niedziela, 26 marca 2017

1„Piwniczny niewolnik”1.

Hej. Witam. Zapraszam na rozdział:)
**************************************
Te cholerne kajdany wrzynały mi się mocno w przeguby rąk.
Tym razem ten świr postanowił dla odmiany przykuć mnie pod sufitem. Przez to ból był większy. Zapach stęchlizny uderzył w moje nozdrza, kiedy poruszyłem się niespokojnie wprawiając tym samym powietrze w ruch. Rozejrzałem się dookoła siebie. W słabym świetle świecy postawionej na drewnianej beczce dojrzałem obskurne ściany, prowizoryczne łóżko wykonane z siana i zasłane jakąś brudną szmatą, drewniane drzwi, stolik stojący koło nich oraz jedno krzesło. Ja aktualnie znajdowałem się na środku pokoju i nie mogłem się ruszyć. Odszukałem spojrzeniem swój plecak.
Zostawił go.
Zawsze przynosił go do mnie po czym jak wychodził zabierał go ze sobą. Miałem tam kilka ubrań na zmianę, notes z zapiskami oraz moje leki. Przynosząc go tutaj chciał wiedzieć co jest zapisane w notesie, ale ja milczałem. Chyba nie myślał, że jestem na tyle głupi aby mu powiedzieć o co chodzi w moich bazgrołach? A jeżeli myślał, że to zrobię to okazało się, że sam inteligencją nie grzeszył. W sumie nie ma co się mu dziwić. Gdybym sam należał do takiej rasy jak on… no cóż… nie ma co nad tym gdybać. Odpowiedź jest jedna.
Dałbym sobie kulkę w łeb.
Wypuściłem głośno powietrze. Jak to się stało, że ja- Ezra Dragonselly- skończyłem właśnie w takim miejscu i takiej pozycji? Nie mogłem znaleźć na to odpowiedzi. Nie chciałem całej winy zwalać na moją głupią siostrę, której popierdoliły się przyciski, ale oskarżenia same cisnęły mi się na usta. No dobra-jej wina, że tutaj trafiłem. No i dobra- moja wina, że już pierwszego dnia dałem się złapać w pułapkę i teraz wiszę podczepiony pod sufit jakiejś obskurnej piwnicy.  Nawet nie wiem jak długo tutaj jestem.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Spojrzałem w ich kierunku. Mój wzrok zatrzymał się na wysokim, dobrze zbudowanym mężczyźnie. Zmierzyłem go dokładnie. Czarne, krótkie włosy postawione do góry. Ciemne, gęste brwi. Bako brody. Owłosione ręce. Ubrany cały na czarno. Ernest. Świr, który postanowił podczepić mnie pod sufit.
- O czym myśli moja ślicznotka?- Zapytał zachrypniętym głosem. Nie wiem dlaczego, ale zawsze pytał mnie o czym myślę. Jakbym miał mu powiedzieć prawdę.
- Zastanawiam się jaka pogoda jest na zewnątrz.- Powiedziałem po chwili gapienia się na niego. Podszedł do mnie powolnym krokiem zamykając wcześniej za sobą drzwi. Przejechał swoją wielką, szorstką łapą po moich nagich udach. Zadrżałem.
- Jest słonecznie.- Powiedział stając za mną. Czułem na karku jego gorący oddech. Wywróciłem oczami. Znowu napalony samiec. Ja to ich chyba przyciągałem jak ogień ćmy. Na szczęście jeszcze żaden z tych zboczeńców nie dobrał się do mojego tyłka. Gdyby takie zdarzenie miało miejsce jak nic zabiłbym jak…psa.
- Tylko tyle?- Zapytałem ze ściśniętym gardłem, kiedy zaczął rozpinać powoli moją koszulę, która kiedyś była biała, a teraz stała się szara.
- Nie ma wiatru.- Dodał wsuwając dłonie pod połacie koszuli. Przeciągnął paznokciami po moich bokach. Syknąłem cicho. Zabolało.- Ani żadnej chmurki na niebie.- Jego dłonie zatrzymały się na gumce od bokserek. Zagryzłem wargę aby nie zacząć krzyczeć.- Jest nawet ciepło.- Dodał na koniec zaciskając swoje palce na moim członku.
- Chce ci obciągnąć.- Powiedziałem patrząc się na drzwi. Wyuczona formułka która kilka razy ratowała moją dupę oraz skórę z opresji, a która równie często sprawiała mi masę problemów. Ale jak to się mówi, „każdy orze jak może”. Miałem tylko nadzieję, że ten idiota należał do pierwszej grupy, czyli tej która daje się przekupić małym oralem, a ja mam na jakiś czas spokój i mogę pomyśleć
o ewentualnej ucieczce.  Przestał się poruszać. Zastanawia się czy jak? Przełknąłem głośno ślinę.
- I tak cię przelecę.
- Wiem.
- Więc…?
- To chyba mój obowiązek, abym dobrze przygotował sprzęt, który będzie robił mi dobrze. Przecież obaj możemy czerpać z tego przyjemność.- Powiedziałem. Przesunął się tak, że teraz śmiało mogłem na niego spojrzeć. Przyglądał mi się dokładnie.
- Szkoda, że nie wiem o czym myślisz.
- Doszedłbyś od samych moich myśli, a tego przecież nie chcemy.- Powiedziałem kusząc go swoich głosem. Uśmiechnął się zadziornie i ściągnął mnie z haka na którym wisiałem. Przez moje ręce przeszedł nieprzyjemny ból, kiedy krew ponownie zaczęła po nich krążyć. Spojrzałem na niego ukradkiem. Siadał właśnie na krześle przy drzwiach.
- Zapraszam. Podano do stołu.- Zaśmiał się ze swojego żartu. Skrzywiłem się w duchu.
- Smacznego.- Dodałem uśmiechając się przymilnie chociaż szczerze to miałem ochotę go obrzygać. Podszedłem do niego na drżących nogach i uklęknąłem przed nim. Bez problemu odpiąłem mu pasek oraz rozpiąłem jego spodnie. Złapałem go za gumkę od bokserek i pociągnąłem je w dół. Zacząłem obsypywać jego podbrzusze pocałunkami schodząc coraz niżej.
- Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna.-  Zauważył. Wzruszyłem obojętnie ramionami schodząc pocałunkami coraz niżej. Nie chciałem się nikomu- a w szczególności jemu- zwierzać z tego gdzie i jak nauczyłem się tego co właśnie robiłem.  Złapałem jego męskość w dłonie wmawiając sobie jednocześnie, że to konieczne. Pochyliłem się nad nim i…
- ERNEST!!!!- Do naszych uszu doszedł przeciągły ryk. Zamarłem z jego penisem w ręku. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Kurwa.- Syknął.
- ERNEST!!! WIEM, ŻE TAM JESTEŚ!!! WYŁAŹ!! MASZ NA TO PIĘĆ SEKUND, BO JAK NIE…- Widocznie mój nieświadomy niczego wybawca nie musiał kończyć swojej groźby. Ernest zerwał się z krzesła zapinając pospiesznie spodnie. Spojrzał na mnie jakby z żalem.
- Skończymy to za chwilę słonko.
- Dobrze.- Odparłem kiedy wyszedł pędem z piwnicy. Popełnił błąd. Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Chociaż wiedziałem, że nie jest to człowiek, a ja nie byłem żadnym prawdziwym diabłem, ale i tak się cieszyłem z jego gapiostwa.
Nie wiedziałem tylko do jakiego gatunku mam podczepić tego idiotę, który w pośpiechu nie zamknął drzwi. Nie myśląc dużo zerwałem się na równe nogi. Chwyciłem swój plecak w dłonie
i otworzyłem cicho drzwi. Spojrzałem na drewniane schody prowadzące do góry. Wdrapałem się po nich modląc się w duchu, aby  Ernest rozmawiał ze swoim gościem na zewnątrz. Uchyliłem delikatnie drzwi i rozejrzałem się po małej kuchni. Widziałem ją tylko raz. Pierwszego dnia jak ten świr zaciągnął mnie do piwnicy. Nikogo w niej nie było.
Nie przejmując się zbytnio wystrojem wnętrza zakradłem się pod drzwi. W trakcie zakradania przystanąłem gwałtownie na środku kuchni i spojrzałem na stół. Wielki nóż do krojenia mięsa rzucił mi się w oczy. Dużo nie myśląc złapałem go w prawą rękę (w lewej trzymałem plecak) i uchyliłem drzwi. Nikogo nie było na zewnątrz. Świr nie kłamał. Była piękna pogoda, ale nie miałem czasu na zastanawianiu się nad jej pięknem. W tym momencie warzyły się losy mojego dziewictwa oraz życia.
Nie ma co.
Niezła hierarchia wartości.
Wiem.
Byłem popierdolonym człowiekiem, ale nie chciałem aby miał mnie każdy. Chciałem należeć do tego jednego, jedynego. To, że jestem gejem też nie nakłoniło mnie do tego abym rozkładał nogi przed każdym.
Po swojej lewej usłyszałem jakieś głosy, więc postanowiłem skręcić w prawo. Zrobiłem tylko trzy kroki i przystanąłem jak wryty, kiedy moim oczą ukazał się ogromny ocean. Okazało się, że stałem na krawędzi klifu. Ten pierdolony świr mieszkał na jebanym klifie!
Uśmiechnąłem się histerycznie. Nie ma szans abym przeżył upadek z takiej wysokości. Nie jestem jakimś świrem albo odmieńcem. Jestem zwykłym, najzwyklejszym człowiekiem. Upadek
z takiej wysokości pogruchotałby mi wszystkie kości. A to by bolało. Pamiętam dobrze jak
w dzieciństwie spadłem ze schodów i złamałem sobie nogę. Wyłem przez kilka dni, leczenie zajęło kilka miesięcy. A to była jedna mała kość. Połamanie wszystkich nie wchodziło w ogóle w rachubę.
Spojrzałem za siebie. No cóż… Pozostaje mi iść w lewo… Spojrzałem na nóż, który trzymałem w dłoni.
- I zabić, tych którzy wejdą mi w drogę.- Szepnąłem cicho. Podbiegłem szybko do krawędzi domu uważając jednocześnie aby nie nadepnąć na żaden kamień. Nie odzyskałem swoich butów. Wyjrzałem zza winkiel. Przy płocie stał Ernest oraz czterech zakapturzonych mężczyzn. Nie widziałem ich twarzy. Przełknąłem głośno ślinę. Jeden z zakapturzonych spojrzał w moim kierunku. Schowałem się szybko za ścianą biorąc kilka głębokich oddechów. Już postanowiłem i nie miałem odwrotu. Nie tyle, że nie miałem odwrotu, ja po prostu nie zamierzałem z własnej woli łamać sobie wszystkich kości.
Zacisnąłem mocniej rękę na rękojeści noża. Wziąłem kilka uspakajających oddechów wmawiając sobie, że będzie dobrze i że uda mi się uciec. Wykorzystam element zaskoczenia. Nim Świr i jego za pewnie równie niesprawni umysłowo goście zorientują się w temacie ja ukryję się w lesie, na który się teraz gapiłem. Dobra nie ma co myśleć, bo jeszcze oni sobie pójdą, Ernest zejdzie do piwnicy, zobaczy moje zniknięcie, a ja nie zdążę uciec.
Wybiegłem zza ściany z zamiarem natychmiastowego ataku, ale wpadłem na kogoś kto już tam na mnie czekał. Jeden z zakapturzonych. Patrzyłem przerażonym spojrzeniem na nóż, na którym zacisnął swoje palce udaremniając w ten sposób mój atak. Puściłem pospiesznie nóż i odpychając go
z całych sił pognałem przed siebie nie bacząc na to, że przecież nie jest on sam. Nie wiedzieć dlaczego postanowiłem w dość głupi sposób zignorować mój wcześniejszy genialny plan. Czy ja mówiłem już, że chyba sam mam coś z deklem nie tak, ale któż by się do tego dobrowolnie przyznał? Po chwili cały mój świat zawirował i coś ciężkiego zwaliło mnie z nóg przerzucając mnie na plecy. Jeden z zakapturzonych skoczył na mnie siadając mi na biodrach.
- Złaź! Puszczaj!- Krzyczałem okładając go pięściami. A raczej próbowałem. Unieruchomił moje dłonie przygniatając je do miękkiej trawy. Pochylił się nade mną warcząc głośno.
Wilkołak. Tylko one tak warczą. Spojrzałem na twarz osobnika, który na mnie siedział i mało nie dostałem zawału. Nie przez ostre, obnażone zęby. Nie przez złote oczy z pionowymi srebrnymi źrenicami. Nie przez pomarszczony nos. Nie przez to, że na mnie dyszał jakby miał wściekliznę. Nie przez warczenie jakie wydobywało się z jego gardła. O mało nie dostałem zawału ponieważ ja go ZNAŁEM!- Marco…- Szepnąłem zaskoczony patrząc na mojego przyjaciela z dzieciństwa. Mój przyjaciel jest Wilkołakiem?!
- Marco. Do mnie.- Zagrzmiał głos za jego plecami. Chłopak wstał posłusznie i podszedł do zakapturzonego mężczyzny, który pogłaskał go po głowie i spojrzał na mnie. Zamarłem. Przede mną stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał ciemnobrązowe włosy. Męskie rysy twarzy przyozdobione kilkudniowym zarostem. Czujne, piwne oczy. Ciemniejsza karnacja. Przełknąłem głośno ślinę.
- Azazel…Belial.- Jąknąłem cofając się na tyle, na ile pozwoliły mi skute ręce oraz mój hańbiący strój. Podarta, brudna i rozpięta koszula oraz ciemne bokserki nie były odpowiednim strojem dobranym do zaistniałej sytuacji. Jak mogłem się pokazać w takim stanie przed kimś takim jak on?! Przyglądał mi się uważnie po czym na moich oczach polizał swoją lewą rękę. Drgnąłem przełykając głośno ślinę i robiąc ostrożnie „krok”- o ile to możliwe ponieważ nadal w pół siedziałem wpół leżałem- w tył. To go zraniłem?!
- Widzę, że znasz mnie jak i mojego psa.- Zaczął. Usiadłem gwałtownie patrząc na niego nienawistnie.
- Nie waż się tak nazywać Marco.
- Skąd znasz tego psa?
- Marco to nie pies!- Warknąłem na niego. Ten głośno wypuścił powietrze z płuc i podszedł do mnie łapiąc mocno za grzywkę. Szarpnął moją głową do góry zmuszając mnie w ten sposób abym od dołu na niego spojrzał. Niczym posłuszny zwierzak na swojego Pana. W tym sęk, że ja nie byłem posłuszny. Przed nikim. Nawet jeżeli mnie szmacili i mieszali z błotem na koniec i tak ja patrzyłem na nich z góry. Jeżeli tamtym szmaciarzom nie okazywałem szacunku, to dlaczego miałem okazywać je Panu tej planety… no pomyślmy… dlaczego…?
- Odpowia…- Urwał kiedy naplułem mu w twarz. Pozostali mężczyźni ze świstem wciągnęli powietrze do płuc.- Ernest.- Warknął nadal trzymając mnie za włosy. Nawet nie starł mojej śliny
z twarzy.
- T…tak, Panie?- Zapytał przerażonym głosem mężczyzna. Też mi coś. On się kogoś bał?
- Skąd masz tego śmiecia?- Warknął. Zagotowało się we mnie. Otworzyłem usta aby coś mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie poczułem na nich mocny uścisk jego palców. Miażdżył mi twarz.
- Um… ja…
- Odpowiadaj!
- Znalazłem go w lesie niedaleko budowy.
- I zabrałeś go do domu?
- Tak, Panie.
- Jak się nazywa?
- Nie wiem.- Odparł facet. Spojrzałem na niego. Nawet nie zerkał w naszą stronę. Stał tyłem do nas.
- Bierzesz kogoś do swojego domu i nawet nie wiesz jak się ta osoba nazywa?
- Nie interesowało mnie to.
- Tylko to jak go przeruchać?!
- T…tak, Panie.
- To jak się do niego zwracałeś?
- Z początku… Niewolniku…. Później… Słońce.- Powiedział cicho. Ledwo co go usłyszałem. Azazel zaśmiał się cicho. Miał piękny śmiech, ale nie powinienem teraz o tym myśleć. Musze się jakoś wydostać. Próbowałem oderwać jego palce od swojej twarzy. Ciszę dookoła nas zakłócało brzęczenie kajdan.
- Pozwolisz, że zostawię sobie twojego Niewolnika… chce go… wytresować jak rasową sukę.- Dodał. Mimo, że niby prosił o pozwolenie na zabranie mnie powiedział to takim tonem, że nikt nie śmiałby się mu sprzeciwić. No… ale nazywanie mnie rasową suką… wierzgnąłem nogami trafiając w jego krocze. Zachłysnął się głośno powietrzem. Każdy facet czy to człowiek czy wilk, wampir, ent, elf czy inny tą jedyną część ciała ma bardzo wrażliwą. Więc taki kop…
Wpakował mnie do grobu…
Drgnąłem kiedy spojrzał na mnie czerwonymi oczyma. Był wściekły.
- Pabllo! Bierz to ścierwo i ruszamy do zamku!- Warknął uderzając mnie mocno
w twarz. W głowie mi zawirowało…

Straciłem przytomność.
****************************************
noi jak wam się podobało??
Do następnego tygodnia 
Gizi03031:*

niedziela, 19 marca 2017

Prolog

NO hejka:)
bez żadnych zbędnych wstępów zapraszam na prolog nowego opowiadania, z kategorii w której chyba najlepiej się czuje:)
***************************
VY Canis Majoris czerwony hiperolbrzym, jedna z największych i najjaśniejszych gwiazd
w znanym nam Wszechświecie. By zrozumieć jej rozmiary posłużmy się porównaniem. Gdyby Ziemia miała średnicę 1 cm to Słońce byłoby kulą mającą 109 cm średnicy. W tej skali VY Canis Majoris mogłaby sięgać średnicy… 2,7 km.
Kto by pomyślał, że ludzkość zostanie zmuszona do zamieszkania właśnie na tej gwieździe. Kiedy 5 tysięcy lat temu na ziemi rozprzestrzenił się pewien bardzo groźny wirus, którego do dzisiaj naukowcy nazywali „Areldef” i nie było już ratunku dla Niebieskiej Planety, ludzie postanowili przenieść się na inną. Ale mimo tego, że szukali i szukali w Układzie Słonecznym nie znaleźli miejsc, w którym mogliby się osadzić. Po wielu poszukiwaniach dotarli na VY Canis Majoris i przystosowali się do życia w trudnych warunkach panujących na tej planecie. Tyle tylko, że…
Ludzie stanowią mniejszość. Jest ich znikomy procent. To gatunek na wymarciu. Razem
z ludźmi na VY Canis Majoris przybyły też inne… osobniki. Takie, które mogą żyć nawet tysiące lat. Co to dla nich parę tysięcy lat przy marnym wyniku do jakiego dobijają ludzie? Phi! Tacy jak oni nawet nie zadawali sobie trudu aby zapamiętać imiona i nazwiska ludzi, które można było bardzo łatwo rozpoznać poprzez podwójna literę „LL” w nazwisku. Kilka nazwisk na krzyż, a oni i tak powiedzą, że nie muszą uczyć się tych nazwisk bo to za dużo zachodu i nim je zapamiętają człowiek umiera i tak w kółko. Dla nich człowiek to był po prostu człowiek. Albo ludź.  Eh… szkoda słów…
A co zrobi człowiek śmiertelnie chory wśród tej chordy dziwnych kreatur, które mogą przybierać ludzką postać, a tak naprawdę są wampirami, wilkołakami, wróżkami, elfami, entami
i innymi dziwactwami chodzącymi po tej ziemi?
Taki człowiek złapie się wszystkiego, aby chociaż trochę przedłużyć swój marny żywot wśród tych panujących.
Nawet złamie najbardziej rygorystyczne prawo…
Zacznie majstrować przy czasie.
- Ezra nastawiłam na 5 tysięcy lat od teraz.- Powiedziała fioletowo włosa dziewczyna,
o pięknym kolorze oczu do młodego chłopaka wchodzącego do wielkiej komory.
- Miejmy tylko nadzieję, że Pan będzie wtedy w hibernacji.
- Musi być.- Powiedziała dobitnie i zamknęła drzwi od komory. Przyłożyła ręce do szyby drzwi i spojrzała ostatni raz na chłopaka. Sama modliła się w duchu, aby właściciel tej Planety wtedy spał. Jeżeli jej brat na niego trafi i dowie się o tym, że majstrował on przy czasie z czystym sumieniem będzie mogła uważać się za ostatniego żywego członka swojej rodziny. Ezra jak nic zostanie zabity i już nigdy nie wróci. - Wróć…

- Wrócę.- Obiecał, kiedy dziewczyna wciskała czerwony przycisk. Spojrzał jeszcze ostatni raz na wielki ekran przed jego twarzą. Ta decyzja go zamroziła…- NIE!!!!- Krzyknął, ale było już za późno. Szarpnęło go do góry. Utonął w niebieskim świetle…
***************************************
No i co wy na to??
za tydzień zapraszam na pierwszy rozdział tego opowiadania:)
Pozdrawiam
Gizi03031:D

niedziela, 12 marca 2017

Już nigdy…

Od następnego tygodnia ruszę z nowym opowiadaniem, a później będę się zastanawiać co będzie dalej, a póki co zapraszam na One Shot'a, którego również stworzyłam w pracy.
*******************************************
Nienawidzę okazywać uczuć. Nie mówię kiedy kogoś lubię albo nienawidzę. Nie dam się sprowadzić do parteru. Nigdy nie będę żył pod dyktando drugiej połówki jak moja młodsza siostra oraz matka. Skończę jak starsza siostra. Niezależna kobieta, która mimo długoletniego związku nie jest trzymana na smyczy i ma własne zdanie oraz czas dla siebie. Okazywanie i mówienie o uczuciach jest złe. Zniewala człowieka. Dusi go. Pozwala innym ciebie kontrolować.
Spotykam się z kimś od ośmiu miesięcy. Zgodziłem się. Nic nie traciłem, kiedy zacząłem się z nim spotykać. Tak. To chłopak. Tak wolę chłopców. Nie. On o tym nie wie. Myśli, że to zwykła litość z mojej strony. Tak, myli się. Tak, kocham go. Nie. Nigdy mu tego nie powiem. Od razu powiedziałem mu, że nie dam się zamknąć pod jego pantoflem. Że nie będę mu mówił czułych słówek i nie będę robił tego czego on będzie chciał. Będę robił to, co chcę, z kim chcę, gdzie chcę i jak chcę. Zgodził się. Nie narzekał, nie wymagał. Było idealnie. Czasami, kiedy próbował zniszczyć ten idealny porządek i na maxa mnie zdenerwował i coś tam marudził, próbował wpłynąć na moje słowa
i zachowanie, wtedy mówiłem mu:
„Skoro tak, to zerwijmy.”

Wtedy to on przepraszał i biegał za mną z kwiatami, błagając o jeszcze jedną szansę. I ja wspaniałomyślnie mu ją dawałem. Właśnie teraz znajdowaliśmy się w takiej samej sytuacji. On wysoki, dobrze zbudowany brunet z szopą na głowie i błękitnych oczach, łapacz ze szkolnej drużyny baseballowej patrzył na mnie nieustępliwym wzrokiem. Wiedziałem, że ja- niski, drobny chłopak
o szarych włosach zaczesanych do tyłu opaską i o zielonych czujnie wpatrzonych w niego oczach, członek szkolnej gazetki nic nie wskóram tekstem „przestań marudzić”. Nie tym razem. Musiałem sięgnąć po grubszy arsenał.
- Skoro tak ci przeszkadza to, że wczorajszy dzień spędziłem z przyjaciółmi to zerwijmy ze sobą.- Powiedziałem dość głośno. Teraz powie to co zawsze „Przepraszam. Nie powinienem się czepiać. Proszę nie zrywajmy. Kocham cię.” Jak łatwo ludzie, którzy okazują uczucia zmieniają zdanie, kiedy…
- Dobrze.- Hę? Co on właśnie powiedział?- Jeżeli tego chcesz to niech tak będzie. Zerwijmy.- Dodał. Patrzyłem się na niego nie mogąc wypowiedzieć nawet jednego słowa. Tym razem nie patrzyły na mnie smutne, błagające oczy. Nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył. Tak chłodno. Z nienawiścią. Jakbym był gównem przyklejonym do podeszwy jego nowych butów.
Po chwili odwrócił się do mnie tyłem i odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Kolana się pode mną ugięły. Złapałem się za zadbany i zielony trawnik szkolnej murawy łapiąc się jednocześnie za bolące miejsce na mojej klatce piersiowej.
Co to za ból?

^^~^^
Pierwszy dzień po zerwaniu: nie poszedłem do szkoły. Nie odbierałem telefonu, nie odpisywałem na wiadomości. Nie ogarniałem do końca tematu. Zerwaliśmy? Ale… jak to?

^^~^^

Drugi dzień po zerwaniu: siostra z ryjem wywaliła mnie do łazienki i kazała się wykąpał ponieważ, cytuje „jebiesz jakbyś od lat w gnoju się kąpał”. Po czym zrobiła mi kolację. Ogarnęła chatę. Kazała jutro iść do szkoły. To że mam 19 lat i od roku mieszkam sam nie daje mi prawa do opuszczania lekcji. Ale jak on tam będzie i znowu tak na mnie spojrzy jak dwa dni temu? Co zrobię?

^^~^^

Trzeci dzień po zerwaniu: obudziło mnie silne uderzenie w brzuch. Nie dość, że zasnąłem po 5 nad ranem, to jeszcze moja głupia siostra w tak bestialski sposób mnie budzi. Daje mi pół godziny i mówi mi, że zabiera mnie na trzy ostatnie lekcje do szkoły. Nie rozumie, że nie chcę tam iść. ON tam będzie, a ja nie będę mógł nawet z nim pogadać jak wcześniej.
Siostra siłą wyciąga mnie z mieszkania.

^^~^^

Czwarty dzień po zerwaniu: wczoraj go nie widziałem. Podobno cała jego drużyna wyjechała na trzy dni na obóz. Dzisiaj jest tam drugi dzień. Pojutrze będzie już w szkole. Znajomym, którzy pytali gdzie byłem i co porabiałem, że wyglądam jak pierwszorzędny śmieć powiedziałem, że ostatnio zabalowałem i telefon mi się rozładował. Oni wspaniałomyślnie porównali mnie do bladego, niedożywionego gówna.
Oni mówili, że tak wyglądam. Ja się tak czułem.
Boję się spotkania z nim…


^^~^^

Piąty dzień po zerwaniu: Nie mogę nic przełknąć. Od wczorajszego wieczora mdli mnie na widok jedzenia. Przetarłem zapłakaną twarz coraz lepiej znosząc ból w klatce piersiowej. Chcę go zobaczyć, ale boję się jego zimnego spojrzenia. Chcę go dotknąć, ale boję się że mnie odepchnie. Chcę go pocałować, ale boję się, że zobaczę obrzydzenie na jego twarzy. Chcę z nim pogadać, ale boję się, boję! Cholera! Nie moja wina, że jestem taki strachliwy! Ja się nawet bałem, kiedy najbardziej nieprzewidywalny i niebezpieczny chłopak, który średnio pięć razy do roku jest zawieszany za bójki- brutalne, aby było zabawniej- poprosił mnie o chodzenie. Boję się jak jasna cholera i nie chcę iść do szkoły. Ale siostra już mi zapowiedziała, że znowu po mnie przyjedzie. Nie pozwoli mi wagarować, nawet jeżeli ze strachu przed jutrzejszym dniem dostałbym rozstroju żołądka i trafiłbym do szpitala.

^^~^^

Szósty dzień po zerwaniu: Na drżących nogach z silnym bólem brzucha i miejsca po lewej stronie klatki piersiowej, z podpuchniętymi oczyma i bladą twarzą, nieogarnięty niczym menel spod całodobowego wszedłem do szkoły. Mimo mojego parszywego stanu oraz humoru zorientowałem się, że coś jest nie tak. Rozejrzałem się po korytarzu. Każdy chował się po kontach. Dziewczyna, która siedzi ze mną na matmie powiedziała mi, że Boru zaczęło odwalać, pobił trzech chłopaków z naszej szkolnej drużyny. Rozbił okno w swojej klasie i teraz siedzi u dyrektora.
Nie mogę mu się pokazać na oczy! On mnie zabije…

^^~^^

Siódmy dzień po zerwaniu: Widziałem go wczoraj na korytarzu. Nie spojrzał na mnie. Nie uśmiechnął się. Nie objął mnie, aby za chwile dostać ode mnie za to zjeby. Przeszedł koło mnie z słuchawkami na uszach zmierzając do wyjścia. Zacisnąłem mocno zęby na ustach, aby za nim nie zawołać. Wspomniana wcześniej koleżanka powiedziała mi, że krwawię. Za mocno zacisnąłem usta.
Siostra myślała, że ktoś mnie uderzył. Nie wyprowadziłem jej z tego błędu. W końcu powiedziała, że nie musze iść dzisiaj do szkoły.
Sufit jest taki piękny.
Biały i równy.
Już powoli siada mi na głowę.

^^~^^

Ósmy dzień po zerwaniu: Tęsknie za nim tak, że aż mam ochotę się zabić.

^^~^^

Dziewiąty dzień po zerwaniu: Jestem głupi. Sam z nim zerwałem, on się na to zgodził, a teraz zdołowany swoim zachowanie sprawdzałem czy moje ciało jest jak masło, skoro żyletka jest jak nóż.
Tak.
Skóra jest jak masło przy żyletce niczym nóż.

^^~^^

Dziesiąty dzień po zerwani: Waga pokazuje o 6,790 kg mniej niż dziesięć dni temu. Rany na nadgarstkach kilka razy dziennie krwawią. Jedyne co mi smakuje to kisiel malinowy. Przecież ja nienawidzę kisielu malinowego!
To on go kochał.

^^~^^

Jedenasty dzień po zerwaniu: pół dnia snułem się po mieszkaniu niczym śmierdząca śmierć z granatową pizdą pod lewym okiem. Dzisiaj odwiedziła mnie siostra, która władowała do mnie na chatę kiedy zmieniałem opatrunki na nadgarstkach. Widzieliście kiedyś śmierć z podbitym okiem? Ja też nie widziałem, dopóki nie spojrzałem w lustro.



^^~^^

Dwunasty dzień po zerwaniu: siostra znowu mnie odwiedziła. Od rana do wieczora przeciągnęła mnie po całym mieszkaniu sprzątając je dokładnie. Zrobiła mi zakupy. ?Na propozycję zrobienia przez nią kolacji zrobiłem sobie litrowy garnek pełen kisielu malinowego

^^~^^

Trzynasty dzień po zerwaniu: Pada deszcz.
Wszystko leci mi dzisiaj z rąk. Trzęsę się jak galareta. Szoruje właśnie garnek po kisielu. Nie zdążam podnieść słuchawki od domofonu. Słyszę charakterystyczne piknięcie. Ktoś specjalnym kodem otworzył drzwi od klatki. Za dwie minuty powinna pojawić się tutaj moja siostra. Dwie godziny przed czasem, ale nie będę się z nią o to kłócił. Jedno podbite oko mi starczy. Ktoś otworzył delikatnie drzwi.
- Kretynko, mogłaś mówić, że przyjeżdżasz wcześniej, zrobiłbym ci herbaty. W taką ulewę się do mnie wybierać. Poczekaj w salonie. Umyję garnek i do ciebie idę.- zawołałem. Usłyszałem jak drzwi od łazienki skrzypnęły cicho. Po chwili zalewałem już dwa kubki wrzątkiem. Znowu będzie mi truła jak to nie powinienem się ciąć i zachowywać się jak brud spod końskiego Wacka. Kręcąc przecząco głową wszedłem do salonu i rozsiadłem się na kanapie.
Drzwi od łazienki ponownie skrzypnęły, a po nich podłoga.
- Zostaniesz aż przestanie padać? Masz herbatę wypić. Nie będę jej znowu wylewać. To marnotradztwo.
- Skoro nalegasz.- Usłyszałem głos za sobą, który na pewno nie należał do mojej siostry. Zesztywniałem na całym ciele mało co nie schodząc z tego świata na zawał. Nie odwróciłem się. Wiedziałem, że i tak do mnie podejdzie siadając na fotelu obok kanapy. I tak zrobił. Ubrany w czarne rybaczki, czarne stopki, białą koszulkę(czarną bluzę z kapturem pewnie powiesił na przedpokoju) sięgnął po kubek stojący bliżej siebie i dopiero wtedy na mnie spojrzał. Okryłem się szczelnie kocem chowając pod nim ręce.- Pobiłeś się z kimś?- Zapytał z drwiną w głosie. Nie z troską jak to miał w zwyczaju. Z kpiną i drwiną. Gardło ścisnęło mi się boleśnie.
- Z… z siostrą.
- Starszą?
- …- kiwnąłem twierdząco głową.
- Wypiję herbatę i będę się zmywał, abyś mnie czasami nie pobił za wchodzenie na twoje terytorium.- Kontynuował. Ponownie kiwnąłem głową. Nie miałem zamiaru go bić za to, że tutaj przyszedł. Nie mogłem spojrzeć mu w twarz.- Pozbyłeś się moich rzeczy?- Ponownie zapytał. Tym razem przecząco pokiwałem głową.- To dobrze. Przyszedłem tylko po nie. Kończę herbatę, zabieram swoje graty i znikam.- Powiedział odstawiając pusty kubek na blacie. Nigdy nie czekał, aż herbata wystygnie. Zawsze pił wrzątek. Później podkradał część mojej herbaty na przeprosiny za kradzież całując mnie zachłannie w usta. Teraz nic takiego nie zrobił. Wstał tylko i obojętnie ruszył w stronę kuchni. Za chwilę zniknie. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie chciałem tego!
- Przepraszam- szepnąłem cicho nie będąc do końca pewny czy mnie usłyszał i został czy poszedł. Usta mi drżały, tak samo jak ramiona. Wszyscy by się zorientowali bez patrzenia na moja twarz, że beczę.- Przepraszam za to co zrobiłem i cię zraniłem. Przepraszam za tamte słowa za szkołą. Już nigdy ich nie powiem. Więc proszę cię, nie zostawiaj mnie. Wielu rzeczy musiałbym się nauczyć. Dużo musiałbyś na mnie krzyczeć, ale się zmienię tylko proszę cię… nie zostawiaj mnie. Boru nie odchodź…- Załkałem obejmując ramionami swoje kolana. Już nie panowałem nad swoim głosem oraz łzami. Zapłakałem głośno nie przejmując się tym, że on to zobaczy. Niech wie, że mam uczucia i że żałuje i chcę, aby było jak dawniej i że chcę do niego wrócić, i że…
Wciągnąłem głośno powietrze między zęby, kiedy poczułem jak jego silne ramiona obejmują od tyłu moje skulone ciało.
- Nie płacz.- Powiedział cicho obchodząc bez trudu kanapę i klękając przede mną na kolanach. Usiadł na swoich piętach. Złapałem w drżące dłonie jego policzki. Drgnął zerkając na bandaże na moich rękach.- Co to…?
- Już nigdy tak nie powiem! Nigdy! Kocham cię i nie chcę stracić, więc…
- Słucham? Powtórz.
- Nie chcę cię stracić.- Powiedziałem szeptem odwracając skrepowany głowę w bok.
- Wcześniejsze.- Powiedział słabym głosem. Spojrzałem mu hardo w oczy.
- Kocham cię.- Powiedziałem pewnie. Patrzyłem mu w oczy i widziałem jak ten chłodny lód pod wpływem łez zmienia się w gorące słońce. Jak patrzył na mnie tak jak dawniej. Zsunąłem się z kanapy na jego kolana i zacząłem składać na jego twarzy drobne pocałunki, ciągle mówiąc „Kocham cię”. Objął moją twarz swoimi dłońmi i spojrzał mi w oczy.
- Później pogadamy o tym, co zrobiłeś z rękoma.- Powiedział stanowczo. Kiwnąłem twierdząco głową.- Chcesz ze mną ponownie chodzić?- Zapytał po chwili ciszy. Bez chwili wahania rzuciłem się na niego wpijając się w jego uchylone wargi.
Poczułem jak jego język zakrada się do moich ust, a ciekawskie dłonie wślizgują się pod koszulkę.
Jęknąłem głośno napierając na niego mocniej i domagając się więcej.
Nigdy nie powiem, że chcę z nim zerwać bądź go zostawić.
Już nigdy…

Bo wiem co wspaniałego bym wtedy stracił…
*************************************
Na kartkach wydawało się, że zajmie to więcej miejsca, ale w kompie okazało się to dalekie od prawdy. Przepraszam, że tak krótko i do zobaczenia za tydzień.
Pozdrawiam
Gizi03031 

niedziela, 5 marca 2017

„Gwiazda”

Co może się zrodzić w głowie człowieka, kiedy siedzi na zasranym stażu i nie ma co robić w robocie.... więc siedzi i pisze.
Zobaczymy czy spodoba wam się moje opowiadanie napisane w robocie.
W sumieOne Shot.
Zapraszam do czytania.
************************************
Wiecie jak takie małe mendy, które przyszło mi od czasu do czasu mieć w swojej opiece potrafiły człowiekowi napsuć krwi oraz nerwów? Nie wiecie? TO się z tego cieszcie i chłońcie spokój albo wolność póki możecie, bo kiedy taka menda wlezie wam na głowę nie pozbędziecie się jej tak łatwo. Już prędzej pozbędziesz się pcheł z bujnych loków afroamerykanina niż takiej mendy.
Już nie wspomnę o tym, że nie po to się przekwalifikowałem z pracy nauczyciela wychowania fizycznego w szkole średniej na ochroniarza, aby znowu użerać się z jakimś dzieciakiem. Miałem zajmować się ochroną sławnych, pięknych niskich, szczupłych blondynek o dużych… niebieskich oczach, które mają tyle lat co ja (31), a nie gówniarzem, który miesiąc temu skończył 18-ście lat. Małe to było, wiotkie, płaskie i co najważniejsze strasznie pyskate.
On tamtą trasą nie pójdzie, on tego nie ubierze, on tego nie zje, on z nimi nie zagra. Ja to jeszcze tak źle nie miałem. Gorzej- o wiele gorzej- miała jego menagerka. Wysłuchiwać narzekania gwiazdy, która siedzi w tej branży od kiedy przestała robić w pieluchy, kiedy ty pracujesz w tym zawodzie dwa lata, nie jest wcale ani miłe, ani łatwe. Podobno dzieciak zmieniał swojego menagera co 1,5 roku. Nie wiem jak było z ochroniarzami. Trafiłem tam tylko na zastępstwo (które trwało już miesiąc), więc starałem się z całych sił panować nad sobą.
- Nie ubiorę takich szmat! Przecież to całkowicie zniszczy mój słodki wizerunek!- Znowu zaczął psioczyć łażąc po całej garderobie w tę i powrotem. Dyskretnie wypuściłem powietrze z płuc, opierając się wygodnie o ścianę. Zacisnąłem palce na nasadzie nosa. Cały dzień bolała mnie głowa,
a ten dzieciak chyba nie miał zamiaru mi pomóc i zamknąć w końcu tych swoich usteczek.
- J.K proszę cię, tylko ten jeden raz. Sam przecież zgodziłeś się na sesję zdjęciową do tego magazynu, a oni nie mogą zrobić ci sesji kiedy będziesz ubrany….
- NIENIENIENIENIENIENIE!!!- Jak przystało na współczesnego bachora dał upust swojej złości tupiąc nogą niczym mała pięciolatka. J.K (Jugo Kotoda) podobno słynął ze swojego dziecinnego zachowania, ale takie coś widziałem u niego pierwszy raz.
- Jugo-san! Nie możesz pozować ubrany w róż i błękit do magazynu dla rockowców!
- To nie pójdę wcale!
- Ale podpisał pan w zeszłym tygodniu umowę!
- Nic mnie to nie obchodzi!
- Będziesz mieć problemy!
- Nie ja, tylko agencja!
-AAAAA!- Jęknąłem głośno odbijając się nogą od ściany i podchodząc do wieszaków pełnych ubrań. Bez słowa zacząłem je przeglądać w poszukiwaniu czegoś co zadowoli wszystkich, a mi da odrobinę świętego spokoju. Pomijając moją krzątaninę w pomieszczeniu panowała cisza. Nie dziwię im się w sumie. Moja praca nie polegała na rozmawianiu, tylko na ochronie życia tego gówniarza. Więc dzisiaj w pracy usłyszeli mój głos pierwszy raz. A że musze go chronić, to postanowiłem interweniować. Jeżeli bym tego nie zrobił to od ręki odstrzeliłbym mu łeb, aby tylko mój przestał boleć.
- Co ty robisz?!- Wrzasnął oburzony chłopak, kiedy położyłem przed nim wybrane przeze mnie zestawy ubrań.
- Dbam o twoje bezpieczeństwo.- Powiedziałem ignorując jego reakcję na mój głos. Już dawno przestałem się przejmować tym, że każdy uciekał gdzie pieprz rośnie, kiedy otwierałem usta. Tak było i tym razem.
- Co?! O jakie znowu bezpieczeństwo?! Chyba jesteś śmieszny, jeżeli myślisz, że…!
- Albo się zamkniesz albo odstrzelę ci łeb.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby grzebiąc jednocześnie w jego prywatnej szkatułce z ozdobami. Zamilkł wciągając głośno powietrze przez nos. Kiedy skończyłem wybierać to co chciałem, położyłem to przed nim.- Ubieraj się.- Dodałem
i usiadłem na krześle tyłem do nich ponownie zabierając się za uciskanie strategicznych miejsc na swojej obolałej czaszce.
- Matt?- Usłyszałem nad sobą głos jego menagerki.
- Hmmm?- Zapytałem nawet na nią nie patrząc.
- Coś się stało?
- Łeb mnie boli. Za chwile mi przejdzie.
- To dlatego tak wyskoczyłeś?
- Nie. Gówniarz zaczął mnie wkurwiać.
- Też mnie wkuriwasz!- Usłyszałem krzyk wydobywający się zza przenośnej ścianki służącej mu za przebieralnię.
- To mnie kurwa zwolnij. Nie płacą mi za to, abym lizał ci dupę i robił to co chcesz. Od tego masz innych ludzi. Ja mam dbać o to, aby nie spadł ci ani jeden tleniony kłak z łepetyny.
- Jak ty się do mnie…
- Proszę.- Jego nowo nadchodzącą tyradę przerwał miły głos menagerki. Jak ona się w ogóle nazywała? Nie wiedziałem i tak trochę szczerze koło dupy mi to latało. W mojej głowie i tak widniało tylko jedno imię i tylko jedna osoba, więc nie miałem nawet ochoty się za nikim innym rozglądać. Ale cóż. Teraz byłem w pracy więc nie mogłem myśleć o moim skarbeńku, które samo teraz ciężko pracowało. Odgoniłem swoje myśli od tego co bym teraz mógł wyczyniać w łóżku gdyby nie ta praca i spojrzałem na tabletki oraz szklankę wody, którą podawała mi kobieta. Przyjąłem je z wdzięcznością.
- Idziemy już?- Warknął chłopak. Odstawiłem pustą szklankę na stolik i spojrzałem na niego. Niski, pyskaty chudzielec stał ubrany w czarne rurki oplatane w pasie paskiem z ćwiekami oraz masą cieniutkich łańcuszków opadających na jego prawe udo. Czarna koszulka z jakimś różowym, zakrwawionym gremlinem. Na to narzucił koszulę na krótki rękaw w niebieską kratę. Na ręku miał nałożoną pieszczochę, która zamiast kolców miała wypuszczonych kilka cienkich łańcuszków. Na szyi delikatny łańcuszek. Jeszcze tylko fryzjer zadba o jego włosy i będzie wyglądał…
- Słodko.- Powiedziała kobieta. Zmarszczyłem delikatnie brwi poprawiając mankiety marynarki.

^^~^^

Odstawiłem pusty kubek do zlewu przeciągając się po chwili. Mój wzrok bezwiednie poleciał w stronę drzwi od łazienki, za którymi głośno leciała woda. Postawiłem bose stopy na chłodnych panelach korytarza, który oddzielał kuchnię od łazienki. Otworzyłem delikatnie drzwi, za którymi leciała woda i wszedłem do środka. Oparłem się wygodnie o ścianę obserwując jednocześnie jak osoba, która znajduję się w kabinie, zakręca wodę i sięga po ręcznik. Właściciel drobnego ciała owinął się szczelnie ręcznikiem i wyszedł spod zaparowanej kabiny przystając dosłownie na ułamek sekundy, kiedy mnie zobaczył. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy sięgnął po swoje spodenki do spania. Czarne. Kolor, który bardzo na mnie działał.
- Czego chcesz?
- Nadal pyskujesz i warczysz?- Zapytałem unosząc jedną brew do góry. Nie wykonałem więcej żadnych ruchów.
- Chciałeś mi dzisiaj łeb odstrzelić!- Warknął Jugo rzucając w moją stronę mokrym ręcznikiem i zabrał się za ubieranie spodenek. Wcale nie przeszkadzało mu to, że mogę zobaczyć jego nagi tyłek, który na marginesie widziałem nie pierwszy i nie ostatni raz. Oblizałem usta na ten widok
i ruszyłem w jego stronę powolnym krokiem.
- Przecież żartowałem. Myślisz, że odstrzeliłbym ci głowę po tym jak dla ciebie zrezygnowałem z pracy nauczyciela? Poza tym ja byłem w pracy i ty też byłeś w pracy. A nie mogłem nikomu pokazać co nas naprawdę łączy. Chociaż gdybym był tam z tobą wtedy sam, najpierw bym cię ostro przerżnął za takie pyskowanie do swoich pracodawców, a później kazał tamto ubrać.
- Stój. Sam jestem twoim pracodawcą, a ty mi mówisz, że mi łeb odstrzelisz. I nie podchodź do mnie. Jestem na ciebie na maxa wkurwiony.- Rozkazał podciągając spodenki na swoje biodra. Myślicie, że go posłuchałem? Macie rację. Nadal do niego podchodziłem. Przecież nie pozwolę mu uciec. Położyłem mu ręce na biodrach, kiedy odwrócił się do mnie tyłem by spojrzeć w lustro. Spiął się.- Nie dotykaj mnie. Idź sobie do Anuri.
- Anuri? Co to?
- Nie co to, tylko moja menagerka! Jak tak dobrze ci się z nią flirtowało, to sobie do niej idź.
- Ona mi tylko podawał tabletki na ból głowy.- Zauważyłem inteligentnie. Prychnął jak obrażona kotka odwracając twarz w bok. W odbiciu lustra i tak widziałem jak wyglądał.- Mówiłem ci, że w tym domu masz przestać gwiazdorzyć. Nie chcę jakiejś cholernej Gwiazdki tylko Jugo.
- A może Anuri?! Zostaw mnie i idź sobie do niej. A ja pójdę do kogoś innego!
- Oj! Gwiazdo! Przestań pierdolić.- Warknąłem. Drżały mu ramiona. Opuścił głowę w dół. Płakał.
- I tak mnie już nie chcesz.- Szepnął cicho. Drgnąłem. Czy ja się aby na pewno nie przesłyszałem?!
- Hę?!- Krzyknąłem odwracając go gwałtownie w swoją stronę. Unikał mojego spojrzenia. Lekki rumieniec zakwitł na jego twarzy. Gdybym nie znał go od jego narodzin i nie żył z nim w związku od dwóch i pół roku pewnie nie wiedziałbym o co mu chodzi. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i pochyliłem się do jego ucha.- Uwielbiam lizać twoją dupcię. Nie musisz mi nawet za to płacić, a zrobię to z ochotą pieprząc cię przy tym językiem i palcami. I nie pozwolę, aby ktoś inni ci to robił.- Szepnąłem mu cicho do ucha na koniec szczypiąc je delikatnie zębami. Zadrżał na całym ciele i wtulił się we mnie mocno.
- Głupi Goryl.- Warknął w moją pierś.
- Rozkapryszona Gwiazdeczka.- Odgryzłem się i zaśmiałem głośno, kiedy mocniej ścisnął mój brzuch.
- Kocham cię Sensei.
- Ja ciebie też kocham Jugo.- Szepnąłem w jego czubek głowy.
Moja Gwiazdeczka, która za dnia jak i nocą oświetla moje marne życie i której czasami
w żartach mówię, że odstrzelę jej łeb, ale i tak kocham go mocniej niż cokolwiek innego na tym parszywym świecie.

*******************************************
I jak??? Podobało się??
Zapraszam za tydzień, ale jeszcze nie wiem co będę dodawać.
Pozdrawiam Gizi03031