niedziela, 25 czerwca 2017

καρδιά 1

Hejka. Zapraszam na króciutkie opowiadanie, które mam nadzieję, że wam się spodoba:)
***************************



Masując obolałe skronie starałem się za bardzo nie denerwować. W końcu młodość nie trwa wiecznie i nie ma co się denerwować takimi błahostkami jakie towarzyszą mi od kiedy skończyłem dziesięć lat i nadal nie odnalazłem swojego „Ploíarcho”- prościej mówiąc Pana. No to naprawdę nie moja wina, że miałem już dwadzieścia sześć lat i nadal byłem „Ypiréti” (Sługą), który nie nosił znaku nadawanego przez swojego właściciela.
            No przepraszam. Nie ważne ile bym szukał i gdzie nie mogłem go znaleźć. W szkole podstawowej i w gimnazjum jeździłem na każdą wycieczkę szkolną (co było dla mnie bardzo uciążliwe) aby tylko go znaleźć. Wakacje spędzałem w różnych krajach z nadzieją, że może tym razem mi się uda. W liceum zamieszkałem sam więc szukałem go w miarę blisko domu, odwiedzając różne kluby ale nadal go nie znalazłem. Studia zacząłem dzięki pomocy matki, która niby nadal mnie kochała, ale nie pozwalała mi wrócić do domu. Od tak. Zerwała ze mną kontakt najbardziej jak mogła.
            I teraz znowu to samo. Jakiej szkoły bym nie zaczynał, gdzie bym nie poszedł każdy się pytał gdzie znajduję się mój Ploiarcho. A skąd ja to miałem wiedzieć?! Sam oddałbym wszystko co posiadam aby się dowiedzieć gdzie on jest? Co robi? Z kim jest? Jeżeli mogę wierzyć na słowo książką, które czytałem nadal musiał być wolny. Nie mógł się związać z nikim innym jak tylko ze mną. Ale to nie przeszkadzało w spaniu z kimś innym dopóki nie naniesie znaku na tego drugiego.
            Wypuściłem głośno powietrze i zebrałem się w sobie aby odpowiedzieć na zadawane już nie wiem ile razy pytanie.
            - Nie odnalazłem go jeszcze.- Starałem się aby mój głos brzmiał normalnie, ale nie mogłem pozbyć się nuty goryczy jaka zabrzmiała, kiedy tylko otworzyłem usta. Ktoś kto nie jest Ypiréti nie zrozumie mojego bólu i tęsknoty. Mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie skrzywił się- i to wcale
nie- delikatnie.
            - Za bardzo emanuje Pan swoją aurą co może być problemem.
            - Myśli pan, że jeżeli dałem sobie radę przez dwadzieścia sześć lat to nie dam sobie przez dziesięć miesięcy.
            - To jest placówka edukacyjna. Chyba pan nie wie co potrafią zrobić dzieciaki, w których zaczynają buzować hormony…
            - Oj wiem. I to bardzo dobrze.- Odparłem w miare chłodno zaciskając delikatnie palce na swoich udach. Wiedziałem co to znaczy zgraja napalonych gówniarzy i wiedziałem jak sobie z nimi radzić.- Jest jedna prosta zasada, której każdy musi przestrzegać a ja mam prawo ją wykorzystać.
            - Jaka?
            - Nikt poza moim Panem nie ma prawa mnie ruszyć. Jeżeli ktoś spróbuje mam prawo połamać mu ręce, nogi albo i kark. Więc proszę się nie martwić. Mam doświadczenie z nieznośną młodzieżą.- Powiedziałem obojętnie. Poczekałem chwilę aż zamknie szeroko otwartą buzię i trochę się ogarnie.
            - Pan chyba nie sugeruję…?
            - Ależ owszem.
            - Eh… tylko list polecający przez doktora Abigaell daje panu możliwość dostania tej pracy, a pan sugeruje, że jeżeli ktoś pana ruszy to…
            - Miał pan kiedyś styczność z wściekłym Ploiarcho?
            - Nie.
            - A ja miałem. Nie był to atak wymierzony w moim kierunku, tylko znajomej na studiach, która rozmawiała z chłopakiem z roku wyżej. Dziewczyna już nigdy nie będzie widzieć na lewe oko, a chłopak do dzisiaj nie wybudził się ze śpiączki. Państwo nie ukarało Ploiarcho, bo takie ustaliliście prawo. Więc proszę mi wybaczyć, że łamiąc komuś ręce i nogi ratuję życie i jemu i mnie. Nie miałem przyjemności poznać swojego Pana, więc nie wiem jaką jest osobą. A nie chciałbym go spotkać przez przypadek w jakimś ciemnym zaułku, a on wyczuje na mnie cudzy zapach.
            - Dobrze pan myśli.
            - To wy, ludzie, nie myślicie wcale. My po prostu…
            - Dyrektorze.- Do środka zajrzała młoda sekretarka. Otaksowała mnie szybko swoim czujnym spojrzeniem po czym spojrzała na dyrektora, który poprawił się wygodnie w skórzanym fotelu.- Abi znowu jest w punkcie medycznym.
            - Dlaczego znowu?- Zapytał lekko podenerwowany mężczyzna.
            - Kalos go dorwał. Tim zdołał uciec i przybiegł do pokoju nauczycielskiego prosić o pomoc. Ale wie dyrektor jaki jest Kalos.
            - Eh. Wiem. Znowu będzie trzeba wezwać rodziców całej trójki. Może w końcu któraś z rzędu rozmowa sprawi, że ten niesforny dzieciak zacznie myśleć.
            - To mu nie grozi.- Mruknęła cicho pod nosem.- Pójdę zobaczyć jak się ma nasz mały Abi.
            - Nie mówi pani na niego mały.- Odparł dyrektor i sięgnął po moją umowę po czym bez słowa podpisał ją i uśmiechnął się wrednie.- Od dzisiaj będzie pan wychowawcą klasy 3F. Jeżeli dotrwa pan do końca roku dam panu umowę na stałe. Oczywiście jeżeli będzie pan chciał. No i… o ile pan przeżyje do tego czasu.
            - Więc mówi pan, że dostanę pod opiekę wspomnianego wcześniej Kalos’a?
            - Już się pan zorientował.
            - Jak już wspomniałem. Wy ludzie nie myślicie.- Powiedziałem i wyszedłem za nim z jego gabinetu po czym wyprostowany jak struna ruszyłem w stronę pokoju nauczycielskiego. Czułem na sobie spojrzenia mijanych przeze mnie dzieciaków jak i niektórych nauczycieli. Wiedziałem jak na mnie patrzą i co te spojrzenia oznaczają, ale nie miałem zamiaru obdarzać ich żadnym najmniejszym chociażby spojrzeniem. Wiedziałem, że kiedy się na takich spojrzysz oni od razu biorą to jaką przyzwolenie na robienie czego tylko zapragną. Ignorowanie to pierwszy krok do sukcesu. Wytrzymam. Będę jeździł na różne wycieczki i w końcu go odnajdę. Zostały mi cztery lata na jego odnalezienie. Jeżeli mi się to nie uda…
            Pokręciłem przecząco głową i wszedłem do dużego pomieszczenia wypełnionego masą biurek jak i ludzi, którzy tak jak ja postanowili pomęczyć się trochę z gówniarzami i zobaczyć co z tego wyniknie. Kilka osób spojrzało na mnie zaciekawieni obrotu spraw, ale nie podeszli do nas. Stali w odpowiedniej odległości. I tak było dobrze.
            - Od dzisiaj pan…
            -…Echthra…
            -…Echthra będzie miał przyjemność pracować w naszej placówce. Przez miesiąc popracuje razem z panem Myamoto, a kiedy ten odejdzie na emeryturę zajmie jego miejsce jako wychowawca klasy 3F.
            - Dyrektorze to chyba trochę…
            - Przecież tam jest…
            - Ten Ypiréti wygląda ewidentnie jak…
            - On rozniesie i szkołę i go…
            - Przecież…
            - CISZA!- Dyrektor jednym słowem zaprowadził porządek w pomieszczeniu.- Tak postanowiłem i tak będzie. I dobra rada dla tych, którzy są skuszeni na naszego nowego nauczyciela. Nie radzę. Połamie wam ręce i nogi. A po tym co mi powiedział w gabinecie poprę go w tej decyzji.
            - Słucham?- Zapytała zaskoczona młoda kobieta. Spojrzałem na nią. Wyglądała normalnie. Beż żadnej poświaty. Uśmiechnąłem się do niej. Była z tych samych co ja, tylko w przeciwieństwie do mnie miała już swojego Pana, albo Panią.
            - Jeżeli będzie chciał to wam to wyjaśni. A teraz proszę wybaczyć… muszę pójść na rozmowę dyscyplinarną z Kalos’em. Ten dzieciak kiedyś mnie do grobu wpakuje.
            - Nie jest dyrektor gejem więc będzie pan żył.- Zauważyła ta sama kobieta, która odezwała się chwilę wcześniej. Homofob. W mojej klasie. To może być dość ciekawe doświadczenie zważywszy na to kim ja byłem. I ludzie o tym wiedzieli. Nie musiałem o tym mówić. Starczyło, że na mnie spojrzeli, a moja aura ewidentnie wskazywała na to, że jestem kim jestem. Dwudziesto-sześcio letni Ypiréti, bez pana, prawiczek, gej. Już chyba bardziej nie mogłem mieć przejebanego życia. Przecież nie ważne czego ja chciałem. Taki się urodziłem i tak się prezentowałem. Nie było ważne to, że miałem prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, szerokie barki, zarost jak na faceta przystało. Moja aura zdradzała mnie gdzie bym nie poszedł i jakbym się nie ubrał. Czy byłem ubrany w umorusane od smaru ciuchy czy w czysty i idealnie skrojony garnitur efekt zawsze był ten sam. Musiałem złamać kilka rąk i nóg w moim środowisku aby w obieg poszła informacja, że jestem gejem, którego nikt nie mógł ruszyć bo wtedy mi odbijało.
            Ale jak już powiedziałem.
            Ludzie nie myśleli. Fakt. Dbałem o swoje bezpieczeństwo i w jakimś sensie o ich, ale jednocześnie zależało mi na tym aby należeć tylko i wyłącznie do mojego Ploiarcho. I do nikogo więcej. Czy naprawdę tak ciężko było to zrozumieć? Czy ja wymagałem za wiele? Trochę ciszy, spokoju i szczęścia. No i przede wszystkim chciałbym w końcu go odnaleźć. Wierzyłem, że to mężczyzna. Los by mnie tak nie pokrzywdził dając mi kobietę. W końcu sam byłem w stanie dojrzeć swoją aurę, a co za tym idzie byłem stu procentowym gejem.
            - Chodź Młody.- Powiedział mi nawet nie tak stary człowiek. Myślałem, że na emerytury odchodzą ludzie, którzy powinni na nie odejść, a nie…- Hihihihihi. Wiem o czym myślisz. Jestem poważnie chory. Dlatego odchodzę ze szkoły. A że nie ma szans abym jeszcze kiedyś był w stanie pracować to przyznano mi już to świadczenie.
            - O. A. Mhy.- Co miałem mu odpowiedzieć?
            - Zabawny z ciebie dzieciak. Mam nadzieję, że i za rok taki będziesz.
            - Tego nie mogę obiecać ponieważ nie wiem co mnie spotka po drodze.
            - Młody. Mądry. Doświadczony przez życie.
            - Doświadczony.- Powtórzyłem po nim. Z tym musiałem się zgodzić. W porównaniu do moich „znajomych” ze szkoły musiałem dorosnąć trzy lata szybciej. Niektórzy do dzisiaj siedzą z rodzicami, nie pracują i zatrzymali się rozwojowo na poziomie podstawówki. Ja nie miałem tego przywileju. Chodząc do szkoły średniej zasuwałem w trzech różnych pracach aby jakoś wyżyć. Później na studiach załapałem się do dwóch prac. Studia opłaciła mi matka, ale miałem zamiar oddać jej wszystkie te pieniądze. Nie chciałem niczego od tej kobiety, która wywaliła mnie z domu po tym jak mój ojczym próbował mnie przelecieć na kanapie i ona oraz jej najlepsze psiapsiółki to zobaczyły. Oczywiście nie była to jego wina tylko moja. Bo gdybym lepiej szukał nosiłbym już znak mego Pana i nikt nie próbowałby się do mnie dobrać. Spakowałem się wtedy i zamieszkałem w pokoju klubowym na czas wakacji. Później wynająłem małą kawalerkę w której w pokoju znajdowała się również kuchnia, a w łazience był tylko zlew i toaleta. Za wannę służyła mi duża metalowa miska, która przy okazji była również moją pralką. Na studiach mój byt trochę się poprawił. Wtedy matka odesłała mi resztę moich rzeczy i powiedziała żebym nigdy nie wracał do rodzinnego domu. Spełniłem jej prośbę wynosząc się nawet z tego cuchnącego miasta. Na drugi koniec kraju. Im dalej od tamtych ludzi tym lepiej. Uciekanie przez całe gimnazjum i liceum oraz połowę studiów nauczyło mnie walczyć i żyć w tym chorym świecie, w którym przyszło mi się urodzić.
            Świat, w którym nikt nie potrafił powiedzieć od czego to wszystko się zaczęło. Po prostu tak z nikąd. Jakby istniało od wieków, ale ludzie dopiero pięćdziesiąt lat temu nauczyli się to dostrzegać. Aurę ludzi. I wtedy okazało się, że są jeszcze Ploiarcho oraz Ypiréti. Wszyscy rozpoznawalni już w pierwszych chwilach po narodzinach. Ci ostatni mieli najbardziej przerąbane. Ich aura działała dość pociągająco na wszystkich dookoła. Nie panowali nad tym. Żeby przystopować tą aurę Ypiréti musi się związać z Ploiarcho. Nie każdy Ploiarcho pasuję do Ypiréti. Każdy ma swojego. Nie mogli mieszkać się z kimś innym. Przeważnie znajdowali się w przeciągu pięciu, sześciu lat. Dorastali razem, żyli koło siebie aż w końcu związywali się ze sobą. Oczywiście były takie beznadziejne przypadki jak moje, kiedy to mimo wieloletnich poszukiwań nie znajdujesz tego czego pragniesz. Były takie trzy przypadki. Po trzydziestce ludzie tacy umierali. Nie. Nie umierali. Znikali.
            I ja tak skończę. Wcześniej z każdym mijanym rokiem, później z każdym miesiącem, tygodniem, dniem aż w końcu z każdą mijaną osobą traciłem nadzieję.
            - Budzimy się panie Echthra. Za chwilę wejdzie pan do szkolnego piekła. Tutaj wiecznie musi być pan czujny.
            - Będę. Jak zawsze.
            - Tak jak przed chwilą?- Zapytał i zaśmiał się cicho. Uśmiechnąłem się pod nosem.
            - Myślałem jaki by tutaj dzisiaj klub odwiedzić po pracy.
            - Nadal szukasz?- Padło pytanie. Drgnąłem po czym twierdząco kiwnąłem głową. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
            - Nadal.
            - W końcu ci się uda.
            - Nie wiem. Może los jest na tyle przewrotny i ta osoba dopiero co ma się narodzić. Było by dwadzieścia sześć lat różnicy. Albo i więcej. Uchodziłbym za pedofila.
            - Was obowiązuje inne prawo.- Przypomniał mi. Wiedziałem. Znałem je całe na pamięć. I nasze i ludzkie. W końcu w jakimś sensie byłem człowiekiem. Otworzył delikatnie drzwi i wszedł do środka. Ja podarzyłem za nim. Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi po klasie rozniósł się głośny gwizd. Zignorowałem go do czasu.
            - No co my tu mamy…- Usłyszałem czyjś głos za sobą po czym ręka tej osoby zatrzymała się na moim biodrze. Złapałem ją gwałtownie zaciskając palce na nadgarstku. Drugą rękę zacisnąłem na łokciu młodego, rudowłosego chłopaka z kolczykiem w nosie. Szarpnąłem nim w dół uderzając jego ramieniem w kant pobliskiej ławki. W pierwszej chwili usłyszałem chrzęst łamanej kości, a później jego przeraźliwy krzyk. Rzuciłem go na podłogę po czym podszedłem do oniemiałego nauczyciela. W klasie panowała cisza. Każdy mierzył mnie dokładnie swoim czujnym spojrzeniem. Spojrzałem na nich chłodno. Ale się nie odezwałem. Dałem tą przyjemność ich prawowitemu jak jeszcze wychowawcy.
            - No… jakby to powiedzieć… to jest… Pan Echthra. Wasz przyszły wychowawca. Więc mam nadzieję, że…- Urwał kiedy rudowłosy podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie nienawistnie. Najpierw chcą mnie bzykać później zabijać. Kto zrozumie ludzi? Odwróciłem w jego kierunku swoją twarz.
            - Nie obchodzi mnie kto to będzie i z jakiego powodu to zrobi, jeżeli ktoś mnie dotknie, albo zbliży się do mnie bardziej niż na wyciągnięcie ramienia połamie mu obie ręce i nogi. Więc kolega powinien się cieszyć, że zadowoliłem się jedną ręką, a nie dwiema. Następnym razem nie będę aż tak miły. Moje ciało więc trzymajcie łapy przy sobie.- Powiedziałem dość chłodno patrząc na niego z pogardą. Normalnie tacy jak ja nie potrafili tak patrzeć. Ich spojrzenia przeważnie były bardzo delikatne i ufne. Sami byli dość delikatni i nieśmiali. Tyle, że przeważnie takich jak ja ma kto chronić. Takim zadaniem zajmują się Ploiarcho. Bronią i dbają o tych, którzy do nich należą. Ja nie miałem tego przywileju. Sam musiałem o siebie zadbać i się bronić. Rozejrzałem się pobieżnie po klasie po czym przyozdobiłem swoją twarz najpiękniejszym  uśmiechem na jaki było mnie stać.- Nazywam się Echthra. Od dzisiaj będę was uczył języka angielskiego. Mam nadzieję, że będziemy dobrze współpracować i miło spędzimy razem ten czas.
            - Oj! Rudy. A ty co?- Zagrzmiał ktoś od strony drzwi.

            - Kalos…- Zaczął nauczyciel z którym tutaj przyszedłem. Odwróciłem się w stronę szkolnego homofoba, którego zdołałem poznać przez opowieści snute przez innych nauczycieli. Ciekawe z kim będę prowadził najbardziej zażarty bój w mojej kadencji szkolnej?


  *****************************

I jak wams się spodobał pierwszy rozdział moich wypocin??Zapraszam za tydzień i pozdrawiamGizi03031   

niedziela, 18 czerwca 2017

OSTATNI 13. I będę cię kochał nawet jeżeli mi tego zabronisz.13

Hejka. Zapraszam na ostatni rozdział "Różanej Kotliny".
Mam nadzieję, że takie zakończenie wam się spodoba.
A od nastęonego tygodnia ruszamy z czymś nowym i krótkim.:)
Pozdrawiam i życze miłego czytania:)
******************************
- Joł, Młody!- Usłyszałem krzyk przy swoim uchu. Jęknąłem głośno, kiedy moje kolana ugięły się pod ciężarem ciała Marco. Chłopak skoczył mi na plecy i zaśmiał się głośno.
- Kurwa! Schudnij!- Jęknąłem próbując go zwalić ze swoich pleców, ale przyczepił się do mnie jak jakaś cholerna pijawka. Znowu się zaśmiał. Jeżeli pamięć mi nie szwankowała, to nie on był pijawką tylko kto inny, więc dlaczego  tak się mnie uczepił jakbym miał uciec?- Ty serio jesteś wilkołakiem czy może pijawką. Odczep się od moich pleców?! Fetysz pleców!
- Ładnie jęczysz.- Wytknął mi język i stanął obok mnie. Warknąłem na niego. Zaśmiał się cicho.- Nie chciej abym ja warknął na ciebie.
- Już się boje. 5000 lat temu byłeś bardziej groźny niż jesteś teraz.- Zaśmiałem się głośno kiedy fuknął na mnie niczym obrażona panienka. Oczywiście droczyłem się z nim. Podejrzewam, że jeżeli naprawdę chciałby na mnie warknąć to podkuliłbym ogon (którego nie mam) i potulnie schowałbym się pod stół. No ale on nie musiał o tym wiedzieć, chociaż podejrzewam że on i tak o tym wie.- Co mamy teraz?
- Historię z twoim nowym szwagrem.- Zaśmiał się. Ktoś by pomyślał, że czegoś się nawdychaliśmy.- Jak się czujesz z tym, że nasz nauczyciel został twoim Szwagrem?
- Jakoś to po mnie spłynęło.
- Widzę, że ostatnio wszystko po tobie spływa tylko nie to, że Azazel nie pojawił się od pół roku ani się nie odezwał.
- Pff.- Odwróciłem głowę obrażony. Ja wcale nie przejmowałem się tym, że go nie widzę ani nie rozmawiam z nim. Chociaż miałem święty spokój i mogłem robić co... eh... chciałem go spotkać
i z nim pogadać, ale jak miałem to zrobić. Nie. Ja nie mogłem tego zrobić. W końcu Azazel ma w tych czasach kogoś, kogo bardzo kocha. Wyraża sie o tej osobie z wielkim szacunkiem i miłością.
Fakt. Daje mi swoją krew. Nie wiem, może z jakiegoś sentymentu? Nie mam pojęcia, co chodzi mu po głowie. Może chciał utrzymać przy życiu swoją starą zabawkę? Nie ważne, ważne że żyje razem z moją siostrą, a to że go nie widziałem wcale mnie nie bolało. Skrzywiłem się kiedy przez moją klatkę piersiową przeleciał dobrze mi już znany ból. Muszę myśleć o czymś innym bo znowu przepłacze pół nocy zastanawiając się dlaczego nie chce ze mną chociaż porozmawiać. Przecież ja go nie chcę zabrać jego ukochanej. Chcę z nim porozmawiać. Ale nie… Ezra myśl o czymś innym. O czymś co nie ma związku z nim…- Marco?
- Tak?- Zapytał wpychając do buzi spory kawałek bułki. 
- Ty wiesz co sie stało w Czarnym Wieku?- Zapytałem. Kilka osób odwróciło się w naszą stronę z jawnym zainteresowaniem. Marco wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Wiem.
- Powiesz mi?
- Nie.- Krótka odpowiedź której się przecież spodziewałem.
- Dlaczego?
- Bo nie mogę. Tylko i wyłącznie Azazel ma prawo o tym opowiadać. Nawet Sebastian ci
o tym nie powie. I zrozum, że nie dlatego, że nie chcemy tylko dlatego, że nie możemy. Kiedy próbujemy o tym wspomnieć zaczynamy się dusić.
- To jego sprawka?
- Tak.
- Co on chce ukryć?
- Coś co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.- Mruknął Marco i upił łyk wody
z butelki. Przyglądałem mu sie przez dłuższą chwilę, ale wiedziałem, że mi nic nie powie. Skoro nie mógł to nie puści pary z ust. Widziałem po jego minie, że to co by mi powiedział by mnie przeraziło skoro i jego przerażało. A jak jego przerażało to ja bym zszedł z tego świata na zawał.
- Nadal jest pokręconym dziwakiem.
- A ty i tak nadal go kochasz.- Wytknął mi wchodząc razem ze mną do klasy. Wzruszyłem obojętnie ramionami starając się ukryć w ten sposób swoje prawdziwe uczucia.
- A on kocha kogoś innego. 
- Kogo my tutaj mamy...- Usłyszałem za sobą dość znajomy głos. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, po czym zacząłem się przyglądać podeszwą swoich butów. 
- Co ty robisz?- Zapytał zaskoczony Marco.
- Wydawało mi się, że gówno, które ostatnio przyczepiło się do mojej podeszwy właśnie się odezwało, ale widocznie serio mi się przesłyszało.- Mruknąłem i ruszyłem w stronę swojej ławki.
Ktoś gwałtownie szarpnął mną do tyłu. Syknąłem upadając na tyłek. Spojrzałem do góry. Nade mną pochylał się wysoki, aż za dobrze zbudowany chłopak, którego oczy zaświeciły na złoto. Wilkołak Luja. Mój prześladowca. To on urządził mi piekło w szkole. Marco zrobił krok w jego stronę.- Marco przestań.- Ostrzegłem go. Luja zaśmiał się głośno i spojrzał z pogardą na mojego przyjaciela.
- Ty Nieprzemienny się nie odzywaj. Jak ktoś kto jest najsłabszy z Kalnu Wilkołaków, najmłodszy z klanu Wilkołaków i na dodatek nie potrafiący się zamieniać w Wilkołaka ma dać radę komuś tak znakomitemu jak ja?- Prychnął oburzony. Marco zmarszczył czoło, a ja wyglądałem jak idiota. Czy on właśnie sugerował, że Marco jest od niego słabszy?!
- Ty...
- Marco!- Po klasie rozniósł się ostrzegawczy głos Sebastiana. Marco syknął gniewnie i po tym jak pomógł mi wstać udał się do naszej ławki. Otrzepałem spodnie i podążyłem za nim. Sebastian poczekał, aż wszyscy grzecznie zajmą swoje miejsce po czym podszedł do mnie z ciemnym, papierowym kubkiem i postawił mi go na stoliku. Koło kubka położył słomkę. 
- Znowu?
- Tak.
- Kto tym razem to dostarczył?
- Shira.
- Eh... nie lubię tego pić z kubka.
- Nie marudź tylko pij.- Upomniał mnie uderzając delikatnie pięścią w moja głowę. Skrzywiłem się delikatnie i zabrałem się za szykowanie "napoju" do wypicia. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich z mojej klasy. Starałem się ich ignorować. Kiedy tylko pojawiłem sie w szkole wszyscy zmienni dowiedzieli się kto daje mi swoją krew.
- Klasa ołtarz jest z przodu.- Upomniał ich Sebastian podchodząc do tablicy. - Wiele razy wam powtarzałem, że nie odwracamy się tyłem do wroga.- Dodał i uśmiechnął się półgębkiem.
- To dlatego patrzymy do tyłu, na pana. Pilnujemy wroga.- Mruknął ktoś cicho pod nosem. Sebastian w żaden sposób tego nie skomentował. Po prostu podszedł do tablicy i zerknął na mnie ukradkiem. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i pociągnąłem przez słomkę spory łyk zawartości kubka. Poczułem na sobie spojrzenia wielu osób, ale starałem się je ignorować. Oblizałem usta
i spojrzałem na najbardziej gapiącą się na mnie w tym momencie osobę. Wzdrygnęła się i odwróciła pospiesznie w stronę tablicy. Marco szturchnął mnie delikatnie w ramie. Zakryłem na chwilę oczy dłonią i opuściłem głowę w bok. 
- Ezra w porządku?- Zapytał zaalarmowany moim zachowaniem Sebastian. Kiwnąłem twierdząco głową, ale nie spojrzałem do góry. Nie wiedziałem co się stało, ale zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Zacząłem lepiej słyszeć i odczuwać zapachy. Potrafiłem ZOBACZYĆ emocję otaczających mnie osób. Moje rany goiły się o wiele szybciej niż wcześniej, ale... musiałem brać swój nowy "lek" praktycznie co drugi dzień. To co wcześniej działo się w czwarty dzień dopadało mnie teraz praktycznie już po dniu. Chociaż jak dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to iż nawet kolor moich oczu zaczął się zmieniać. Wcześniej z tego co słyszałem po wypiciu jego krwi moje oczy przybierały wściekle czerwoną barwę na kilka sekund. Teraz ten stan rzeczy utrzymywał się przez jakieś trzy godziny, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Wtedy przeważnie unikałem spojrzeń wszystkich żywych istot. 
Sebastian już bez słowa zabrał się za prowadzenie lekcji posyłając mi co jakiś czas badawcze spojrzenie, ale ja nie śmiałem spojrzeć mu w oczy. Starałem się go słuchać, ale nie mogłem się skupić.
Znowu zająłem się studiowaniem każdej rysy znajdującej się na mojej szkolnej ławce. Wiedziałem, że będzie na mnie zły, ale jak mam się na nich patrzeć, kiedy wszyscy wtedy się gapią na mnie i na moje oczy. 
I nie wiedzieć dlaczego nikt mi nie chciał powiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło. Dlaczego moje oczy zmieniły barwę i dlaczego działanie "leku" skróciło się z pięciu dni do dwóch
i pół? Wszyscy nabierali wody w usta i nie chcieli nic powiedzieć, a nawet w chamski sposób zmieniali tematy bylebym tylko nie zadawał krępujących ich pytań. 
Oparłem czoło o blat ławki pozwalając, aby z moich ust wydostał się cichy jęk. I tak wiedziałem, że wszyscy to usłyszą, ale miałem to głęboko gdzieś. W klasie zapanowała grobowa cisza (było słychać tylko mój oddech), ale tym również się nie przejąłem.
- Ezra...
- Proszę prowadzić lekcje.
- Ezra...
- Nic się nie stało.
- Ezra...
- KURWA! PROWADŹ DALEJ TĄ JEBANĄ LEKCJĘ!- Wydarłem się na całe gardło prostując się na swoim krześle. Spojrzałem na niego gniewnie obnażając ostrzegawczo swoje zęby (odruch, którego w żaden sposób nie mogłem się pozbyć). Sebastian cofnął się pod tablicę przyglądając mi sie z ewidentnym zaskoczeniem wymalowanym na jego przystojnej twarzy. Marco położył mi delikatnie rękę na ramieniu chcąc mnie w ten sposób uspokoić, ale to tylko bardziej mnie zirytowało. Odepchnąłem jego dłoń i zakładając ręce na piersi oparłem się o oparcie krzesła następnie wysuwając skrzyżowane w kostkach nogi przed siebie spojrzałem na nauczyciela. Mierzyłem go dokładnie, pilnując aby żaden szczegół nie umknął moim oczą. Wiedziałem w jakim stanie aktualnie się one znajdowały, ale na chwilę obecną mnie to nie interesowało.
O.
Kolejna zmiana jaką u siebie zaobserwowałem i która w żaden sposób nie przypadła mi do gustu. Miałem straszne wahania nastrojów. I przeważała złość. Złość i agresja nad którą dość często ciężko było mi zapanować. A ja nie wiedziałem jak mam sie z tym ogarnąć. Fakt. Wcześniej też miałem napady złości i agresji, ale jakoś udawało mi się z nimi walczyć, a teraz. Tylko fakt, że Sebastian to mąż mojej siostry i koło mnie siedzi Marco ta cholerna klasa jeszcze była cała i stała
w miejscu. Rzucałem ukradkowe spojrzenia tym, którzy ośmielili się na mnie spojrzeć. Większość
z nich odwracała spojrzenia. W klasie miałem dwa enty, pięć wilkołaków, dwa wampiry, siedem elfów, dwa smoki, trzy gnomy oraz jeden marny człowiek którym byłem ja. Ale czy do końca nim byłem to już zaczynałem wątpić. W sumie klasa liczyła dwadzieścia jeden osób. Z tych dwudziestu jeden wzroku nie odwróciły dwa wilkołaki... sorry trzy, zapomniałem o Marco. A tak wszyscy siedząc sztywno jakby połknęli miotłę gapili się przed siebie, a raczej na tablicę przy której Sebastian próbował (słowo klucz PRÓBOWAŁ) prowadzić lekcje. Zacisnąłem mocniej zęby, aby już więcej się nie odzywać. Kiedy tylko rozdzwonił dzwonek spakowałem pospiesznie swoje rzeczy i nie czekając na żaden odzew otoczenia ruszyłem przed siebie w celu jak najszybszej zmiany klasy. 
- Ezra! Poczekaj na mnie!- Usłyszałem za sobą krzyk Marco. Nie odwróciłem się w jego stronę, ale przystanąłem czekając aż się ze mną zrówna. Po chwili ten moment nastąpił.- Co to było na lekcji?
- Nie wiem. Mnie nie pytaj.
- Długo to już trwa?
- Myślisz, że odpowiem na to pytanie skoro wy nie chcecie odpowiadać na moje pytania?
- Wiesz, że nie możemy...
- Ja też nie.- Przerwałem mu wchodząc na korytarz prowadzący do klasy literatury. Nie zdążyłem zrobić dwóch kroków, kiedy ktoś mocno uderzył mnie w tył głowie. Zabrakło mi powietrza.
Stęknąłem głośno kiedy przed oczami zrobiło mi się ciemno. Zsunąłem się w dół na chłodną posadzkę. Mimo, że nie widziałem swojego napastnika bardzo dobrze wiedziałem co się dzieje. Nie pierwszy raz spotkało mnie coś takiego... 


***

Otworzyłem oczy chociaż i tak wiedziałem co zobaczę po wykonaniu tej czynności. Nie pomyliłem się. Ściany lochów oraz wymyślnych miejsc na wszelakie cielesne zabawy wcale, a to wcale mnie nie zdziwił. Wiedziałem, że tam skończę.
 Próbowałem rozeznać się w sytuacji. Siedziałem na krześle.
Wróć.
Byłem przywiązany do krzesła za nadgarstki i w kostkach nóg. Skierowany byłem bezpośrednio na wielki stół na którym leżał... nagi Marco
...ooookkkkeeeejjjjj....
Ja sam miałem na sobie tylko spodnie. Przekręciłem głowę w bok, kiedy do pomieszczenia weszła piątka osób, które zawsze mnie tutaj przyciągały. Dwie z tych osób chodziły ze mną do klasy. Pozostała trójka to uczniowie najstarszej klasy- no można powiedzieć, że najstarszej. W końcu ja byłem w najstarszej klasie, a oni jako najwięksi debile ze szkoły, kiedy nie zdali egzaminów końcowych zostali zapisani do specjalnej klasy, która przygotowuje do poprawkowych egzaminów. .
Luja spojrzał na mnie z kpiącym uśmieszkiem i zrobił kilka kroków w moim kierunku po czym rozmyślił sie i podszedł do stołu, na którym leżał nieprzytomny Marco. Nie mogłem ogarnąć ich głupoty. Mnie, zwykłego człowieka związano, a Marco najbardziej wybuchowego i agresywnego wilkołaka położyli bezwładnie nagiego na blacie stołu.
- Co tam nasza mała księżniczko?- Zapytał jeden ze starszych chłopaków. Mówiłem wam, że z mojej klasy dręczyły mnie wilkołaki, a ze starszych klas chochliki? Nie? No to mówię.
A chochlików nie znosiłem najbardziej na świecie. I właśnie taki jeden z nich gapił się na mnie
z kpiącym uśmiechem.
- Zastanawiam się...- Zacząłem cicho. Spojrzeli na mnie zaciekawieni. Jeden z nich przejechał swoją wielką łapą po nagim udzie mojego przyjaciela. Marco drgnął delikatnie, ale nie odzyskał przytomności. Na szczęście, jeszcze jej nie odzyskał.
- Nad czym to nasza mała księżniczka tak myśli? Może nad tym który z was będzie miał pierwszeństwo do obsłużenia naszych kutasów?
- Nie. Zastanawiam się jakim trzeba być idiotą, aby mnie związywać, a go -wskazałem głową na Marco- zostawić nieskrępowanego?
- Phi... a co nam  zrobi ktoś taki jak on. Nosi w sobie zalążek wilczej krwi, ale ani nie potrafi się zamieniać, ani nie ma rodziców tak samo jak rodowodu. Jest poniżej omegi. Gorszy niż najsłabsze ogniwo w naszej społeczności.- Powiedział butnie jeden z wilków z mojej klasy. Gapiłem się na niego przez chwilę jak na idiotę, po czym wybuchnąłem niekontrolowanym śmiechem. Śmiałem się tak przez kilka sekund, kiedy na mojej twarzy nie zatrzymała się potężna pięść jednego z chochlików. Jak ja ich nienawidzę!
- Zaczął śmierdzieć jakimś krwiopijcą i myśli, że może się tak panoszyć. Skoro rozkładasz nogi dla jakiejś pijawki, to dzisiaj przyjmiesz nas trzech jednocześnie. Dwóch w dupe jednego w gębę. A nasze wilczki zajmą się twoim przyjacielem.- Warknął jeden z chochlików. Spojrzałem na niego mrużąc przy tym oczy po czym jak rasowa panienka odwróciłem głowę w bok, aby tylko nie patrzeć się na jego mordę.
- Mam lepszy pomysł.
- Jaki?
- Mozę najpierw niech popatrzy na to, co robimy z jego przyjacielem, a dopiero później się nim zajmiemy.- Powiedział niższy z nich. Spojrzałem na niego jak na kosmitę w leginsach. WTF?!
- Róbcie co chcecie ja jak na chwile obecną sam się z nim zabawie.
- Tylko za bardzo go nie wyjeb w kosmos, żeby było ciasno nawet jak w dwójkę w niego wejdziemy.- Powiedział najniższy (ale wcale nie taki niski) z chochlików. Zacisnąłem mocniej zęby. Nie odpuszczą. Nie ważne co by się stało i tak nie odpuszczą. Dwóch? Miałem ich przyjąć dwóch. Przecież to nie możliwe! Nie ważne co robił ze mną Azazel nie byłbym w stanie przyjąć dwóch! Czy oni do reszty powariowali?! Przecież mnie to zabije! O to im chodziło? 
Drgnąłem, kiedy poczułem jego obleśne usta na swojej szyi. Jego dłonie zaczęły mocno ugniatać moje boki od czasu do czasu drapiąc je do krwi. Spojrzałem przed siebie, aby wiedzieć co się dzieje z Marco. Ostatnia dwójka chochlików przytrzymała jego ręce (wyglądał jakby wisiał na krzyżu- ale mi się skojarzyło w takiej sytuacji, nie ma co) z kolei wyższy z wilkołaków z naszej klasy
z opuszczonymi do połowy ud spodniami ulokowany pomiędzy jego nogami szykował się, aby
w niego wejść tak na sucho, a drugi z nich trzymając w dłoniach swoje przyrodzenie stanął na niewielkim stołku za jego głową odchylając ją delikatnie do tyłu otwierając przy tym kciukiem lewej ręki jego usta. 
Wstrzymałem oddech, kiedy ręka tego oblecha wylądowała na moim kroku i zacisnęła się na nim dość mocno. Syknąłem pod nosem. Usłyszałem ciche prychnięcie przy swoim uchu, ale je zignorowałem, kiedy napotkałem złote oczy Marco wgapiające się we mnie uważnie tylko przez kilka pierwszych sekund. Nim zdążyłem mrugnąć na jego miejscu znajdował się ogromny wilk (jakbym koło niego stanął sięgałbym mu ledwie do połowy łap). Jego biała sierść starczała najeżona na grzbiecie. Złotawe wzorki migotały niczym ogniki skacząco po jego ciele. Nie mogłem dojrzeć, co przedstawiały. W pomieszczeniu zrobiło się raptownie za ciasno. Stanowczo za ciasno. Pomijając mnie i tego zjebanego chochlika, który stał za mną nikt nie siedział ani nie stał. Pozostała czwórka zbierała się na równe nogi po wcześniejszym dość bolesnym wgnieceniu w ścianę. Marco obnażył kły warcząc głośno. Łańcuchy wiszące na ścianie bujały się hałasując pod wpływem jego warkotu.
- Mówiłem, że jesteście idiotami.- Mruknąłem pod nosem. Poczułem na swoim gardle stalowy uścisk palców osobnika stojącego za mną. Charknąłem, ale nie puścił mnie tylko mocniej zacisnął palce. Bolało. To musiałem mu przyznać. Marco uniósł pysk w stronę sufitu i zawył głośno. Chociaż słowo "głośno" nie odzwierciedlało prawdziwej powagi sytuacji. Kiedy tylko z jego... pyska... wydobył się pierwszy dźwięk myślałem, że umrę. Zakręciło mi się w głowie, przed oczami zrobiło mi się ciemno, zebrało mi się na wymioty i jakby tego było mało myślałem że coś rozsadzi moje uszy oraz głowę. Podejrzewam, że było go teraz słychać po drugiej stronie planety. Jeżeli to przeżyję będę musiał się zapytać czy taka sposobność jest możliwa. 
- Marco.- Usłyszałem spokojny, ale dość władczy głos dobiegający od strony drzwi. Zamarłem i zerknąłem w tamtą stronę po czym przez całe moje ciało przeleciał silny ból zaczynający się od gardła. Spojrzałem w dół na swój tors i otworzyłem szeroko oczy. Byłem cały we krwi. Ten idiota zmiażdżył mi krtań! Spróbowałem złapać oddech, ale było to niemożliwe. Spojrzałem w stronę Marco i Azazel'a. I jeden i drugi patrzył na mnie przez chwilę bez żadnych większych emocji po czym Azazel znowu spojrzał na Marco.- Zamień się. To jest rozkaz.- Dodał nie patrząc już na mnie ani razu... a więc tak skończę. 
Ze zmiażdżonym gardłem patrząc jak wielki wilk przemienia się ponownie w mojego przyjaciela, a po chwili zerka na mnie marszcząc przy tym czoło. Uśmiechnąłem się delikatnie
i zamknąłem oczy, kiedy ból sparaliżował całe moje ciało.
Odpłynąłem... 
Umarłem...


                                                                               ^^~^^


Otworzyłem delikatnie oczy i rozejrzałem się dookoła siebie. Moja pierwsza myśl "Nie tak powinno wyglądać niebo bądź piekło". Leżałem w jakimś małym pokoju, w którym znajdowało się długie jednoosobowe łóżko, na którym aktualnie leżałem. W nogach mojego łóżka znajdowała się wielka brązowa szafa. Nad łóżkiem wisiało kilka połączonych ze sobą półek, na których ustawione były dziwnie mi znajome rzeczy, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd je kojarzę. Podciągnąłem głowę do góry, aby zobaczyć co jest nad moją głową. Biurko z obrotowym krzesłem podsuniętym do niego. Na podłodze leżał puchowy, czarny dywan. Ściany były czerwone. Nie było okna. Drzwi nie miały klamki. Zmarszczyłem czoło i usiadłem na łóżku zsuwając na podłogę bose stopy. Miałem na sobie tylko bokserki i ciemny t-shirt ale o dziwo nie było mi zimno. Podszedłem na chwiejnych nogach  do drzwi i próbowałem je popchnąć sprawdzając czy na pewno są zamknięte, ale kiedy tylko dotknąłem ich dłonią zostałem poparzony. Zabrałem gwałtownie rękę przytulając ją do piersi po czym syknąłem głośno. Spojrzałem na nią chcąc ocenić rozmiar poparzenia, ale okazało się że ręka jest cała i zdrowa. 
Co jest?
Zmarszczyłem czoło i rozejrzałem się po pokoju. Na pewno byłem tutaj pierwszy raz chociaż czułem tutaj znikome ślady zapachu Marco... Azazel'a... Sebastiana...i... najeżyłem się cały wyczuwając słodki zapach, który sprawił, że w ustach mi zaschło. Przetarłem twarz skołowany nowym odczuciem, ale nie chciało zniknąć.
- Proszę odsunąć się od drzwi i stanąć koło biurka.- Usłyszałem cichy i cholernie usypiający głos jakiejś kobiety. Rozejrzałem się dookoła siebie, ale nikogo tutaj nie widziałem. Nawet żadnych cholernych głośników czy coś aby wiedzieć o co chodziło i kto to mówił.- Proszę odsunąć się od drzwi i stanąć koło biurka.- Powtórzył głos. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i zrobiłem to o co mnie poproszono chociaż to była dla mnie głupota. 
- Już.- Mruknąłem cicho pod nosem nie będąc pewnym czy to w ogóle było konieczne.
- Proszę odwrócić się tyłem do drzwi i po zamknięciu oczu położyć obie dłonie na blacie biurka.
- Co?
- Proszę odwrócić się tyłem do drzwi i po zamknięciu oczu położyć obie dłonie na blacie biurka.
- Ból w dupie.- Jęknąłem ale zrobiłem to co mi kazano- Już.
- Proszę się nie ruszać i nie zmieniać pozycji ciała. Dziękuje ze współpracę.- Odezwał się kobiecy głos. Już nic więcej nie powiedziała.
- Taaa... spoko.- Mruknąłem pod nosem i drgnąłem, kiedy usłyszałem jak drzwi otworzyły się cicho. W pierwszym odruchu chciałem zobaczyć kto to wszedł, ale ostatkiem silnej woli się powstrzymałem. Wciągnąłem delikatnie powietrze przez nos, a z mojego gardła wyrwał się cichy pomruk.
Zaraz.
Chwila.
Pomruk?!  
Drzwi zamknęły się cicho, a ja bez odwracania wiedziałem kto był ze mną teraz w pokoju. Przez całe moje ciało przeleciał przyjemny dreszcz, kiedy wyuczyłem jego spojrzenie na swoich plecach.- Azazel.- Powiedziałem cicho. Usłyszałem jak cicho wypuszcza powietrze z płuc i podchodzi do mnie. Stanął tuż za mną po czym oparł swoje czoło na moim ramieniu. Drgnąłem. 
- Przepraszam...
- Za co?
- Za to wszystko co cię spotkało. 
- N... nie wiem o co chodzi...
- Za to, że mnie spotkałeś, za to, że musiałeś przeze mnie tyle wycierpieć, za to co cię spotkało kilka dni temu i za to, że będziesz nosić tego piętno już do końca tego świata. 
- Azazel o co...- Chciałem się odwrócić, ale przytrzymał mnie w miejscu nie pozwalając mi na to. 
- Nie odwracaj się.
- Dlaczego?
- Po prostu zostań tak ja jesteś. Obiecuje ci...
- Co?
- Obiecuję, że nauczę cię jak najszybciej panować nad sobą, abyś mógł wrócić do swojej siostry. Do tego czasu wybacz mi, ale będziesz musiał zostać w tym domu, a przez kilka tygodni
w tym pokoju.  A kiedy już wszystko opanujesz obiecuje, że nawet o mnie nie usłyszysz, a co dopiero mnie nie zobaczysz, więc proszę wytrzymaj i...
- Stop. Nie mów nic więcej. Co ty w ogóle pierdolisz? Ja cię wcale, a wcale nie rozumiem.- Odwróciłem się gwałtownie patrząc na jego twarz dość blisko mojej. Wstrzymałem na chwilę oddech kiedy poczułem jego zapach. Spojrzałem na niego uważnie marszcząc brwi po czym otworzyłem szerzej oczy. Warknął zasłaniając mi gwałtownie oczy jego dłonią.
- Mówiłem, że masz nie patrzeć!
- Azazel... co ci się stało?- Zapytałem cicho widząc pod powiekami jego aktualny wygląd. Pełno blizn na jego szyi, rękach oraz dwie długie przebiegające przez jego twarz. Od lewej skroni po prawą część żuchwy. Przez całą długość. Przez nos i hacząc o usta.
- Nic...
- Azazel... proszę...
- Zasze tak wyglądałem.- Powiedział cicho. Zabrałem delikatnie jego rękę ze swoich oczu
i spojrzałem na niego. Unikał mojego spojrzenia.- Teraz twoje oczy widzą prawdę.
- Jak to moje oczy widzą prawdę? Nie rozumiem?
- Na prawdę nic nie rozumiesz? Nie czujesz?
- Nie. Nie rozumiem i nie czuje.- Warknąłem cicho zdenerwowany tym, że nadal unikał mojego spojrzenia.
- Umarłeś...- Szepnął cicho, a ja drgnąłem konwulsyjnie.- umarłeś mimo, że cię prosiłem, abyś tego nie robił. Od chwili, kiedy pierwszy raz skosztowałeś mojej krwi twój organizm sam dążył do śmierci. A po śmierci stajesz się taki jak ja. No w sumie nie jesteś Pierwotnym tylko Trzecia Generacja. Ezra. Umarłeś. I stałeś się wampirem. Dlatego możesz zobaczyć to jak teraz wyglądam.
- Jak...- Hę? Gapiłem się na niego oniemiały, nie mogąc uwierzyć w to co mi powiedział.
 Ja?
Wampirem?
Hę?
 Co?
 Hę?
On żartował, tak?- Żartujesz, tak?- Zapytałem. Wypuścił głośno powietrze z płuc po czym przegryzł sobie nadgarstek. To byłą chwila. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a z ust wyrwało się niebezpieczne warczenie. Przełknąłem z trudem ślinę co wywołało u mnie tylko sam ból po czym spróbowałem do niego podejść, ale powstrzymał mnie wolną ręką po czym polizał swoją ranę, a ta od razu sie zasklepiła. 
Oddychałem ciężko próbując się uspokoić.
- Dopóki nie zaczniesz nad sobą panować nie możesz opuszczać mojego domu.- Powiedział cicho cofając się w stronę drzwi. Złapałem go szybko za przegub ręki, a moje ciało ogarnęła fala spokoju.
- Radnea...
- Wybacz, ale do tego czasu nie będziesz mógł sie z nią spotkać. Będzie cię interesować tylko moja krew oraz ludzi. Więc nie możesz sie z nią widzieć.
- Nie... nie idź jeszcze...
- ...Muszę.- Powiedział cicho. Powoli  uwolniłem jego rękę i odwróciłem się do niego tyłem.
- No tak, wybacz, zapomniałem.- Powiedziałem zamykając delikatnie oczy. Przecież on miał narzeczoną. Kogoś, kto jest dla niego najważniejszy na całym świecie. Ta osoba za pewne mieszka razem z nim w tym domu. Nie mógł zostać ze mną. Musiał do niej wracać. Pewnie sie o niego martwiła, a on tego nie chciał. Opuściłem głowę w dół i oddychałem spokojnie chociaż normalnie miałem ochotę zacząć sie trząść i płakać. Wiecie jak trudno jest pozwolić mu odejść, kiedy chcę się
w niego wtulić?
- O czym zapomniałeś?
- N~nie wa~ażne.- Powiedziałem łamliwym głosem i zagryzłem delikatnie dolną wargę. Poczułem na swoich ramionach jego dłonie. Spróbowałem sie napiąć, aby nie mógł mnie odwrócić, ale i tak był ode mnie silniejszy i zrobił to bez trudu.
- Ej, Ezra, co jest?- Zapytał, ale ja w uparte milczałem i nie otwierałem oczu. Poczułem jak moje policzki robią się wilgotne, ale nie przejąłem się tym. Chciałem tylko, aby wyszedł i przestał się na mnie gapić. Myślał, że chciałem, aby widział mnie w takim sta...aniee... wciągnąłem głośno powietrze przez nos, kiedy przeciągnął delikatnie palcem po moich ustach obrysowując ich krój. Później jego palce podążyły do moich zamkniętych oczu. Gładził delikatnie moje zamknięte powieki.- Ezra, spójrz na mnie.
- N...nie...
- Wiem, że moja twarz cię teraz przeraża oraz brzydzi, ale...- Urwał kiedy uderzyłem go
z całej siły w twarz patrząc na niego gniewnie przez łzy. Spojrzał na mnie przez chwilę czerwonymi oczyma, po czym przybrały one jego normalny kolor oczu. 
- Mam gdzieś jak wyglądasz! Czy będziesz pięknym żebrakiem czy księciem z bliznami, moje uczucia się nie zmienią! To nie dlatego nie chcę na ciebie patrzeć, więc przestań sobie... sobie... wma...wm...awi...wiać...- Cofnąłem się pod biurko zahaczając o nie boleśnie, kiedy już bardziej nie mogłem od niego uciec. Zbliżył się do mnie osaczając mnie z obu stron swoimi rękoma. Posadził mnie na biurku i zbliżył sie do mnie jeszcze bardziej. Oparł swoje czoło o moje i spojrzał mi głęboko
w oczy. Przełknąłem ciężko ślinę czując jego oddech na swoich ustach. Azazel nie przybliżył się bardziej, a ja poczułem sie dziwnie zmęczony. Nie wiedziałem co sie ze mną dzieje. 
- Mój narzeczony od niedawna zaczął tutaj mieszkać. Na dobrą sprawę nie jestem pewny czy te zaręczyny nadal są aktualne. Nie uważam cię za problem, więc nie musisz stąd uciekać po upływie równych sześciu miesięcy. Jestem w szoku, że uważasz taką mordę jak moja jako przystojną, ale...- Odsunąłem od niego gwałtownie swoją twarz.
- Ty czytałeś w moich myślach?
- Potrafię odczytać do godziny wstecz z twoich myśli. U innych idzie mi to o wiele prościej
i mogę prześledzić całe ich życie. U ciebie tak nie jest. Widzę do godziny wstecz. Przyznam, że czasami jest to uciążliwe.
- Dlaczego tylko u mnie...
- Bo jako twój domniemany narzeczony nie mogę zabrać ci całej wolności, dlatego nie mam całego dostępu do twoich...- Urwał zakrywając pospiesznie usta, kiedy wlepiłem w niego oniemiały swoje szeroko otwarte ślepia. Cofnął się o krok, ale złapałem go szybko za przegub ręki. Był gorący. 
- Co masz na myśli, przez "twój domniemany narzeczony"?
- Nie... to nie tak... wiesz...
- Azazel. 
- Eh...
- Nie wzdychaj tylko odpowiedz.
- W momencie, kiedy ty spróbowałeś mojej krwi, a ja twojej i później ty ubrałeś bransoletkę ode mnie staliśmy się narzeczeństwem.- Mruknął patrząc gdzieś w bok. Znowu. Zazgrzytałem cicho zębami.- Jesteś zły, nie podoba ci się to więc dlatego nie chciałem ci tego mówić. Kiedy już zaczniesz nad sobą panować zniknę z twojego życia i już nigdy...ej! Możesz przestać mnie... EZRA! Nie bij... nosz kurwa!- Warknął i złapał mnie mocno za przeguby obu dłoni, kiedy zarobił ode mnie trzy płaskie pod rząd. Warknął i pochylił się nade mną obnażając delikatnie kły. 
- Znowu wciskasz w moje usta i zachowanie to co sam chcesz usłyszeć i widzieć. Nie byłem zły o to, co powiedziałeś tylko o to, że znowu odwróciłeś ode mnie wzrok, jakbyś się mnie brzydził. No sorry już nie będę taki ludzki, pachnący, smaczny i w ogóle. Byłem też zły, że chcesz decydować
o tym czy znikniesz z mojego życia. A co jeżeli ja tego nie chcę! I nie mów mi co mam robić! Jeżeli będziesz gadał takie głupoty i mnie wkurwiał to będę cię trzaskał!
- Oj! Ty myślisz, że ja się na ciebie nie patrzę, bo uważam, że nie pachniesz i nie smakujesz tak jak wcześniej?
- No a nie?!
- Nie! Nie gapię się na ciebie, bo siedzisz przede mną w samych gaciach i koszulce! Myślisz, że ja nie mam uczuć i mam sopel zamiast ciała? Też będę reagował na taki wygląd faceta, którego kocham! Siedzisz sobie przede mną w negliżu i myślisz, że nie będę miał ochoty cię zerżnąć. Boże, Ezra. Dla ciebie to było głupich parę miesięcy. Dla mnie jebanych 5000 lat! Nie wiesz jak się czułem, kiedy w końcu wyczułem, że już się urodziłeś, a nie mogłem do ciebie podejść, bo w końcu jeszcze mnie nie znałeś! Pół roku, a 5000 lat to kurwa jebana różnica! Więc nie dziw się, że trzymam nerwy, uczucia i ręce przy sobie! Czy byś wykąpał się w sikach, a twoja krew by smakowała jak gówno dla mnie i tak będziesz najlepszy!- Krzyczał na mnie cały czerwony na twarzy, a ja gapiłem sie na niego oniemiały starając się za bardzo nie oddychać. Spojrzał na mnie, kiedy nic się nie odzywałem, nie ruszałem sie, a oddychanie ograniczyłem do minimum.- Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć.
- Azazel...- Zacząłem cicho. Puścił moje ręce, ale zerknął na mnie. Oddychał  ciężko przez usta.
- Hmmm?
- Czy ty właśnie w dość burzliwy sposób powiedziałeś, że mnie kochasz i pragniesz, ale chcesz ze mnie zrezygnować?- Zapytałem równie cicho jak wcześniej. Przyglądał mi się uważnie po czym delikatnie kiwnął głową.
- Tak...EJ!- Uderzyłem go z całej siły w twarz po czym złapałem go za przód koszuli
i przyciągnąłem go do siebie wbijając się gwałtownie w jego uchylone wargi. Nie czekając na jakikolwiek ruch z jego strony wsunąłem mu język do jego ust i oplotłem nogami jego biodra przyciągając go mocniej do siebie.
 Wydał z siebie zduszony jęk w pierwszym odruchu próbując mnie odepchnąć, ale wtedy wiedząc co lubi a co nie zassałem się na jego języku. Znowu jęknął głośno w moje usta po czym przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie oplatając mój tors swoimi ramionami. Wycisnął ze mnie resztki powietrza. Odsunąłem się od niego i zacząłem składać na jego szyi drobne pocałunki normując trochę swój rozszalały oddech. Poczułem jak wsuwa swoje ręce pod moje pośladki po czym podnosi mnie do góry i bez problemu przenosi mnie na łóżko. Położył mnie na nim i uklęknął między moimi nogami, które nadal oplatały jego biodra. Przyglądałem mu się uważnie, kiedy zaczął odpinać guziki swojej koszuli.- Teraz nawet jeżeli mi tego zabronisz i będziesz chciał uciec nie pozwolę ci na to i już zawsze będę cię kochać oraz nie pozwolę ci zniknąć z moich oczu nawet na jeden dzień.- Powiedział zachrypniętym głosem. Zadrżałem na całym ciele. Uniosłem się na dłoniach do dość dziwnego siadu
i zabrałem się za ściąganie mojej koszulki. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się zadziornie.
- A na pół dnia będę mógł znikać?- Zapytałem. Warknął głośno i popchnął mnie mocno na poduszki wpijając się brutalnie w moje usta nie pozwalając mi nawet na porządne zaczerpnięcie powietrza. Ułożył się wygodnie wgniatając mnie swoim ciężarem w materac łóżka. Przeciągnąłem paznokciami po jego plecach, kiedy zassał się zaborczo na moim języku, a z wnętrza moich ust uciekł głośny jęk rozkoszy.
O tak!
Kocham go i nie pozwolę mu uciec. Miałem gdzieś, że pchałem się do tej klatki, z której już nic mnie nie uwolni. Wiedziałem co się wiązało z pozostaniem przy jego boku. W końcu ktoś, kto należał do Pierwszej Generacji, osoby które zasiedliły te tereny były na celowniku prasy, obywateli oraz czasami (jeżeli ktoś taki się znalazł) wrogów. Żyli w odizolowanych miejscach jeżeli mieli rodziny, aby nikt ich nie skrzywdził. Wiedziałem, że moja siostra niedługo zostanie objęta szczególną ochroną ze względu na Sebastiana. Tak samo Laura. Wszyscy, których poznałem 5000 lat temu byli Pierwszej Generacji. Odmieńcy z mojej klasy należeli do Drugiej Generacji. Czyli dzieci, wnukowie, potomkowie tych, którzy zostali przeniesieni na tą planetę w inkubatorach. No i na końcu ja i Laura. Jedyni w naszej szkole którzy byli Trzeciej Generacji. Ludzie zamienieni w Odmieńców. 
Nie interesowało mnie co pomyślą i powiedzą inni i jak wiele będę musiał przejść cierpienia (dość często zadawanego przez niego) kocham go i nie pozwolę mu odejść, tak samo jak już go nie opuszczę. Te kilka miesięcy bez niego przy moim boku pokazały mi, że jest on dla mnie ważniejszy niż moje życie i dla niego zrobię wszystko... tylko go nie zostawię.
- Nie odpływaj myślami.- Mruknął maltretując swoimi ustami moje ucho. Pisnąłem cicho po czym zaśmiałem się gardłowo.
- Myślę o tym jak bardzo cię kocham.- Szepnąłem i przyciągnąłem jego twarz do ponownego pocałunku. Podarował mi go bez żadnych oporów sprawiając że ponownie jęknąłem głośno.
Azazel to chyba fetyszysta jęków jakiś jest. A ja wiedziałem, że jeszcze wiele jęków wyciśnie
z mojego ciała. Wiedziałem również, że będę dla niego jęczeć z ochotą.
Mój Azazel, wampir poznany w Różanej Kotlinie. Kwiat Nocy z kolcami, które udało mi się obejść i trafić do jego serca.





THE END



Ilość rozdziałów:13
Czas pisania: 08.12.2015- 18.08.2016

Wyrazów: 43 166

***************************************
I co myślicie??
Jak wam sie podobało??
Pozdrawiam i zapraszam za tydzień
Gizi03031

sobota, 10 czerwca 2017

12„Nigdy nie wiesz, kiedy przytulasz ukochaną osobę po raz ostatni. 5000 lat- ból ponownego spotkania.” 12

Hej.
Dobry wieczór czy jakoś tak.
Zapraszam na kolejny rozdział o przygodach Ezry i jego potworków xD
**************************************
- Boże, Ezra co ci się stało?! Wyglądasz jak siedem nieszczęść!- Krzyknęła pomagając mi usiąść. Rozejrzałem się dookoła rozcierając obolałą głowę. Znajdowałem się w tym samym pokoju
z którego wyruszyłem w podróż.
            - Długo mnie nie było?- Zapytałem podnosząc się na chwiejnych nogach. Zakręciło mi się
w głowie. Radnea pomogła mi ustać na prostych nogach. Spojrzałem na nią. Niska, zgrabna dziewczyna o niebieskich oczach i czerowno- fioletowych włosach (były naturalne żeby nie było). Miała prawie że białą cerę. Ładnie pachniała. Jak moja siostra. No w końcu to była moja siostra… wróciłem.
            - Dopiero co wyruszyłeś. Zniknąłeś z teleportera i pojawiłeś się po chwili tutaj, na podłodze.- Powiedziała przyglądając mi się uważnie. Spojrzałem na zegarek. Przełknąłem głośno ślinę.- Chyba będziemy musieli spróbować jeszcze raz, jak cię cofnęło.
            - Nie cofnęło mnie.
            -Co?
            - Później. Teraz nie mamy czasu. Musimy się stąd jak najszybciej ulotnić nim będzie za późno.
            - O czym ty mówisz? Nie rozumiem…
            - Pogadamy w domu. Musimy iść.- Powiedziałem i pociągnąłem ją w stronę wyjścia. Serce waliło mi jak młotem. Rozglądałem się nerwowo na wszystkie strony. Czułem jak moje ręce drżały. Po plecach ściekał pot. Nie chciałem GO tutaj spotkać. Nie chciałem nikogo z nich spotkać. Nie chciałem aby wiedzieli, że wróciłem… Przystanąłem gwałtownie i spojrzałem na siostrę. Jak zawsze miała za sobie jedną z wielu swoich chust przewiązaną na swojej szyi.- Daj to na chwilę.- Dodałem
i nie czekając na jej odpowiedź zdjąłem z niej kawałek materiału i oplotłem nim swoją szyję.
            - Em… mogę wiedzieć co ty odwalasz?
            - Powiem ci w domu. Wychodzimy. Zachowuj się normalnie jak kogoś spotkamy. Nie rozmawiaj z nikim. Nie patrz na nikogo. Nie znasz ich i już.
            - Przecież nie ma się czego obawiać skoro nikt nie ma prawa wiedzieć o tym…- Zatkałem jej usta w połowie jej wypowiedzi, kiedy usłyszałem jak ktoś zbliża się w naszą stronę drugim korytarzem. Ubrałem pospiesznie na siebie jakiś kilt który wisiał na wieszaku niedaleko nas. Popchnąłem ją na ścianę i zacząłem szybko i głośno oddychać. Spojrzała na mnie jak na człowieka niespełna rozumu, ale ją zignorowałem. W ostatniej chwili zatkałem jej usta swoją dłonią i pochylając się nad nią pocałowałem swoją dłoń. Rozsunąłem delikatnie jej nogi swoim kolanem. Wolną rękę ułożyłem tak, aby zasłaniała nasze twarze przed osobnikami, którzy właśnie wyszli zza rogu.
            - No i wtedy ona…- Jeden z mężczyzn, który nas mijał umilkł w połowie słowa.
            - Dobra. Chodźmy, dokończysz mi w pracowni.
            - Nie ma to jak odwaga.
            - Kobieta nosi znamiona dziwki. Dajmy się młodemu zabawić.- Powiedział ten drugi. Kiedy przechodzili koło nas popchnąłem mocniej swoją rękę ku jej twarzy. Pisnęła cicho. Za swoimi plecami usłyszałem stłumiony śmiech. Odczekałem chwilę. Zniknęli za rogiem. Pokazałem jej że ma milczeć po czym zabrałem swoją rękę i odsunąłem się od niej. Uderzyła mnie mocno  ramię.
            - Chodźmy gdzie indziej. Tutaj ktoś nas zobaczy.- Powiedziałem najbardziej zmysłowym głosem na jaki było mnie stać. Radnea otworzyła szeroko oczy, ale nic nie odpowiedziała. Pociągnąłem ją za sobą i czym prędzej opuściliśmy mury tej cholernej instytucji. W drodze powrotnej do domu nie spotkaliśmy nikogo. Wiedziałem, że tak będzie. W końcu specjalnie wybraliśmy taką porę na to, żeby wysłać mnie w przyszłość. Miało to pomóc mojej siostrze w bezpiecznym powrocie do domu. O tej godzinie wszyscy szykowali się do snu. Zbliżała się 22. Nikt nie miał prawa być o tej godzinie poza murami swojego domu, szkoły, pracy czy czegokolwiek. I ja dobrze o tym wiedziałem. Aż za dobrze. Jeżeli w tych czasach praktykowane są metody Azazela z przed 5000 lat, których używano wtedy do karania za nieprzestrzegania zasad to ja nawet nie chce spóźnić się do domu chociażby o 0,001 sekundy.
            Rozejrzałem się nerwowo w prawo i w lewo po czym podbiegłem szybko w stronę drzwi od naszego domu. Otworzyłem je tak gwałtownie, że mało co nie wyleciały z zawiasów po czym wciągając siostrę do środka, zatrzasnąłem je na kilka spustów i stękając głośno przepchałem pod drzwi ciężką komodę chociaż i tak widziałem, że to nikogo nie powstrzyma. Pozasłaniałem wszystkie okna
i dopiero wtedy zapaliłem słabą lampkę, która dawała nikłe światło na całą naszą kuchnie połączoną
z jadalnią.
            - Możesz mi teraz wszystko wyjaśnić. Dlaczego wyglądasz jak siedem nieszczęść? Dlaczego musieliśmy uciekać jakbyśmy kogoś zabili? Dlaczego zachowujesz się jakby ktoś cię chciał zabić?
I najważniejsze. Dlaczego zabrałeś mi moją ulubioną apaszkę?
            - Serio, siostra? Martwisz się teraz o jedną z twoich wielu ulubionych apaszek, a przecież mamy na głowie inne zmartwienia. No w sumie to ja je mam.
            - Powiedz mi co się stało.         
            - Nie wiem, czy chcesz tego słuchać. Najważniejsze. Nie mów nikomu, że jestem w domu czy coś. Nie ma mnie. Zniknąłem. Nie możesz mnie znaleźć. Ani nic.
            - Co? Dlaczego? Weź się nie wygłupiaj. Wiesz, że jutro ma przyjść do mnie Marco i Laura. Sam ich poprosiłeś aby spędzali ze mną weekendy jak ciebie nie będzie.
            - Kurwa. Zapomniałem. Odwołaj to spotkanie. Powiedz, że musisz iść pilnie do pracy.
            - Przecież w pracy mamy teraz miesiąc wolnego. Wszyscy o tym wiedzą.
            - Radnea! Błagam cię. Proszę cię tylko o pięć dni. Pięć dni i będziesz mogła się z nimi spotkać.
            - A co będzie za pięć dni? Przestanie ci odbijać?
            -…- Zacisnąłem mocno zęby i spojrzałem gdzieś w bok. Nie chciałem jej mówić, co ma nastąpić za pięć dni, ale ona przecież to wszystko zobaczy. Zobaczy co się będzie ze mną działo po odstawieniu mojego jakże zajebistego leku. I przez zażywanie tego cholerstwa nie mogę nawet sam się zabić jak mogłem wcześniej. To przyblokowało moją chorobę. Nie mogłem nad nią panować
w żadnym stopniu. Czasami tylko straciłem na chwilę czucie w ręku albo w nodze, ale to tylko na parę sekund.
            - Ezra?- Zapytała lekko zdenerwowana. Nie wiedziała, o co mi chodzi i dlaczego się tak zachowywałem. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i zacisnąłem dłonie na sobie chowając je pod stołem.
            - Za pięć dni z tego co mi mówiono powinienem kopnąć w kalendarz.- Powiedziałem cicho pochylając się delikatnie w jej kierunku. Odsunęła się ode mnie gwałtownie patrząc na mnie jak na jakiegoś kosmitę.
            - O co ci chodzi?! Ezra! To nie jest śmieszne! Niby dlaczego masz umrzeć po tym jak przez kilka sekund byłeś w przyszłości?! Kto ci takich głupot nagadał?!
            - Zacznijmy od tego, że wysłałaś mnie w PRZESZŁOŚĆ a nie w PRZYSZŁOŚĆ. Kretynka.- Mruknąłem cicho pod nosem. Uderzyła mnie mocno w głowę otwartą ręką. Pomasowałem się po obolałym miejscu.- A jak ty to mówisz „takich głupot” nagadały mi osoby, które tam spotkały. A, że wiesz miały rok, aby mnie o tym przekonać to im wierze.
            - Rok? Jak to rok? Parę sekund…- Urwała, kiedy wyciągnąłem w jej stronę swoje dłonie, na których widniało wiele blizn ciętych. Przyglądała im się przerażona, a ja uśmiechnąłem się przepraszająco i schowałem ręce pod stołem. Tak jak wcześniej zacisnąłem jedną dłoń na drugiej.- Znalazłeś lekarstwo? Nie. Co ja gadam? Przecież jakby istniało w przeszłości to musi istnieć i w tych czasach, więc…
            - Znalazłem.
            - Pewnie niczego nie zna… ZNALAZŁEŚ?!- Wydarła się wstając gwałtownie i przewracając z głośnym hukiem krzesło, na którym siedziała. Skrzywiłem się. Obeszła szybko stolik przy którym siedzieliśmy i dopadła moich ramion. Zaczęła mnie za nie szarpać.
            - Uspokój się!- Warknąłem na nią.
            - Jak mam być spokojna skoro mówisz, że udało ci się znaleźć lek, dzięki któremu przeżyjesz?
            - I dzięki któremu, jeżeli go odstawie na dłużej niż pięć dni to umrę.- Warknąłem. Zesztywniała gapiąc się na mnie jak na okaz w zoo.- A zdobycie tego leku tutaj w tych czasach graniczy z cudem. Pewnie jakbym się po niego zgłosił to zginąłbym w męczarniach szybciej niż bym tam wlazł.
            - Nie może być tak źle. Jeżeli można go tutaj dostać trzeba go tylko poszukać i…
            - Nie musze go szukać, bo wiem gdzie on jest. I nie mam zamiaru iść i o niego żebrać.
            - Nie wygłupiaj się. To dla ciebie idealna szansa, na…
            - Na to, żeby już na zawsze zostać uwięzionym w tej pieprzonej klatce. Nie zgadzam się. Nie pójdę po ten lek i już. Musisz się z tym pogodzić, że za pięć dni nie będzie mnie już wśród żywych. Będziesz mogła zmienić pracę, zakochać się i chajtnąć z jakimś kasiastym gościem. Wyniesiesz się
z tej rudery i…
            - NIE! Nie będę słuchała twoich bezsensownych słów! Razem z Marco na pewno coś wymyślimy i…
             - Jeżeli pójdziesz z tym do Marco lub do kogokolwiek innego nawet do tego twojego tajemniczego chłopaka, o którym nie chcesz mi powiedzieć, to sam się zabije szybciej niż ustawa przewiduję. Chyba powiedziałem jasno i wyraźnie. Masz nikomu nie mówić, że jestem w domu. Jeżeli chociaż trochę mnie szanujesz, nie piśniesz ani słowem i pozwolisz mi cieszyć się ostatnimi pięcioma dniami razem z tobą.
            - Ezra…- Powiedziała cicho, a po jej policzkach zaczęły ściekać gorzkie łzy. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i podszedłem do niej obejmując ją delikatnie ramionami.
            - Przepraszam Radnea, ale uwierz mi, tak będzie lepiej dla wszystkich.- Szepnąłem cicho w jej włosy. Rozpłakała się na dobre wtulając się mocno w moją klatkę piersiową. I mi w oczach stanęły łzy, ale nie pozwoliłem im wyjść na powierzchnie.


^^~^^

Kolejny kubek tego dnia wyleciał mi z dłoni. Spojrzałem na niego najbardziej pogardliwym spojrzeniem na jakie było mnie stać i sięgnąłem po kolejny wybierając tym razem metalowy. Taki na pewno mi się nie potłucze, nie ważne ile razy by spadł na podłogę.
- Kolejny?- Usłyszałem cichy szept za sobą. Nie odwróciłem się. Wiedziałem co bym zobaczył.
- Wybacz. Wszystko leci mi ostatnio z rąk.
- To skutki uboczne odstawienia tego tajemniczego leku?- Zapytała. Syknąłem. Zawsze wiedziałem, że mimo tego iż moja siostra była skończoną kretynkną, to była dość spostrzegawczą kretynką. A co by nie patrzeć było to dość niebezpieczne zestawienie. I jak to abstrakcyjnie brzmiało. Spostrzegawcza kretynka.
- Tak.
- Będzie gorzej?
- Tak.
- Więc może jednak…
- Nie.- Przerwałem jej twardo. Zalałem kubek ciepłą wodą robiąc sobie w ten sposób herbaty.- Przestań poruszać ten temat, bo w końcu wyjdę z domu i nie wrócę.
- To dopiero drugi dzień. A co będzie piątego dnia?!
- Nie wiem.- Wzruszyłem ramionami i usiadłem przy stoliku. Upiłem kilka łyków gorącego napoju. Syknąłem, kiedy sparzyłem się delikatnie w język.- Sam osobiście dotrwałem do czwartego dnia. A kiedy zacząłem błagać o lekarstwo i w końcu mi je dano wszystko minęło. Więc nie wiem jak będzie piątego dnia. Mam nadzieję, że szybko umrę. Sam czwarty dzień będzie dość… ciężki.- Dodałem i skrzywiłem się na sam koniec.
Taaaa.
Ciężki.
Łatwo powiedzieć.
- Przecież ewidentnie widać, że się męczysz.- Powiedziała idąc w zaparte. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i spojrzałem na nią miną zbitego psa. Drgnęła.
- Uwierz mi. Jeżeli zdobycie tego leku w tych czasach nie byłoby aż tak trudne i kosztowne, to bym po niego poszedł już teraz, ale ja po prostu z doświadczenia wiem ile musiałem za niego dać
w tamtych czasach. A wiem, że teraz musiałbym zapłacić o wiele więcej niż wtedy.
- Nie wygłupiaj się. Przecież nikt nie zażąda od ciebie twojego tyłka za kilka tabletek leku, który może ci pomóc. A wiem, że oprócz życia, swojego tyłka i co dziwnego mnie nie ma dla ciebie nic cenniejszego.- Wytknęła mi. Uśmiechnąłem się krzywo biorąc łyk herbaty. Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Znała mnie. Bardzo dobrze mnie znała. Wiedziała co jest dla mnie najważniejsze.
A ja wiedziałem, że jeżeli w tamtych czasach musiałem oddać dwie najważniejsze dla mnie rzeczy to teraz zabiorą mi wszystko z nawiązką.
- Zawołają więcej niż ty wymieniłaś. A ja mam już dosyć rozkładania nóg tylko po to, aby dostać ten lek. Zawsze chciałem zrobić to z osobą, którą kocham i żeby ta osoba kochała mnie.- Powiedziałem opierając się wygodnie o krzesło i patrząc na sufit. Zerknąłem na nią kontem oka. Gapiła się na mnie blada na twarzy z szeroko otworzonymi ustami oraz oczami. Zaśmiałem się cicho pod nosem.- Jeżeli teraz tak wyglądasz, to może lepiej żebyś nie wiedziała co musiałem zrobić, aby dostać ten lek.
- Co... Jak to? Przecież ty... no weź... nie okłamuj mnie. Bardziej chroniłeś swój tyłek niż mnie!- Zawołała oburzona. I znowu musiałem jej przyznać rację. Wzruszyłem ramionami.
- Nawet jeżeli ty byś tam ze mną była nie mógłbym dać im ciebie za trochę tego leku. To jest umowa wiązana. Moja dupa za lek. A na to się nie zgadzam.
- Skoro wytrzymałeś tyle to może...
- Nie kończ, bo powiem coś za co się przeze mnie obrazisz. Powiedz mi lepiej czy rozejrzałaś się może za jakąś nową pracą?- Zapytałem. Skrzywiła się. Wiedziałem, że nie przepada za tym tematem. Ale ja wcale, a wcale nie miałem zamiaru jej odpuszczać. Nie pozwolę aby moja siostra przepracowała chociażby jednej minuty w tamtym miejscu. Tym bardziej, że wiedziałem, że ON już wie gdzie ona pracuje. A ja wiedziałem, że to jest niezgodne z prawem. 
- Em... ktoś mi zaproponował mieszkanie razem. My dwoje u niego w domu. Powiedział, że nie musiałabym pracować. No chyba że bym chciała to by pomógł mi coś znaleźć... normalnego, ale...
- To na co czekasz? Dlaczego się nie pakujesz? 
- Bo ja chcę tam iść z tobą. 
- Eh. Siostra nie jesteśmy już dziećmi...
- Dla mnie jesteś dzieckiem. Pamiętaj jestem starsza od ciebie.
- Co nie znaczy, że mądrzejsza.- Dogryzłem jej. Ja w końcu kończyłem liceum w tym roku. Ona zatrzymała sie na podstawówce.
- A ja jestem piękniejsza.
- Ja szczuplejszy.- Pokazałem jej język znowu wchodząc jej na odcisk. Zmarszczyła czoło myśląc intensywnie. Ciekawe co wymyśli.
- Ja lepiej pracuje tyłkiem.- Odgryzła się. Wciągnąłem ze świstem powietrze między zębami. Zaśmiała się.- Wygrałam.
- Ty lepiej najszybciej się do tego kolesia przenieś. Może cię w końcu ktoś naprostuje jeżeli mi się to nie udało.
- Mnie nikt nie musi prostować. Ja jestem prosta...
- I proszę. Zrezygnuj z pracy. Z tej pracy.- Powiedziałem cicho zaciskając dłonie na ciepłym kubku. Po moich plecach przeszedł miły dreszcz.
- Jakoś nigdy ci nie przeszkadzało to, że tam pracuję.
- Zawsze mi to przeszkadzało, ale ty mnie nigdy nie słuchałaś. 
- Więc dlaczego teraz próbujesz mnie namówić do tego, abym z tego zrezygnowała.
- Bo to jest niebezpieczne.
- Hahahaha! Przecież wiesz u kogo pracuję. On nigdy by nie wygadał, że pracuję u niego człowiek. A dzięki temu, że jestem tam jedynym człowiekiem zarabiam o wiele więcej niż inni. Co innego jakby ktoś z władz się dowiedział, że tam robię. Wtedy byłoby to na prawdę niebezpieczne.
- I dlatego kretynko mówię, że to jest niebezpieczne!- Warknąłem na nią odkładając zbyt gwałtownie kubek na stole. Kilka kropek rozprysło się na moich dresowych spodniach. Przekląłem siarczyście pod nosem. 
- Boże! Ja cię wcale nie rozumiem! Dlaczego nie wyjaśnisz mi tego dokładnie tylko jakieś przekręty robisz i...
- Tak jest bezpie...- Urwałem, kiedy usłyszałem czyjeś kroki na zewnątrz. Znowu wyostrzyły mi się zmysły. Wstrzymałem oddech i nakazałem jej ręką aby się na chwilę uciszyła. Przyglądała mi się jak jakiemuś idiocie, kiedy pospiesznie zarzuciłem na szyję jej apaszkę, a na plecy jej za dużą bluzę. Pociągnąłem delikatnie nosem. znałem ten zapach. Po chwili ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Wskazałem siostrze, że ma się odezwać.
- Chwila! Tylko się ubiorę!
- Radnea? To ja. Marco.- Oboje usłyszeliśmy przytłumiony głos zza drugiej strony drzwi. Przestałem na chwilę oddychać. 
- Poczekaj! Dopiero co wyszłam z łazienki!
- Ezra jest?- Zapytał i zaśmiał się z czegoś.- Laura! To nie prawda! Przestań!- Zawołał. Pociągnąłem delikatnie nosem. A więc tak pachnie Laura. Prawie jak on. Nosi na sobie jego zapach. A więc... Zamienił ją. Czy pomijając moją siostrę, w moim otoczeniu nie było już żadnego prawdziwego człowieka?
- Nie ma go. Wyszedł z domu...- Powiedziała cicho Radnea. Spojrzałem na nią karcąco.- Czekaj! Już otwieram!
- Nie musisz. Wiem, że on tam jest. Niech nie zapomina, że go słyszę i czuję nawet jeżeli stara się nie oddychać. Chce po prostu wiedzieć jak sie czuję.- Powiedział spokojnie Marco. Siostra spojrzała na mnie gwałtownie. Pokiwałem przecząco głową dając jej znać, że ma mu nie wierzyć. Wiedziałem, że mnie wyczuje. Byłbym skończonym idiotą gdybym uwierzył, że uda mi się przed nimi ukrywać. Ja po prostu nie chciałem teraz widzieć twarzy żadnego z nich. Jeżeli bym na nich spojrzał za pewne bym się załamał i poszedł do NIEGO po ten jakże cudotwórczy lek.
- Nie wiem o co ci chodzi. Cholera! Gdzie te pierdolone skarpety?!
- Ezra. Ja cię czuję. Wszyscy cię czują. On też. Teraz jest po drugiej stronie planety. Jak myślisz? Ile czasu zajmie mu powrót do domu z trzema zepsutymi teleporterami, kiedy postanowi tutaj przybiec?- Zapytał. Serce zabiło mi szybciej. To dlatego jeszcze go tutaj nie było. Był po drugiej stronie planety. Nie było go. Miałem jeszcze szanse...- Nie próbuj umierać, ani się chować. Jak umrzesz, później będziesz go błagał o wybaczenie. A jak znikniesz... co cóż. Nie uda ci się. I uwierz mi to nie jest rozwiązanie. Będzie zły. A my nie chcemy go widzieć złego. Napatrzyliśmy się ostatnio, jak wszystkich prawie co pozabijał i zwolnił ze służby. Już dla niego nie pracuje. Nikt nie pracuje. 
- Marco...
- Trzymaj się Radnea. I nie pozwól mu się zabić. Bo wtedy nikt nie przeżyje na tej cholernej planecie.- Powiedział. Usłyszałem jak podchodzi bliżej drzwi. Puknął w nie delikatnie i zaśmiał się cicho pod nosem.- Przepraszam, za to, że cię okłamałem.- Dodał i odszedł. Zakryłem usta i oparłem czoło o blat stołu. Poczułem na ramieniu czyjś delikatny dotyk. Nie musiałem nawet patrzeć kto to.
W końcu była tutaj ze mną tylko moja siostra.
- Ezra. Proszę. Pogadaj ze mną.- Powiedziała. Przytuliła mnie mocno, kiedy spojrzałem na nią ze łzami w oczach. Szlochałem cicho w jej ramię nie wiedząc już co mam robić.- Powiedz mi... czy ty się w kimś zakochałeś?- Zapytała cicho. Po jej pytaniu rozpłakałem się jeszcze mocniej.


***

Otworzyłem delikatnie oczy. Dookoła mnie panował półmrok, ale i tak wiedziałem gdzie jestem i co się koło mnie znajduje. Usiadłem na łóżku przecierając zaspane oczy. Wiedziałem, że jestem cały napuchnięty na twarzy. W końcu przepłakałem kilka godzin próbując wymyślić coś konkretnego. Przeciągnąłem palcami po swojej szyi wyczuwając pod opuszkami charakterystyczne wgłębienia. Blizny po ugryzieniu. Jak dla mnie minęło kilka dni od kiedy ostatni raz go widziałem
i kiedy on mnie ugryzł. Dla niego minęło 5000 lat. Musi być na serio wkurwiony. Przecież jak on tutaj przyjdzie to tak czy siak zostanę trupem. Albo wyssie mnie do cna, albo skręci mi kark. Więc dlaczego mam czekać i z nim rozmawiać skoro sam mogę to przyspieszyć i odejść nim ten powróci. 
Wysunąłem się spod ciepłej kołderki i ruszyłem w stronę kuchni. Światło w tamtym pomieszczeniu było zapalone. Usłyszałem cichy śmiech mojej siostry. Tak dawno nie słyszałem jak się śmieje. Zajrzałem do środka nie chcąc jej przeszkadzać i zamarłem z głową między drzwiami. Na przeciwko niej przy stole siedział Sebastian. Ubrany w luźną, jasną koszulę i jeansowe spodnie. Włosy miał postawione do góry. Uśmiechał się do niej delikatnie głaskając palcem wewnętrzną część jej dłoni. Radnea śmiała się cicho cała czerwona na twarzy. Nigdy jej takiej nie widziałem.
Zacisnąłem mocniej zęby zerkając na swojego nauczyciela i brata TEJ osoby. Zerknął w moim kierunku. Spoważniał na ułamek sekundy po czym uśmiechnął się szeroko. Wyczuł mnie. Wiedział!
- Witaj Ezra.- Powiedział spokojnie. Radnea odwróciła się gwałtownie w moją stronę. Wyglądała na zmieszaną. Nie wiedziała gdzie ma podziać swój wzrok. Prychnąłem i podszedłem do szafki. Sięgnąłem po swój nowy, metalowy kubek i nalałem sobie do niego zimnej wody. Dłonie strasznie mi się trzęsły. Upiłem dwa łyki, ale dość szybko odstawiłem kubek do zlewu, kiedy odczułem charakterystyczny ból gardła przy przełykaniu. Wiedziałem co może złagodzić ten ból, ale nie zamierzałem o to prosić.
- Witaj.- Burknąłem i usiadłem na segmencie. Przyglądałem im się uważnie.- No więc to ty jesteś tym fagasem który startuje do mojej siostry?
- EZRA!- Krzyknęła oburzona. Usidliłem ją jednym spojrzeniem. Powoli zacząłem odczuwać ból ciała. Jutro to będę się tarzał w pościeli nie mogąc dojść. Chora śmierć, nie ma co. Umrzeć z nadmiaru spermy w chuju.
- Zamierzasz mnie pobić bo naruszyłem twoje terytorium?- Zapytał kpiąco. Warknąłem ostrzegawczo na tyle cicho, aby siostra mnie nie usłyszała, jednocześnie na tyle głośno, aby on mnie usłyszał. Zaśmiał się cicho.- Jak zawsze nerwowy.
- Wkurwia mnie wasza gra aktorska. Interesuje mnie tylko jedno. W zależności od tego co mi powiesz albo tutaj zostaniesz, albo wylecisz stąd z prędkością światła.
- No to słucham. Co to za pytanie?- Zapytał uśmiechając się delikatnie. Zapomniałem jak mnie wkurwiał jego uśmiech. Teraz już wiedziałem dlaczego. W końcu znał mnie na długo przed tym jak ja poznałem jego więc mógł sobie cisnąć ze mnie łacha, a ja nie wiedziałem o co mu chodziło.
- Zbliżyłeś się do mojej siostry, bo coś do niej poczułeś, czy zbliżyłeś się do niej aby mieć nas na oku?
- Zbliżyłem się bo coś do niej poczułem.
- Sam z siebie coś poczułeś, czy może jednak ktoś ci kazał coś poczuć?
- Smarku, czy ty nie masz czasami za wysokiego mniemania o sobie?- Zapytał poważniejąc gwałtownie.- Ja wiem, że już wróciłeś więc wiesz o co chodzi, ale pewnie Marco ci powiedział, że już dla niego nie pracujemy. Możemy sami decydować o sobie. A ja zdecydowałem, że chcę poznać twoją siostrę, o której tak wiele mi opowiadałeś. Wiedziałem, że osoba, o której musiałeś mówić z takim uczuciem nie może być kimś złym. I okazało się że miałem rację. A co do poznania ciebie... cóż. Jakoś musiałem przypilnować abyś tam trafił. 
- Co dostałeś za to, że mnie tam wysłałeś?- Zapytałem zaciskając mocno zęby. Podrapał się zakłopotany po karku.
- Wolność.
- Wolność?- Radnea spojrzała na niego zaskoczona. Zaśmiałem się cicho.
- Co? Nie powiedziałeś jej?
- Nie.
- To może teraz to zrobisz?
- Jeżeli tak się mądrzysz to rozumiem, że ty też nie powiedziałeś jej całej prawdy. Więc może ty to opowiesz co nie co o tym co cię spotkało w przeszłości? Co by nie patrzeć, patrząc chronologicznie to ty pierwszy miałeś swoje pięć minut. 
- Pff.- Prychnąłem i zeskoczyłem z szafki. Radnea złapała mnie za przegub ręki próbując mnie zatrzymać w miejscu. Wyszarpnąłem się gwałtownie sycząc głośno. Otworzyła szeroko oczy jakby myśląc, że się przesłyszała. Odwróciłem się do niej tyłem aby nie zobaczyła mojej miny. Próbowałem zapanować nad cichym warczeniem.
- Który dzisiaj jest dzień?
- Wtorek.- Zauważyła inteligentnie moja siostra. Odsunąłem się od nich. Dotyk bolał. Szczególe w tych dniach. Chociaż dobrze, że to ona mnie dotknęła, a nie właściciel mojego leku. Gdyby on chociaż na mnie spojrzał w tych dniach już bym za pewne przed nim leżał rozstawiając szeroko nogi. Cóż za upokarzająca wizja.
- Ezra ile dni minęło od kiedy to piłeś?
- Pieprz się.- Warknąłem ledwo co stojąc na nogach. Skrzywiłem się delikatnie, kiedy coś zakuło mnie pod żebrami.- To na mnie nie działa, więc nie używaj na mnie swoich zdolności.
- Jeżeli miałbym wykorzystać na tobie swoje zdolności, to byś mi tutaj wyśpiewał odpowiedź na moje pytanie. Pytam się ile dni minęło, od kiedy piłeś swoje lekarstwo?- Warknął. Dawno nie widziałem go złego. Zmarszczyłem czołowo.
- Cztery.- Powiedziała spokojnie Radnea zaplątując pukiel swoich włosów na swoje palce. Spojrzałem na nią aby w końcu się zamknęła, ale ona tylko pokazała mi język i na tym się skończyło.
- Trzy kretynko. Cztery będą jutro. Liczyć się naucz.
- Ćye.- Cmoknął Sebastian i spojrzał na zegarek na swojej dłoni. Pokręcił przecząco głową.- Jutro to będzie tutaj nie za ciekawie. 
- He? No co ty nie powiesz?- Mruknąłem i ruszyłem w stronę swojego pokoju.
- Seba czy ty wiesz, co za lek musi brać mój brat?
- Wiem.
- Powiesz mi? Może uda mi się go zdobyć...
- Nie!- Przerwaliśmy jej chórem. Skrzywiła się delikatnie i odwróciła obrażona wzrok. Spojrzałem kpiąco na swojego nauczyciela. Zagryzł delikatnie dolną wargę.
- Boisz się. Boisz się, że w zamian za odrobinę leku mi ją zabiorą. A jak mi to i tobie. Dlatego nie chcesz aby tego szukała, prawda?
- Weź przestań. Dlaczego miałbym się bać, że...
- To niech idzie szukać. W końcu ktoś taki jak ty ją obroni. Jak chce być taką kretynką niech idzie i szuka, ale ja za nią dupy nastawiać nie będę i jej nie pomogę jak ją dorwą. 
- Chcesz mi powiedzieć, że nie szukasz tego leku, bo ktoś mi może coś zrobić jeżeli się dowie, że go chcesz?- Zapytała. Zerknąłem na nią przelotem i schowałem  się w swoim pokoju zwijając się
w kłębek na łóżku. Zerknąłem na nóż lezący na mojej szafce nocnej. Przełknąłem głośno ślinę.
Dam radę odebrać sobie życie.
Prawda?


***


Oddychałem ciężko siedząc na krześle w kuchni. Czułem na sobie wzrok mojej siostry
i Sebastiana. Obejmowałem się ramionami starając się w ten sposób zniwelować ich drżenie. 
- Może potrzebuje się czegoś napić?- Zapytała Radnea. Nie pytała mnie. Wiedziała, że jej nie odpowiem. Nikomu nie odpowiadałem. Wiedziałem, że jeżeli tylko otworze usta to zacznę jęczeć
z bólu i podniecenia. Nie pozwolę, aby moja siostra zobaczyła mnie w takiej odsłonie!
- Nie. Nie przełknie niczego.
- A co z jedzeniem?
- Gorzej niż z piciem.
- To zabierzmy go do lekarza.- Powiedziała. Sebastian skinął w moją stronę głową. Poczułem na sobie jej wzrok.- Ej!- Krzyknęła, kiedy dojrzała mojego trzeciego palca skierowanego w jej stronę.
- Lekarze mu nie pomogą. 
- Więc...
- O.- Powiedział Sebastian patrząc gdzieś w przestrzeń. Drgnąłem, kiedy przez całe moje ciało przeszedł silny dreszcz. W ustach zebrało się pełno śliny, a w uszach zaczęło dudnić. Wrócił!
Sebastian bez słowa podszedł do drzwi i je otworzył. Gapiłem się na niego jak na idiotę. Miałem ochotę go zabić, ale do naszej kuchni wszedł Marco i jego Laura. Dziewczyna o piwnych oczach, czarnych włosach, ciemnej karnacji. Niziutka i szczupła. Spojrzeli na mnie. Laura stała trochę na uboczu. Przyglądała mi się uważnie. Sapnąłem głośno pod nosem.
- Siema.- Powiedział Marco. Odpowiedzieli mu wszyscy tylko nie ja.- Wyglądasz jak gówno.- Dodał zerkając na mnie. Pokazałem mu środkowy palec i na chwiejnych nogach ruszyłem w stronę drzwi od swojego pokoju.- On wrócił. To kwestia czasu zanim tutaj przyjdzie.
- Wyczuł to. Kolor jego aury się zmienił.
- Seba ja wiem, że ty mi wyjaśniłeś to, kim jesteś i w ogóle te całe bajery z aurą, ale wątpię aby Marco wiedział o co ci tak w ogóle chodzi.
- Em...- Powiedział zakłopotany Marco kiedy zamykałem za sobą drzwi. Przekręciłem klucze w zamku i podszedłem do łóżka. Usiadłem na jego krawędzi i sięgnąłem po nóż. Ręce mi drżały. Uchyliłem delikatnie usta oddychając ciężko. Pewnie ci idioci zauważą za chwilę moją zmianę aury, ale miałem to gdzieś. Nawet jeżeli wywarzą drzwi jak się dźgnę nie pomogą mi. Nie będą w stanie.
Przełknąłem  z trudem ślinę - z mojego gardła wyrwał się głośny jęk, kiedy przełykanie sprawiło mi ból - po czym skierowałem ostrze w swoją stronę.
Najpierw poczułem mocne uderzenie z prawej strony, które wgniotło mnie w materac mojego łóżka. Dopiero po chwili usłyszałem huk rozwalanych w drobny mak drzwi. Jęknąłem głośno, kiedy poczułem jak ktoś wytrąca mi z ręki nóż. Spojrzałem przed siebie z zamiarem zjebania intruza równo z każdej strony, ale głos uwiązł mi w gardle, kiedy tylko zorientowałem się, kto był tym intruzem.
Zamarłem nie wiedząc, czy mam się poruszyć czy nie.
Źle.
Powinienem powiedzieć czy mogę się poruszyć czy nie. Nade mną pochylał się Azazel. Wyglądał trochę inaczej niż go zapamiętałem. Miał na sobie białą koszulę, czarny krawat i czarne spodnie w kant. Włosy zaczesane do tyłu. Jego czerwone oczy śledziły dokładnie każdy ruch mięśni
w mojej twarzy. Przełknąłem głośno ślinę starając sie za bardzo nie oddychać. Azazel tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął zatrzymując się z tępym odgłosem na ścianie, do której przylegało moje łóżko. Po chwili ktoś mocno szarpnął za mój nadgarstek ściągając mnie z łóżka. Spojrzałem zaskoczony na moją siostrę, która zasłoniła mnie własnym ciałem. W ręku trzymała pistolet, który kiedyś tam kupiła sobie do obrony własnej. 
- Radnea!- W pokoju pojawił się przerażony Sebastian.- Coś ty zrobiła?!
- Nie pozwolę, aby jakiś chuj rzucał się bez zapowiedzi na mojego brata! Myśli, że kim jest aby wpadać tak do naszego domu i...mgfruhij jni  dioj i ij gnv j !- Urwała kiedy obolałą dłonią zakryłem jej usta. Zerknęła na mnie z ukosa wykręcając w dziwny sposób głowę do tyłu. 
- Radnea. Chodź do mnie.- Zawołał błagalnie Sebastian. Ona przecząco pokręciła głową. Wypuściłem głośno powietrze i popchnąłem ją z całej siły w stronę mojego nauczyciela. Wiedziałem, że nie pozwoli jej upaść. Azazel usiadł gwałtownie. Nie patrzył na mnie tylko na nią. Zerknęła w jego stronę i zamarła.
- Co tutaj robi Pan? Dlaczego...
- Ciii.- Sebastian zakrył jej delikatnie usta obejmując ją stanowczo wolnym ramieniem. Spojrzała na mnie pytająco, ale pokręciłem przecząco głową dając jej znać, że ma się nie odzywać
i nie mieszać.
- O. Już wróciłeś. Wiesz… Nie musiałeś mu wybijać drzwi w pokoju. Ciekawe kto za to wszystko zapłaci?
- Zamilcz Marco.- Warknął ostrzegawczo Azazel. Chłopak zaśmiał się.
- Pamiętaj, że dałeś mi wolność. 
- Marco.
- Sam powiedziałeś, że jeżeli przeżyje to, co dla mnie zgotowałeś, to będę już do końca swojego życia wolny. Więc nie możesz mi rozkazywać.
- Chcesz żeby twój żywot zakończył się tutaj i teraz?
- Złożyłeś obietnicę, że mnie nie zabijesz.
- Ale nie obiecywałem, że nie zabije tej gówniary, która nosi twój zapach. Stałeś się strasznie sentymentalny.
- Spójrz sam na siebie i dopiero wtedy oceniaj mnie.- Wytknął mu Marco. Gapiłem się na niego jak na samobójcę. Zerknąłem na Azazel'a, kiedy wyczułem że się na mnie gapi. Cofnąłem się
o krok, aby być dalej od niego. Zmarszczył czoło.
- Ezra. Podejdź do mnie.- Powiedział spokojnie. W pokoju zapanowała cisza. Wszyscy zaczęli mi się przyglądać. Zacisnąłem mocniej dłonie na ramionach i pokiwałem przecząco głową. Zmarszczył mocniej czoło.- Ezra. Proszę cię, podejdź do mnie.
- Nie... chcę...- Jęknąłem cicho. Azazel uniósł wysoko brwi do góry.
- Który to dzień?- Zapytał patrząc na mnie.
- Czwarty.- Odparł Sebastian. Azazel podniósł się z mojego łóżka. Cofnąłem się jeszcze bardziej. Wypuścił głośno powietrze z płuc i zrobił krok w moją stronę. Ja znowu się cofnąłem uderzając plecami o ścianę. Azazel wykorzystał ten moment i dopadł do mnie odgradzając mi drogę ucieczki. Jęknąłem głośno, kiedy kolana odmówiły mi posłuszeństwa i ugięły się niebezpiecznie. Był za blisko. Stanowczo za blisko. 
- Nic ci nie zrobię. Nie dotknę cię, ani nic jeżeli nie będziesz tego chciał. Tylko proszę cię
o dwie rzeczy. Nie uciekaj. Przyjmij to ode mnie. Przepraszam.-Urwał licząc coś na palcach. Wyprostował trzeciego palca. To chyba za to przepraszał.- Trzy rzeczy. Nie zabijaj się.- Dodał patrząc mi uważnie w oczy. Pokręciłem przecząco głową.
- Nie chcę...
- Mówię, że nie wezmę za to żadnej opłaty. Tylko to przyjmij.
- Nie... wierze...ah... ci!- Skuliłem się bardziej, kiedy moje ramie delikatnie otarło się o jego. Stwardniałem momentalnie. Tylko tyle brakowało. Jego delikatny dotyk, a ja byłem gotowy rozsunąć przed nim nogi, tylko po to, aby dał mi swojej krwi.
- Uparty bachor.- Warknął. Odsunął się ode mnie i podszedł do mojego łóżka. Usiadł na nim
i sięgnął po kuchenny nóż, którym wcześniej próbowałem się zabić.- Mam do was prośbę.- Dodał patrząc na naszą widownie. Ja nie spuszczałem wzroku z niego. To on tutaj stanowił największe zagrożenie.
- Tak?- Zapytał Sebastian. Miał jakiś dziwny głos. 
- Wybaczcie mi moje wszystkie złe czyny i nie mieszajcie się.- Dodał po czym bez zapowiedzi wbił sobie ten cholerny nóż w szyję. Moje serce stanęło na chwilę. W głowie mi się zakręciło. Przed oczami zrobiło się ciemno. Podszedłem na chwiejnych nogach do swojego łóżka, na którym leżał. 
- O Boże...- Szepnęła przerażona Radnea. "O Boże..." to mało powiedziane. Usiadłem na skraju łóżka i wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, ale mnie powstrzymał łapiąc mnie za przegub ręki. Drgnąłem. Ścisnęło mnie w gardle. Pod skórą poczułem szalejącą złość. Dlaczego poczułem przyjemność, kiedy mnie dotknął. Wyszarpnąłem dłoń i spojrzałem na niego gniewnie.
- Dlaczego to zrobiłeś?!- Wydarłem się na niego histerycznym głosem. Uśmiechnął się słabo.
- Tak... będzie... lepiej...- Wycharczał cicho. Kiedy mówił krew leciała szybciej. Zatkałem mu usta dłonią.
- Zamknij się! To ja miałem umrzeć! Nie ty! Dlaczego ty mi zawsze musisz wszystko utrudniać?!- Krzyknąłem i wyszarpnąłem z jego szyi nóż. Wiedziałem, że z kimś normalnym już dawno by nie żył, ale nie ktoś taki jak on. Drgnął i zaczął ciężko oddychać. 
- Ezra...- Zaczął cicho Marco. Odwróciłem się w ich stronę. Drgnąłem, kiedy w oczach Sebastiana i Marco dojrzałem łzy. Sebastian drżał na całym ciele obejmując moją zaskoczoną siostrę. Spojrzałem na nią smutny.
- Radnea... przepraszam.- Powiedziałem cicho i odwróciłem się do nich tyłem. Przytrzymałem dłonie Azazela, aby mi nie przeszkadzał i po wcześniejszym wdrapaniu się na niego i usadowieniu się na nim okrakiem, pochyliłem się nad nim i przeciągnąłem językiem po jego ranie. Całym moim ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Przyłożyłem usta do jego rany spijając szybko jego krew. Co jakiś czas przeciągałem po nim językiem chcąc w ten sposób leczyć jego ranę. Nie byłem może jakoś wybitnie uzdolniony na tej płaszczyźnie jak inni, ale po roku picia jego krwi wyrobiły mi się niektóre zdolności, które posiadali inni odmieńcy. Może nie były na tak wysokim poziomie, ale wiedziałem, że jeżeli poświecę na to więcej czasu, to mi się uda i uleczę jego ranę. W moje ciało uderzyło silne gorąco. Miałem problemy z oddychaniem przez nos. Było mi tak cholernie przyjemnie. Cieszyłem się, że mam na sobie spodnie dresowe, ponieważ one aż tak bardzo nie uwierały mnie w moje nabrzmiałe przyrodzenie. Oderwałem się na chwilę od jego szyi. Rana nadal istniała, ale krew nie leciała z niej tak szybko jak wcześniej. Przyłożyłem usta do swojego nadgarstka.
- Nie...- Zaczął cicho Azazel, ale uderzyłem go otwartą- i wolną- dłonią w tors. Zakaszlał
i spojrzał na mnie oburzony. Syknąłem cicho przebijając cienką skórę nadgarstka swoimi zębami. Usłyszałem jak ktoś za moimi plecami ze świstem wciąga powietrze przez nos. Pewnie moja kochana siostra. Sama chciała abym zdobył tutaj ten lek, więc ma. I nie ma prawa marudzić. Podsunąłem mu pod nos swój nadgarstek. Zacisnął mocniej usta i odwrócił głowę w bok. Warknąłem głośno. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Patrzcie go jaki się kurwa wybredny zrobił.- Syknąłem. Zmarszczył czoło.
- O...- Urwał kiedy przyłożyłem mu nadgarstek do ust. Przez chwilę patrzył na mnie w pełnym skupieniu, po czym jego oczy zmieniły barwę na wściekle czerwoną. Z jego gardła wydobyło się złowrogie warczenie. Złapał moją rękę w swój silny uścisk, mało co nie łamiąc mi przy tym kości, po czym zassał się mocniej na moim nadgarstku. Jęknąłem głośno. Oparłem czoło o jego bark oddychając ciężko. Poczułem jak wolną ręką obejmuje mnie mocno w pasie przyciągając bliżej siebie.
- O Boże... co oni...- Usłyszałem głos mojej siostry, ale jakoś nie byłem w stanie na nią spojrzeć.
- Nie podchodź teraz do nich. I nie mówię tutaj o twoim bracie tylko o Azazel'u. Nie martw się. Twój brat sobie poradzi.- Powiedział cicho Sebastian. Miał wilgotny głos. 
- Jak sobie poradzi. Przecież... Boże on wysysa z niego krew!- Pisnęła przerażona. Azazel warknął gardłowo. Przycisnąłem mu mocniej nadgarstek do ust.
- Radnea... nie krzycz...- Powiedziałem cicho. Chciało mi sie spać.- Azazel... wystarczy...- Dodałem. Znowu warknął. Uderzyłem go wolną ręką w ramie.- Nie warcz na mnie. I przestań. Już wystarczy... Słabo mi...- Powiedziałem ledwo słyszalnie. Oderwał się ode mnie z głośnym jękiem oblizując usta. Objął mnie delikatnie drugą ręką. 
- Możesz się na mnie gniewać, możesz mnie nienawidzić, możesz się do mnie nie odzywać-nie obchodzi mnie to. Po prostu nie umieraj. Nie pozwalam ci umrzeć. Chcesz. Spoko. Oddam ci moją krew. Tyle ile zapragniesz. I niczego nie chce w zamian. Niczego. Tylko nie umieraj. Błagam cię.- Powiedział cicho, tak abym tylko ja to usłyszał (chociaż wiedziałem, że Marco, Sebastian i Laura również go usłyszą). Pocałował mnie delikatnie w szyję i ułożył mnie na boku okrywając mnie szczelnie kołdrą. Pochylił sie nade mną i pocałował mnie delikatnie w czoło po czym wstał z łóżka. Spojrzałem na niego zza przymrużonych powiek.- Śpij. I przepraszam. Za dużo wypiłem.
- mmmm.
- Śpij.- Powtórzył i potargał delikatnie moje włosy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem było to, jak Azazel podchodzi do pozostałych i razem z nimi wychodzi do kuchni. Później nastała ciemność. Błoga i spokojna ciemność. Już dawno nie czułem takiego spokoju, ani nie odczuwałem strachu.
Uśmiechnąłem się delikatnie czując przyjemne ciepło i lekkość w klatce piersiowej.
Zasnąłem.

 *********************************
No i za tydzień żegnamy się już z tym opowiadaniem....
Więc do za tydzień:)
Pozdrawiam Gizi03031