niedziela, 26 listopada 2017

4383- Rozdział 1

Hejka.
Zapraszam na pierwszy rozdział nowego opowiadania:)
********************************
Szurrrrr…. Szurrrrr…. Szurrrrr….
-Eh….
Szurrrrr…. Szurrr… Szurrr….
- Kochanie. Proszę cię. Podnoś nogi do góry.- Usłyszałem głos za swoimi plecami. Głos, który chwilę wcześniej wypuścił jękliwie powietrze. Odwróciłem się za siebie trzymając w dłoniach swój kubek z zimną już herbatą. Spojrzałem na niego i doszurałem swoje nogi do stolika stojącego na środku salonu. Odstawiłem na nim prawie, że pełny kubek i w taki sam sposób przetransportowałem się do okna. Znowu to same westchnienie.
- Spóźnia się.- Zauważyłem inteligentnie. Właściciel głosu znowu wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Pisał przecież, że chwilę się spóźni.
- Pięć minut…- Powiedziałem cicho pod nosem odwracając się na chwilę w stronę swojego rozmówcy. Była to kobieta grubo po czterdziestce. Niska, krępa blondynka. Włosy  ścięte na krótko. Zielone, duże oczy zdobiły liczne zmarszczki. Wiedziałem,  że połowa z nich to moja wina. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Odwróciłem głowę w bok zaciskając palce prawej ręki na lewym ramieniu.
- Nie rób tak.- Powiedziała cicho kobieta, kiedy zauważyła jak wbijam przydługawe paznokcie w ramiona.
- Jak?
- Nie rań się.
- Eh.- Powiedziałem tylko i doczłapałem do swojego kubka. Spojrzałem na niego i pokręciłem przecząco głową. Już niczego z niego nie wypije.
- Niczego tam nie dosypałam.- Powiedziała. Czułem na sobie jej spojrzenie.
- Wiem.- Odparłem tylko i spojrzałem w stronę drzwi, które otworzyły się gwałtownie. Do środka wpadł wysoki… mężczyzna. Tak. Wysoki, dobrze zbudowany facet o ciemnej karnacji, zielonych oczach i czarnych włosach. Wiem. Dziwne zestawienie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz spóźnienie.- Powiedział i podszedł do kobiety. Pocałował ją delikatnie w policzek na powitanie. Odwróciłem głowę w bok. Ja się tak nie witałem z nikim.- Denerwujesz się.- Zauważył mój starszy brat. Spojrzałem na niego.
On mówił do mnie?
Tak.
Do mnie.
Gapił się na mnie.
Przekrzywiłem głowę w bok.- Dreptasz i się drapiesz.- Dodał. Spojrzałem na swoje ręce
i nogi. Miał rację. Czasami zapominałem o tym kim on był z zawodu. W końcu psychiatra zauważa takie drobne rzeczy.
- Denerwuje was to?- Zapytałem patrząc im w oczy. Matka odwróciła wzrok. Brat nadal się we mnie gapił. On nie odwracał ode mnie swojego spojrzenia. Nigdy.
- Martwi. Nie denerwuje.- Zauważył.
- Jak ściągnę kapcie…
- Nie!- Mama gwałtownie zaprzeczyła. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie cała czerwona na twarzy.
- A.- Załapałem. No nie moja wina, że ostatnio jak dreptałem po domu bez kapci- bo irytowało ich szuranie- nie zauważyłem słowików ustawionych w kuchni na podłodze, które mama wcześniej przyniosła z piwnicy i na jednego wlazłem rozwalając sobie całą stopę. Usiadłem na krawędzi swojego fotela, którego nikt nie miał prawa nawet ruszyć. Czy były tam okruchy po jedzeniu, brudne skarpety czy cokolwiek nikt tego nie ruszał. Mój fotel, mój syf więc co za tym idzie ja na nim sprzątałem.
- Dzisiaj rano przyszło pismo, że ukończyłeś ten etap edukacji i oficjalnie posiadasz wykształcenie gimnazjalne.- Zaczął mój brat. Spojrzałem na niego krzywiąc się delikatnie. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Wiedział, że nie przepadałem za tym tematem.- Czy chcesz abym poszukał ci jakiejś szkoły średniej na tych samych zasadach?
- Ale…
- Nie, mamo. Nie będziemy go do tego zmuszać. Będzie chciał, wróci do szkoły. Nie będzie chciał to załatwię mu nauczanie przez Internet nawet z nauczycielem z Madagaskaru czy skąd tam sobie wymarzy.- Przerwał jej ostro. Od kilku lat się o to spierają myśląc, że nie słyszę. Dlatego się nie odzywałem. Wiedziałem, że powrót do szkoły może być dla mnie nie możliwy. W końcu jak ktoś kto dopuszcza do siebie cztery osoby może wleźć do miejsca pełnego dzieciaków?
- Dobrze.
- To wszystko?- Zapytałem. Podrapał się po szyi i odwrócił wzrok w lewą stronę. Pierwszy raz się ode mnie odwrócił nie patrząc mi w oczy. Teraz to on się denerwował.- Howaito, co jest?- Zapytałem. Odchrząknął znacząco. Zauważyłem jak matka nerwowo tarmosi swoją koszulkę. Oboje się denerwowali. Zacisnąłem dłonie na kolanach. Nie lubię kiedy się denerwują, bo to oznaka tego, że na 99,99% dotyczy mnie i na 100% mnie zdenerwuje.
- Em… mówiłeś ostatnio, że chcesz przerobić całe poddasze na swój nowy pokój, bo ta połowa jaką zająłeś już ci nie wystarcza…
- Nooo… i?
- Bo jest taka sprawa…
- Przestań owijać i powiedz.- Warknąłem. Wciągnął głośno powietrze do płuc. Oczywiście. Jeżeli ja warczę to już straciłem cierpliwość.
- Ostatnio spotkałem swojego kouhaia z liceum…- zaczął. Co? Jakiś facet z jego liceum? Tutaj? Przecież sześć lat temu wynieśliśmy się z tamtego miasta jakieś 800 km dalej. Nie ma szans aby ktoś tutaj był pomijając naszą trójkę, a on mówi…- Okazało się, że trochę mu się w życiu namieszało…- Co mnie obchodzi to jak się komuś w życiu namieszało. Musiałem się męczyć ze swoimi problemami. Dlaczego on przy mnie mówił o kimś kogo nie znam?-  Ogólnie zaczyna po raz kolejny pierwszą liceum.- Drgnąłem i spojrzałem na brata. On razem z matką ciągle mi się przyglądali.- Jak już mówiłem miał pewne problemy w życiu. Kiedy ja byłem w trzeciej liceum on był w pierwszej. Wyprowadził się w jej połowie. I ostatnio go spotkałem. Okazało się, że nie ukończył tej klasy i teraz jest zmuszony do niej wrócić. Jego szef tego od niego wymaga. No może nie szef co kadrowa z jego pracy. Za dwa miesiące zacznie naukę w jednym z liceów znajdujących się w tym mieście.
- Będziesz miał z kim na piwo wyskoczyć.- Mruknąłem pod nosem. Sarknął pod nosem
i wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Spotkałem go trzy dni temu w szpitalu jak odwiedzałem Oddział Intensywnej Terapii. Miałem tam sprawę do jednego z lekarzy. Wiesz. Taki typ ludzi, których osobiście musisz zaprosić na swój oddział bo tak nie przyjdą. No i ten lekarz siedział w pokoju jednego z pacjentów, którym właśnie okazał się mój Kouhai. Okazało się, że tydzień temu cały blok w którym mieszkał spłonął. Stracił wszystko. Przy okazji poparzył sobie lewą rękę, kiedy uciekał z płonącego budynku. Udało mu się tylko zgarnąć torbę z dokumentami i strojem do pracy. Nie ma nic.
- Um…- Co mi do tego? Po co mi to wiedzieć? Czy ma zamiar opowiedzieć mi historię życia wszystkich pacjentów ze szpitala, w którym pracuje?
- Na półtorej miesiąca wyjeżdża do Chin do pracy. Musi zarobić na zakup rzeczy, które utracił. Chociaż w małym procencie chciałby je odzyskać. Ale…- Urwał i zaczął wykręcać sobie palce. Patrzył na mnie tak jakoś osobliwie. Drgnąłem. Nie podobało mi się to spojrzenie.
- Ale…
- Twój brat próbuje powiedzieć, że zaproponował mu zamieszkanie u nas, ale podkreślił, że najpierw musi się dowiedzieć co o tym myśli reszta rodziny więc…
- Nie…- Pisnąłem cicho. Obcy w domu?! Tutaj?!
- Kyōfu…
- Nie. Dlaczego? Skończyłem szkołę jak chciałeś, wyszedłem ze swojego pokoju, zacząłem rozmawiać z kimś oprócz ciebie, a teraz mówisz mi, że…
- Pozwolisz aby młody człowiek wylądował na ulicy, bo ty się boisz wpuścić kogoś do domu. Nie proszę cię o przyjęcie pod dach chmary ludzi tylko jednego. Co ci może zrobić jeden człowiek gdy ja i mama będziemy w pobliżu. A tak w ogóle wątpię aby cokolwiek ci zrobił, więc…
- …- Wstałem z fotela obrzucając brata i matkę chłodnym spojrzeniem po czym zacząłem zmierzać w stronę wyjścia z salonu.
- Nie odchodź, kiedy nie skończyłem z tobą rozmawiać.
- Ale ja skończyłem.
- Jeżeli dobrze nie uargumentujesz swojej niechęci tak abym się z tobą zgodził on tutaj zamieszka.- Powiedział. Przystanąłem z ręką na klamce.
- Powiedz o najważniejszym.- Usłyszałem szept matki. Od sześciu lat tak było. Najpierw pozwalała zabierać głos temu draniowi, a teraz takie przyzwolenie dała bratu. Ona osobiście starała się odsuwać na bok.
- Wyremontujemy całe poddasze i połowę z tego poddasza zajmie on. Jako jedno pomieszczenie.- Dodał brat. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy tylko pomyślałem, że będę niby musiał dzielić pokój z kimś jeszcze. Że niby ja mam wpuścić kogoś do swojego „królestwa”?!
Nie pamiętam co było dalej.
Kiedy po raz kolejny otworzyłem oczy leżałem u siebie na łóżku, a koło mojego biurka krzątał się brat. Pakował swoją torbę, w której trzymał apteczkę pierwszej pomocy oraz moje leki (postanowił, że będzie je zawsze trzymał przy sobie po tym jak pięć lat temu zjadłem wszystkie tabletki i trafiłem do szpitala). Odwrócił się w moją stronę, kiedy napotkał moje spojrzenie uśmiechnął się delikatnie. Ja otwierałem szeroko oczy i gapiłem się na niego jak ciele w malowane wrota.
- Nie myśl o tym.- Powiedział cicho i dotknął delikatnie wielki opatrunek, który widniał nad jego lewą brwią. Widziałem jak przesiąknęła przez niego krew.
- Co zrobiłem?- Zapytałem cicho. Wiedziałem, że to ja. To zawsze byłem ja.
- Eh… rzuciłeś wazonem.
- Którym?- Zapytałem piskliwie. W salonie był tylko jeden…
- Tym kryształowym z hortensjami.- Powiedział i podszedł do mnie. Wyciągnął w moim kierunku rękę, ale zatrzymał ją w odpowiedniej odległości. Czekał. Wziąłem głęboki oddech
i kiwnąłem delikatnie głową po czym poczułem jego ciepłe palce na swoim czole. Drgnąłem. Zabrał po chwili rękę, a ja przetarłem czoło.- Powiedz mi, dlaczego?
- Wiesz dlaczego.
- To już sześć lat.
- Czy to będzie sześć lat czy sześćdziesiąt nie zapomnę i się nie zmienię.
- Wiem o tym, ale…
- Więc dlaczego się upieracie, oboje, razem z matką abym na siłę robił coś czego nie chcę.
- Przestałem prosić o to abyś wyszedł z domu, przestałem prosić o to, abyś zaczął chodzić na normalną terapię, ba! Ja nawet zrezygnowałem z prywatnej terapii, którą normalnie mógłbym ci dawać w domu. Razem z mamą zrezygnowaliśmy z zapraszania znajomych na kawę i ciasto do domu, nawet do ogrodu aby ci nie przeszkadzali. Kiedy wujek z młodą chcą przyjechać zgłaszają to tydzień wcześniej abyś przyzwyczaił się do myśli, że ktoś obcy będzie w domu. Mama zabrała się za pracę bardziej domową aby zawsze ktoś był na chacie, gdzie weź pod uwagę, że jej praca to ogólnie praca
w terenie. Godzimy się na wszystkie twoje zasady jakie wprowadziłeś w domu, a nie zawsze są one normalne więc tak ciężko jest ci pójść chociaż raz do roku na kompromis i zrobić coś dla nas.
- Poszedłem do szkoły…- Szepnąłem cicho. Zaśmiał się głośno uderzając ręką w blat biurka.
- Nie. To szkoła przyszła do ciebie. Ostatni raz mury innego budynku niż nasz dom widziałeś pięć lat temu więc nie ma mowy abyś polazł do szkoły. Ty nawet do ogrodu nie wychodzisz!
- Nie trzeba było mi kazać iść do szkoły!
- Nie pozwolę aby mój brat był idiotą skoro ma potencjał! Nie obchodzi mnie czy pójdziesz na studia czy skończysz zawodówkę! Ale nie zatrzymasz się na poziomie gimnazjalnym!
- Mogłem zatrzymać się na poziomie podstawowym!
- Co to, to nie!- Wydarł się. Miał bardziej donośny głos niż ja. Wiedziałem, że na krzyk z nim nie wygram.
- Nikt was o to nie prosił! Mogliście zostawić mnie w spokoju!
- Może jeszcze cię nie szukać i pozwolić ci zostać w tym bagnie…
- PRZESTAŃ!
- Nie! Daje ci wybór. Albo idziesz na roczną terapię w dużej grupie albo przystaniesz na to, że on tutaj zamieszka.- Warknął i zabrał swoją teczkę. Ruszył w stronę drzwi.
- Nie pójdę na terapię.- Syknąłem przez zęby siadając gwałtownie.
- Dobrze. Więc postanowione. Za półtorej miesiąca zamieszka tutaj mój Kouhai. Razem
 z tobą. W jednym pokoju. Pod koniec tygodnia zaczynamy remont, więc spakuj wszystkie swoje rzeczy do pudełek, aby się nie walały gdzie popadną.- Dodał i wyszedł zamykając cicho drzwi. Gapiłem się na nie przez chwilę oniemiały po czym opadłem na poduszki swojego małego łóżka jęcząc głośno. Czasami miałem ochotę zabić tą czwórkę ludzi, którą jakimś cudem do siebie dopuściłem. Czy oni wszyscy nie rozumieli, że chciałem żyć sam w swoim świecie i że marzę tylko
o spokoju?
Najwidoczniej byli tak ograniczeni, aby nie zrozumieli tak prostej rzeczy…
Totalna beznadzieja…
Eh…

****************************************
Dziękuje za uwagę:)
Pozdrawiam Gizi03031

1 komentarz:

  1. Hejka,
    cudownie, zastanawiam się co sie wydarzyło w przeszłości, że tak się zachowuje, co za okropne wydarzenie aż coś  takiego wywołało, coś mi się wydaje że ten znajomy brata wprowadzi wielki chaos i nie bedzie go obchodziło coś takiego jak przestrzeń osobista...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń