niedziela, 30 kwietnia 2017

6 „Lekcja druga. 200% upokorzenia” 6.

Hejka.
Zapraszam na nowy rozdział:)
**********************
Nudziłem się. Inaczej nie mogłem tego nazwać. Leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit. Marco spał niedaleko. Wiedziałem, że nie udaje. W końcu pamiętam jak oddycha kiedy śpi. Jak on mógł
w ogóle spać w takim momencie. Od dwóch dni praktycznie nie widywałem go w innym momencie jak te krótkie chwile kiedy spał. Dość często wychodził poza teren zamku. Nie miałem z kim pogadać. Wiedziałem, że niedługo znowu zacznie się ten straszny moment, kiedy będę pragnąć wszystkiego
i niczego. Kiedy wszystko jak i nic będzie sprawiać mi potworny ból. I tylko jedno sprawi, że wszystko wróci do normy.
Azazel i jego krew.
Tym razem wiedziałem jak to się skończy. I wcale nie podobała mi się ta myśl. A najgorsze
w tym wszystkim jest to, że Azazel gdzieś sobie polazł i wróci dopiero pojutrze wieczorem. Czyli jutro będę się zwijał z bólu i podniecenia, a go tutaj nie będzie. A co będzie się działo pojutrze? Nie mam pojęcia. W ogóle dlaczego on gdzieś polazł beze mnie?! Dobrze wie co się ze mną dzieje, kiedy go przy mnie nie ma, a wychodzi sobie jakby…
Usiadłem gwałtownie. Chwila. O czym ja myślę?! Że niby… nie! Jak chce niech sobie wyłazi gdzie chce! Tak samo jak Marco niech sobie znika.
Spuściłem nogi z łóżka i spojrzałem na zachmurzone niebo. Azazel znika, Marco znika, Sebastiana nie mogę odwiedzić, bo nie mam zgody od Azazela, Shiry nigdzie nie mogę znaleźć, Pabllo i Bolin nie są idealnymi osobami do towarzystwa. Jared- ogrodnik- średniego wzrostu mężczyzna o czarnych włosach i śniadej karnacji wolał spędzać czas ze sobą i swoimi roślinkami. Rozmawiał tylko z Azazelem oraz ze swoją narzeczoną Shirą. A jego młodszy brat Patric nie wyłaził
z kuchni. Młody chłopak z brązowymi, długimi włosami, które wiązał w koka na czubku głowy żył
w swoim świecie przypraw i aromatów. Raz tylko zajrzałem do kuchni. Więcej tego nie robiłem po tym jak dość ostatencyjnie mnie z niej wykopał.
 Na dobrą sprawę byłem tutaj sam.
Nie byłem przyzwyczajony do samotności. Zawsze ktoś przy mnie był. Miałem z kim pogadać, albo posiedzieć w ciszy. Wyjrzałem na zewnątrz. Dziedziniec spowiła mgła. Przyglądałem się widokom na zewnątrz przez dłużą chwilę po czym ubrałem na siebie cienkie spodnie oraz koszulkę i podszedłem do drzwi. W prawdzie Marco mówił mi, że mam po zmroku nie wychodzić z pokoju, ale przecież tutaj nikogo nie ma. Nikt mnie nie złapie. No i nie mam zamiaru wychodzić z zamku. Tutaj jest Aza…
Sebastian!
Tak! Sebastian! Który ma mi zbudować wehikuł. Skradałem się cicho na palcach. Każdy cień, który zobaczyłem na korytarzu napawał mnie lękiem oraz przyspieszoną akcją serca. Wiedziałem, że robie źle, ale nie mogłem pozwolić aby odebrano mi całą wolność jaką do tej pory posiadałem. Niedługo będą mi mówić kiedy mogę iść do toalety, kiedy kichnąć, a nawet pod jakim kontem mogę sobie dłubać w nosie!
Wyszedłem na dziedziniec. Po moich plecach przebiegły dreszcze. Rozejrzałem się dookoła. Byłem sam. Podszedłem niepewnie do jednej z nielicznych ławeczek i usiadłem na niej. Wyciągnąłem nogi z kapci i zanurzyłem bose stopy w miękkiej trawie. Rozsiadając się wygodnie na ławeczce
i spojrzałem na ciemne niebo. Dojrzałem kilka ładnych gwiazd oraz Pistol Star inaczej Niebieski Hipergigant. Coś, co było odpowiednikiem księżyca dla tej „planety”, ale tak naprawdę również nadawałoby się do zamieszkania przez ludzi. Widok nieba nocą bardzo mnie uspokajał. Koił moje nerwy. Miałem tak od małego. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i zamknąłem delikatnie oczy. Ciekawe co teraz robi moja siostra? Czy ma jakieś problemy? Czy ją złapali? Jak wrócę do swoich czasów powiem jej, że ma zrezygnować ze swojej dotychczasowej pracy. W sumie nie będzie jej za bardzo potrzebna. Nie dłużej niż pięć dni po swoim powrocie… umrę.
W dół kręgosłupa spłynęła mi samotna kropla potu. Znałem to uczucie. Byłem obserwowany. Otworzyłem oczy i krzyknąłem przerażony.
Straciłem przytomność.

^^~^^

Otworzyłem delikatnie oczy. W głowie strasznie mi łupało. Bolała mnie potylica, ale co się dziwić skoro w nią zarobiłem. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w… przełknąłem głośno ślinę. Lochy. Miejsce kary. W mojej szkole i w tych czasach było to, to samo miejsce. Szarpnąłem rękoma. Znajomy chłód i brzęczenie kajdan. Byłem przypięty do ściany. Mniej więcej w połowie pokoju.
 Paliła się tu tylko jedna świeczka dając marną widoczność dla kogoś takiego jak ja. Całą swoją siłą woli powstrzymałem odruch wymiotny jaki we mnie wzbierał. Miałem złe wspomnienia
z tym miejscem. Bardzo złe.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu w miarę możliwości starając się coś dojrzeć. Przede mną
w półmroku stała pewna postać. Pewnie ta sama, która mnie zaskoczyła swoim pojawieniem się przede mną i jednocześnie ta sama, która zdzieliła mnie w głowę, a ja straciłem przytomność.
- Bolin wiem, że to ty. Wyjdź.- Powiedziałem cicho kiedy owy osobnik się nie poruszał. Ktoś głośno wypuścił powietrze z płuc, a w świetle świecy pojawił się nie kto inny jak Bolin. Spoglądał na mnie z góry.- Mógłbyś mnie uwolnić?
- Nie.
- Dlaczego?
- Złamałeś zasady.- Powiedział cicho. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Nie zrobiłem niczego złego.
- Marco chyba wyraźnie ci powiedział, że…
- Bolin! Przecież nie uciekłem, niczego nie ukradłem, nie zabiłem nikogo więc…!
- Zamilcz!- Warknął pochylając się nade mną.- Gdyby to zależało ode mnie wlałbym ci kilka razy i puścił wolno nad ranem, ale Pan powiedział, że jak coś zmalujesz masz tutaj czekać na niego i… drugą lekcję.- Powiedział cicho i odwrócił się do mnie tyłem. Podszedł do drzwi.- Trzeba było siedzieć w pokoju.- Dodał i wyszedł z pomieszczenia. Próbowałem wstać chociaż wiedziałem, że to nie możliwe i naciągając mocno kajdany pochyliłem się do przodu.
- Bolin! Kurwa mać!- Krzyknąłem upadając na kolana. Znałem każdy zakamarek tego pomieszczenia. Każdą dostępną tutaj karę. Nie raz byłem przypinany łańcuchami pod sufit i wisiałem tak kilka razy, dostawałem pasem po plecach, dłoniach, stopach. Nie raz starsi uczniowie zamykali mnie tutaj za pyskowanie, a następnie… no cóż… moje usta poznały ciemną stronę mocy.
Opuściłem głowę w dół opierając czoło o zimną posadzkę. Mam tutaj czekać aż wróci Azazel, a jutro… przełknąłem głośno ślinę. Uderzyłem mocno głową o posadzkę.
- Kurwa!- Wydarłem się najgłośniej jak mogłem chociaż wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy i nikt tutaj nie przyjdzie. Krzyki z tego pomieszczenia nie wydostają się na zewnątrz. Nikt nie usłysz jak jutro będę się darł tylko dlatego, że nie mogę się dotknąć.- Pierdolony krwiopijca!

** dwa dni później**

Jakieś trzy godziny temu Bolin opuścił moją celę. Chociaż słowo opuścił nie było tutaj odpowiednie. On uciekł, spierdolił jak królik po koksie. Z mojego gardła wydobywały się wszystkie brzydkie słowa jakie kiedykolwiek usłyszały moje uszy. Ciało paliło. Kilkudniowy wzwód (podobno u odmieńców takich jak oni i u takich ludzi jak ja- tych co pija ich krew- wzwód może się utrzymywać nawet do tygodnia. Z początku w to nie wierzyłem, teraz sam tego doświadczałem) ocierał się boleśnie o moje cienkie spodnie. Nadgarstki zdarte do krwi. Tak samo jak paznokcie, którymi ryłem po ścianie za sobą. Poranione stopy. Każdy ból był lepszy niż ten jaki teraz odczuwałem. Wiedziałem, że mam rozwalone czoło.
Usłyszałem czyjeś kroki na zewnątrz. Ktoś zbliżał się do drzwi. Szarpnąłem mocniej za kajdany unosząc się na kolanach. Już chyba bliżej nie mogłem podejść. Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszły wszystkie osoby jakie tutaj poznałem. Nawet przyprowadzono Sebastiana. Spojrzał na mnie i drgnął. Ostatnią osobą jaka tutaj weszła był Azazel. Zaśmiałem się głośno, kiedy zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na mnie chłodno. Przyglądałem mu się dokładnie. Stanął naprzeciwko mnie. Spojrzałem na niego i zaśmiałem się psychopatycznie po czym upadłem na kolana i zacząłem walić czołem o podłogę. Po kilku takich ciosach uniosłem głowę do góry. Azazel zaciskał mocno usta
i przyglądał mi się czerwonymi oczyma.
- Co się lampisz skurwysynie pierdolony?! Co, kurwa?! Pierdolone ścierwa przyszły popatrzeć na swoje zwierzątko?! Madkojebcy! Świry zajebane! Torby na końską sperme! Dziwadła w dupę jebane! Popier…- Urwałem kiedy uderzył mnie mocno otwartą dłonią w twarz. Zaśmiałem się głośno. Uniosłem głowę do góry i spojrzałem mu w oczy. Pochylał się nade mną.
- Czas na lekcję drugą.- Warknął i dotknął swoimi zimnymi palcami mojej szyi. Szarpnąłem głową do tyłu ale nie zabrał dłoni. Poczułem jak zakłada mi na szyję coś zimnego i szorstkiego.  Do tego osobliwego uczucia doszło odczucie uścisku. Po chwili zorientowałem się co takiego mi nałożył. Warknąłem na niego wyrywając się w jego stronę. Moja twarz zatrzymała się kilka centymetrów przed jego.
- Ściągnij to ze mnie świrze!- Wydarłem się. Wsunął palec wskazujący prawej ręki pod skurzany pasek obroży, którą przed chwilą umieścił na mojej szyi. Uniósł mnie delikatnie do góry. Zacharczałem kiedy zaczęło brakować mi powietrza.
- To dopiero początek.- Warknął i rzucił mną o ziemię. Ból ciała dał mi się we znaki. Warknąłem. Bolin podszedł do mnie i trzymając się z dala od moich zębów (kilka godzin temu ugryzłem go w ramię) odpiął moje nadgarstki po czym łapiąc mnie mocno za włosy pociągnął mnie
w najdalszą część pomieszczenia. Wiedziałem co się tam znajduję. Gra czasowa. Już wiedziałem po co oni tutaj wszyscy przyszli. Zaparłem się nogami aby nie musieć tam iść, ale starczyło, że Bolin delikatnie wykręcił mi rękę na plecach, a potulnie poszedłem do dobrze znanego mi miejsca.
Zostałem brutalnie rzucony w stronę ściany. Zakaszlałem kilka razy klękając i próbując wstać.
- Klęknij przed ścianą.- Rozkazał Bolin. Spojrzałem na niego wilkiem.
 Który pierwszy?
Splunąłem mu pod nogi i ustawiłem się przodem do ściany. Uklęknąłem przed nią jakieś pół metra od niej układając na niej dłonie. Lewa ręka poniżej mojej twarzy. Prawa ręka jeszcze niżej.
W takich miejscach znajdowały się kajdany przymocowane do ściany. Bolin podszedł do mnie i zabrał się za zapinanie moich dłoni. Czułem na sobie jego pytające spojrzenie. Widziałem przed sobą dobrze znaną mi czerwoną ścianę. Każde wyżłobienie, każdą zmianę barwy, każde wgłębienie i nierówność. Znałem ją idealnie. W końcu nie pierwszy raz doświadczałem tego rodzaju kary. Gra czasowa.
Poczułem na oczach delikatny dotyk jedwabiu. Ciemna przepaska zakrywała mi oczy odbierając mi w ten sposób zdolność patrzenia. To było jeszcze gorsze. Nie wiedziałem kto to był,
a musiałem zgadnąć. Gra miała bardzo proste- z pozoru- zasady. Osoba, która była na moim aktualnym miejscu miała robić loda osobie, która będzie stała przed tobą opierając się o ścianę. Masz to zrobić jak najszybciej. Wygrana jest zmienna. Kto pierwszy. Ten któremu robiono loda dojdzie szybciej czy ten który robił loda odgadnie jego tożsamość. Wygrywał ten który był pierwszy i mógł wymierzyć karę przegranemu. Z kolei za tobą stawała dziewczyna i rozstrzygała werdykt. Jeżeli położyła ci rękę na głowie był to znak, że wygrałeś. Z kolei jeżeli dotknęła, któregoś z twoich ramion… przegrywałeś. Wygrany mógł rozkazać przegranym co tylko zechciał. Jeden, absolutny rozkaz. Najlepsze było jednak coś innego. Jeżeli ktoś nie chciał wykonać tego rozkazu zajmował miejsce klęczącego, a liczba osób z drugiej strony była potrajana.
„Grałem” w tą grę wiele razy. Zawsze jako ten co klęczał. Z od trzech do dwudziestu graczy… Uśmiechnąłem się pod nosem… Już przegrali!
Drgnąłem kiedy coś ciepłego dotknęło moich ust.
- Ssij.- Powiedział Shira za moimi plecami. Prychnąłem cicho pod nosem i oblizując dokładnie usta wziąłem w ich wnętrze pierwszy z siedmiu członków…

**jakiś czas później**
Ruszałem szybko językiem biorąc go całego do ust, prawie że go połykając. Poruszałem szybko głową w przód i tył. Wyciągnąłem go z głośnym plaśnięciem z ust i zassałem się na jego trzonie sunąc delikatnie ustami w górę i w dół. Uśmiechnąłem się pod nosem kiedy osobnik przede mną zaczął oddychać ciężej, a jego członek drgać szybciej. Odsunąłem się od niego i uniosłem głowę do góry uśmiechając się wrednie.
- Azazel.- Powiedziałem i przekrzywiłem głowę w bok. Poczułem delikatny dotyk na swojej głowie. Zaśmiałem się cicho pod nosem.
- Skubaniec.- Syknął Bolin i wciągnął ze świstem powietrze do płuc kiedy ponownie zabrałem się za to co robiłem przed chwilą. Starczyło kilka ruchów głową, mocne zassanie i Azazel tak jak pozostali doszedł w moich ustach dociskając jedną ręką moją twarz do swojego krocza. Skończył obficie rozlewając się do mojego gardła. Przełknąłem głośno wszystko co mi dał. Przestał poruszać swoimi biodrami, ale nie odsunął ich ode mnie. Zrozumiałem o co mu chodziło. Zacząłem powoli ssać jego penisa czyszcząc go jednocześnie dokładnie językiem. Kiedy skończyłem i nie wyczuwałem
w ogóle smaku spermy wypuściłem go z ust. Ktoś ściągnął mi opaskę z głowy. Odchyliłem głowę do góry. Za mną stała czerwona na twarzy Shira. Odpinała mi kajdany. Kiedy moje ręce były już wolne usiadłem na podłodze opierając plecy o ścianę. Zgiąłem lewą nogę w kolanie i spojrzałem na nich. Stali porozrzucani po całym pokoju. Bolin razem z Pabllo. Marco razem z Patrickiem. Sebastian
i Jared koło siebie. Azazel samotnie. Po środku. Przyglądał mi się uważnie.
- Powiedz mi…
- Krew.- Warknąłem na niego kiedy chciał coś powiedzieć. Zmrużył oczy.- Czy może znowu mam z wszystkimi zagrać w Grę czasową?- Dodałem. Otworzył szerzej oczy. Uśmiechnąłem się wrednie. Przyglądał mi się dłuższy czas po czym przegryzł swój lewy nadgarstek i podszedł do mnie. Podał mi go. Kiwnąłem twierdząco głową i przystawiłem go do ust spijając z niego każdą kropelkę. Gardło paliło żywym ogniem. Ciało domagało się większej ilości krwi. Przycisnąłem rękę mocniej do swoich ust.
- Znasz zasady tej kary?- Zapytał w między czasie Azazel. Klęczał przede mną, tak że mogłem widzieć tylko jego. Nieznacznie twierdząco kiwnąłem głową.- Widziałeś kiedyś jak ktoś w nią grał?- Zapytał. Znowu delikatnie kiwnąłem głową spijając jego krew niczym najlepszy afrodyzjak.- Grałeś
w nią kiedyś?- Ponownie zapytał. Przestałem spijać jego krew. Po kilku sekundach odsunąłem od ust jego dłoń i spojrzałem gdzieś w bok.
Azazel czekał. Cierpliwie. Ale jak już się nauczyłem jego cierpliwość jest bardzo… krucha. Cienka. Złapał mnie pod brodę i zmusił do spojrzenia na siebie. Wpatrywałem mu się dokładnie
w oczy po czym odtrąciłem jego rękę i wstając ominąłem go. Spojrzałem na pozostałych, którzy przyglądali nam się dokładnie. Uśmiechnąłem się krzywo i mimowolnie przeciągnąłem dłonią po tatuażu znajdującym się na całym moim lewym boku. Spojrzałem na swoje przedramiona, które również zdobiły tatuaże. To co kryło się w ich wnętrzu kryło jednocześnie najgorsze momenty mojego życia… Życia spedalonego śmiecia, chorego na Areldef.
Spojrzałem w jego stronę i uśmiechnąłem się słabo.
- Grałem.
- Jako?
- Przecież wiesz.- Powiedziałem cicho zaciskając mocniej dłonie na swoich przedramionach.- Wszyscy wiecie. Skąd niby znam jej zasady, skąd wiedziałem co robić, skąd wiedziałem JAK to robić?- Zaśmiałem się cicho.- Znam tą grę z autopsji. Doświadczyłem każdej jej odmiany na własnej skórze, a raczej w ustach powinienem lepiej powiedzieć.
- Nie mów mi…- Azazel podszedł do mnie i złapał mnie boleśnie za ramię. Spojrzałem mu
w oczy i uśmiechnąłem się smutno.
- Kara dla ciebie o wielki Azazelu.- Powiedziałem kpiąco. Drgnął.- Kolejne 25 razy krew oddajesz mi za darmo i wtedy kiedy ja tego będę chciał.
- Słucham?
- Chyba nie zapomniałeś, że jeżeli uda mi się odgadnąć komu w danym momencie obciągałem mogę tej osobie wydać rozkaz. Jeden. Absolutny. A jeżeli go nie wypełni zajmuje moje miejsce w tej grze i obsługuje trzy razy więcej facetów niż ja. Więc w tym przypadku to będzie 21.
- Skąd…
- Znam tą grę od podszewki. Tak więc twój absolutny rozkaz to oddawanie mi przez 25 kolejnych razów krwi za darmo i wtedy kiedy ja będę chciał.- Spojrzałem w stronę pozostały. Pokazałem palcem na Sebastiana.- Od dzisiaj przez kolejny rok jeżeli tego zachce masz wychodzić ze mną na spacery na dziedziniec albo dookoła zamku, a nie tylko siedzieć w wierzy. I nie interesuje mnie tutaj twój areszt. Na te kilka godzin będzie on zawieszony.
- Ezra…
- Marco. Przez rok zabierasz mnie na każdą wyprawę jaką będziesz miał poza zamek. Dosłownie każdą. Bolin przez dwa lata najpierw wykonujesz moje rozkazy, a dopiero później jeżeli nie będą kolidować z moimi wykonujesz rozkazy Azazela. Teraz to ja jestem twoim Panem. Pabllo będziesz mnie uczył walki wręcz. Od razu mówię. Toporny ze mnie uczeń. Jared przekształci cały dziedziniec i ogród pod moje widzimisie i tak już zostanie. Z kolei Patrick…- Uśmiechnąłem się wrednie.- Kuchnia nie jest już tylko twoim terytorium. Mogę do niej wchodzić, jeść kiedy chce i co chce. I gotujesz to co ja chce, a nie co chce Azazel. Aż do odwołania.- Powiedziałem i przeleciałem wzrokiem po ich twarzach.
- Chyba trochę przegiąłeś.- Powiedział Azazel kładąc mi ręka na ramieniu. Prychnąłem pod nosem.
- Następnym razem najpierw sprawdzicie czy z czegoś ssie, a dopiero później weźcie się za karanie mnie. Przyznam, że obroży nigdy mi nie założono.- Odwróciłem się i puknąłem delikatni kilka razy otwartą ręką w jego policzek.- Dam ci małą radę. Nie wybieraj kar z tego pokoju, ponieważ mam je wszystkie przetestowane.- Dodałem. Zaśmiałem się głośno widząc jego minę.- Mówiłem wiele razy, że nie pochodzę z tych czasów i ten zamek jest mi bardzo dobrze znany.- Rzuciłem na odchodnym i wyszedłem z pomieszczenie zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zacząłem zmierzać coraz szybciej ku górze. Ku słońcu, ciepłu i Świerzemu powietrzu. Kiedy zacząłem zbliżać się do upragnionego miejsca przyspieszyłem biegnąc prawie na sam koniec. Zdążyłem schować się za jedną z wielu kolumn po czym upadłem na kolana zwracając wszystko co dzisiaj dostałem do jedzenia.
Spermę 7 facetów.

 ******************
Nie ma to jak "pięknym zdaniem" zakończyć rozdział:)
Za tydzień zapraszam na next.
Pozdrawiam
Gizi03031

sobota, 22 kwietnia 2017

5. "Pragnienie”.5

Zmeczona po pracy dodaje rozdział...

******************************************************
Otworzyłem powoli oczy. Pomieszczenie, w którym przebywałem definitywnie nie było jadalnią. Przekręciłem głowę delikatnie w bok. Nie znałem tego pomieszczenia. Czego byłem pewien to tego, że leżałem na wąskim łóżku. Rozejrzałem się dookoła siebie siadając na materacu. Dwa łóżka stojące naprzeciwko siebie po dwóch końcach pokoju. Koło łóżek z dwóch stron znajdowały się szafki nocne. Dwie duże szafy po obu stronach drzwi, które znajdowały się po mojej lewej stronie. Po prawej było wielkie okno do połowy zasłonięte czerwoną zasłoną. Koło okna znajdował się kominek- niedaleko drugiego łóżka. Po drugiej stronie okna- bliżej mojego łóżka- stał okrągły stolik i dwa fotele. Koło drugiego łóżka stała półka, na której było kilka książek, jakiej własnoręcznie rzeźbione
w drewnie… ”rzeczy”? Nie wiem jak to nazwać. To bezkształtne… coś. Z kolei koło mojego łóżka znajdowały się kolejne drzwi, które właśnie w tym momencie się otworzyły. Spojrzałem na osobę, która wlazła do pokoju.
Marco.
Ubrany był w luźne , lniane, długie spodnie. Przez ramie przewieszony ciemny ręcznik. Woda powoli ściekała z jego mokrych włosów. Na prawym ramieniu widniał tatuaż. Nutka. Lewe przedramię zdobiła szeroka blizna szarpana. Kiedyś powiedział mi, że w dzieciństwie zaatakował go pies i to blizna po spotkaniu z nim. Ciekawe ile w tym prawdy?
- Co się gapisz?- Warknął podchodząc do szafy znajdującej się bliżej drugiego łóżka. Po chwili wciągał na siebie beżowy podkoszulek.
- Zastanawiam się…
- Nad?
- Skąd masz tą bliznę?- Zapytałem. Drgnął i po chwili spojrzał na mnie lekko podenerwowany.- Jeżeli nie chcesz nie musisz mówić.
- Skoro pytasz chcesz wiedzieć.
- Ja wiem, ale chce wiedzieć czy znam prawdę.- Powiedziałem cicho podciągając kolana pod brodę.
- A jaką wersję ty znasz?- Zapytał wycierając boleśnie włosy ręcznikiem. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- W dzieciństwie zaatakował cię pies i to pamiątka po spotkaniu z nim.- Powiedziałem. Po chwili usłyszałem dobrze znany mi śmiech. Marco odłożył na bok ręcznik i spojrzał na mnie siadając na swoim łóżku.
- No pies to, to na pewno nie był, ale dużo się nie pomyliłeś.- Zaśmiał się głośno. Odchylił się do tyłu kładąc za sobą dłonie. Spojrzał na wielki sufit.- Nie wiem dlaczego ale od dzisiaj mieszkasz razem ze mną w tym pokoju.
- Słucham?- Zapytałem jakbym się przesłyszał.
.
- Pan powiedział, że od dzisiaj mieszkasz ze mną w tym pokoju, a jak będzie czegoś od ciebie chciał wtedy wezwie cię do siebie.- Spojrzał na mnie już poważnie.- Do zapadnięcia zmroku nie musisz tutaj siedzieć jak nie chcesz, ale jak tylko zapadnie zmrok masz być tutaj. Nie wolno ci wychodzić po za teren zamku. Tylko z Panem możesz to robić. Jak chcesz to sobie zwiedzaj zamek, ale nie wyłaź poza bramy. No i co jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Nie opieraj mu się.
- O co chodzi ci z tym ostatnim?
- Pan… jakby ci to powiedzieć… bardzo zasmakował w twojej krwi. Bardzo. – Powiedział
z naciskiem.- Kiedyś znowu jej skosztuje. Ale będzie chciał sam ją wydobyć a nie przez twoje gapiostwo i to, że się zranisz. Tyle tylko, że…- Urwał. Przyglądałem mu się z szeroko otworzonymi oczyma.
- Tyle tylko, że…?- Zapytałem cicho zachęcając go do skończenia swojej myśli.
 - Podobno jak wampiry robą to na sucho to strasznie boli.- Powiedział drapiąc się po nosie.
- Robią co na sucho?
- Piją twoją krew. Nie wiem ile w tym prawdy bo żaden mnie nigdy nie ugryzł, ale słyszałem, że nic nie boli kiedy…
- Nie kończ. Z moim szczęściem wiem co chcesz mi powiedzieć.- Wypuściłem zrezygnowany powietrze z płuc. Położyłem się na łóżku gapiąc się w sufit.
- W czym masz problem. Wyczuwam od ciebie zapach wielu mężczyzn więc nie powinno być kłopotu jeżeli rozłożysz swoje nogi dla mojego Pana.- Powiedział. Skrzywiłem się i zaśmiałem gorzko.
- Ironia, że to właśnie ty mi to mówisz.- Zadrwiłem. Spojrzałem na niego przekręcając głowę delikatnie w bok.- Nie pachnę nimi bo chciałem. Ale jeżeli bym się na to nie zgodził nie dożyłbym następnego dnia. Z moją chorobą… - Urwałem zakrywając dłonią oczy.- Nie rozłożę przed nim nóg. Nie zrobię tego przed nikim. Tylko przed osobą, którą pokocham.
- To go pokochaj.- Zauważył inteligentnie. Zaśmiałem się głośno i usiadłem na łóżku zginając się w pół.
- Mam pokochać kolesia, który  mi wlał za to, że broniłem swoich racji, który na siłę bez mojej zgody podał mi swoją krew i ma zamiar brać ode mnie za nią zapłatę? Kolesia, który chce narzucić mi swoje zdanie i wolę. Myślisz, że na prawdę bym kogoś takiego pokochał? Może i bym był z taką osobą, ale tylko ze strachu. Co on mi dobrego ofiarował od kiedy się z nim tutaj spotkałem? Nic. Więc proszę cię nie mów mi, że mam go pokochać, bo to i tak się nie stanie.
- Kiedy mocniej temu zaprzeczasz to mocniej się w nim zakochasz.
- Marco.- Przerwałem mu. Spojrzał na mnie rozczesując jednocześnie swoje włosy.- Czy chciałbyś być z kimś kto jest z tobą tylko dlatego, że posiadasz coś co może uratować mu życie.
- Nie.
- No właśnie.
- Ale ty się w nim zakochasz.
- Nie decyduj za mnie proszę ja ciebie.
- Zobaczysz. Nawet nie będziesz wiedział kiedy, a…- Urwał kiedy usiadłem gwałtownie
i złapałem się za głowę. Zrobiło mi się niedobrze. Przed oczami zobaczyłem ciemne plamy. W głowie mi dudniło. Nie mogłem złapać oddechu.
Wszystko jak szybko się zaczęło tak szybko się skończyło. Zaczerpnąłem głośno powietrza do płuc.
- Zaczyna się.
- Co?
- Twoje pragnienie. Jeżeli tak szybko się zaczęło nie chce wiedzieć co się będzie działo za dwa dni.
- Co się będzie działo za dwa dni?
- Pan jest na ciebie zły więc nie da ci krwi za darmo… a jeżeli powie ci, że masz w tym samym czasie przyjąć w siebie dwóch mężczyzn a trzeciego obsłużyć ustami w zamian dostaniesz krew rzucisz się na pierwszych lepszych mężczyzn aby tylko spełnić jego prośbę.
- Pierdolisz…
- To nie tak, że zrobisz to bo będziesz chciał. Zrobisz to, aby… przestało boleć…- Powiedział
i spojrzał na mnie smutno, kiedy zacząłem gapić się w sufit. Serce waliło mi jak oszalałe. Mogłem się założyć, że Marco jak i inni w tym zamku słyszą je idealnie.

^^~^^

Starałem się leżeć nieruchomo na łóżku co było strasznie trudne. Każdy najdrobniejszy ruch wywoływał w moich ciele ogień, a miliony igieł wbijało się w moje ciało. Oddychałem ciężko zagryzając boleśnie usta. W pokoju byłem sam. Zbliżało się południe. Z tego co wiedziałem Marco wyszedł pomóc Shirze przy czymś. Jęknąłem głośno kiedy poruszyłem delikatnie nogą, a przez całe moje ciało przebiegł prąd i zatrzymał się w moim i tak już nabrzmiałym członku. Nie mogłem się dotknąć bo pomijając przyjemność odczuwałem też wielki ból.
Przekręciłem się na bok i jęknąłem głośno. Uścisk w kroczu ani w żołądku nie zniknął. Zacisnąłem mocno usta jak i oczy kiedy moja ręka wbrew mojej woli wylądowała na moim kroczu. Po policzkach pociekły mi łzy, kiedy mimo usilnych prób napięcie nie chciało odejść, a ból stawał się coraz silniejszy. Nie ważne ile i jak długo ruszałbym ręką i z jaką siłą trzepałbym sobie nic się nie zmieniało. Wręcz przeciwnie. Było coraz gorzej.
- Cholera.- Załkałem cicho kiedy po moich policzkach pociekły łzy bezsilności.
- Ty Ezra słuchaj…- Marco przystanął w drzwiach patrząc na mnie zaskoczony. Nie przejąłem się tym, że widział mnie prawie nagiego, masturbującego się i płaczącego jednocześnie. Widziałem go jakby przez mgłę. Jego obraz był zamazany. Z mojego gardła wydobył się przeciągły jęk kiedy poczułem ból w jądrach. Zacisnąłem na nich palce masując mocniej.- Zaraz wracam.- Rzucił tylko
i wybiegł szybko z pokoju.
- Kurwa… kurwa…- Powtarzałem w kółko. Ten ból musi się skończyć. To było coś strasznego. To silne pragnienie i dorównujący mu ból zmieszane razem sprawiały, że nie mogłem myśleć racjonalnie. Oddychałem ciężko, a w głowie miałem tylko pustkę. Włosy przyklejały się do mokrego czoła. Wyrzuciłem biodra do góry, kiedy fala gorąca zalała moje ciało, ale szybko przekonałem się, że upragniona ulga nie przyjdzie tak szybko. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Uniosłem wzrok znad swojego czerwonego penisa i spojrzałem do góry. Jęknąłem głośno, kiedy moje gardło zacisnęło się boleśnie, a w ustach powstała istna pustynia. Nie mogłem przełknąć śliny. Oddychałem szybko przyglądając się dokładnie Azazel’owi. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem po czym uśmiechnął się wrednie i zamknął za sobą drzwi. Podszedł powolnym krokiem do mojego łóżka i przystanął przy jego krawędzi przyglądając mi się uważnie. Patrzyłem głęboko w jego oczy,
w których wyczytałem… radość? Nie. To nie była radość. Dziwne, nieznane mi uczucie, którego nie mogłem odczytać. Przeciągnął delikatnie palcami po moim odkrytym ramieniu. Dotknął mnie delikatnie, a moje ciało odebrało to jak silne uderzenie ognia. Czułem się jakby coś drapało mnie od środka i chciało się uwolnić. Z ledwością przekręciłem się na bok puszczając swoje przyrodzenie. Zagryzłem zęby na poduszce i zacząłem w nią krzyczeć. Kiedy w końcu to uczucie na chwilę odeszło spojrzałem na niego. Przyglądał mi się ciągle. Jego palce dotknęły moich nagich pleców. Wbiłem się w materac kwiląc niczym małe dziecko.
- Nie sądziłem, że tak szybko dojdziesz do takiego stopnia. To jest podobno poziom
z czwartego dnia.- Powiedział cicho delikatnie zachrypniętym głosem. Ścisnęło mnie w żołądku,
a serce przyspieszyło kiedy tylko się odezwał. Uniosłem drżącą rękę w jego stronę. Złapałem go za przegub dłoni. Spojrzał na mnie.- Co chcesz?
- Wyjdź…- Powiedziałem ledwo słyszalnie. Uniósł delikatnie brew do góry.
- Czy ty powiedziałeś „wyjdź”?
- Tak… i tak mi nie dasz tego czego potrzebuje…- Urwałem kiedy moim ciałem wstrząsnął silny wstrząs. Z trudem przełknąłem ślinę.- Bawi cię mój widok… więc wyjdź…- Dodałem i puściłem jego dłoń. Kiedy to zrobiłem moje serce przeszył potworny ból. Złapałem się za serce kiedy moje ciało wygięło się w łuk. Nie mogłem złapać oddechu.
- Głupi dzieciak.- Warknął pod nosem pochylając się nade mną. Odwróciłem głowę w bok zaciskając mocno palce na włosach.
- Bo…li…- Wyjęczałem kiedy po moich policzkach pociekły świeże łzy. Nigdy nie przepadałem za bólem, ale to co teraz przeżywałem było najgorsze. Nigdy nie odczuwałem takich ilości bólu. Azazel jednym ruchem zmusił moje obolałe ciało aby spojrzało w jego kierunku. Znowu zadrżałem kiedy tylko mnie dotknął. To uczucie było… irytujące. Zacisnąłem mocniej kolana ze sobą kiedy pochylił się nade mną delikatnie. Wstrzymałem głośno powietrze, kiedy jego usta musnęły moją rozpaloną szyję.
- Ostatni raz.- Powiedział chuchając ciepłym powietrzem na wrażliwą skórę. Jęknąłem głośno. Usłyszałem jego cichy śmiech.- Następnym razem wezmę to, co mi się należy.- Dodał. Nie rozumiałem go. Chciałem aby wyszedł. Sama jego obecność sprawiała, że bardzo cierpiałem, a jeszcze jak mnie „niby przypadkiem” dotknął myślałem, że umrę. Przyłożył mi do ust swój nadgarstek. Wiedziałem co się dzieje. Uchyliłem delikatnie usta. Lepka i ciepła maź spłynęła w dół mojego gardła. W moje ciało uderzył silny podmuch ciepła. Wbiło mnie w łóżko. Ból znikał z każdą kolejną sekundą. Im dłużej piłem tym szybciej mijały skutki nie przyjęcia leku. Drżącą ręką złapałem jego dłoń
i miejsce powyżej nadgarstka przyciskając mocniej usta do niego. On z kolei usiadł koło mnie zakładając nogę na nogę i przyglądał mi się uważnie. Nie mogłem oderwać od niego spojrzenia. Jego oczy wydawały się przenikać mnie na wskroś. Czytać moją duszę. Poznawać moje myśli. Miałem wrażenie, że zaczyna więzić mnie w jakimś niewidzialnym więzieniu.
 Złapałem głośno powietrze przez nos kiedy ból i podniecenie odeszły jakby nigdy nie zaistniały w moim ciele. Puściłem powoli jego rękę. Uśmiechnął się pod nosem i odsunął ją od moich ust. Przełknąłem ślinę czując w ustach metaliczno-słony smak. Oblizałem wargi. Azazel przeciągnął językiem po nadgarstku, a jego rana zniknęła jakby nigdy jej tam nie było.
- Ja…- Urwałem, kiedy na mnie spojrzał. Zacisnąłem palce na moich nagich ramionach.
- Jak już mówiłem następnym razem odbiorę od ciebie swoją zapłatę. Nie mam zamiaru szastać moją cenną krwią na prawo i lewo. –Powiedział wstając z mojego łóżka. Zatrzymał się na środku pokoju. Spojrzał na mnie.- Następnym razem najpierw wykorzystam twoje podniecenie,
a później jak będę zadowolony dam ci skosztować mojej krwi.
- Azazel…- Powiedziałem przerażony. On naprawdę chciał to zrobić. Zobaczyłem to w jego oczach kiedy na mnie spojrzał jak schodziłem w łóżka. Poprawiłem bieliznę kiedy odwrócił się
w moją stronę. Przystanął na środku i przechylił głowę w bok. Stanąłem kilka kroków przed nim
i podrapałem się zakłopotany po szyi. Wiem, że teraz pójdzie spać aby odzyskać energię. Zagryzłem delikatnie wargę.
- Ce.- Cmoknął ustami i podszedł do mnie. Zrobiłem krok w tył. Pochylił się delikatnie nade mną zrównując nasze spojrzenia ze sobą.- Mówiłem ci, że masz nie przygryzać wargi. Chyba musimy się cofnąć do lekcji pie…- Urwał kiedy bez zapowiedzi wspiąłem się delikatnie na palcach
i pocałowałem go w usta. Widziałem jego zaskoczone spojrzenie. Odsunąłem się po chwili od niego
i czerwony na twarzy podbiegłem do drzwi od łazienki.
- Dziękuje.- Szepnąłem cicho i zamknąłem się w małym pomieszczeniu. Oparłem się o drzwi ukrywając część twarzy w dłoniach. W uszach słyszałem jak szumi mi krew oraz dudni serce.
Mimo, że lekcje robienia loda miałem zaliczoną wręcz na szóstkę dzięki tym osiłkom
z mojego gimnazjum to z lekcji całowania dostałbym pałę.
Swój pierwszy pocałunek przeżyłem z wampirem…
I to ja go pocałowałem!
 **********************************
dziękuje za uwagę. miłych snów życzę.
pozdrawiam
Gizi03031

niedziela, 16 kwietnia 2017

4„Obiad.”4.

hejka!
Zycze wam wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa;)
Wesołych świąt!!!
************************************************************
Patrzyłem na niego jak na idiotę, który biegał nago przed dyrektorem naszej szkoły. Co on właśnie powiedział? Chyba się przesłyszałem. On powiedział, że tym lekiem…
- Co?- Zapytałem wypranym z wszelkich emocji głosem.
- Azazel podał ci swoją krew.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie…
- Ezra uspokój się.
- JAK?! Jak mam być spokojny, kiedy… kiedy…?! Kurwa!- Złapałem się za włosy ciągnąc je boleśnie.- Kurwa! Kurwa! Kurwa, ja pierdole jego mać!!!- Zdzierałem sobie gardło.- Nie chce! Jak to cofnąć! Nie chce takiego leku!- Podbiegłem do niego łapiąc go boleśnie za ramiona, ale on nawet się nie skrzywił.
- Nie cofniesz tego. Najpóźniej za dwa dni będziesz chciał przyjąć kolejną dawkę. Bez niej wytrzymasz kolejne trzy dni. Jak w przeciągu tego czasu nie zażyjesz jego krwi… nie. Zażyjesz ją. Będziesz o nią błagał na kolanach. Chociaż o kropelkę, ale zrobisz dla niej wszystko.
- Nie żartuj sobie ze mnie! To nie jest wcale zabawne!
- Wiem. Widziałem wielu przed tobą. Tracili swoje człowieczeństwo tylko dla odrobiny tej krwi. Stawali się szaleńcami. Mogę się założyć, że Azazel nie wziął od ciebie tym razem zapłaty. Od razu poszedł się położyć, prawda?
- Skąd…?- Urwałem, kiedy uśmiechnął się smutno.
- Regeneruje siły. To nie tak, że może szastać swoją krwią na prawo i lewo. Jeżeli odda ją komuś, a nie weźmie nic w zamian. No cóż… z tego co wiem nie jest to przyjemne uczucie.
- Więc mam brać od niego krew i oddawać mu siebie?
- Możesz go tylko pocałować. Póki co.
- Mam oddać swoje ciało za jego pierdoloną krew?!
- Nie patrz na to w ten sposób. Im częściej będziesz od niego brał krew tym bardziej twoje ciało będzie łaknęło jego dotyku. Transakcja wymienna.- Wzruszyła ramionami i podszedł do okna. Spojrzał na widoki za nim tęsknym wzrokiem.
- Zbuduj wehikuł. Najszybciej jak dasz radę. Proszę.- Powiedziałem kiedy spojrzał na mnie myśląc nad moją prośbą. W oczach pojawiły mi się łzy.
- Zostawiłeś tam kogoś?
- Siostrę. Ona na mnie czeka. Jak nie wrócę wpadnie w ręce prawa. On ją zabije.
- On?
- Azazel…- Powiedziałem cicho patrząc na swoje kolana. Zaciskałem na nich palce.- W moich czasach podróże są zakazane. To największe prawo. Drugim jest to, że ludzie nie mogą pracować
w burdelach nawet jeżeli tego chcą. Jest nas za mało abyśmy mogli to robić. Siostra dla mnie złamała dwa prawa. Tylko po to abym odnalazł skuteczny lek i wrócił. Jak nie wrócę… to moja jedyna rodzina. Kocham ją…- Ukryłem twarz w dłoniach szlochając cicho. Miałem już dosyć.
- Masz dobrą siostrę. Zazdroszczę ci.- Powiedział cicho. Spojrzałem na niego zza palców. Podchodził do mnie.- Mój brat… gdyby był taki jak ona nie gniłbym w tej wierzy.
- Nie rozumiem…
- To moje więzienie. Nie mam tutaj nawet miejsca aby zabrać się za robienie tego wehikułu. Nie mogę stąd wyjść.- Powiedział. Wyprostowałem się jak struna. Po policzkach nadal ciekły moje łzy.
- A jeżeli dam ci takie miejsce?
- Co?
- Pytam się, czy jeżeli pokaże ci, że możesz tutaj dokonać wszystkiego, to co wtedy?- Zapytałem. Przyglądał mi się uważnie.
- Nie ma szans abyś mógł czegoś takiego dokonać.- Powiedział. Zaśmiałem się przez łzy.
- Chyba nie pamięta Pan skąd pochodzę.
- Mów mi po imieniu.
- Sebastian?- Zapytałem. Uśmiechnął się dziwnie.
- Co to za imię?
- Znam cię pod takim imieniem.
- Sebastian? Niech będzie. Więc co masz na myśli?- Zapytał i odsunął się ode mnie kiedy próbowałem wstać z fotela. Podszedłem do ściany koło drzwi i odsunąłem z podłogi ciężką skrzynię. Zacząłem macać cegły na ścianie licząc po cichu pod nosem.- Co ro…
-Ciii…- Przerwałem mu po czym uśmiechnąłem się szeroko. Przeciągnąłem paznokciami po odpowiedniej cegłówce a podłoga przy mojej nodze zapadła się delikatnie po czym jej część wsunęła się pod większa część. Moim oczą ukazały się schody prowadzące w dół. Sebastian podbiegł do tego miejsca szybko i zajrzał do środka po czym spojrzał na mnie zszokowany.
- Skąd…?
- Powiedźmy, że nie jestem w tym pokoju pierwszy raz. Takie poziomy ciągną się do samego dołu. Z zewnątrz wieża wygląda jakby miała tylko jedno pomieszczenie. Na samym szczycie. Ale jak wiesz jak otworzyć jakie przejście wiesz jak zejść niżej. Każde wejście otwierasz inaczej i gdzie indziej. Jak na razie pokaże ci to miejsce.- Powiedziałem i zamknąłem je po czym wytłumaczyłem mu jak sam ma otworzyć tajne przejście. Zrobił to kilka razy, aż w końcu załapał.- Zbudujesz wehikuł?
- Zbuduje. Ale do tego czasu przeżyj.
- Ile czasu to zajmie?
- Rok.- Powiedział. Drgnąłem. Rok. Mam wytrzymać rok?
- 73 razy?
- Co 73 razy?
- Tyle razy będę zmuszony skosztować jego krwi.- Powiedziałem. Odchrząknął cicho
i spojrzał przez okno. Podszedłem do niego.- Coś nie tak?
- Możesz tą liczbę zmienić o połowę, ale wiem, że tego nie zrobisz?
- Dlaczego?
- Jeżeli oddasz mu się dobrowolnie nie będąc na głodzie, w tym czasie nie skosztujesz jego krwi tylko on twojej to czas przedłuży się o prawie dwa tygodnie. Tyle że za każdym razem musiałbyś…
- 73 razy. Dam radę.- Przerwałem mu. Uśmiechnął się jakoś dziwnie.
- Wracaj do niego. Odwiedzaj mnie jak chcesz. Nie wychodź bez niego poza teren zamku, ale po terenie zamku nie musisz przy nim wisieć. I nie mów za dużo o przyszłości. Im mniej o niej wiemy tym lepiej. Jeżeli za dużo się dowiemy możesz wrócić do całkiem innego świata, który znałeś.
- Rozumiem i… dziękuje.
- Jeszcze nie masz za co.- Zaśmiał się cicho i machnął ręką.
- Yuuchan!!!- Marco skoczył do niego, ale został zatrzymany przez Shire. Stanąłem pomiędzy moim nauczycielem, a najlepszym przyjacielem.
- Idźcie już. Jestem wykończony waszym towarzystwem. Chcę być sam. Trzymaj się Ezro Dragonselly.
- I ty również… Sebastianie.- Powiedziałem i bez słowa ruszyłem w stronę schodów zgarniając po drodze swój plecak.
- O czym gadaliście?- Zapytała Shira zrównując się ze mną. Popatrzyłem na nią zaskoczony.
- Byliście tam cały czas i…
- Nie pierdol!- Warknął Marco i zostałem przygnieciony do ściany. Wbiłem mu delikatnie palce w zagłębienie lewego ramienia, a ten bezwładnie upadł przede mną na kolana.
- Marco, mówiłem ci, że cię znam. Więc jednocześnie wiem jak cię sprowadzić do parteru. To, że okazało się iż jesteś wilkołakiem niczego nie zmienia. Nie chcesz mieć w kimś takim jak ja wroga.- Powiedziałem uśmiechając się delikatnie do niego i schodząc po chwili schodami w dół.
- Niezły jest.- Shira zaśmiała się i znowu się ze mną zrównała.
- Shira.- Przed nami z nikąd pojawił się brązowowłosy, wysoki mężczyzna z trzema kolczykami w lewym uchu. Ubrany w brązowe spodnie. I nic więcej. Na lewym ramieniu miał niebieski tatuaż. Na obu nadgarstkach tatuaże, które mogłyby być odbierane jako kajdany. Na prawym boku dwa wytatuowane ptaki (takie jak rysują małe dzieci). Znałem go. Wypuściłem głośno powietrze. Jeszcze się okaże, że połowa ludzi, których znam to odmieńcy. Nie ludzie.
- Bolin.
- Pan wzywa na Obiad.
- Rozumiem, że nie mnie.- Zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie. Pokazałem na siebie palcem, a ta twierdząco pokiwała głową.
- A muszę?
- Nie masz wyboru. To nie pytanie tylko rozkaz.
- A. I rozumiem, że niby mam spełniać jego rozkazy bez szemrania jak wy?- Zapytałem unosząc lewą brew do góry. Mężczyzna zwany Bolin spojrzał na mnie.
- To jest oczywiste.
- A jak nie, to co?
- Pan powiedział, że wtedy będzie musiał powtórzyć lekcje pierwszą.- Powiedział. Skrzywiłem się.
- Niezły argument, nie ma co.-Syknąłem i spojrzałem na niego.- To gdzie mam iść?- Zapytałem rozglądając się dookoła.
- Za mną.- Odpowiedział i ruszył do głównej części zamku. Zrobiłem tak jak chciał. Zostawiliśmy za sobą Marco oraz Shire, którzy rozmawiali ze sobą przyciszonym głosem. Szczerze to bardziej bym wolał zostać z nimi niż iść teraz na ten „obiadek”.- Uważaj…- zaczął mężczyzna idący przede mną, ale nim to powiedział ja już się schyliłem. Otworzył szerzej oczy. Wzruszyłem ramionami i wszedłem za nim do wielkiej Sali, która w moich czasach pełniła role sali gimnastycznej,
a tutaj była to wielka i wszechstronna jadalnia z długim stołem biegnącym przez jej środek. Stół zastawiony na dwie osoby. Czerwony obrus. Koło stołu stało pełno pozłacanych krzeseł. Rozejrzałem się. Wolałem tą wersje tego pomieszczenia niż moją. Po przeciwnej stronie siedział Azazel ubrany w czarne spodnie i taką samą koszulę. Trzy pierwsze guziki miał odpięte. Bolin poprowadził mnie do przeciwległej strony stołu i odsunął mi krzesło. Spojrzałem na miejsce, które miałem zająć. Mam jeść posiłek z tym osobnikiem, a oddziela nas 20 metrowy stół? Usiadłem na krześle, które mi odsunął i spojrzałem na przygotowane już danie. Usłyszałem jakiś przytłumiony głos. Wypuściłem głośno powietrze.
- Chyba zapomniałeś, że jestem człowiekiem, a nie odmieńcem jak ty, więc cię nie usłyszę jeżeli posadzisz swoje cztery litery tak daleko.- Mruknąłem pod nosem patrząc na niego. Wyprostował się i pokręcił przecząco głową. Wstał ze swojego miejsca biorąc w dłonie lampkę z czerwonym winem i ruszył w moim kierunku. Przyglądałem mu się dokładne kiedy odsuwał krzesło po mojej prawej stronie i siada koło mnie. Założył nogę na nogę i pochylił się w moją stronę.
- Mówiłem, że możesz się częstować i zapytałem o czym ciekawym rozmawiałeś z Yuuchan.- Powiedział i upił łyk wina. Przyglądałem się grdyce na jego szyi, która poruszała się przy przełykaniu trunku. Pokręciłem przecząco głową kiedy coś naprawdę głupiego przyszło mi do głowy. Spojrzałem na talerz i przekrzywiłem głowę w bok. Co to było?
- Um… możesz mi powiedzieć co to jest?- Zapytałem. Widziałem tam tylko kolorową breje. Ale nie wiedziałem z czego się składa.
- Nie zawracaj sobie tym głowy tylko jedz.- Powiedział chłodno. Wzruszyłem ramionami. Nigdy nie odmawiałem posiłku. Nie raz w dzieciństwie głodowałem tak więc każda okazja zjedzenia czegokolwiek ogromnie mnie cieszyła. Zabrałem się za jedzenie. Smak był… oryginalny. Nie potrafiłem go za bardzo opisać. Mimo tego że był oryginalny… brakowało mi w nim czegoś. Rozejrzałem się po stole i sięgnąłem po pieprz. Dosypałem go trochę do mojego „obiadu” i ponownie go skosztowałem. O wiele lepiej. Spojrzałem na niego.
- Ty nie jesz?- Zapytałem. Uśmiechnął się pod nosem. Pokręcił delikatnie kieliszkiem wprawiając wino w ruch po czym upił jego łyk.
- Proponujesz mi jedzenie?
- Pytam tylko czy nie jesz. Z tego co mi wiadomo chciałeś abym zjadł z tobą obiad, więc…- Rozejrzałem się dookoła, ale nie widziałem jego nakrycia. Nawet po przeciwległej stronie stołu nic nie stało. Miał przy sobie tylko kieliszek wina.
- Żyje na płynach. Wina, soki, woda, herbata. Mogę jeść niektóre rodzaje owoców jeżeli mam na to ochotę. Oraz żywię się krwią. Nic innego mi nie trzeba. Teraz jem. Pijąc wino. Na owoce nie mam ochoty, a co do krwi…- Zawiesił sugestywnie głos i spojrzał na moją szyję. Przyłożyłem do niej gwałtownie dłonie patrząc na niego przerażonym spojrzeniem. Zaśmiał się głośno.- Nie przeczę, że szyja to najłatwiejszy dostęp do krwi, ale mogę ją dostać w inny sposób. Dla mnie to nie problem. Odpowiesz mi na moje wcześniejsze pytanie?- Szybko zmienił temat. Pogrzebałem w pamięci aby wiedzieć o co mu chodzi.
- Chcesz wiedzieć o czym rozmawiałem z Sebastianem?
- Sebastian?
- A… Yuuchan. Tak na niego mówicie.- Powiedziałem i upiłem łyk soku. Spojrzałem na niego.- Poznaliśmy się, pogadaliśmy chwilę o mojej osobie po czym wyprosił mnie od siebie.
- Nie mówisz mi wszystkiego.
- Nie muszę mówić ci wszystkiego.
- Jesteś pewny czy możesz tak do mnie mówić?
 - Dlaczego miałbym nie być tego pewny?
- Zobaczymy czy będziesz taki pewny za pięć dni.- Powiedział upijając kolejny łyk wina. Coś ścisnęło mnie w żołądku Zrobiło mi się niedobrze. Przełknąłem głośno ślinę i sięgnąłem po kieliszek z, jak już się zdążyłem zorientować, sokiem. Upiłem kilka łyków.
- Dam radę.- Szepnąłem cicho. Zaśmiał się głośno.
- Widzę, że wiesz co cię czeka.
- Myślisz, że to śmieszne?
- Owszem.
- Po co w ogóle to zrobiłeś?- Warknąłem na niego. Złapał moje policzki między swoje palce
i zmusił do tego abym na niego spojrzał
- Bez mojej wiedzy masz nawet nie kichać rozumiemy się.
- Nie. Nikt mi nie będzie rozkazywał.
- Przekonamy się.
- Ja się nie musze przekonywać. Nienawidzę ludzi, którzy wymuszają na mnie swoje zdanie.- Powiedziałem i wsadziłem do ust ostatni kęs swojego obiadu.- Jeżeli pozwolisz coś ci powiem…
- Słucham.- Powiedział i pochylił się delikatnie w moją stronę.
- Jako osoba, która liczy każdy dzień swojego życia nie mam w zwyczaju podporządkowywać się innym i żyć w zgodzie z ich wolą. W końcu mam mniej czasu niż inni więc nie mam zamiaru marnować go na wolę innych. Robie to co chce i z kim chce oraz mówię to co chcę. Nie mam czasu na udawanie kogoś kim nie jestem. W przeciwieństwie do ciebie nie mam kilku tysięcy lat tylko kilka.
- Pyskaty jesteś.- Zauważył kiedy skończyłem swój wywód i ponownie sięgnąłem po sok.- Ale powiem ci, że się mylisz. Od teraz będziesz żył tak długo jak ja. Wystarczy że będziesz regularnie zażywał swojego nowego leku. Jak umrę ty umrzesz najpóźniej pięć dni po mnie. Więc masz pięć dni więcej niż ja. Przez te pięć dni będziesz mógł sobie mówić i robić co chcesz ale póki co…- Urwał kiedy rzuciłem mu na twarz serwetkę jaką miałem koło swojej ręki. Zawisła na niej. Nie ruszał się.
- Nie ty będziesz decydować o tym co będę robić i co mówić!
- Ezra.- Wstał gwałtownie. Położył ręce po bokach mojej głowy zaciskając je na oparciu mojego siedzenia.- Będziesz musiał się bardzo postarać aby zdobyć moją krew.- Wycedził mi prosto w twarz po czym odszedł od mnie podchodząc do okna. Dopiero wtedy wypuściłem cicho powietrze z płuc.
Jeżeli mam być szczery. Bałem się tego, co miało nastąpić w przeciągu kilku dni. Wpatrywałem się w swoje dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu. Obraz zaczął mi się delikatnie zamazywać. Pokręciłem przecząco głową. Zerknąłem z ukosa na niego. Nadal stał przy oknie i gapił się na widoki za nim. Oparłem głowę na ręku podziwiając obrazy znajdujące się na ścianach. Nie znałem ich. Widziałem je po raz pierwszy na oczy. Nawet moje książki od historii ich nie przedstawiały. Ciekawe co to było? Skąd pochodziły? Kto je narysował?
Wpatrywałem się w jeden z nich, który szczególnie mnie zainteresował. Przedstawiał pełno żółtych kwiatów przypominających słońce. Był taki ciepły, kojący nerwy… piękny. Kiedy tak się mu przyglądałem ogarniał mnie wewnętrzny spokój. Uśmiechnąłem się do swoich myśli.
Chciałbym zobaczyć takie kwiaty. Nie. Chciałbym zobaczyć to miejsce uwiecznione na obrazie. Chłonąć ich ciepło, zapach. Kochałem ciepło oraz delikatny wietrzyk. Gorzej było
z chłodnymi i ciemnymi miejscami. Napawały mnie lękiem. Kojarzyły mi się ze śmiercią. A ktoś taki jak ja nie ma czasu i chęci myśleć o śmierci. Dla mnie jest za bardzo realna abym musiał sobie o niej często przypominać. Zawsze przy mnie stała. Nie opuszczała mnie na krok. Czekała.
Nie wierzyłem, w to, że jego krew coś zmieni. I tak umrę. W końcu za rok miałem wrócić do swoich czasów. Pięć dni od powrotu umrę. Przecież nie będę go tam szukał. W moich czasach jest bardzo ważną osobistością. Nie ma szans, aby ktoś taki jak ja zbliżył się chociażby do miasta
w którym mieszkał, a co dopiero do jego osoby.

Tak więc został mi rok i pięć dni życia. Uśmiechnąłem się smutno przekręcając głowę w bok. Czerwone światło ogrzewało moją twarz i przymknięte powieki. Było takie przyjemne. Poruszyłem się delikatnie i zamarłem…
************************************
dziękuje, to tyle na dzisiaj.
Pozdrawiam Gizi03031;)

sobota, 8 kwietnia 2017

3„Areldef” 3.

Hejka.
Dzisiaj tak szybciej dodam rozdział, bo nie wiem czy w ciągu dnia się wyrobie z dodaniem go.
życzę miłego czytania:)
**************************
Zatrzymaliśmy się na dziedzińcu. Trochę się różnił od tego co ja widziałem. Było tutaj mniej zieleni i mniej ławeczek do siedzenia. A tak… nic się nie zmieniło. To miejsce mnie przytłaczało. Spojrzałem na sam szczyt wschodniej wierzy. Izolatka dla niesfornych uczniów. Jak to powiedział dyrektor palcówki na rozpoczęciu nowego roku „Prywatne lokum Ezry Dragonselly, ale wierzę, że w razie czego podzieli się z innymi”.  Przeniosłem spojrzenie na przeciwległą wierzę. Trzecie okno od dołu. Gabinet pielęgniarki szkolnej. Też wiele razy korzystałem z jej usług. Mój wzrok zatrzymał się na oknach prowadzących do piwnicy. Zadrżałem na samą myśl. Miejsce samosądu. Nie zliczę ile razy tam byłem.
Szkoła dla trudnej młodzieży.
- No a teraz…- Zaczął Azazel i spojrzał na mnie. Ja z kolei gapiłem się na północną wierzę. Ostatnie okno. Moje ulubione miejsce. Pokój mój i Marco (szkoła z internatem. Do domu wracałem co drugi tydzień).- Widzisz coś ciekawego w oknie mojej sypialni?- Zapytał zaintrygowany. Zerknąłem na niego zaskoczony. Jego sypialni?!
- To nic takiego. Przewidziało mi się.
- Panie!- Podbiegła do nas młoda blondynka o niebieskich oczach. Była wysoka i zgrabna.
I miała piękne długie nogi. Lubię długie nogi.
- Tak, Shira.
- Yuuchan znowu wariował.- Powiedziała na wydechu. Dopiero wtedy spojrzała na mnie. Jej oczy zmieniły na chwilę barwę na zielony kolor by po chwili znowu stać się niebieskie. Ent. Ale nie to mnie zainteresowało. Yuuchan tutaj był. Zrobiłem kilka niepewnych kroków i stanąłem przed Azazel’em. Złapałem go za przód koszuli.
- Proszę, pozwól mi się z nim zobaczyć. Tylko na pięć minut. Później zrobię i powiem wszystko co będziesz chciał. Błagam. Pozwól mi.- Prosiłem wiedząc, że od jego decyzji zależy to czy zgnije w tym miejscu czy jednak powrócę do swoich czasów. Wampir spojrzał karcąco na moje ręce. Marco zaczął warczeć niebezpiecznie.
- Marco. Spokój.- Powiedział i spojrzał mi w oczy.- Nie ty tutaj wydajesz rozkazy. Za chwile wszystko mi wyśpiewasz. Trochę bólu i…- Urwał patrząc na mnie jak psychopata. Opuściłem głowę w dół. Po policzku spłynęła mi jedna samotna łza.
- Radnea… wybacz.- Powiedziałem cicho po czym upadłem bezwładnie na ziemię. Nic nie poczułem. Nie czułem nic. Nie odzywałem się. Oddychając spokojnie wpatrywałem się w białe kamyki, które wbijały mi się w twarz, ale ja nic nie poczułem. Po chwili cały mój świat zawirował, a ja mogłem zobaczyć niebo nad swoją głową. Po chwili owe niebo zostało zasłonięte jego twarzą. Przyglądał mi się dokładnie. Chyba uderzył mnie w twarz, ale ja nic nie poczułem.
- Areldef.- Zawyrokował. Dobrze go słyszałem i widziałem, ale nie mogłem się odezwać i nie czułem nic. Wypuścił głośno powietrze z płuc.- Widzisz mnie?- Zapytał. Przeniosłem na niego wzrok.- Widzisz. I słyszysz. Czujesz?- Zapytał. Spojrzałem na niebo. Nic nie czułem.
- Panie…?- Usłyszałem głos Marco. Azazel spojrzał w jego stronę.
- Ta chorobą wyniszczyła 99% populacji ziemi. Ludzkiej populacji. Przeżyli tylko ci, których tutaj ze sobą przynieśliśmy. Myślałem, że nie było wśród nich żadnego nosiciela, ani zakażonego, ale widocznie się pomyliłem.
- Panie, co to za choroba?
- Człowiek nie panuję nad swoim mózgiem. Czasami sam wyłącza poszczególne elementy jego ciała. Czasami jest to czucie w nogach. Czasami skurcze w brzuchu przez co zaczyna zwracać. Czasami puszczają mu zwieracze. Przestaje widzieć, słyszeć, mówić, czuć, oddychać. To tak działa partiami. Nie wiadomo jaką część mózg wyłączy. W jego przypadku wyłączył czucie i mowę. Ale słyszy nas i widzi.
- Panie…- Usłyszałem głos Pabllo. Pochylił się nade mną. Zobaczyłem brązowowłosego mężczyznę o ciemnych oczach i wyraźnie zarysowanej męskiej szczęce. Stał koło mnie ubrany tylko w ciemne spodnie. Pozbył się już płaszcza. Na prawie całej jego prawej ręce widniał tatuaż. Jakieś nie do rozszyfrowania dla mnie dzieło. Trzymał w ręku jakąś buteleczkę. Moje leki.- To są leki nad którymi pracuje Yuuchan. Jeżeli on je posiada to znaczy, że choroba nie złapała go z zaskoczenia.
- Co sugerujesz?
- On sam się wyłączył.
- Jak to sam?!- Krzyknął zerkając na niego gwałtownie. Zamknąłem oczy. Chce odebrać sobie wzrok. Później słuch. Następnie odetnę swoje serce. Cholerna choroba. Dlaczego musiałem na nią zachorować. Dlaczego wyruszyłem w podróż w czasie aby znaleźć lepsze leki niż te dostępne w moich czasach? Przecież z lepszymi lekami i tak nie dożyłbym do 30. Zostało mi 12 lat życia, a ja je skróciłem do kilku minut.
Poczułem ból rozchodzący się po mojej klatce piersiowej. Otworzyłem gwałtownie oczy kiedy odzyskałem czucie w całym ciele. Spojrzałem przerażony na pochylającego się nade mną Azazela. Próbowałem coś powiedzieć, ale przykładał mi do ust przegub swojej prawej ręki. Miał czerwone usta. Po chwili zorientowałem się co robi. Poczułem w ustach metaliczny smak gorącej cieszy.
Podawał mi swoją krew.
Szarpnąłem głową do tyłu, ale nie zabrał swojej ręki. Wręcz przeciwnie. Przycisnął ją mocniej.
- Nie masz prawa kichnąć bez mojego pozwolenia, a ośmielasz się umierać na moich oczach?- Warknął oblizując swoje zakrwawione wargi. Pewnie nimi rozgryzł swój nadgarstek. Po chwili zabrał swoją rękę i przeciągnął po ranie językiem. Ta od razu się zasklepiła.
- Panie…- Powiedział przerażony Marco. Nie tylko on wyglądał na przerażonego. Wszyscy patrzyli na Azazela jakby widzieli go ostatni raz.
- Nic się nie stało.
- Ale Panie…
- Cisza! Jestem zmęczony tym dniem. Idę się położyć.- Oznajmił i ruszył w stronę swojej komnaty.
- Co mamy z nim zrobić?- Zapytała Shira.
- Zabierz go do Yuuchana.- Powiedział i zniknął we wnętrzu wierzy. Spojrzałem po wszystkich wycierając ostatencyjnie usta. Na koszuli pozostał krwawy ślad. Wszyscy spojrzeli na mnie i wypuścili głośno powietrze z płuc.
- I jak było?- Zapytała Shira patrząc na Marco.
- Dzisiaj nikogo nie zabił. Był nawet miły.
- Rozumiem. A nasz gość to…?
- Dzieciak mówi, że nazywa się Ezra Dragonselly.
- Człowiek.- Powiedziała zaskoczona.- Shira. Miło mi.- Uśmiechnęła się kucając przede mną. Dopiero teraz dojrzałem na jej nogach wysokie, czarne szpilki.
- Ent. Miło mi. Ezra.- Odgryzłem się jej. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Kajdany to sprawka Pana?
- Nie. Tego Gnoma. Chodź. Pomogę ci go tam zaprowadzić, a później chcę iść podbiegać.
- Sama dałabym sobie radę.
- Wiem. Ale wiem też, że on ma coś z głową.- Wskazał na mnie ręką. Prychnąłem pod nosem wstając na proste nogi. Przeciągnąłem się i spojrzałem na niebo.
- Jak się czujesz?
- Jak ktoś kto właśnie został zmuszony do wypicia jakiegoś gówna.
- Jeżeli teraz się tak czujesz, to co będzie później.- Mruknął Marco i ruszył w stronę wschodniej wierzy. Spojrzałem na jego plecy, a później na dziewczynę. Nawet nie zauważyłem jak reszta się ulotniła. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mi ręką, że mam iść za swoim przyszłym przyjacielem. Zrobiłem tak po drodze zgarniając w dłonie swój plecak. Może pozwolą mi się jakoś ubrać. Bo tak sobie paradować jakoś nie mam ochoty. Spojrzałem na długie schody, które pojawiły się przed moimi oczyma i wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Coś nie tak?- Zapytała Shira kiedy jęknąłem głośno wchodząc powoli do góry.
- Nie lubię tego miejsca.- Powiedziałem wchodząc nadal do góry. Gdzieś w połowie przysunąłem się do ściany z oknami i zacząłem wchodzić po dwa stopnie. Marco spojrzał na mnie zaskoczony tak samo jak Shira. Uniosłem lewą brew do góry i spojrzałem na nich pytająco.- Co jest?
- Skąd wiedziałeś, że lepiej będzie wchodzić tak jak ty to robisz?
- Mówiłem już, że nie lubię tego miejsca.- Powiedziałem i zatrzymałem się przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Pokazałem na nie głową.- Tego miejsca też nie lubię.
- No to masz problem, bo musisz do niego wejść.
- Nie pierwszy i zapewne ostatni raz słyszę te słowa.- Powiedziałem i wszedłem do środka razem z Marco.
- Yuuchan! Wstawaj! Pan przysłał ci gościa!- Krzyknął rozglądając się dookoła. I ja to zrobiłem. Kiedy byłem tutaj ostatni raz w pomieszczeniu tym znajdowało się tylko łóżko i mała szafka z lampką oraz krzesło. Teraz to pomieszczenie wcale, a to wcale nie przypominało mojej izolatki. Owszem było tutaj łóżko, ale było o wiele więcej szafek, półek i regałów zapełnionych masą książek. Trzy biurka zawalone papierami. Kominek. Szkoda, że nie palił się w nim ogień. Przed kominkiem stały dwa czerwone fotele, a pomiędzy nimi stał mały, okrągły stolik. To właśnie z jednego z foteli wstała postać zamieszkująca te komnaty. Yuuchan. Osoba, której szukałem. Spojrzał na mnie, a pode mną ugięły się kolana. Upadłem na podłogę i zacząłem się głośno śmiać.
- Pan Sebastian.- Powiedziałem kiedy w końcu się uspokoiłem. Spojrzałem rozbawiony na wysokiego blondwłosego mężczyznę o złotych oczach. Ubrany był w czarne, materiałowe spodnie oraz białą koszulę. Uniósł wysoko brew do góry.
- Jak ty do niego powiedziałeś? Przecież to jest Yuuchan, a nie…
- To jest Pan Sebastian.- Przerwałem Marco i znowu się zaśmiałem.- Mój nauczyciel.- Dodałem a w wierzy na długą chwilę zapanowała cisza. Człowiek, którego tutaj wszyscy nazywali Yuuchan, a ja znałem go pod imieniem Sebastian uklęknął przede mną przyglądając mi się dokładnie.
- Kim jesteś chłopcze? Skąd pochodzisz? Co cię do mnie sprowadza? Co cię tutaj sprowadza?- Zadał mi kilka pytań uśmiechając się delikatnie. Usiadłem wyprostowany i uśmiechnąłem się szeroko. Pan Sebastian to jedyny nauczyciel jakiego lubiłem. Zawsze mi pomagał i wierzył. Był po mojej stronie. Nie widziałem powodu dla którego miałbym go okłamać i nie powiedzieć mu tego co chciałby wiedzieć.
- Nazywam się Ezra Dragonselly. Pochodzę z miasta Czterech Kwiatów, które w tych czasach nie istnieje. Przybyłem z przyszłości oddalonej o kilka tysięcy lat w przód. Osoba, która mnie tutaj przysłała popełniła głupi błąd. Miałem się dostać do przyszłości, a mnie cofnęło. To po co przybyłem do tych czasów… eh. Nie znajdę tego tutaj, więc chciałem się spotkać z Yuuchan’em, ponieważ to on jest osobą, która stworzyła wehikuł i tylko ona może mnie odesłać z powrotem. Nie wiedziałem tylko, że to będziesz ty.
- Nie mogę cię odesłać.- Powiedział po chwili milczenia i badania mojej twarzy, z której momentalnie zniknął uśmiech. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. To niemożliwe, aby mój nauczyciel nie był w stanie czegoś zrobić.
- Jak to nie możesz?
- Jestem wielce zaskoczony, że wiesz o moich planach stworzenia wehikułu czasu, ale nie mam zamiaru ich realizować tak szybko. Wszystko jest dopiero obmyślane. A to trudny proces, który…
- Chwila, chwila, chwila. Chcesz mi powiedzieć, że mam tutaj zostać?- Zapytałem przerażony i spojrzałem na Marco i Shire, który dziwnym wzrokiem wpatrywali się w okno.
- Yuuchan… ściągnij… je…- Wycharczał Marco ledwo co się ruszając. Spojrzałem na blondyna.
- Rzuciłem na nich czar. Nie wiedzą o czym rozmawiamy i co się teraz tutaj dzieje. Lepiej żeby nie wiedzieli za dużo.
- Jesteś elfem?
- Tak. Nie wyglądasz na zaskoczonego.
- Wiedziałem, że nie jesteś człowiekiem, ale nie wiedziałem jaki gatunek reprezentujesz. Nigdy nie chciałeś nam tego powiedzieć.
- Nam?
- Swoim uczniom. Jesteś moim nauczycielem i…
- Stop. Nie mów mi niczego. To niebezpieczne. Wyczuwam od ciebie znamiona Podróżnika, ale jednocześnie ślady Areldef. To z tego powodu zacząłeś majstrować przy czasie. Aby odnaleźć lekarstwo?- Zapytał. Kiwnąłem twierdząco głową i wyciągnąłem z plecaka te same tabletki, które wcześniej pokazano Azazel’owi.
- Ale tutaj nie znajdę niczego silniejszego niż to.
- Skąd to masz?
- Z moich czasów. Jedyny lek jaki do tej pory wyprodukowano i przedłuża życie takim jak ja.
- Wielu was choruje.
- Garstka. Mała ilość. Ja jestem… jestem najstarszym chorym osobnikiem, który żyje.
- Najstarszy?
- Tak.- Powiedziałem zagryzając delikatnie wargę. Poczułem pieczenie na pośladkach. Wspomnienia wróciły. Dostałem zakaz podgryzania wargi.
- Powiedz mi drogi Ezra… czy Azazel podawał ci swoją krew?
- Tak. Kilka minut temu podał mi ją, kiedy aktywowałem Areldef.
- Zapytał cię o zdanie?
- Chciałem się zabić. Myślisz, że by się zapytał?- Zadrwiłem. Położył ręce na moich kajdanach, a te otworzyły się z cichym kliknięciem. Rozmasowałem z ulgą zakrwawione i poranione nadgarstki. Wskazał mi dłonią miejsce za parawanem. Wszedłem tam i zobaczyłem przed sobą wannę z gorącą wodą. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Umyj się. Opatrzę ci rany, ubierzesz się w coś bardziej stosownego i wtedy coś ci powiem.- Poradził. Kiwnąłem twierdząco głową i schowałem się za parawanem. Pozbyłem się swojego skromnego ubioru i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Rany na moim ciele zapiekły niemiłosiernie. Najbardziej o dziwo bolał mnie opuchnięty tyłek. Przełknąłem gorzkie łzy i zabrałem się za pospiesznie mycie mojego ciała. Słyszałem jak za parawanem Sebastian krzątał się cicho czegoś szukając. Z żalem wyszedłem z ciepłej wody i osuszyłem się starannie.
- Proszę.- Sebastian jakby nigdy nic wszedł za parawan i położył na krześle obok mnie czyste ubrania. Wyszedł nie obdarzając mnie nawet jednym spojrzeniem. Spojrzałem na ciuchy jakie mi zostawił. Bielizna, skarpetki, czarne spodnie a do tego biała bluzka przypominająca tunikę. Ubrałem to wszystko na siebie nie za bardzo wiedząc czy dobrze ubrałem górne części garderoby. Wyszedłem zza parawanu spotykając się od razu z jego spojrzenie. Popatrzył na mnie i zaśmiał się cicho. Podszedł do mnie i poprawił w kilku miejscach mój ubiór po czym ponownie zmierzył mnie spojrzeniem. Wskazał mi fotel. Wyminąłem pomniki Marco oraz Shiry, którzy stali tam gdzie ich zostawiłem. Tylko to, że oddychali utwierdziło mnie w tym, że to żywe istoty. Usiadłem na miękkim meblu. On zajął miejsce obok mnie i od razu zabrał się za opatrywanie moich nadgarstków.
- No więc… co chciałeś mi powiedzieć?
- Istnieje lek na twoją chorobę.- Powiedział i Spojrzał na mnie aby zobaczyć jak zareagowałem. Ja z kolei otworzyłem szeroko oczy i usta.
- Jak to?
- Jest silniejszy niż twoje tabletki, ale…
- Co to jest? Powiedz mi, proszę cię!
- Ale… Jeżeli nie będziesz go przyjmował regularnie, a mówiąc regularnie mam na myśli odstęp od 3 do 5 dni umrzesz.
- Jak to… umrę?
- Tak to. Minie pięć dni, a ty umrzesz. Może być tak, że będziesz na spacerze, będziesz się kąpał, spał bądź jadł, upadniesz i już nie wstaniesz. A najgorsze w tym jest to, że jak umrzesz wszyscy o tobie zapomną. I na dodatek jeżeli tylko raz spróbujesz tego leku… już nigdy nie przestaniesz. Jest on silnie uzależniający. Będą trzęsły ci się ręce, obleją cię zimne poty, będziesz agresywny, zrobisz wszystko aby go zdobyć. Zapłatą za ten lek jest wymiana płynów ustrojowych z osobą, która ci go dała. Takie wiesz… wyrównanie. Może to być pocałunek albo pełny stosunek.- Mówił spokojnie kończąc owijać mój drugi nadgarstek.
- Wole do końca życia żreć te tabletki niż zażyć jakieś świństwo! Nie mów mi o leku, którego nie mam zamiaru brać! Umrzeć od razu po przekroczeniu limitu czasowego. Pragnąć go tak bardzo i uzależnić się od niego! Nie chce tego! Musi być inny sposób…
- Ezra…- Powiedział cicho. Spojrzałem na niego kiedy zakrył w ojcowskim geście moje dłonie swoimi ciepłymi rękoma.- Ten lek… to krew wampira.

 ****************************************
i jak wam się podobało??
mam nadzije, że było ciekawe:)
Pozdrawiam
Gizi03031;)