Zapraszam na pierwszy rozdział nowego opowiadania:)
********************************
Szurrrrr….
Szurrrrr…. Szurrrrr….
-Eh….
Szurrrrr….
Szurrr… Szurrr….
-
Kochanie. Proszę cię. Podnoś nogi do góry.- Usłyszałem głos za swoimi plecami.
Głos, który chwilę wcześniej wypuścił jękliwie powietrze. Odwróciłem się za
siebie trzymając w dłoniach swój kubek z zimną już herbatą. Spojrzałem na niego
i doszurałem swoje nogi do stolika
stojącego na środku salonu. Odstawiłem na nim prawie, że pełny kubek i w taki
sam sposób przetransportowałem się do okna. Znowu to same westchnienie.
-
Spóźnia się.- Zauważyłem inteligentnie. Właściciel głosu znowu wypuścił głośno
powietrze z płuc.
-
Pisał przecież, że chwilę się spóźni.
-
Pięć minut…- Powiedziałem cicho pod nosem odwracając się na chwilę w stronę
swojego rozmówcy. Była to kobieta grubo po czterdziestce. Niska, krępa
blondynka. Włosy ścięte na krótko.
Zielone, duże oczy zdobiły liczne zmarszczki. Wiedziałem, że połowa z nich to moja wina. Uśmiechnęła
się do mnie delikatnie. Odwróciłem głowę w bok zaciskając palce prawej ręki na
lewym ramieniu.
-
Nie rób tak.- Powiedziała cicho kobieta, kiedy zauważyła jak wbijam przydługawe
paznokcie w ramiona.
-
Jak?
-
Nie rań się.
-
Eh.- Powiedziałem tylko i doczłapałem do swojego kubka. Spojrzałem na niego i
pokręciłem przecząco głową. Już niczego z niego nie wypije.
-
Niczego tam nie dosypałam.- Powiedziała. Czułem na sobie jej spojrzenie.
-
Wiem.- Odparłem tylko i spojrzałem w stronę drzwi, które otworzyły się
gwałtownie. Do środka wpadł wysoki… mężczyzna. Tak. Wysoki, dobrze zbudowany
facet o ciemnej karnacji, zielonych oczach i czarnych włosach. Wiem. Dziwne
zestawienie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco.
-
Wybacz spóźnienie.- Powiedział i podszedł do kobiety. Pocałował ją delikatnie w
policzek na powitanie. Odwróciłem głowę w bok. Ja się tak nie witałem z nikim.-
Denerwujesz się.- Zauważył mój starszy brat. Spojrzałem na niego.
On
mówił do mnie?
Tak.
Do
mnie.
Gapił
się na mnie.
Przekrzywiłem
głowę w bok.- Dreptasz i się drapiesz.- Dodał. Spojrzałem na swoje ręce
i nogi. Miał rację. Czasami zapominałem o tym kim on był z zawodu. W końcu psychiatra zauważa takie drobne rzeczy.
i nogi. Miał rację. Czasami zapominałem o tym kim on był z zawodu. W końcu psychiatra zauważa takie drobne rzeczy.
-
Denerwuje was to?- Zapytałem patrząc im w oczy. Matka odwróciła wzrok. Brat
nadal się we mnie gapił. On nie odwracał ode mnie swojego spojrzenia. Nigdy.
-
Martwi. Nie denerwuje.- Zauważył.
-
Jak ściągnę kapcie…
-
Nie!- Mama gwałtownie zaprzeczyła. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie cała
czerwona na twarzy.
-
A.- Załapałem. No nie moja wina, że ostatnio jak dreptałem po domu bez kapci-
bo irytowało ich szuranie- nie zauważyłem słowików ustawionych w kuchni na
podłodze, które mama wcześniej przyniosła z piwnicy i na jednego wlazłem
rozwalając sobie całą stopę. Usiadłem na krawędzi swojego fotela, którego nikt
nie miał prawa nawet ruszyć. Czy były tam okruchy po jedzeniu, brudne skarpety
czy cokolwiek nikt tego nie ruszał. Mój fotel, mój syf więc co za tym idzie ja
na nim sprzątałem.
-
Dzisiaj rano przyszło pismo, że ukończyłeś ten etap edukacji i oficjalnie
posiadasz wykształcenie gimnazjalne.- Zaczął mój brat. Spojrzałem na niego
krzywiąc się delikatnie. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Wiedział, że nie
przepadałem za tym tematem.- Czy chcesz abym poszukał ci jakiejś szkoły
średniej na tych samych zasadach?
-
Ale…
-
Nie, mamo. Nie będziemy go do tego zmuszać. Będzie chciał, wróci do szkoły. Nie
będzie chciał to załatwię mu nauczanie przez Internet nawet z nauczycielem z
Madagaskaru czy skąd tam sobie wymarzy.- Przerwał jej ostro. Od kilku lat się o
to spierają myśląc, że nie słyszę. Dlatego się nie odzywałem. Wiedziałem, że
powrót do szkoły może być dla mnie nie możliwy. W końcu jak ktoś kto dopuszcza
do siebie cztery osoby może wleźć do miejsca pełnego dzieciaków?
-
Dobrze.
-
To wszystko?- Zapytałem. Podrapał się po szyi i odwrócił wzrok w lewą stronę.
Pierwszy raz się ode mnie odwrócił nie patrząc mi w oczy. Teraz to on się
denerwował.- Howaito, co jest?- Zapytałem. Odchrząknął znacząco. Zauważyłem jak
matka nerwowo tarmosi swoją koszulkę. Oboje się denerwowali. Zacisnąłem dłonie
na kolanach. Nie lubię kiedy się denerwują, bo to oznaka tego, że na 99,99%
dotyczy mnie i na 100% mnie zdenerwuje.
-
Em… mówiłeś ostatnio, że chcesz przerobić całe poddasze na swój nowy pokój, bo
ta połowa jaką zająłeś już ci nie wystarcza…
-
Nooo… i?
-
Bo jest taka sprawa…
-
Przestań owijać i powiedz.- Warknąłem. Wciągnął głośno powietrze do płuc.
Oczywiście. Jeżeli ja warczę to już straciłem cierpliwość.
-
Ostatnio spotkałem swojego kouhaia z liceum…- zaczął. Co? Jakiś facet z jego
liceum? Tutaj? Przecież sześć lat temu wynieśliśmy się z tamtego miasta jakieś
800 km dalej. Nie ma szans aby ktoś tutaj był pomijając naszą trójkę, a on
mówi…- Okazało się, że trochę mu się w życiu namieszało…- Co mnie obchodzi to
jak się komuś w życiu namieszało. Musiałem się męczyć ze swoimi problemami.
Dlaczego on przy mnie mówił o kimś kogo nie znam?- Ogólnie zaczyna po raz kolejny pierwszą
liceum.- Drgnąłem i spojrzałem na brata. On razem z matką ciągle mi się
przyglądali.- Jak już mówiłem miał pewne problemy w życiu. Kiedy ja byłem w
trzeciej liceum on był w pierwszej. Wyprowadził się w jej połowie. I ostatnio
go spotkałem. Okazało się, że nie ukończył tej klasy i teraz jest zmuszony do
niej wrócić. Jego szef tego od niego wymaga. No może nie szef co kadrowa z jego
pracy. Za dwa miesiące zacznie naukę w jednym z liceów znajdujących się w tym
mieście.
-
Będziesz miał z kim na piwo wyskoczyć.- Mruknąłem pod nosem. Sarknął pod nosem
i wypuścił głośno powietrze z płuc.
i wypuścił głośno powietrze z płuc.
-
Spotkałem go trzy dni temu w szpitalu jak odwiedzałem Oddział Intensywnej
Terapii. Miałem tam sprawę do jednego z lekarzy. Wiesz. Taki typ ludzi, których
osobiście musisz zaprosić na swój oddział bo tak nie przyjdą. No i ten lekarz
siedział w pokoju jednego z pacjentów, którym właśnie okazał się mój Kouhai.
Okazało się, że tydzień temu cały blok w którym mieszkał spłonął. Stracił
wszystko. Przy okazji poparzył sobie lewą rękę, kiedy uciekał z płonącego
budynku. Udało mu się tylko zgarnąć torbę z dokumentami i strojem do pracy. Nie
ma nic.
-
Um…- Co mi do tego? Po co mi to wiedzieć? Czy ma zamiar opowiedzieć mi historię
życia wszystkich pacjentów ze szpitala, w którym pracuje?
-
Na półtorej miesiąca wyjeżdża do Chin do pracy. Musi zarobić na zakup rzeczy,
które utracił. Chociaż w małym procencie chciałby je odzyskać. Ale…- Urwał i
zaczął wykręcać sobie palce. Patrzył na mnie tak jakoś osobliwie. Drgnąłem. Nie
podobało mi się to spojrzenie.
-
Ale…
-
Twój brat próbuje powiedzieć, że zaproponował mu zamieszkanie u nas, ale
podkreślił, że najpierw musi się dowiedzieć co o tym myśli reszta rodziny więc…
-
Nie…- Pisnąłem cicho. Obcy w domu?! Tutaj?!
-
Kyōfu…
-
Nie. Dlaczego? Skończyłem szkołę jak chciałeś, wyszedłem ze swojego pokoju,
zacząłem rozmawiać z kimś oprócz ciebie, a teraz mówisz mi, że…
-
Pozwolisz aby młody człowiek wylądował na ulicy, bo ty się boisz wpuścić kogoś
do domu. Nie proszę cię o przyjęcie pod dach chmary ludzi tylko jednego. Co ci
może zrobić jeden człowiek gdy ja i mama będziemy w pobliżu. A tak w ogóle
wątpię aby cokolwiek ci zrobił, więc…
-
…- Wstałem z fotela obrzucając brata i matkę chłodnym spojrzeniem po czym
zacząłem zmierzać w stronę wyjścia z salonu.
-
Nie odchodź, kiedy nie skończyłem z tobą rozmawiać.
-
Ale ja skończyłem.
-
Jeżeli dobrze nie uargumentujesz swojej niechęci tak abym się z tobą zgodził on
tutaj zamieszka.- Powiedział. Przystanąłem z ręką na klamce.
-
Powiedz o najważniejszym.- Usłyszałem szept matki. Od sześciu lat tak było.
Najpierw pozwalała zabierać głos temu draniowi, a teraz takie przyzwolenie dała
bratu. Ona osobiście starała się odsuwać na bok.
-
Wyremontujemy całe poddasze i połowę z tego poddasza zajmie on. Jako jedno pomieszczenie.-
Dodał brat. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy tylko pomyślałem, że będę
niby musiał dzielić pokój z kimś jeszcze. Że niby ja mam wpuścić kogoś do
swojego „królestwa”?!
Nie
pamiętam co było dalej.
Kiedy
po raz kolejny otworzyłem oczy leżałem u siebie na łóżku, a koło mojego biurka
krzątał się brat. Pakował swoją torbę, w której trzymał apteczkę pierwszej
pomocy oraz moje leki (postanowił, że będzie je zawsze trzymał przy sobie po
tym jak pięć lat temu zjadłem wszystkie tabletki i trafiłem do szpitala).
Odwrócił się w moją stronę, kiedy napotkał moje spojrzenie uśmiechnął się
delikatnie. Ja otwierałem szeroko oczy i gapiłem się na niego jak ciele w
malowane wrota.
-
Nie myśl o tym.- Powiedział cicho i dotknął delikatnie wielki opatrunek, który
widniał nad jego lewą brwią. Widziałem jak przesiąknęła przez niego krew.
-
Co zrobiłem?- Zapytałem cicho. Wiedziałem, że to ja. To zawsze byłem ja.
-
Eh… rzuciłeś wazonem.
-
Którym?- Zapytałem piskliwie. W salonie był tylko jeden…
-
Tym kryształowym z hortensjami.- Powiedział i podszedł do mnie. Wyciągnął w
moim kierunku rękę, ale zatrzymał ją w odpowiedniej odległości. Czekał. Wziąłem
głęboki oddech
i kiwnąłem delikatnie głową po czym poczułem jego ciepłe palce na swoim czole. Drgnąłem. Zabrał po chwili rękę, a ja przetarłem czoło.- Powiedz mi, dlaczego?
i kiwnąłem delikatnie głową po czym poczułem jego ciepłe palce na swoim czole. Drgnąłem. Zabrał po chwili rękę, a ja przetarłem czoło.- Powiedz mi, dlaczego?
-
Wiesz dlaczego.
-
To już sześć lat.
-
Czy to będzie sześć lat czy sześćdziesiąt nie zapomnę i się nie zmienię.
-
Wiem o tym, ale…
-
Więc dlaczego się upieracie, oboje, razem z matką abym na siłę robił coś czego
nie chcę.
-
Przestałem prosić o to abyś wyszedł z domu, przestałem prosić o to, abyś zaczął
chodzić na normalną terapię, ba! Ja nawet zrezygnowałem z prywatnej terapii,
którą normalnie mógłbym ci dawać w domu. Razem z mamą zrezygnowaliśmy z
zapraszania znajomych na kawę i ciasto do domu, nawet do ogrodu aby ci nie
przeszkadzali. Kiedy wujek z młodą chcą przyjechać zgłaszają to tydzień
wcześniej abyś przyzwyczaił się do myśli, że ktoś obcy będzie w domu. Mama
zabrała się za pracę bardziej domową aby zawsze ktoś był na chacie, gdzie weź
pod uwagę, że jej praca to ogólnie praca
w terenie. Godzimy się na wszystkie twoje zasady jakie wprowadziłeś w domu, a nie zawsze są one normalne więc tak ciężko jest ci pójść chociaż raz do roku na kompromis i zrobić coś dla nas.
w terenie. Godzimy się na wszystkie twoje zasady jakie wprowadziłeś w domu, a nie zawsze są one normalne więc tak ciężko jest ci pójść chociaż raz do roku na kompromis i zrobić coś dla nas.
-
Poszedłem do szkoły…- Szepnąłem cicho. Zaśmiał się głośno uderzając ręką w blat
biurka.
-
Nie. To szkoła przyszła do ciebie. Ostatni raz mury innego budynku niż nasz dom
widziałeś pięć lat temu więc nie ma mowy abyś polazł do szkoły. Ty nawet do
ogrodu nie wychodzisz!
-
Nie trzeba było mi kazać iść do szkoły!
-
Nie pozwolę aby mój brat był idiotą skoro ma potencjał! Nie obchodzi mnie czy
pójdziesz na studia czy skończysz zawodówkę! Ale nie zatrzymasz się na poziomie
gimnazjalnym!
-
Mogłem zatrzymać się na poziomie podstawowym!
-
Co to, to nie!- Wydarł się. Miał bardziej donośny głos niż ja. Wiedziałem, że
na krzyk z nim nie wygram.
-
Nikt was o to nie prosił! Mogliście zostawić mnie w spokoju!
-
Może jeszcze cię nie szukać i pozwolić ci zostać w tym bagnie…
-
PRZESTAŃ!
-
Nie! Daje ci wybór. Albo idziesz na roczną terapię w dużej grupie albo
przystaniesz na to, że on tutaj zamieszka.- Warknął i zabrał swoją teczkę.
Ruszył w stronę drzwi.
-
Nie pójdę na terapię.- Syknąłem przez zęby siadając gwałtownie.
-
Dobrze. Więc postanowione. Za półtorej miesiąca zamieszka tutaj mój Kouhai.
Razem
z tobą. W jednym pokoju. Pod koniec tygodnia zaczynamy remont, więc spakuj wszystkie swoje rzeczy do pudełek, aby się nie walały gdzie popadną.- Dodał i wyszedł zamykając cicho drzwi. Gapiłem się na nie przez chwilę oniemiały po czym opadłem na poduszki swojego małego łóżka jęcząc głośno. Czasami miałem ochotę zabić tą czwórkę ludzi, którą jakimś cudem do siebie dopuściłem. Czy oni wszyscy nie rozumieli, że chciałem żyć sam w swoim świecie i że marzę tylko
o spokoju?
z tobą. W jednym pokoju. Pod koniec tygodnia zaczynamy remont, więc spakuj wszystkie swoje rzeczy do pudełek, aby się nie walały gdzie popadną.- Dodał i wyszedł zamykając cicho drzwi. Gapiłem się na nie przez chwilę oniemiały po czym opadłem na poduszki swojego małego łóżka jęcząc głośno. Czasami miałem ochotę zabić tą czwórkę ludzi, którą jakimś cudem do siebie dopuściłem. Czy oni wszyscy nie rozumieli, że chciałem żyć sam w swoim świecie i że marzę tylko
o spokoju?
Najwidoczniej
byli tak ograniczeni, aby nie zrozumieli tak prostej rzeczy…
Totalna
beznadzieja…
Eh…
****************************************
Dziękuje za uwagę:)
Pozdrawiam Gizi03031