Dzisiaj tak szybciej dodam rozdział, bo nie wiem czy w ciągu dnia się wyrobie z dodaniem go.
życzę miłego czytania:)
**************************
Zatrzymaliśmy się na dziedzińcu.
Trochę się różnił od tego co ja widziałem. Było tutaj mniej zieleni i mniej
ławeczek do siedzenia. A tak… nic się nie zmieniło. To miejsce mnie
przytłaczało. Spojrzałem na sam szczyt wschodniej wierzy. Izolatka dla
niesfornych uczniów. Jak to powiedział dyrektor palcówki na rozpoczęciu nowego
roku „Prywatne lokum Ezry Dragonselly,
ale wierzę, że w razie czego podzieli się z innymi”. Przeniosłem spojrzenie na przeciwległą
wierzę. Trzecie okno od dołu. Gabinet pielęgniarki szkolnej. Też wiele razy
korzystałem z jej usług. Mój wzrok zatrzymał się na oknach prowadzących do
piwnicy. Zadrżałem na samą myśl. Miejsce samosądu. Nie zliczę ile razy tam
byłem.
Szkoła dla trudnej młodzieży.
- No a teraz…- Zaczął Azazel i
spojrzał na mnie. Ja z kolei gapiłem się na północną wierzę. Ostatnie okno.
Moje ulubione miejsce. Pokój mój i Marco (szkoła z internatem. Do domu wracałem
co drugi tydzień).- Widzisz coś ciekawego w oknie mojej sypialni?- Zapytał
zaintrygowany. Zerknąłem na niego zaskoczony. Jego sypialni?!
- To nic takiego. Przewidziało mi
się.
- Panie!- Podbiegła do nas młoda
blondynka o niebieskich oczach. Była wysoka i zgrabna.
I miała piękne długie nogi. Lubię długie nogi.
I miała piękne długie nogi. Lubię długie nogi.
- Tak, Shira.
- Yuuchan znowu wariował.-
Powiedziała na wydechu. Dopiero wtedy spojrzała na mnie. Jej oczy zmieniły na
chwilę barwę na zielony kolor by po chwili znowu stać się niebieskie. Ent. Ale
nie to mnie zainteresowało. Yuuchan tutaj był. Zrobiłem kilka niepewnych kroków
i stanąłem przed Azazel’em. Złapałem go za przód koszuli.
- Proszę, pozwól mi się z nim
zobaczyć. Tylko na pięć minut. Później zrobię i powiem wszystko co będziesz
chciał. Błagam. Pozwól mi.- Prosiłem wiedząc, że od jego decyzji zależy to czy
zgnije w tym miejscu czy jednak powrócę do swoich czasów. Wampir spojrzał
karcąco na moje ręce. Marco zaczął warczeć niebezpiecznie.
- Marco. Spokój.- Powiedział i
spojrzał mi w oczy.- Nie ty tutaj wydajesz rozkazy. Za chwile wszystko mi
wyśpiewasz. Trochę bólu i…- Urwał patrząc na mnie jak psychopata. Opuściłem
głowę w dół. Po policzku spłynęła mi jedna samotna łza.
- Radnea… wybacz.- Powiedziałem
cicho po czym upadłem bezwładnie na ziemię. Nic nie poczułem. Nie czułem nic.
Nie odzywałem się. Oddychając spokojnie wpatrywałem się w białe kamyki, które
wbijały mi się w twarz, ale ja nic nie poczułem. Po chwili cały mój świat
zawirował, a ja mogłem zobaczyć niebo nad swoją głową. Po chwili owe niebo
zostało zasłonięte jego twarzą. Przyglądał mi się dokładnie. Chyba uderzył mnie
w twarz, ale ja nic nie poczułem.
- Areldef.- Zawyrokował. Dobrze go
słyszałem i widziałem, ale nie mogłem się odezwać i nie czułem nic. Wypuścił
głośno powietrze z płuc.- Widzisz mnie?- Zapytał. Przeniosłem na niego wzrok.-
Widzisz. I słyszysz. Czujesz?- Zapytał. Spojrzałem na niebo. Nic nie czułem.
- Panie…?- Usłyszałem głos Marco.
Azazel spojrzał w jego stronę.
- Ta chorobą wyniszczyła 99%
populacji ziemi. Ludzkiej populacji. Przeżyli tylko ci, których tutaj ze sobą
przynieśliśmy. Myślałem, że nie było wśród nich żadnego nosiciela, ani
zakażonego, ale widocznie się pomyliłem.
- Panie, co to za choroba?
- Człowiek nie panuję nad swoim
mózgiem. Czasami sam wyłącza poszczególne elementy jego ciała. Czasami jest to
czucie w nogach. Czasami skurcze w brzuchu przez co zaczyna zwracać. Czasami
puszczają mu zwieracze. Przestaje widzieć, słyszeć, mówić, czuć, oddychać. To
tak działa partiami. Nie wiadomo jaką część mózg wyłączy. W jego przypadku
wyłączył czucie i mowę. Ale słyszy nas i widzi.
- Panie…- Usłyszałem głos Pabllo.
Pochylił się nade mną. Zobaczyłem brązowowłosego mężczyznę o ciemnych oczach i
wyraźnie zarysowanej męskiej szczęce. Stał koło mnie ubrany tylko w ciemne
spodnie. Pozbył się już płaszcza. Na prawie całej jego prawej ręce widniał
tatuaż. Jakieś nie do rozszyfrowania dla mnie dzieło. Trzymał w ręku jakąś
buteleczkę. Moje leki.- To są leki nad którymi pracuje Yuuchan. Jeżeli on je
posiada to znaczy, że choroba nie złapała go z zaskoczenia.
- Co sugerujesz?
- On sam się wyłączył.
- Jak to sam?!- Krzyknął zerkając na
niego gwałtownie. Zamknąłem oczy. Chce odebrać sobie wzrok. Później słuch.
Następnie odetnę swoje serce. Cholerna choroba. Dlaczego musiałem na nią
zachorować. Dlaczego wyruszyłem w podróż w czasie aby znaleźć lepsze leki niż
te dostępne w moich czasach? Przecież z lepszymi lekami i tak nie dożyłbym do
30. Zostało mi 12 lat życia, a ja je skróciłem do kilku minut.
Poczułem ból rozchodzący się po
mojej klatce piersiowej. Otworzyłem gwałtownie oczy kiedy odzyskałem czucie w
całym ciele. Spojrzałem przerażony na pochylającego się nade mną Azazela.
Próbowałem coś powiedzieć, ale przykładał mi do ust przegub swojej prawej ręki.
Miał czerwone usta. Po chwili zorientowałem się co robi. Poczułem w ustach
metaliczny smak gorącej cieszy.
Podawał mi swoją krew.
Szarpnąłem głową do tyłu, ale nie
zabrał swojej ręki. Wręcz przeciwnie. Przycisnął ją mocniej.
- Nie masz prawa kichnąć bez mojego
pozwolenia, a ośmielasz się umierać na moich oczach?- Warknął oblizując swoje
zakrwawione wargi. Pewnie nimi rozgryzł swój nadgarstek. Po chwili zabrał swoją
rękę i przeciągnął po ranie językiem. Ta od razu się zasklepiła.
- Panie…- Powiedział przerażony
Marco. Nie tylko on wyglądał na przerażonego. Wszyscy patrzyli na Azazela jakby
widzieli go ostatni raz.
- Nic się nie stało.
- Ale Panie…
- Cisza! Jestem zmęczony tym dniem.
Idę się położyć.- Oznajmił i ruszył w stronę swojej komnaty.
- Co mamy z nim zrobić?- Zapytała
Shira.
- Zabierz go do Yuuchana.-
Powiedział i zniknął we wnętrzu wierzy. Spojrzałem po wszystkich wycierając
ostatencyjnie usta. Na koszuli pozostał krwawy ślad. Wszyscy spojrzeli na mnie
i wypuścili głośno powietrze z płuc.
- I jak było?- Zapytała Shira
patrząc na Marco.
- Dzisiaj nikogo nie zabił. Był
nawet miły.
- Rozumiem. A nasz gość to…?
- Dzieciak mówi, że nazywa się Ezra
Dragonselly.
- Człowiek.- Powiedziała
zaskoczona.- Shira. Miło mi.- Uśmiechnęła się kucając przede mną. Dopiero teraz
dojrzałem na jej nogach wysokie, czarne szpilki.
- Ent. Miło mi. Ezra.- Odgryzłem się
jej. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Kajdany to sprawka Pana?
- Nie. Tego Gnoma. Chodź. Pomogę ci
go tam zaprowadzić, a później chcę iść podbiegać.
- Sama dałabym sobie radę.
- Wiem. Ale wiem też, że on ma coś z
głową.- Wskazał na mnie ręką. Prychnąłem pod nosem wstając na proste nogi.
Przeciągnąłem się i spojrzałem na niebo.
- Jak się czujesz?
- Jak ktoś kto właśnie został zmuszony
do wypicia jakiegoś gówna.
- Jeżeli teraz się tak czujesz, to
co będzie później.- Mruknął Marco i ruszył w stronę wschodniej wierzy.
Spojrzałem na jego plecy, a później na dziewczynę. Nawet nie zauważyłem jak
reszta się ulotniła. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mi ręką, że mam iść za
swoim przyszłym przyjacielem. Zrobiłem tak po drodze zgarniając w dłonie swój
plecak. Może pozwolą mi się jakoś ubrać. Bo tak sobie paradować jakoś nie mam
ochoty. Spojrzałem na długie schody, które pojawiły się przed moimi oczyma i
wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Coś nie tak?- Zapytała Shira kiedy
jęknąłem głośno wchodząc powoli do góry.
- Nie lubię tego miejsca.-
Powiedziałem wchodząc nadal do góry. Gdzieś w połowie przysunąłem się do ściany
z oknami i zacząłem wchodzić po dwa stopnie. Marco spojrzał na mnie zaskoczony
tak samo jak Shira. Uniosłem lewą brew do góry i spojrzałem na nich pytająco.-
Co jest?
- Skąd wiedziałeś, że lepiej będzie
wchodzić tak jak ty to robisz?
- Mówiłem już, że nie lubię tego
miejsca.- Powiedziałem i zatrzymałem się przed wielkimi drewnianymi drzwiami.
Pokazałem na nie głową.- Tego miejsca też nie lubię.
- No to masz problem, bo musisz do
niego wejść.
- Nie pierwszy i zapewne ostatni raz
słyszę te słowa.- Powiedziałem i wszedłem do środka razem z Marco.
- Yuuchan! Wstawaj! Pan przysłał ci
gościa!- Krzyknął rozglądając się dookoła. I ja to zrobiłem. Kiedy byłem tutaj
ostatni raz w pomieszczeniu tym znajdowało się tylko łóżko i mała szafka z
lampką oraz krzesło. Teraz to pomieszczenie wcale, a to wcale nie przypominało
mojej izolatki. Owszem było tutaj łóżko, ale było o wiele więcej szafek, półek
i regałów zapełnionych masą książek. Trzy biurka zawalone papierami. Kominek.
Szkoda, że nie palił się w nim ogień. Przed kominkiem stały dwa czerwone
fotele, a pomiędzy nimi stał mały, okrągły stolik. To właśnie z jednego z
foteli wstała postać zamieszkująca te komnaty. Yuuchan. Osoba, której szukałem.
Spojrzał na mnie, a pode mną ugięły się kolana. Upadłem na podłogę i zacząłem
się głośno śmiać.
- Pan Sebastian.- Powiedziałem kiedy
w końcu się uspokoiłem. Spojrzałem rozbawiony na wysokiego blondwłosego
mężczyznę o złotych oczach. Ubrany był w czarne, materiałowe spodnie oraz białą
koszulę. Uniósł wysoko brew do góry.
- Jak ty do niego powiedziałeś? Przecież
to jest Yuuchan, a nie…
- To jest Pan Sebastian.- Przerwałem
Marco i znowu się zaśmiałem.- Mój nauczyciel.- Dodałem a w wierzy na długą
chwilę zapanowała cisza. Człowiek, którego tutaj wszyscy nazywali Yuuchan, a ja
znałem go pod imieniem Sebastian uklęknął przede mną przyglądając mi się
dokładnie.
- Kim jesteś chłopcze? Skąd
pochodzisz? Co cię do mnie sprowadza? Co cię tutaj sprowadza?- Zadał mi kilka
pytań uśmiechając się delikatnie. Usiadłem wyprostowany i uśmiechnąłem się
szeroko. Pan Sebastian to jedyny nauczyciel jakiego lubiłem. Zawsze mi pomagał
i wierzył. Był po mojej stronie. Nie widziałem powodu dla którego miałbym go
okłamać i nie powiedzieć mu tego co chciałby wiedzieć.
- Nazywam się Ezra Dragonselly.
Pochodzę z miasta Czterech Kwiatów, które w tych czasach nie istnieje.
Przybyłem z przyszłości oddalonej o kilka tysięcy lat w przód. Osoba, która
mnie tutaj przysłała popełniła głupi błąd. Miałem się dostać do przyszłości, a
mnie cofnęło. To po co przybyłem do tych czasów… eh. Nie znajdę tego tutaj,
więc chciałem się spotkać z Yuuchan’em, ponieważ to on jest osobą, która
stworzyła wehikuł i tylko ona może mnie odesłać z powrotem. Nie wiedziałem
tylko, że to będziesz ty.
- Nie mogę cię odesłać.- Powiedział
po chwili milczenia i badania mojej twarzy, z której momentalnie zniknął
uśmiech. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. To niemożliwe, aby mój
nauczyciel nie był w stanie czegoś zrobić.
- Jak to nie możesz?
- Jestem wielce zaskoczony, że wiesz
o moich planach stworzenia wehikułu czasu, ale nie mam zamiaru ich realizować
tak szybko. Wszystko jest dopiero obmyślane. A to trudny proces, który…
- Chwila, chwila, chwila. Chcesz mi
powiedzieć, że mam tutaj zostać?- Zapytałem przerażony i spojrzałem na Marco i
Shire, który dziwnym wzrokiem wpatrywali się w okno.
- Yuuchan… ściągnij… je…- Wycharczał
Marco ledwo co się ruszając. Spojrzałem na blondyna.
- Rzuciłem na nich czar. Nie wiedzą
o czym rozmawiamy i co się teraz tutaj dzieje. Lepiej żeby nie wiedzieli za
dużo.
- Jesteś elfem?
- Tak. Nie wyglądasz na
zaskoczonego.
- Wiedziałem, że nie jesteś
człowiekiem, ale nie wiedziałem jaki gatunek reprezentujesz. Nigdy nie chciałeś
nam tego powiedzieć.
- Nam?
- Swoim uczniom. Jesteś moim
nauczycielem i…
- Stop. Nie mów mi niczego. To
niebezpieczne. Wyczuwam od ciebie znamiona Podróżnika, ale jednocześnie ślady
Areldef. To z tego powodu zacząłeś majstrować przy czasie. Aby odnaleźć
lekarstwo?- Zapytał. Kiwnąłem twierdząco głową i wyciągnąłem z plecaka te same
tabletki, które wcześniej pokazano Azazel’owi.
- Ale tutaj nie znajdę niczego
silniejszego niż to.
- Skąd to masz?
- Z moich czasów. Jedyny lek jaki do
tej pory wyprodukowano i przedłuża życie takim jak ja.
- Wielu was choruje.
- Garstka. Mała ilość. Ja jestem…
jestem najstarszym chorym osobnikiem, który żyje.
- Najstarszy?
- Tak.- Powiedziałem zagryzając
delikatnie wargę. Poczułem pieczenie na pośladkach. Wspomnienia wróciły.
Dostałem zakaz podgryzania wargi.
- Powiedz mi drogi Ezra… czy Azazel
podawał ci swoją krew?
- Tak. Kilka minut temu podał mi ją,
kiedy aktywowałem Areldef.
- Zapytał cię o zdanie?
- Chciałem się zabić. Myślisz, że by
się zapytał?- Zadrwiłem. Położył ręce na moich kajdanach, a te otworzyły się z
cichym kliknięciem. Rozmasowałem z ulgą zakrwawione i poranione nadgarstki. Wskazał
mi dłonią miejsce za parawanem. Wszedłem tam i zobaczyłem przed sobą wannę z
gorącą wodą. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Umyj się. Opatrzę ci rany,
ubierzesz się w coś bardziej stosownego i wtedy coś ci powiem.- Poradził.
Kiwnąłem twierdząco głową i schowałem się za parawanem. Pozbyłem się swojego
skromnego ubioru i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Rany na moim ciele zapiekły
niemiłosiernie. Najbardziej o dziwo bolał mnie opuchnięty tyłek. Przełknąłem
gorzkie łzy i zabrałem się za pospiesznie mycie mojego ciała. Słyszałem jak za
parawanem Sebastian krzątał się cicho czegoś szukając. Z żalem wyszedłem z
ciepłej wody i osuszyłem się starannie.
- Proszę.- Sebastian jakby nigdy nic
wszedł za parawan i położył na krześle obok mnie czyste ubrania. Wyszedł nie
obdarzając mnie nawet jednym spojrzeniem. Spojrzałem na ciuchy jakie mi
zostawił. Bielizna, skarpetki, czarne spodnie a do tego biała bluzka
przypominająca tunikę. Ubrałem to wszystko na siebie nie za bardzo wiedząc czy
dobrze ubrałem górne części garderoby. Wyszedłem zza parawanu spotykając się od
razu z jego spojrzenie. Popatrzył na mnie i zaśmiał się cicho. Podszedł do mnie
i poprawił w kilku miejscach mój ubiór po czym ponownie zmierzył mnie
spojrzeniem. Wskazał mi fotel. Wyminąłem pomniki Marco oraz Shiry, którzy stali
tam gdzie ich zostawiłem. Tylko to, że oddychali utwierdziło mnie w tym, że to
żywe istoty. Usiadłem na miękkim meblu. On zajął miejsce obok mnie i od razu
zabrał się za opatrywanie moich nadgarstków.
- No więc… co chciałeś mi powiedzieć?
- Istnieje lek na twoją chorobę.-
Powiedział i Spojrzał na mnie aby zobaczyć jak zareagowałem. Ja z kolei
otworzyłem szeroko oczy i usta.
- Jak to?
- Jest silniejszy niż twoje
tabletki, ale…
- Co to jest? Powiedz mi, proszę
cię!
- Ale… Jeżeli nie będziesz go
przyjmował regularnie, a mówiąc regularnie mam na myśli odstęp od 3 do 5 dni
umrzesz.
- Jak to… umrę?
- Tak to. Minie pięć dni, a ty
umrzesz. Może być tak, że będziesz na spacerze, będziesz się kąpał, spał bądź
jadł, upadniesz i już nie wstaniesz. A najgorsze w tym jest to, że jak umrzesz
wszyscy o tobie zapomną. I na dodatek jeżeli tylko raz spróbujesz tego leku…
już nigdy nie przestaniesz. Jest on silnie uzależniający. Będą trzęsły ci się
ręce, obleją cię zimne poty, będziesz agresywny, zrobisz wszystko aby go
zdobyć. Zapłatą za ten lek jest wymiana płynów ustrojowych z osobą, która ci go
dała. Takie wiesz… wyrównanie. Może to być pocałunek albo pełny stosunek.-
Mówił spokojnie kończąc owijać mój drugi nadgarstek.
- Wole do końca życia żreć te
tabletki niż zażyć jakieś świństwo! Nie mów mi o leku, którego nie mam zamiaru
brać! Umrzeć od razu po przekroczeniu limitu czasowego. Pragnąć go tak bardzo i
uzależnić się od niego! Nie chce tego! Musi być inny sposób…
- Ezra…- Powiedział cicho.
Spojrzałem na niego kiedy zakrył w ojcowskim geście moje dłonie swoimi ciepłymi
rękoma.- Ten lek… to krew wampira.
****************************************
i jak wam się podobało??
mam nadzije, że było ciekawe:)
Pozdrawiam
Gizi03031;)
Hej,
OdpowiedzUsuńno pięknie, wehikuł w tum momencie jeszcze nie istnieje, i jak się okazuje jego pokój w szkole to teraz pokój Azazela, no już w zasadzie to otrzymał ten lek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńno pięknie, och no pięknie, wehikuł w tych czasach jeszcze nie istnieje, i jak się okazuje jego pokój w szkole to teraz pokój Azazela, no już w zasadzie to otrzymał ten lek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga