajdowałem się na środku pokoju i nie mogłem się ruszyć. Odszukałem
spojrzeniem swój plecak.
Zostawił
go.
Zawsze
przynosił go do mnie po czym jak wychodził zabierał go ze sobą. Miałem tam
kilka ubrań na zmianę, notes z zapiskami oraz moje leki. Przynosząc go tutaj
chciał wiedzieć co jest zapisane w notesie, ale ja milczałem. Chyba nie myślał,
że jestem na tyle głupi aby mu powiedzieć o co chodzi w moich bazgrołach? A
jeżeli myślał, że to zrobię to okazało się, że sam inteligencją nie grzeszył. W
sumie nie ma co się mu dziwić. Gdybym sam należał do takiej rasy jak on… no
cóż… nie ma co nad tym gdybać. Odpowiedź jest jedna.
Dałbym
sobie kulkę w łeb.
Wypuściłem
głośno powietrze. Jak to się stało, że ja- Ezra Dragonselly- skończyłem właśnie
w takim miejscu i takiej pozycji? Nie mogłem znaleźć na to odpowiedzi. Nie
chciałem całej winy zwalać na moją głupią siostrę, której popierdoliły się
przyciski, ale oskarżenia same cisnęły mi się na usta. No dobra-jej wina, że
tutaj trafiłem. No i dobra- moja wina, że już pierwszego dnia dałem się złapać
w pułapkę i teraz wiszę podczepiony pod sufit jakiejś obskurnej piwnicy. Nawet nie wiem jak długo tutaj jestem.
Drzwi
otworzyły się gwałtownie. Spojrzałem w ich kierunku. Mój wzrok zatrzymał się na
wysokim, dobrze zbudowanym mężczyźnie. Zmierzyłem go dokładnie. Czarne, krótkie
włosy postawione do góry. Ciemne, gęste brwi. Bako brody. Owłosione ręce.
Ubrany cały na czarno. Ernest. Świr, który postanowił podczepić mnie pod sufit.
- O
czym myśli moja ślicznotka?- Zapytał zachrypniętym głosem. Nie wiem dlaczego,
ale zawsze pytał mnie o czym myślę. Jakbym miał mu powiedzieć prawdę.
-
Zastanawiam się jaka pogoda jest na zewnątrz.- Powiedziałem po chwili gapienia
się na niego. Podszedł do mnie powolnym krokiem zamykając wcześniej za sobą
drzwi. Przejechał swoją wielką, szorstką łapą po moich nagich udach. Zadrżałem.
-
Jest słonecznie.- Powiedział stając za mną. Czułem na karku jego gorący oddech.
Wywróciłem oczami. Znowu napalony samiec. Ja to ich chyba przyciągałem jak
ogień ćmy. Na szczęście jeszcze żaden z tych zboczeńców nie dobrał się do
mojego tyłka. Gdyby takie zdarzenie miało miejsce jak nic zabiłbym jak…psa.
-
Tylko tyle?- Zapytałem ze ściśniętym gardłem, kiedy zaczął rozpinać powoli moją
koszulę, która kiedyś była biała, a teraz stała się szara.
- Nie
ma wiatru.- Dodał wsuwając dłonie pod połacie koszuli. Przeciągnął paznokciami
po moich bokach. Syknąłem cicho. Zabolało.- Ani żadnej chmurki na niebie.- Jego
dłonie zatrzymały się na gumce od bokserek. Zagryzłem wargę aby nie zacząć
krzyczeć.- Jest nawet ciepło.- Dodał na koniec zaciskając swoje palce na moim
członku.
-
Chce ci obciągnąć.- Powiedziałem patrząc się na drzwi. Wyuczona formułka która
kilka razy ratowała moją dupę oraz skórę z opresji, a która równie często
sprawiała mi masę problemów. Ale jak to się mówi, „każdy orze jak może”. Miałem tylko nadzieję, że ten idiota należał
do pierwszej grupy, czyli tej która daje się przekupić małym oralem, a ja mam
na jakiś czas spokój i mogę pomyśleć
o ewentualnej ucieczce. Przestał się poruszać. Zastanawia się czy jak? Przełknąłem głośno ślinę.
o ewentualnej ucieczce. Przestał się poruszać. Zastanawia się czy jak? Przełknąłem głośno ślinę.
- I
tak cię przelecę.
-
Wiem.
-
Więc…?
- To
chyba mój obowiązek, abym dobrze przygotował sprzęt, który będzie robił mi
dobrze. Przecież obaj możemy czerpać z tego przyjemność.- Powiedziałem.
Przesunął się tak, że teraz śmiało mogłem na niego spojrzeć. Przyglądał mi się
dokładnie.
-
Szkoda, że nie wiem o czym myślisz.
- Doszedłbyś
od samych moich myśli, a tego przecież nie chcemy.- Powiedziałem kusząc go
swoich głosem. Uśmiechnął się zadziornie i ściągnął mnie z haka na którym
wisiałem. Przez moje ręce przeszedł nieprzyjemny ból, kiedy krew ponownie
zaczęła po nich krążyć. Spojrzałem na niego ukradkiem. Siadał właśnie na
krześle przy drzwiach.
-
Zapraszam. Podano do stołu.- Zaśmiał się ze swojego żartu. Skrzywiłem się w
duchu.
-
Smacznego.- Dodałem uśmiechając się przymilnie chociaż szczerze to miałem
ochotę go obrzygać. Podszedłem do niego na drżących nogach i uklęknąłem przed
nim. Bez problemu odpiąłem mu pasek oraz rozpiąłem jego spodnie. Złapałem go za
gumkę od bokserek i pociągnąłem je w dół. Zacząłem obsypywać jego podbrzusze
pocałunkami schodząc coraz niżej.
-
Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna.-
Zauważył. Wzruszyłem obojętnie ramionami schodząc pocałunkami coraz
niżej. Nie chciałem się nikomu- a w szczególności jemu- zwierzać z tego gdzie i
jak nauczyłem się tego co właśnie robiłem.
Złapałem jego męskość w dłonie wmawiając sobie jednocześnie, że to
konieczne. Pochyliłem się nad nim i…
-
ERNEST!!!!- Do naszych uszu doszedł przeciągły ryk. Zamarłem z jego penisem w
ręku. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-
Kurwa.- Syknął.
-
ERNEST!!! WIEM, ŻE TAM JESTEŚ!!! WYŁAŹ!! MASZ NA TO PIĘĆ SEKUND, BO JAK NIE…-
Widocznie mój nieświadomy niczego wybawca nie musiał kończyć swojej groźby.
Ernest zerwał się z krzesła zapinając pospiesznie spodnie. Spojrzał na mnie
jakby z żalem.
-
Skończymy to za chwilę słonko.
-
Dobrze.- Odparłem kiedy wyszedł pędem z piwnicy. Popełnił błąd. Jak się
człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Chociaż wiedziałem, że nie jest to
człowiek, a ja nie byłem żadnym prawdziwym diabłem, ale i tak się cieszyłem z
jego gapiostwa.
Nie
wiedziałem tylko do jakiego gatunku mam podczepić tego idiotę, który w
pośpiechu nie zamknął drzwi. Nie myśląc dużo zerwałem się na równe nogi.
Chwyciłem swój plecak w dłonie
i otworzyłem cicho drzwi. Spojrzałem na drewniane schody prowadzące do góry. Wdrapałem się po nich modląc się w duchu, aby Ernest rozmawiał ze swoim gościem na zewnątrz. Uchyliłem delikatnie drzwi i rozejrzałem się po małej kuchni. Widziałem ją tylko raz. Pierwszego dnia jak ten świr zaciągnął mnie do piwnicy. Nikogo w niej nie było.
i otworzyłem cicho drzwi. Spojrzałem na drewniane schody prowadzące do góry. Wdrapałem się po nich modląc się w duchu, aby Ernest rozmawiał ze swoim gościem na zewnątrz. Uchyliłem delikatnie drzwi i rozejrzałem się po małej kuchni. Widziałem ją tylko raz. Pierwszego dnia jak ten świr zaciągnął mnie do piwnicy. Nikogo w niej nie było.
Nie
przejmując się zbytnio wystrojem wnętrza zakradłem się pod drzwi. W trakcie
zakradania przystanąłem gwałtownie na środku kuchni i spojrzałem na stół.
Wielki nóż do krojenia mięsa rzucił mi się w oczy. Dużo nie myśląc złapałem go
w prawą rękę (w lewej trzymałem plecak) i uchyliłem drzwi. Nikogo nie było na
zewnątrz. Świr nie kłamał. Była piękna pogoda, ale nie miałem czasu na
zastanawianiu się nad jej pięknem. W tym momencie warzyły się losy mojego
dziewictwa oraz życia.
Nie
ma co.
Niezła
hierarchia wartości.
Wiem.
Byłem
popierdolonym człowiekiem, ale nie chciałem aby miał mnie każdy. Chciałem
należeć do tego jednego, jedynego. To, że jestem gejem też nie nakłoniło mnie
do tego abym rozkładał nogi przed każdym.
Po
swojej lewej usłyszałem jakieś głosy, więc postanowiłem skręcić w prawo.
Zrobiłem tylko trzy kroki i przystanąłem jak wryty, kiedy moim oczą ukazał się
ogromny ocean. Okazało się, że stałem na krawędzi klifu. Ten pierdolony świr
mieszkał na jebanym klifie!
Uśmiechnąłem
się histerycznie. Nie ma szans abym przeżył upadek z takiej wysokości. Nie
jestem jakimś świrem albo odmieńcem. Jestem zwykłym, najzwyklejszym
człowiekiem. Upadek
z takiej wysokości pogruchotałby mi wszystkie kości. A to by bolało. Pamiętam dobrze jak
w dzieciństwie spadłem ze schodów i złamałem sobie nogę. Wyłem przez kilka dni, leczenie zajęło kilka miesięcy. A to była jedna mała kość. Połamanie wszystkich nie wchodziło w ogóle w rachubę.
z takiej wysokości pogruchotałby mi wszystkie kości. A to by bolało. Pamiętam dobrze jak
w dzieciństwie spadłem ze schodów i złamałem sobie nogę. Wyłem przez kilka dni, leczenie zajęło kilka miesięcy. A to była jedna mała kość. Połamanie wszystkich nie wchodziło w ogóle w rachubę.
Spojrzałem
za siebie. No cóż… Pozostaje mi iść w lewo… Spojrzałem na nóż, który trzymałem
w dłoni.
- I
zabić, tych którzy wejdą mi w drogę.- Szepnąłem cicho. Podbiegłem szybko do
krawędzi domu uważając jednocześnie aby nie nadepnąć na żaden kamień. Nie
odzyskałem swoich butów. Wyjrzałem zza winkiel. Przy płocie stał Ernest oraz
czterech zakapturzonych mężczyzn. Nie widziałem ich twarzy. Przełknąłem głośno
ślinę. Jeden z zakapturzonych spojrzał w moim kierunku. Schowałem się szybko za
ścianą biorąc kilka głębokich oddechów. Już postanowiłem i nie miałem odwrotu.
Nie tyle, że nie miałem odwrotu, ja po prostu nie zamierzałem z własnej woli
łamać sobie wszystkich kości.
Zacisnąłem
mocniej rękę na rękojeści noża. Wziąłem kilka uspakajających oddechów wmawiając
sobie, że będzie dobrze i że uda mi się uciec. Wykorzystam element zaskoczenia.
Nim Świr i jego za pewnie równie niesprawni umysłowo goście zorientują się w
temacie ja ukryję się w lesie, na który się teraz gapiłem. Dobra nie ma co
myśleć, bo jeszcze oni sobie pójdą, Ernest zejdzie do piwnicy, zobaczy moje
zniknięcie, a ja nie zdążę uciec.
Wybiegłem
zza ściany z zamiarem natychmiastowego ataku, ale wpadłem na kogoś kto już tam
na mnie czekał. Jeden z zakapturzonych. Patrzyłem przerażonym spojrzeniem na
nóż, na którym zacisnął swoje palce udaremniając w ten sposób mój atak.
Puściłem pospiesznie nóż i odpychając go
z całych sił pognałem przed siebie nie bacząc na to, że przecież nie jest on sam. Nie wiedzieć dlaczego postanowiłem w dość głupi sposób zignorować mój wcześniejszy genialny plan. Czy ja mówiłem już, że chyba sam mam coś z deklem nie tak, ale któż by się do tego dobrowolnie przyznał? Po chwili cały mój świat zawirował i coś ciężkiego zwaliło mnie z nóg przerzucając mnie na plecy. Jeden z zakapturzonych skoczył na mnie siadając mi na biodrach.
z całych sił pognałem przed siebie nie bacząc na to, że przecież nie jest on sam. Nie wiedzieć dlaczego postanowiłem w dość głupi sposób zignorować mój wcześniejszy genialny plan. Czy ja mówiłem już, że chyba sam mam coś z deklem nie tak, ale któż by się do tego dobrowolnie przyznał? Po chwili cały mój świat zawirował i coś ciężkiego zwaliło mnie z nóg przerzucając mnie na plecy. Jeden z zakapturzonych skoczył na mnie siadając mi na biodrach.
-
Złaź! Puszczaj!- Krzyczałem okładając go pięściami. A raczej próbowałem.
Unieruchomił moje dłonie przygniatając je do miękkiej trawy. Pochylił się nade
mną warcząc głośno.
Wilkołak.
Tylko one tak warczą. Spojrzałem na twarz osobnika, który na mnie siedział i
mało nie dostałem zawału. Nie przez ostre, obnażone zęby. Nie przez złote oczy
z pionowymi srebrnymi źrenicami. Nie przez pomarszczony nos. Nie przez to, że
na mnie dyszał jakby miał wściekliznę. Nie przez warczenie jakie wydobywało się
z jego gardła. O mało nie dostałem zawału ponieważ ja go ZNAŁEM!- Marco…-
Szepnąłem zaskoczony patrząc na mojego przyjaciela z dzieciństwa. Mój
przyjaciel jest Wilkołakiem?!
-
Marco. Do mnie.- Zagrzmiał głos za jego plecami. Chłopak wstał posłusznie i
podszedł do zakapturzonego mężczyzny, który pogłaskał go po głowie i spojrzał
na mnie. Zamarłem. Przede mną stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał
ciemnobrązowe włosy. Męskie rysy twarzy przyozdobione kilkudniowym zarostem.
Czujne, piwne oczy. Ciemniejsza karnacja. Przełknąłem głośno ślinę.
-
Azazel…Belial.- Jąknąłem cofając się na tyle, na ile pozwoliły mi skute ręce
oraz mój hańbiący strój. Podarta, brudna i rozpięta koszula oraz ciemne
bokserki nie były odpowiednim strojem dobranym do zaistniałej sytuacji. Jak mogłem
się pokazać w takim stanie przed kimś takim jak on?! Przyglądał mi się uważnie
po czym na moich oczach polizał swoją lewą rękę. Drgnąłem przełykając głośno
ślinę i robiąc ostrożnie „krok”- o ile to możliwe ponieważ nadal w pół
siedziałem wpół leżałem- w tył. To go zraniłem?!
-
Widzę, że znasz mnie jak i mojego psa.- Zaczął. Usiadłem gwałtownie patrząc na
niego nienawistnie.
- Nie
waż się tak nazywać Marco.
-
Skąd znasz tego psa?
-
Marco to nie pies!- Warknąłem na niego. Ten głośno wypuścił powietrze z płuc i
podszedł do mnie łapiąc mocno za grzywkę. Szarpnął moją głową do góry zmuszając
mnie w ten sposób abym od dołu na niego spojrzał. Niczym posłuszny zwierzak na
swojego Pana. W tym sęk, że ja nie byłem posłuszny. Przed nikim. Nawet jeżeli
mnie szmacili i mieszali z błotem na koniec i tak ja patrzyłem na nich z góry.
Jeżeli tamtym szmaciarzom nie okazywałem szacunku, to dlaczego miałem okazywać
je Panu tej planety… no pomyślmy… dlaczego…?
-
Odpowia…- Urwał kiedy naplułem mu w twarz. Pozostali mężczyźni ze świstem
wciągnęli powietrze do płuc.- Ernest.- Warknął nadal trzymając mnie za włosy.
Nawet nie starł mojej śliny
z twarzy.
z twarzy.
-
T…tak, Panie?- Zapytał przerażonym głosem mężczyzna. Też mi coś. On się kogoś
bał?
-
Skąd masz tego śmiecia?- Warknął. Zagotowało się we mnie. Otworzyłem usta aby
coś mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie poczułem na nich mocny uścisk
jego palców. Miażdżył mi twarz.
- Um…
ja…
-
Odpowiadaj!
-
Znalazłem go w lesie niedaleko budowy.
- I
zabrałeś go do domu?
-
Tak, Panie.
- Jak
się nazywa?
- Nie
wiem.- Odparł facet. Spojrzałem na niego. Nawet nie zerkał w naszą stronę. Stał
tyłem do nas.
-
Bierzesz kogoś do swojego domu i nawet nie wiesz jak się ta osoba nazywa?
- Nie
interesowało mnie to.
-
Tylko to jak go przeruchać?!
- T…tak,
Panie.
- To
jak się do niego zwracałeś?
- Z
początku… Niewolniku…. Później… Słońce.- Powiedział cicho. Ledwo co go
usłyszałem. Azazel zaśmiał się cicho. Miał piękny śmiech, ale nie powinienem
teraz o tym myśleć. Musze się jakoś wydostać. Próbowałem oderwać jego palce od
swojej twarzy. Ciszę dookoła nas zakłócało brzęczenie kajdan.
-
Pozwolisz, że zostawię sobie twojego Niewolnika… chce go… wytresować jak rasową
sukę.- Dodał. Mimo, że niby prosił o pozwolenie na zabranie mnie powiedział to
takim tonem, że nikt nie śmiałby się mu sprzeciwić. No… ale nazywanie mnie
rasową suką… wierzgnąłem nogami trafiając w jego krocze. Zachłysnął się głośno
powietrzem. Każdy facet czy to człowiek czy wilk, wampir, ent, elf czy inny tą
jedyną część ciała ma bardzo wrażliwą. Więc taki kop…
Wpakował
mnie do grobu…
Drgnąłem
kiedy spojrzał na mnie czerwonymi oczyma. Był wściekły.
-
Pabllo! Bierz to ścierwo i ruszamy do zamku!- Warknął uderzając mnie mocno
w twarz. W głowie mi zawirowało…
w twarz. W głowie mi zawirowało…
Straciłem
przytomność.
****************************************
noi jak wam się podobało??
Do następnego tygodnia
Gizi03031:*