niedziela, 30 kwietnia 2017

6 „Lekcja druga. 200% upokorzenia” 6.

Hejka.
Zapraszam na nowy rozdział:)
**********************
Nudziłem się. Inaczej nie mogłem tego nazwać. Leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit. Marco spał niedaleko. Wiedziałem, że nie udaje. W końcu pamiętam jak oddycha kiedy śpi. Jak on mógł
w ogóle spać w takim momencie. Od dwóch dni praktycznie nie widywałem go w innym momencie jak te krótkie chwile kiedy spał. Dość często wychodził poza teren zamku. Nie miałem z kim pogadać. Wiedziałem, że niedługo znowu zacznie się ten straszny moment, kiedy będę pragnąć wszystkiego
i niczego. Kiedy wszystko jak i nic będzie sprawiać mi potworny ból. I tylko jedno sprawi, że wszystko wróci do normy.
Azazel i jego krew.
Tym razem wiedziałem jak to się skończy. I wcale nie podobała mi się ta myśl. A najgorsze
w tym wszystkim jest to, że Azazel gdzieś sobie polazł i wróci dopiero pojutrze wieczorem. Czyli jutro będę się zwijał z bólu i podniecenia, a go tutaj nie będzie. A co będzie się działo pojutrze? Nie mam pojęcia. W ogóle dlaczego on gdzieś polazł beze mnie?! Dobrze wie co się ze mną dzieje, kiedy go przy mnie nie ma, a wychodzi sobie jakby…
Usiadłem gwałtownie. Chwila. O czym ja myślę?! Że niby… nie! Jak chce niech sobie wyłazi gdzie chce! Tak samo jak Marco niech sobie znika.
Spuściłem nogi z łóżka i spojrzałem na zachmurzone niebo. Azazel znika, Marco znika, Sebastiana nie mogę odwiedzić, bo nie mam zgody od Azazela, Shiry nigdzie nie mogę znaleźć, Pabllo i Bolin nie są idealnymi osobami do towarzystwa. Jared- ogrodnik- średniego wzrostu mężczyzna o czarnych włosach i śniadej karnacji wolał spędzać czas ze sobą i swoimi roślinkami. Rozmawiał tylko z Azazelem oraz ze swoją narzeczoną Shirą. A jego młodszy brat Patric nie wyłaził
z kuchni. Młody chłopak z brązowymi, długimi włosami, które wiązał w koka na czubku głowy żył
w swoim świecie przypraw i aromatów. Raz tylko zajrzałem do kuchni. Więcej tego nie robiłem po tym jak dość ostatencyjnie mnie z niej wykopał.
 Na dobrą sprawę byłem tutaj sam.
Nie byłem przyzwyczajony do samotności. Zawsze ktoś przy mnie był. Miałem z kim pogadać, albo posiedzieć w ciszy. Wyjrzałem na zewnątrz. Dziedziniec spowiła mgła. Przyglądałem się widokom na zewnątrz przez dłużą chwilę po czym ubrałem na siebie cienkie spodnie oraz koszulkę i podszedłem do drzwi. W prawdzie Marco mówił mi, że mam po zmroku nie wychodzić z pokoju, ale przecież tutaj nikogo nie ma. Nikt mnie nie złapie. No i nie mam zamiaru wychodzić z zamku. Tutaj jest Aza…
Sebastian!
Tak! Sebastian! Który ma mi zbudować wehikuł. Skradałem się cicho na palcach. Każdy cień, który zobaczyłem na korytarzu napawał mnie lękiem oraz przyspieszoną akcją serca. Wiedziałem, że robie źle, ale nie mogłem pozwolić aby odebrano mi całą wolność jaką do tej pory posiadałem. Niedługo będą mi mówić kiedy mogę iść do toalety, kiedy kichnąć, a nawet pod jakim kontem mogę sobie dłubać w nosie!
Wyszedłem na dziedziniec. Po moich plecach przebiegły dreszcze. Rozejrzałem się dookoła. Byłem sam. Podszedłem niepewnie do jednej z nielicznych ławeczek i usiadłem na niej. Wyciągnąłem nogi z kapci i zanurzyłem bose stopy w miękkiej trawie. Rozsiadając się wygodnie na ławeczce
i spojrzałem na ciemne niebo. Dojrzałem kilka ładnych gwiazd oraz Pistol Star inaczej Niebieski Hipergigant. Coś, co było odpowiednikiem księżyca dla tej „planety”, ale tak naprawdę również nadawałoby się do zamieszkania przez ludzi. Widok nieba nocą bardzo mnie uspokajał. Koił moje nerwy. Miałem tak od małego. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i zamknąłem delikatnie oczy. Ciekawe co teraz robi moja siostra? Czy ma jakieś problemy? Czy ją złapali? Jak wrócę do swoich czasów powiem jej, że ma zrezygnować ze swojej dotychczasowej pracy. W sumie nie będzie jej za bardzo potrzebna. Nie dłużej niż pięć dni po swoim powrocie… umrę.
W dół kręgosłupa spłynęła mi samotna kropla potu. Znałem to uczucie. Byłem obserwowany. Otworzyłem oczy i krzyknąłem przerażony.
Straciłem przytomność.

^^~^^

Otworzyłem delikatnie oczy. W głowie strasznie mi łupało. Bolała mnie potylica, ale co się dziwić skoro w nią zarobiłem. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w… przełknąłem głośno ślinę. Lochy. Miejsce kary. W mojej szkole i w tych czasach było to, to samo miejsce. Szarpnąłem rękoma. Znajomy chłód i brzęczenie kajdan. Byłem przypięty do ściany. Mniej więcej w połowie pokoju.
 Paliła się tu tylko jedna świeczka dając marną widoczność dla kogoś takiego jak ja. Całą swoją siłą woli powstrzymałem odruch wymiotny jaki we mnie wzbierał. Miałem złe wspomnienia
z tym miejscem. Bardzo złe.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu w miarę możliwości starając się coś dojrzeć. Przede mną
w półmroku stała pewna postać. Pewnie ta sama, która mnie zaskoczyła swoim pojawieniem się przede mną i jednocześnie ta sama, która zdzieliła mnie w głowę, a ja straciłem przytomność.
- Bolin wiem, że to ty. Wyjdź.- Powiedziałem cicho kiedy owy osobnik się nie poruszał. Ktoś głośno wypuścił powietrze z płuc, a w świetle świecy pojawił się nie kto inny jak Bolin. Spoglądał na mnie z góry.- Mógłbyś mnie uwolnić?
- Nie.
- Dlaczego?
- Złamałeś zasady.- Powiedział cicho. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Nie zrobiłem niczego złego.
- Marco chyba wyraźnie ci powiedział, że…
- Bolin! Przecież nie uciekłem, niczego nie ukradłem, nie zabiłem nikogo więc…!
- Zamilcz!- Warknął pochylając się nade mną.- Gdyby to zależało ode mnie wlałbym ci kilka razy i puścił wolno nad ranem, ale Pan powiedział, że jak coś zmalujesz masz tutaj czekać na niego i… drugą lekcję.- Powiedział cicho i odwrócił się do mnie tyłem. Podszedł do drzwi.- Trzeba było siedzieć w pokoju.- Dodał i wyszedł z pomieszczenia. Próbowałem wstać chociaż wiedziałem, że to nie możliwe i naciągając mocno kajdany pochyliłem się do przodu.
- Bolin! Kurwa mać!- Krzyknąłem upadając na kolana. Znałem każdy zakamarek tego pomieszczenia. Każdą dostępną tutaj karę. Nie raz byłem przypinany łańcuchami pod sufit i wisiałem tak kilka razy, dostawałem pasem po plecach, dłoniach, stopach. Nie raz starsi uczniowie zamykali mnie tutaj za pyskowanie, a następnie… no cóż… moje usta poznały ciemną stronę mocy.
Opuściłem głowę w dół opierając czoło o zimną posadzkę. Mam tutaj czekać aż wróci Azazel, a jutro… przełknąłem głośno ślinę. Uderzyłem mocno głową o posadzkę.
- Kurwa!- Wydarłem się najgłośniej jak mogłem chociaż wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy i nikt tutaj nie przyjdzie. Krzyki z tego pomieszczenia nie wydostają się na zewnątrz. Nikt nie usłysz jak jutro będę się darł tylko dlatego, że nie mogę się dotknąć.- Pierdolony krwiopijca!

** dwa dni później**

Jakieś trzy godziny temu Bolin opuścił moją celę. Chociaż słowo opuścił nie było tutaj odpowiednie. On uciekł, spierdolił jak królik po koksie. Z mojego gardła wydobywały się wszystkie brzydkie słowa jakie kiedykolwiek usłyszały moje uszy. Ciało paliło. Kilkudniowy wzwód (podobno u odmieńców takich jak oni i u takich ludzi jak ja- tych co pija ich krew- wzwód może się utrzymywać nawet do tygodnia. Z początku w to nie wierzyłem, teraz sam tego doświadczałem) ocierał się boleśnie o moje cienkie spodnie. Nadgarstki zdarte do krwi. Tak samo jak paznokcie, którymi ryłem po ścianie za sobą. Poranione stopy. Każdy ból był lepszy niż ten jaki teraz odczuwałem. Wiedziałem, że mam rozwalone czoło.
Usłyszałem czyjeś kroki na zewnątrz. Ktoś zbliżał się do drzwi. Szarpnąłem mocniej za kajdany unosząc się na kolanach. Już chyba bliżej nie mogłem podejść. Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszły wszystkie osoby jakie tutaj poznałem. Nawet przyprowadzono Sebastiana. Spojrzał na mnie i drgnął. Ostatnią osobą jaka tutaj weszła był Azazel. Zaśmiałem się głośno, kiedy zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na mnie chłodno. Przyglądałem mu się dokładnie. Stanął naprzeciwko mnie. Spojrzałem na niego i zaśmiałem się psychopatycznie po czym upadłem na kolana i zacząłem walić czołem o podłogę. Po kilku takich ciosach uniosłem głowę do góry. Azazel zaciskał mocno usta
i przyglądał mi się czerwonymi oczyma.
- Co się lampisz skurwysynie pierdolony?! Co, kurwa?! Pierdolone ścierwa przyszły popatrzeć na swoje zwierzątko?! Madkojebcy! Świry zajebane! Torby na końską sperme! Dziwadła w dupę jebane! Popier…- Urwałem kiedy uderzył mnie mocno otwartą dłonią w twarz. Zaśmiałem się głośno. Uniosłem głowę do góry i spojrzałem mu w oczy. Pochylał się nade mną.
- Czas na lekcję drugą.- Warknął i dotknął swoimi zimnymi palcami mojej szyi. Szarpnąłem głową do tyłu ale nie zabrał dłoni. Poczułem jak zakłada mi na szyję coś zimnego i szorstkiego.  Do tego osobliwego uczucia doszło odczucie uścisku. Po chwili zorientowałem się co takiego mi nałożył. Warknąłem na niego wyrywając się w jego stronę. Moja twarz zatrzymała się kilka centymetrów przed jego.
- Ściągnij to ze mnie świrze!- Wydarłem się. Wsunął palec wskazujący prawej ręki pod skurzany pasek obroży, którą przed chwilą umieścił na mojej szyi. Uniósł mnie delikatnie do góry. Zacharczałem kiedy zaczęło brakować mi powietrza.
- To dopiero początek.- Warknął i rzucił mną o ziemię. Ból ciała dał mi się we znaki. Warknąłem. Bolin podszedł do mnie i trzymając się z dala od moich zębów (kilka godzin temu ugryzłem go w ramię) odpiął moje nadgarstki po czym łapiąc mnie mocno za włosy pociągnął mnie
w najdalszą część pomieszczenia. Wiedziałem co się tam znajduję. Gra czasowa. Już wiedziałem po co oni tutaj wszyscy przyszli. Zaparłem się nogami aby nie musieć tam iść, ale starczyło, że Bolin delikatnie wykręcił mi rękę na plecach, a potulnie poszedłem do dobrze znanego mi miejsca.
Zostałem brutalnie rzucony w stronę ściany. Zakaszlałem kilka razy klękając i próbując wstać.
- Klęknij przed ścianą.- Rozkazał Bolin. Spojrzałem na niego wilkiem.
 Który pierwszy?
Splunąłem mu pod nogi i ustawiłem się przodem do ściany. Uklęknąłem przed nią jakieś pół metra od niej układając na niej dłonie. Lewa ręka poniżej mojej twarzy. Prawa ręka jeszcze niżej.
W takich miejscach znajdowały się kajdany przymocowane do ściany. Bolin podszedł do mnie i zabrał się za zapinanie moich dłoni. Czułem na sobie jego pytające spojrzenie. Widziałem przed sobą dobrze znaną mi czerwoną ścianę. Każde wyżłobienie, każdą zmianę barwy, każde wgłębienie i nierówność. Znałem ją idealnie. W końcu nie pierwszy raz doświadczałem tego rodzaju kary. Gra czasowa.
Poczułem na oczach delikatny dotyk jedwabiu. Ciemna przepaska zakrywała mi oczy odbierając mi w ten sposób zdolność patrzenia. To było jeszcze gorsze. Nie wiedziałem kto to był,
a musiałem zgadnąć. Gra miała bardzo proste- z pozoru- zasady. Osoba, która była na moim aktualnym miejscu miała robić loda osobie, która będzie stała przed tobą opierając się o ścianę. Masz to zrobić jak najszybciej. Wygrana jest zmienna. Kto pierwszy. Ten któremu robiono loda dojdzie szybciej czy ten który robił loda odgadnie jego tożsamość. Wygrywał ten który był pierwszy i mógł wymierzyć karę przegranemu. Z kolei za tobą stawała dziewczyna i rozstrzygała werdykt. Jeżeli położyła ci rękę na głowie był to znak, że wygrałeś. Z kolei jeżeli dotknęła, któregoś z twoich ramion… przegrywałeś. Wygrany mógł rozkazać przegranym co tylko zechciał. Jeden, absolutny rozkaz. Najlepsze było jednak coś innego. Jeżeli ktoś nie chciał wykonać tego rozkazu zajmował miejsce klęczącego, a liczba osób z drugiej strony była potrajana.
„Grałem” w tą grę wiele razy. Zawsze jako ten co klęczał. Z od trzech do dwudziestu graczy… Uśmiechnąłem się pod nosem… Już przegrali!
Drgnąłem kiedy coś ciepłego dotknęło moich ust.
- Ssij.- Powiedział Shira za moimi plecami. Prychnąłem cicho pod nosem i oblizując dokładnie usta wziąłem w ich wnętrze pierwszy z siedmiu członków…

**jakiś czas później**
Ruszałem szybko językiem biorąc go całego do ust, prawie że go połykając. Poruszałem szybko głową w przód i tył. Wyciągnąłem go z głośnym plaśnięciem z ust i zassałem się na jego trzonie sunąc delikatnie ustami w górę i w dół. Uśmiechnąłem się pod nosem kiedy osobnik przede mną zaczął oddychać ciężej, a jego członek drgać szybciej. Odsunąłem się od niego i uniosłem głowę do góry uśmiechając się wrednie.
- Azazel.- Powiedziałem i przekrzywiłem głowę w bok. Poczułem delikatny dotyk na swojej głowie. Zaśmiałem się cicho pod nosem.
- Skubaniec.- Syknął Bolin i wciągnął ze świstem powietrze do płuc kiedy ponownie zabrałem się za to co robiłem przed chwilą. Starczyło kilka ruchów głową, mocne zassanie i Azazel tak jak pozostali doszedł w moich ustach dociskając jedną ręką moją twarz do swojego krocza. Skończył obficie rozlewając się do mojego gardła. Przełknąłem głośno wszystko co mi dał. Przestał poruszać swoimi biodrami, ale nie odsunął ich ode mnie. Zrozumiałem o co mu chodziło. Zacząłem powoli ssać jego penisa czyszcząc go jednocześnie dokładnie językiem. Kiedy skończyłem i nie wyczuwałem
w ogóle smaku spermy wypuściłem go z ust. Ktoś ściągnął mi opaskę z głowy. Odchyliłem głowę do góry. Za mną stała czerwona na twarzy Shira. Odpinała mi kajdany. Kiedy moje ręce były już wolne usiadłem na podłodze opierając plecy o ścianę. Zgiąłem lewą nogę w kolanie i spojrzałem na nich. Stali porozrzucani po całym pokoju. Bolin razem z Pabllo. Marco razem z Patrickiem. Sebastian
i Jared koło siebie. Azazel samotnie. Po środku. Przyglądał mi się uważnie.
- Powiedz mi…
- Krew.- Warknąłem na niego kiedy chciał coś powiedzieć. Zmrużył oczy.- Czy może znowu mam z wszystkimi zagrać w Grę czasową?- Dodałem. Otworzył szerzej oczy. Uśmiechnąłem się wrednie. Przyglądał mi się dłuższy czas po czym przegryzł swój lewy nadgarstek i podszedł do mnie. Podał mi go. Kiwnąłem twierdząco głową i przystawiłem go do ust spijając z niego każdą kropelkę. Gardło paliło żywym ogniem. Ciało domagało się większej ilości krwi. Przycisnąłem rękę mocniej do swoich ust.
- Znasz zasady tej kary?- Zapytał w między czasie Azazel. Klęczał przede mną, tak że mogłem widzieć tylko jego. Nieznacznie twierdząco kiwnąłem głową.- Widziałeś kiedyś jak ktoś w nią grał?- Zapytał. Znowu delikatnie kiwnąłem głową spijając jego krew niczym najlepszy afrodyzjak.- Grałeś
w nią kiedyś?- Ponownie zapytał. Przestałem spijać jego krew. Po kilku sekundach odsunąłem od ust jego dłoń i spojrzałem gdzieś w bok.
Azazel czekał. Cierpliwie. Ale jak już się nauczyłem jego cierpliwość jest bardzo… krucha. Cienka. Złapał mnie pod brodę i zmusił do spojrzenia na siebie. Wpatrywałem mu się dokładnie
w oczy po czym odtrąciłem jego rękę i wstając ominąłem go. Spojrzałem na pozostałych, którzy przyglądali nam się dokładnie. Uśmiechnąłem się krzywo i mimowolnie przeciągnąłem dłonią po tatuażu znajdującym się na całym moim lewym boku. Spojrzałem na swoje przedramiona, które również zdobiły tatuaże. To co kryło się w ich wnętrzu kryło jednocześnie najgorsze momenty mojego życia… Życia spedalonego śmiecia, chorego na Areldef.
Spojrzałem w jego stronę i uśmiechnąłem się słabo.
- Grałem.
- Jako?
- Przecież wiesz.- Powiedziałem cicho zaciskając mocniej dłonie na swoich przedramionach.- Wszyscy wiecie. Skąd niby znam jej zasady, skąd wiedziałem co robić, skąd wiedziałem JAK to robić?- Zaśmiałem się cicho.- Znam tą grę z autopsji. Doświadczyłem każdej jej odmiany na własnej skórze, a raczej w ustach powinienem lepiej powiedzieć.
- Nie mów mi…- Azazel podszedł do mnie i złapał mnie boleśnie za ramię. Spojrzałem mu
w oczy i uśmiechnąłem się smutno.
- Kara dla ciebie o wielki Azazelu.- Powiedziałem kpiąco. Drgnął.- Kolejne 25 razy krew oddajesz mi za darmo i wtedy kiedy ja tego będę chciał.
- Słucham?
- Chyba nie zapomniałeś, że jeżeli uda mi się odgadnąć komu w danym momencie obciągałem mogę tej osobie wydać rozkaz. Jeden. Absolutny. A jeżeli go nie wypełni zajmuje moje miejsce w tej grze i obsługuje trzy razy więcej facetów niż ja. Więc w tym przypadku to będzie 21.
- Skąd…
- Znam tą grę od podszewki. Tak więc twój absolutny rozkaz to oddawanie mi przez 25 kolejnych razów krwi za darmo i wtedy kiedy ja będę chciał.- Spojrzałem w stronę pozostały. Pokazałem palcem na Sebastiana.- Od dzisiaj przez kolejny rok jeżeli tego zachce masz wychodzić ze mną na spacery na dziedziniec albo dookoła zamku, a nie tylko siedzieć w wierzy. I nie interesuje mnie tutaj twój areszt. Na te kilka godzin będzie on zawieszony.
- Ezra…
- Marco. Przez rok zabierasz mnie na każdą wyprawę jaką będziesz miał poza zamek. Dosłownie każdą. Bolin przez dwa lata najpierw wykonujesz moje rozkazy, a dopiero później jeżeli nie będą kolidować z moimi wykonujesz rozkazy Azazela. Teraz to ja jestem twoim Panem. Pabllo będziesz mnie uczył walki wręcz. Od razu mówię. Toporny ze mnie uczeń. Jared przekształci cały dziedziniec i ogród pod moje widzimisie i tak już zostanie. Z kolei Patrick…- Uśmiechnąłem się wrednie.- Kuchnia nie jest już tylko twoim terytorium. Mogę do niej wchodzić, jeść kiedy chce i co chce. I gotujesz to co ja chce, a nie co chce Azazel. Aż do odwołania.- Powiedziałem i przeleciałem wzrokiem po ich twarzach.
- Chyba trochę przegiąłeś.- Powiedział Azazel kładąc mi ręka na ramieniu. Prychnąłem pod nosem.
- Następnym razem najpierw sprawdzicie czy z czegoś ssie, a dopiero później weźcie się za karanie mnie. Przyznam, że obroży nigdy mi nie założono.- Odwróciłem się i puknąłem delikatni kilka razy otwartą ręką w jego policzek.- Dam ci małą radę. Nie wybieraj kar z tego pokoju, ponieważ mam je wszystkie przetestowane.- Dodałem. Zaśmiałem się głośno widząc jego minę.- Mówiłem wiele razy, że nie pochodzę z tych czasów i ten zamek jest mi bardzo dobrze znany.- Rzuciłem na odchodnym i wyszedłem z pomieszczenie zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zacząłem zmierzać coraz szybciej ku górze. Ku słońcu, ciepłu i Świerzemu powietrzu. Kiedy zacząłem zbliżać się do upragnionego miejsca przyspieszyłem biegnąc prawie na sam koniec. Zdążyłem schować się za jedną z wielu kolumn po czym upadłem na kolana zwracając wszystko co dzisiaj dostałem do jedzenia.
Spermę 7 facetów.

 ******************
Nie ma to jak "pięknym zdaniem" zakończyć rozdział:)
Za tydzień zapraszam na next.
Pozdrawiam
Gizi03031

2 komentarze:

  1. Hej,
    rozkręca się tutaj, no pięknie, ale mógł nie mówić że zna te kary z tego pomieszczenia bo tak miałby przewagę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, rozkręca się tutaj to opowiadanie, no pięknie, ale mógł nie mówić, że zna te kary z tego pomieszczenia bo w taki sposób miałby przewagę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń