niedziela, 16 kwietnia 2017

4„Obiad.”4.

hejka!
Zycze wam wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa;)
Wesołych świąt!!!
************************************************************
Patrzyłem na niego jak na idiotę, który biegał nago przed dyrektorem naszej szkoły. Co on właśnie powiedział? Chyba się przesłyszałem. On powiedział, że tym lekiem…
- Co?- Zapytałem wypranym z wszelkich emocji głosem.
- Azazel podał ci swoją krew.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie…
- Ezra uspokój się.
- JAK?! Jak mam być spokojny, kiedy… kiedy…?! Kurwa!- Złapałem się za włosy ciągnąc je boleśnie.- Kurwa! Kurwa! Kurwa, ja pierdole jego mać!!!- Zdzierałem sobie gardło.- Nie chce! Jak to cofnąć! Nie chce takiego leku!- Podbiegłem do niego łapiąc go boleśnie za ramiona, ale on nawet się nie skrzywił.
- Nie cofniesz tego. Najpóźniej za dwa dni będziesz chciał przyjąć kolejną dawkę. Bez niej wytrzymasz kolejne trzy dni. Jak w przeciągu tego czasu nie zażyjesz jego krwi… nie. Zażyjesz ją. Będziesz o nią błagał na kolanach. Chociaż o kropelkę, ale zrobisz dla niej wszystko.
- Nie żartuj sobie ze mnie! To nie jest wcale zabawne!
- Wiem. Widziałem wielu przed tobą. Tracili swoje człowieczeństwo tylko dla odrobiny tej krwi. Stawali się szaleńcami. Mogę się założyć, że Azazel nie wziął od ciebie tym razem zapłaty. Od razu poszedł się położyć, prawda?
- Skąd…?- Urwałem, kiedy uśmiechnął się smutno.
- Regeneruje siły. To nie tak, że może szastać swoją krwią na prawo i lewo. Jeżeli odda ją komuś, a nie weźmie nic w zamian. No cóż… z tego co wiem nie jest to przyjemne uczucie.
- Więc mam brać od niego krew i oddawać mu siebie?
- Możesz go tylko pocałować. Póki co.
- Mam oddać swoje ciało za jego pierdoloną krew?!
- Nie patrz na to w ten sposób. Im częściej będziesz od niego brał krew tym bardziej twoje ciało będzie łaknęło jego dotyku. Transakcja wymienna.- Wzruszyła ramionami i podszedł do okna. Spojrzał na widoki za nim tęsknym wzrokiem.
- Zbuduj wehikuł. Najszybciej jak dasz radę. Proszę.- Powiedziałem kiedy spojrzał na mnie myśląc nad moją prośbą. W oczach pojawiły mi się łzy.
- Zostawiłeś tam kogoś?
- Siostrę. Ona na mnie czeka. Jak nie wrócę wpadnie w ręce prawa. On ją zabije.
- On?
- Azazel…- Powiedziałem cicho patrząc na swoje kolana. Zaciskałem na nich palce.- W moich czasach podróże są zakazane. To największe prawo. Drugim jest to, że ludzie nie mogą pracować
w burdelach nawet jeżeli tego chcą. Jest nas za mało abyśmy mogli to robić. Siostra dla mnie złamała dwa prawa. Tylko po to abym odnalazł skuteczny lek i wrócił. Jak nie wrócę… to moja jedyna rodzina. Kocham ją…- Ukryłem twarz w dłoniach szlochając cicho. Miałem już dosyć.
- Masz dobrą siostrę. Zazdroszczę ci.- Powiedział cicho. Spojrzałem na niego zza palców. Podchodził do mnie.- Mój brat… gdyby był taki jak ona nie gniłbym w tej wierzy.
- Nie rozumiem…
- To moje więzienie. Nie mam tutaj nawet miejsca aby zabrać się za robienie tego wehikułu. Nie mogę stąd wyjść.- Powiedział. Wyprostowałem się jak struna. Po policzkach nadal ciekły moje łzy.
- A jeżeli dam ci takie miejsce?
- Co?
- Pytam się, czy jeżeli pokaże ci, że możesz tutaj dokonać wszystkiego, to co wtedy?- Zapytałem. Przyglądał mi się uważnie.
- Nie ma szans abyś mógł czegoś takiego dokonać.- Powiedział. Zaśmiałem się przez łzy.
- Chyba nie pamięta Pan skąd pochodzę.
- Mów mi po imieniu.
- Sebastian?- Zapytałem. Uśmiechnął się dziwnie.
- Co to za imię?
- Znam cię pod takim imieniem.
- Sebastian? Niech będzie. Więc co masz na myśli?- Zapytał i odsunął się ode mnie kiedy próbowałem wstać z fotela. Podszedłem do ściany koło drzwi i odsunąłem z podłogi ciężką skrzynię. Zacząłem macać cegły na ścianie licząc po cichu pod nosem.- Co ro…
-Ciii…- Przerwałem mu po czym uśmiechnąłem się szeroko. Przeciągnąłem paznokciami po odpowiedniej cegłówce a podłoga przy mojej nodze zapadła się delikatnie po czym jej część wsunęła się pod większa część. Moim oczą ukazały się schody prowadzące w dół. Sebastian podbiegł do tego miejsca szybko i zajrzał do środka po czym spojrzał na mnie zszokowany.
- Skąd…?
- Powiedźmy, że nie jestem w tym pokoju pierwszy raz. Takie poziomy ciągną się do samego dołu. Z zewnątrz wieża wygląda jakby miała tylko jedno pomieszczenie. Na samym szczycie. Ale jak wiesz jak otworzyć jakie przejście wiesz jak zejść niżej. Każde wejście otwierasz inaczej i gdzie indziej. Jak na razie pokaże ci to miejsce.- Powiedziałem i zamknąłem je po czym wytłumaczyłem mu jak sam ma otworzyć tajne przejście. Zrobił to kilka razy, aż w końcu załapał.- Zbudujesz wehikuł?
- Zbuduje. Ale do tego czasu przeżyj.
- Ile czasu to zajmie?
- Rok.- Powiedział. Drgnąłem. Rok. Mam wytrzymać rok?
- 73 razy?
- Co 73 razy?
- Tyle razy będę zmuszony skosztować jego krwi.- Powiedziałem. Odchrząknął cicho
i spojrzał przez okno. Podszedłem do niego.- Coś nie tak?
- Możesz tą liczbę zmienić o połowę, ale wiem, że tego nie zrobisz?
- Dlaczego?
- Jeżeli oddasz mu się dobrowolnie nie będąc na głodzie, w tym czasie nie skosztujesz jego krwi tylko on twojej to czas przedłuży się o prawie dwa tygodnie. Tyle że za każdym razem musiałbyś…
- 73 razy. Dam radę.- Przerwałem mu. Uśmiechnął się jakoś dziwnie.
- Wracaj do niego. Odwiedzaj mnie jak chcesz. Nie wychodź bez niego poza teren zamku, ale po terenie zamku nie musisz przy nim wisieć. I nie mów za dużo o przyszłości. Im mniej o niej wiemy tym lepiej. Jeżeli za dużo się dowiemy możesz wrócić do całkiem innego świata, który znałeś.
- Rozumiem i… dziękuje.
- Jeszcze nie masz za co.- Zaśmiał się cicho i machnął ręką.
- Yuuchan!!!- Marco skoczył do niego, ale został zatrzymany przez Shire. Stanąłem pomiędzy moim nauczycielem, a najlepszym przyjacielem.
- Idźcie już. Jestem wykończony waszym towarzystwem. Chcę być sam. Trzymaj się Ezro Dragonselly.
- I ty również… Sebastianie.- Powiedziałem i bez słowa ruszyłem w stronę schodów zgarniając po drodze swój plecak.
- O czym gadaliście?- Zapytała Shira zrównując się ze mną. Popatrzyłem na nią zaskoczony.
- Byliście tam cały czas i…
- Nie pierdol!- Warknął Marco i zostałem przygnieciony do ściany. Wbiłem mu delikatnie palce w zagłębienie lewego ramienia, a ten bezwładnie upadł przede mną na kolana.
- Marco, mówiłem ci, że cię znam. Więc jednocześnie wiem jak cię sprowadzić do parteru. To, że okazało się iż jesteś wilkołakiem niczego nie zmienia. Nie chcesz mieć w kimś takim jak ja wroga.- Powiedziałem uśmiechając się delikatnie do niego i schodząc po chwili schodami w dół.
- Niezły jest.- Shira zaśmiała się i znowu się ze mną zrównała.
- Shira.- Przed nami z nikąd pojawił się brązowowłosy, wysoki mężczyzna z trzema kolczykami w lewym uchu. Ubrany w brązowe spodnie. I nic więcej. Na lewym ramieniu miał niebieski tatuaż. Na obu nadgarstkach tatuaże, które mogłyby być odbierane jako kajdany. Na prawym boku dwa wytatuowane ptaki (takie jak rysują małe dzieci). Znałem go. Wypuściłem głośno powietrze. Jeszcze się okaże, że połowa ludzi, których znam to odmieńcy. Nie ludzie.
- Bolin.
- Pan wzywa na Obiad.
- Rozumiem, że nie mnie.- Zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie. Pokazałem na siebie palcem, a ta twierdząco pokiwała głową.
- A muszę?
- Nie masz wyboru. To nie pytanie tylko rozkaz.
- A. I rozumiem, że niby mam spełniać jego rozkazy bez szemrania jak wy?- Zapytałem unosząc lewą brew do góry. Mężczyzna zwany Bolin spojrzał na mnie.
- To jest oczywiste.
- A jak nie, to co?
- Pan powiedział, że wtedy będzie musiał powtórzyć lekcje pierwszą.- Powiedział. Skrzywiłem się.
- Niezły argument, nie ma co.-Syknąłem i spojrzałem na niego.- To gdzie mam iść?- Zapytałem rozglądając się dookoła.
- Za mną.- Odpowiedział i ruszył do głównej części zamku. Zrobiłem tak jak chciał. Zostawiliśmy za sobą Marco oraz Shire, którzy rozmawiali ze sobą przyciszonym głosem. Szczerze to bardziej bym wolał zostać z nimi niż iść teraz na ten „obiadek”.- Uważaj…- zaczął mężczyzna idący przede mną, ale nim to powiedział ja już się schyliłem. Otworzył szerzej oczy. Wzruszyłem ramionami i wszedłem za nim do wielkiej Sali, która w moich czasach pełniła role sali gimnastycznej,
a tutaj była to wielka i wszechstronna jadalnia z długim stołem biegnącym przez jej środek. Stół zastawiony na dwie osoby. Czerwony obrus. Koło stołu stało pełno pozłacanych krzeseł. Rozejrzałem się. Wolałem tą wersje tego pomieszczenia niż moją. Po przeciwnej stronie siedział Azazel ubrany w czarne spodnie i taką samą koszulę. Trzy pierwsze guziki miał odpięte. Bolin poprowadził mnie do przeciwległej strony stołu i odsunął mi krzesło. Spojrzałem na miejsce, które miałem zająć. Mam jeść posiłek z tym osobnikiem, a oddziela nas 20 metrowy stół? Usiadłem na krześle, które mi odsunął i spojrzałem na przygotowane już danie. Usłyszałem jakiś przytłumiony głos. Wypuściłem głośno powietrze.
- Chyba zapomniałeś, że jestem człowiekiem, a nie odmieńcem jak ty, więc cię nie usłyszę jeżeli posadzisz swoje cztery litery tak daleko.- Mruknąłem pod nosem patrząc na niego. Wyprostował się i pokręcił przecząco głową. Wstał ze swojego miejsca biorąc w dłonie lampkę z czerwonym winem i ruszył w moim kierunku. Przyglądałem mu się dokładne kiedy odsuwał krzesło po mojej prawej stronie i siada koło mnie. Założył nogę na nogę i pochylił się w moją stronę.
- Mówiłem, że możesz się częstować i zapytałem o czym ciekawym rozmawiałeś z Yuuchan.- Powiedział i upił łyk wina. Przyglądałem się grdyce na jego szyi, która poruszała się przy przełykaniu trunku. Pokręciłem przecząco głową kiedy coś naprawdę głupiego przyszło mi do głowy. Spojrzałem na talerz i przekrzywiłem głowę w bok. Co to było?
- Um… możesz mi powiedzieć co to jest?- Zapytałem. Widziałem tam tylko kolorową breje. Ale nie wiedziałem z czego się składa.
- Nie zawracaj sobie tym głowy tylko jedz.- Powiedział chłodno. Wzruszyłem ramionami. Nigdy nie odmawiałem posiłku. Nie raz w dzieciństwie głodowałem tak więc każda okazja zjedzenia czegokolwiek ogromnie mnie cieszyła. Zabrałem się za jedzenie. Smak był… oryginalny. Nie potrafiłem go za bardzo opisać. Mimo tego że był oryginalny… brakowało mi w nim czegoś. Rozejrzałem się po stole i sięgnąłem po pieprz. Dosypałem go trochę do mojego „obiadu” i ponownie go skosztowałem. O wiele lepiej. Spojrzałem na niego.
- Ty nie jesz?- Zapytałem. Uśmiechnął się pod nosem. Pokręcił delikatnie kieliszkiem wprawiając wino w ruch po czym upił jego łyk.
- Proponujesz mi jedzenie?
- Pytam tylko czy nie jesz. Z tego co mi wiadomo chciałeś abym zjadł z tobą obiad, więc…- Rozejrzałem się dookoła, ale nie widziałem jego nakrycia. Nawet po przeciwległej stronie stołu nic nie stało. Miał przy sobie tylko kieliszek wina.
- Żyje na płynach. Wina, soki, woda, herbata. Mogę jeść niektóre rodzaje owoców jeżeli mam na to ochotę. Oraz żywię się krwią. Nic innego mi nie trzeba. Teraz jem. Pijąc wino. Na owoce nie mam ochoty, a co do krwi…- Zawiesił sugestywnie głos i spojrzał na moją szyję. Przyłożyłem do niej gwałtownie dłonie patrząc na niego przerażonym spojrzeniem. Zaśmiał się głośno.- Nie przeczę, że szyja to najłatwiejszy dostęp do krwi, ale mogę ją dostać w inny sposób. Dla mnie to nie problem. Odpowiesz mi na moje wcześniejsze pytanie?- Szybko zmienił temat. Pogrzebałem w pamięci aby wiedzieć o co mu chodzi.
- Chcesz wiedzieć o czym rozmawiałem z Sebastianem?
- Sebastian?
- A… Yuuchan. Tak na niego mówicie.- Powiedziałem i upiłem łyk soku. Spojrzałem na niego.- Poznaliśmy się, pogadaliśmy chwilę o mojej osobie po czym wyprosił mnie od siebie.
- Nie mówisz mi wszystkiego.
- Nie muszę mówić ci wszystkiego.
- Jesteś pewny czy możesz tak do mnie mówić?
 - Dlaczego miałbym nie być tego pewny?
- Zobaczymy czy będziesz taki pewny za pięć dni.- Powiedział upijając kolejny łyk wina. Coś ścisnęło mnie w żołądku Zrobiło mi się niedobrze. Przełknąłem głośno ślinę i sięgnąłem po kieliszek z, jak już się zdążyłem zorientować, sokiem. Upiłem kilka łyków.
- Dam radę.- Szepnąłem cicho. Zaśmiał się głośno.
- Widzę, że wiesz co cię czeka.
- Myślisz, że to śmieszne?
- Owszem.
- Po co w ogóle to zrobiłeś?- Warknąłem na niego. Złapał moje policzki między swoje palce
i zmusił do tego abym na niego spojrzał
- Bez mojej wiedzy masz nawet nie kichać rozumiemy się.
- Nie. Nikt mi nie będzie rozkazywał.
- Przekonamy się.
- Ja się nie musze przekonywać. Nienawidzę ludzi, którzy wymuszają na mnie swoje zdanie.- Powiedziałem i wsadziłem do ust ostatni kęs swojego obiadu.- Jeżeli pozwolisz coś ci powiem…
- Słucham.- Powiedział i pochylił się delikatnie w moją stronę.
- Jako osoba, która liczy każdy dzień swojego życia nie mam w zwyczaju podporządkowywać się innym i żyć w zgodzie z ich wolą. W końcu mam mniej czasu niż inni więc nie mam zamiaru marnować go na wolę innych. Robie to co chce i z kim chce oraz mówię to co chcę. Nie mam czasu na udawanie kogoś kim nie jestem. W przeciwieństwie do ciebie nie mam kilku tysięcy lat tylko kilka.
- Pyskaty jesteś.- Zauważył kiedy skończyłem swój wywód i ponownie sięgnąłem po sok.- Ale powiem ci, że się mylisz. Od teraz będziesz żył tak długo jak ja. Wystarczy że będziesz regularnie zażywał swojego nowego leku. Jak umrę ty umrzesz najpóźniej pięć dni po mnie. Więc masz pięć dni więcej niż ja. Przez te pięć dni będziesz mógł sobie mówić i robić co chcesz ale póki co…- Urwał kiedy rzuciłem mu na twarz serwetkę jaką miałem koło swojej ręki. Zawisła na niej. Nie ruszał się.
- Nie ty będziesz decydować o tym co będę robić i co mówić!
- Ezra.- Wstał gwałtownie. Położył ręce po bokach mojej głowy zaciskając je na oparciu mojego siedzenia.- Będziesz musiał się bardzo postarać aby zdobyć moją krew.- Wycedził mi prosto w twarz po czym odszedł od mnie podchodząc do okna. Dopiero wtedy wypuściłem cicho powietrze z płuc.
Jeżeli mam być szczery. Bałem się tego, co miało nastąpić w przeciągu kilku dni. Wpatrywałem się w swoje dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu. Obraz zaczął mi się delikatnie zamazywać. Pokręciłem przecząco głową. Zerknąłem z ukosa na niego. Nadal stał przy oknie i gapił się na widoki za nim. Oparłem głowę na ręku podziwiając obrazy znajdujące się na ścianach. Nie znałem ich. Widziałem je po raz pierwszy na oczy. Nawet moje książki od historii ich nie przedstawiały. Ciekawe co to było? Skąd pochodziły? Kto je narysował?
Wpatrywałem się w jeden z nich, który szczególnie mnie zainteresował. Przedstawiał pełno żółtych kwiatów przypominających słońce. Był taki ciepły, kojący nerwy… piękny. Kiedy tak się mu przyglądałem ogarniał mnie wewnętrzny spokój. Uśmiechnąłem się do swoich myśli.
Chciałbym zobaczyć takie kwiaty. Nie. Chciałbym zobaczyć to miejsce uwiecznione na obrazie. Chłonąć ich ciepło, zapach. Kochałem ciepło oraz delikatny wietrzyk. Gorzej było
z chłodnymi i ciemnymi miejscami. Napawały mnie lękiem. Kojarzyły mi się ze śmiercią. A ktoś taki jak ja nie ma czasu i chęci myśleć o śmierci. Dla mnie jest za bardzo realna abym musiał sobie o niej często przypominać. Zawsze przy mnie stała. Nie opuszczała mnie na krok. Czekała.
Nie wierzyłem, w to, że jego krew coś zmieni. I tak umrę. W końcu za rok miałem wrócić do swoich czasów. Pięć dni od powrotu umrę. Przecież nie będę go tam szukał. W moich czasach jest bardzo ważną osobistością. Nie ma szans, aby ktoś taki jak ja zbliżył się chociażby do miasta
w którym mieszkał, a co dopiero do jego osoby.

Tak więc został mi rok i pięć dni życia. Uśmiechnąłem się smutno przekręcając głowę w bok. Czerwone światło ogrzewało moją twarz i przymknięte powieki. Było takie przyjemne. Poruszyłem się delikatnie i zamarłem…
************************************
dziękuje, to tyle na dzisiaj.
Pozdrawiam Gizi03031;)

2 komentarze:

  1. Hej,
    ta końcówka bardzo mnie zaciekawiła, no jestem ciekawa, był w miarę spokojny do czasy, ale dziwi mnie że nic mie wiedział o Marko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ta końcówka bardzo mnie zaciekawiła, dziwi mnie że nic mie wiedział o Marko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń