sobota, 8 kwietnia 2017

3„Areldef” 3.

Hejka.
Dzisiaj tak szybciej dodam rozdział, bo nie wiem czy w ciągu dnia się wyrobie z dodaniem go.
życzę miłego czytania:)
**************************
Zatrzymaliśmy się na dziedzińcu. Trochę się różnił od tego co ja widziałem. Było tutaj mniej zieleni i mniej ławeczek do siedzenia. A tak… nic się nie zmieniło. To miejsce mnie przytłaczało. Spojrzałem na sam szczyt wschodniej wierzy. Izolatka dla niesfornych uczniów. Jak to powiedział dyrektor palcówki na rozpoczęciu nowego roku „Prywatne lokum Ezry Dragonselly, ale wierzę, że w razie czego podzieli się z innymi”.  Przeniosłem spojrzenie na przeciwległą wierzę. Trzecie okno od dołu. Gabinet pielęgniarki szkolnej. Też wiele razy korzystałem z jej usług. Mój wzrok zatrzymał się na oknach prowadzących do piwnicy. Zadrżałem na samą myśl. Miejsce samosądu. Nie zliczę ile razy tam byłem.
Szkoła dla trudnej młodzieży.
- No a teraz…- Zaczął Azazel i spojrzał na mnie. Ja z kolei gapiłem się na północną wierzę. Ostatnie okno. Moje ulubione miejsce. Pokój mój i Marco (szkoła z internatem. Do domu wracałem co drugi tydzień).- Widzisz coś ciekawego w oknie mojej sypialni?- Zapytał zaintrygowany. Zerknąłem na niego zaskoczony. Jego sypialni?!
- To nic takiego. Przewidziało mi się.
- Panie!- Podbiegła do nas młoda blondynka o niebieskich oczach. Była wysoka i zgrabna.
I miała piękne długie nogi. Lubię długie nogi.
- Tak, Shira.
- Yuuchan znowu wariował.- Powiedziała na wydechu. Dopiero wtedy spojrzała na mnie. Jej oczy zmieniły na chwilę barwę na zielony kolor by po chwili znowu stać się niebieskie. Ent. Ale nie to mnie zainteresowało. Yuuchan tutaj był. Zrobiłem kilka niepewnych kroków i stanąłem przed Azazel’em. Złapałem go za przód koszuli.
- Proszę, pozwól mi się z nim zobaczyć. Tylko na pięć minut. Później zrobię i powiem wszystko co będziesz chciał. Błagam. Pozwól mi.- Prosiłem wiedząc, że od jego decyzji zależy to czy zgnije w tym miejscu czy jednak powrócę do swoich czasów. Wampir spojrzał karcąco na moje ręce. Marco zaczął warczeć niebezpiecznie.
- Marco. Spokój.- Powiedział i spojrzał mi w oczy.- Nie ty tutaj wydajesz rozkazy. Za chwile wszystko mi wyśpiewasz. Trochę bólu i…- Urwał patrząc na mnie jak psychopata. Opuściłem głowę w dół. Po policzku spłynęła mi jedna samotna łza.
- Radnea… wybacz.- Powiedziałem cicho po czym upadłem bezwładnie na ziemię. Nic nie poczułem. Nie czułem nic. Nie odzywałem się. Oddychając spokojnie wpatrywałem się w białe kamyki, które wbijały mi się w twarz, ale ja nic nie poczułem. Po chwili cały mój świat zawirował, a ja mogłem zobaczyć niebo nad swoją głową. Po chwili owe niebo zostało zasłonięte jego twarzą. Przyglądał mi się dokładnie. Chyba uderzył mnie w twarz, ale ja nic nie poczułem.
- Areldef.- Zawyrokował. Dobrze go słyszałem i widziałem, ale nie mogłem się odezwać i nie czułem nic. Wypuścił głośno powietrze z płuc.- Widzisz mnie?- Zapytał. Przeniosłem na niego wzrok.- Widzisz. I słyszysz. Czujesz?- Zapytał. Spojrzałem na niebo. Nic nie czułem.
- Panie…?- Usłyszałem głos Marco. Azazel spojrzał w jego stronę.
- Ta chorobą wyniszczyła 99% populacji ziemi. Ludzkiej populacji. Przeżyli tylko ci, których tutaj ze sobą przynieśliśmy. Myślałem, że nie było wśród nich żadnego nosiciela, ani zakażonego, ale widocznie się pomyliłem.
- Panie, co to za choroba?
- Człowiek nie panuję nad swoim mózgiem. Czasami sam wyłącza poszczególne elementy jego ciała. Czasami jest to czucie w nogach. Czasami skurcze w brzuchu przez co zaczyna zwracać. Czasami puszczają mu zwieracze. Przestaje widzieć, słyszeć, mówić, czuć, oddychać. To tak działa partiami. Nie wiadomo jaką część mózg wyłączy. W jego przypadku wyłączył czucie i mowę. Ale słyszy nas i widzi.
- Panie…- Usłyszałem głos Pabllo. Pochylił się nade mną. Zobaczyłem brązowowłosego mężczyznę o ciemnych oczach i wyraźnie zarysowanej męskiej szczęce. Stał koło mnie ubrany tylko w ciemne spodnie. Pozbył się już płaszcza. Na prawie całej jego prawej ręce widniał tatuaż. Jakieś nie do rozszyfrowania dla mnie dzieło. Trzymał w ręku jakąś buteleczkę. Moje leki.- To są leki nad którymi pracuje Yuuchan. Jeżeli on je posiada to znaczy, że choroba nie złapała go z zaskoczenia.
- Co sugerujesz?
- On sam się wyłączył.
- Jak to sam?!- Krzyknął zerkając na niego gwałtownie. Zamknąłem oczy. Chce odebrać sobie wzrok. Później słuch. Następnie odetnę swoje serce. Cholerna choroba. Dlaczego musiałem na nią zachorować. Dlaczego wyruszyłem w podróż w czasie aby znaleźć lepsze leki niż te dostępne w moich czasach? Przecież z lepszymi lekami i tak nie dożyłbym do 30. Zostało mi 12 lat życia, a ja je skróciłem do kilku minut.
Poczułem ból rozchodzący się po mojej klatce piersiowej. Otworzyłem gwałtownie oczy kiedy odzyskałem czucie w całym ciele. Spojrzałem przerażony na pochylającego się nade mną Azazela. Próbowałem coś powiedzieć, ale przykładał mi do ust przegub swojej prawej ręki. Miał czerwone usta. Po chwili zorientowałem się co robi. Poczułem w ustach metaliczny smak gorącej cieszy.
Podawał mi swoją krew.
Szarpnąłem głową do tyłu, ale nie zabrał swojej ręki. Wręcz przeciwnie. Przycisnął ją mocniej.
- Nie masz prawa kichnąć bez mojego pozwolenia, a ośmielasz się umierać na moich oczach?- Warknął oblizując swoje zakrwawione wargi. Pewnie nimi rozgryzł swój nadgarstek. Po chwili zabrał swoją rękę i przeciągnął po ranie językiem. Ta od razu się zasklepiła.
- Panie…- Powiedział przerażony Marco. Nie tylko on wyglądał na przerażonego. Wszyscy patrzyli na Azazela jakby widzieli go ostatni raz.
- Nic się nie stało.
- Ale Panie…
- Cisza! Jestem zmęczony tym dniem. Idę się położyć.- Oznajmił i ruszył w stronę swojej komnaty.
- Co mamy z nim zrobić?- Zapytała Shira.
- Zabierz go do Yuuchana.- Powiedział i zniknął we wnętrzu wierzy. Spojrzałem po wszystkich wycierając ostatencyjnie usta. Na koszuli pozostał krwawy ślad. Wszyscy spojrzeli na mnie i wypuścili głośno powietrze z płuc.
- I jak było?- Zapytała Shira patrząc na Marco.
- Dzisiaj nikogo nie zabił. Był nawet miły.
- Rozumiem. A nasz gość to…?
- Dzieciak mówi, że nazywa się Ezra Dragonselly.
- Człowiek.- Powiedziała zaskoczona.- Shira. Miło mi.- Uśmiechnęła się kucając przede mną. Dopiero teraz dojrzałem na jej nogach wysokie, czarne szpilki.
- Ent. Miło mi. Ezra.- Odgryzłem się jej. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Kajdany to sprawka Pana?
- Nie. Tego Gnoma. Chodź. Pomogę ci go tam zaprowadzić, a później chcę iść podbiegać.
- Sama dałabym sobie radę.
- Wiem. Ale wiem też, że on ma coś z głową.- Wskazał na mnie ręką. Prychnąłem pod nosem wstając na proste nogi. Przeciągnąłem się i spojrzałem na niebo.
- Jak się czujesz?
- Jak ktoś kto właśnie został zmuszony do wypicia jakiegoś gówna.
- Jeżeli teraz się tak czujesz, to co będzie później.- Mruknął Marco i ruszył w stronę wschodniej wierzy. Spojrzałem na jego plecy, a później na dziewczynę. Nawet nie zauważyłem jak reszta się ulotniła. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mi ręką, że mam iść za swoim przyszłym przyjacielem. Zrobiłem tak po drodze zgarniając w dłonie swój plecak. Może pozwolą mi się jakoś ubrać. Bo tak sobie paradować jakoś nie mam ochoty. Spojrzałem na długie schody, które pojawiły się przed moimi oczyma i wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Coś nie tak?- Zapytała Shira kiedy jęknąłem głośno wchodząc powoli do góry.
- Nie lubię tego miejsca.- Powiedziałem wchodząc nadal do góry. Gdzieś w połowie przysunąłem się do ściany z oknami i zacząłem wchodzić po dwa stopnie. Marco spojrzał na mnie zaskoczony tak samo jak Shira. Uniosłem lewą brew do góry i spojrzałem na nich pytająco.- Co jest?
- Skąd wiedziałeś, że lepiej będzie wchodzić tak jak ty to robisz?
- Mówiłem już, że nie lubię tego miejsca.- Powiedziałem i zatrzymałem się przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Pokazałem na nie głową.- Tego miejsca też nie lubię.
- No to masz problem, bo musisz do niego wejść.
- Nie pierwszy i zapewne ostatni raz słyszę te słowa.- Powiedziałem i wszedłem do środka razem z Marco.
- Yuuchan! Wstawaj! Pan przysłał ci gościa!- Krzyknął rozglądając się dookoła. I ja to zrobiłem. Kiedy byłem tutaj ostatni raz w pomieszczeniu tym znajdowało się tylko łóżko i mała szafka z lampką oraz krzesło. Teraz to pomieszczenie wcale, a to wcale nie przypominało mojej izolatki. Owszem było tutaj łóżko, ale było o wiele więcej szafek, półek i regałów zapełnionych masą książek. Trzy biurka zawalone papierami. Kominek. Szkoda, że nie palił się w nim ogień. Przed kominkiem stały dwa czerwone fotele, a pomiędzy nimi stał mały, okrągły stolik. To właśnie z jednego z foteli wstała postać zamieszkująca te komnaty. Yuuchan. Osoba, której szukałem. Spojrzał na mnie, a pode mną ugięły się kolana. Upadłem na podłogę i zacząłem się głośno śmiać.
- Pan Sebastian.- Powiedziałem kiedy w końcu się uspokoiłem. Spojrzałem rozbawiony na wysokiego blondwłosego mężczyznę o złotych oczach. Ubrany był w czarne, materiałowe spodnie oraz białą koszulę. Uniósł wysoko brew do góry.
- Jak ty do niego powiedziałeś? Przecież to jest Yuuchan, a nie…
- To jest Pan Sebastian.- Przerwałem Marco i znowu się zaśmiałem.- Mój nauczyciel.- Dodałem a w wierzy na długą chwilę zapanowała cisza. Człowiek, którego tutaj wszyscy nazywali Yuuchan, a ja znałem go pod imieniem Sebastian uklęknął przede mną przyglądając mi się dokładnie.
- Kim jesteś chłopcze? Skąd pochodzisz? Co cię do mnie sprowadza? Co cię tutaj sprowadza?- Zadał mi kilka pytań uśmiechając się delikatnie. Usiadłem wyprostowany i uśmiechnąłem się szeroko. Pan Sebastian to jedyny nauczyciel jakiego lubiłem. Zawsze mi pomagał i wierzył. Był po mojej stronie. Nie widziałem powodu dla którego miałbym go okłamać i nie powiedzieć mu tego co chciałby wiedzieć.
- Nazywam się Ezra Dragonselly. Pochodzę z miasta Czterech Kwiatów, które w tych czasach nie istnieje. Przybyłem z przyszłości oddalonej o kilka tysięcy lat w przód. Osoba, która mnie tutaj przysłała popełniła głupi błąd. Miałem się dostać do przyszłości, a mnie cofnęło. To po co przybyłem do tych czasów… eh. Nie znajdę tego tutaj, więc chciałem się spotkać z Yuuchan’em, ponieważ to on jest osobą, która stworzyła wehikuł i tylko ona może mnie odesłać z powrotem. Nie wiedziałem tylko, że to będziesz ty.
- Nie mogę cię odesłać.- Powiedział po chwili milczenia i badania mojej twarzy, z której momentalnie zniknął uśmiech. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. To niemożliwe, aby mój nauczyciel nie był w stanie czegoś zrobić.
- Jak to nie możesz?
- Jestem wielce zaskoczony, że wiesz o moich planach stworzenia wehikułu czasu, ale nie mam zamiaru ich realizować tak szybko. Wszystko jest dopiero obmyślane. A to trudny proces, który…
- Chwila, chwila, chwila. Chcesz mi powiedzieć, że mam tutaj zostać?- Zapytałem przerażony i spojrzałem na Marco i Shire, który dziwnym wzrokiem wpatrywali się w okno.
- Yuuchan… ściągnij… je…- Wycharczał Marco ledwo co się ruszając. Spojrzałem na blondyna.
- Rzuciłem na nich czar. Nie wiedzą o czym rozmawiamy i co się teraz tutaj dzieje. Lepiej żeby nie wiedzieli za dużo.
- Jesteś elfem?
- Tak. Nie wyglądasz na zaskoczonego.
- Wiedziałem, że nie jesteś człowiekiem, ale nie wiedziałem jaki gatunek reprezentujesz. Nigdy nie chciałeś nam tego powiedzieć.
- Nam?
- Swoim uczniom. Jesteś moim nauczycielem i…
- Stop. Nie mów mi niczego. To niebezpieczne. Wyczuwam od ciebie znamiona Podróżnika, ale jednocześnie ślady Areldef. To z tego powodu zacząłeś majstrować przy czasie. Aby odnaleźć lekarstwo?- Zapytał. Kiwnąłem twierdząco głową i wyciągnąłem z plecaka te same tabletki, które wcześniej pokazano Azazel’owi.
- Ale tutaj nie znajdę niczego silniejszego niż to.
- Skąd to masz?
- Z moich czasów. Jedyny lek jaki do tej pory wyprodukowano i przedłuża życie takim jak ja.
- Wielu was choruje.
- Garstka. Mała ilość. Ja jestem… jestem najstarszym chorym osobnikiem, który żyje.
- Najstarszy?
- Tak.- Powiedziałem zagryzając delikatnie wargę. Poczułem pieczenie na pośladkach. Wspomnienia wróciły. Dostałem zakaz podgryzania wargi.
- Powiedz mi drogi Ezra… czy Azazel podawał ci swoją krew?
- Tak. Kilka minut temu podał mi ją, kiedy aktywowałem Areldef.
- Zapytał cię o zdanie?
- Chciałem się zabić. Myślisz, że by się zapytał?- Zadrwiłem. Położył ręce na moich kajdanach, a te otworzyły się z cichym kliknięciem. Rozmasowałem z ulgą zakrwawione i poranione nadgarstki. Wskazał mi dłonią miejsce za parawanem. Wszedłem tam i zobaczyłem przed sobą wannę z gorącą wodą. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Umyj się. Opatrzę ci rany, ubierzesz się w coś bardziej stosownego i wtedy coś ci powiem.- Poradził. Kiwnąłem twierdząco głową i schowałem się za parawanem. Pozbyłem się swojego skromnego ubioru i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Rany na moim ciele zapiekły niemiłosiernie. Najbardziej o dziwo bolał mnie opuchnięty tyłek. Przełknąłem gorzkie łzy i zabrałem się za pospiesznie mycie mojego ciała. Słyszałem jak za parawanem Sebastian krzątał się cicho czegoś szukając. Z żalem wyszedłem z ciepłej wody i osuszyłem się starannie.
- Proszę.- Sebastian jakby nigdy nic wszedł za parawan i położył na krześle obok mnie czyste ubrania. Wyszedł nie obdarzając mnie nawet jednym spojrzeniem. Spojrzałem na ciuchy jakie mi zostawił. Bielizna, skarpetki, czarne spodnie a do tego biała bluzka przypominająca tunikę. Ubrałem to wszystko na siebie nie za bardzo wiedząc czy dobrze ubrałem górne części garderoby. Wyszedłem zza parawanu spotykając się od razu z jego spojrzenie. Popatrzył na mnie i zaśmiał się cicho. Podszedł do mnie i poprawił w kilku miejscach mój ubiór po czym ponownie zmierzył mnie spojrzeniem. Wskazał mi fotel. Wyminąłem pomniki Marco oraz Shiry, którzy stali tam gdzie ich zostawiłem. Tylko to, że oddychali utwierdziło mnie w tym, że to żywe istoty. Usiadłem na miękkim meblu. On zajął miejsce obok mnie i od razu zabrał się za opatrywanie moich nadgarstków.
- No więc… co chciałeś mi powiedzieć?
- Istnieje lek na twoją chorobę.- Powiedział i Spojrzał na mnie aby zobaczyć jak zareagowałem. Ja z kolei otworzyłem szeroko oczy i usta.
- Jak to?
- Jest silniejszy niż twoje tabletki, ale…
- Co to jest? Powiedz mi, proszę cię!
- Ale… Jeżeli nie będziesz go przyjmował regularnie, a mówiąc regularnie mam na myśli odstęp od 3 do 5 dni umrzesz.
- Jak to… umrę?
- Tak to. Minie pięć dni, a ty umrzesz. Może być tak, że będziesz na spacerze, będziesz się kąpał, spał bądź jadł, upadniesz i już nie wstaniesz. A najgorsze w tym jest to, że jak umrzesz wszyscy o tobie zapomną. I na dodatek jeżeli tylko raz spróbujesz tego leku… już nigdy nie przestaniesz. Jest on silnie uzależniający. Będą trzęsły ci się ręce, obleją cię zimne poty, będziesz agresywny, zrobisz wszystko aby go zdobyć. Zapłatą za ten lek jest wymiana płynów ustrojowych z osobą, która ci go dała. Takie wiesz… wyrównanie. Może to być pocałunek albo pełny stosunek.- Mówił spokojnie kończąc owijać mój drugi nadgarstek.
- Wole do końca życia żreć te tabletki niż zażyć jakieś świństwo! Nie mów mi o leku, którego nie mam zamiaru brać! Umrzeć od razu po przekroczeniu limitu czasowego. Pragnąć go tak bardzo i uzależnić się od niego! Nie chce tego! Musi być inny sposób…
- Ezra…- Powiedział cicho. Spojrzałem na niego kiedy zakrył w ojcowskim geście moje dłonie swoimi ciepłymi rękoma.- Ten lek… to krew wampira.

 ****************************************
i jak wam się podobało??
mam nadzije, że było ciekawe:)
Pozdrawiam
Gizi03031;)






2 komentarze:

  1. Hej,
    no pięknie,  wehikuł w tum momencie jeszcze nie istnieje, i jak się okazuje jego pokój w szkole to teraz pokój Azazela, no już w zasadzie to otrzymał ten lek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    no pięknie, och no pięknie, wehikuł w tych czasach jeszcze nie istnieje, i jak się okazuje jego pokój w szkole to teraz pokój Azazela, no już w zasadzie to otrzymał ten lek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń