niedziela, 25 marca 2018

Mannaro 2

Hejka. Zapraszam na drugi rozdział nowego opowiadania:)
Życzę miłego czytania:)
******************************************

Zarzucił na plecy cienki sweterek zapinany z przodu na guziki. Na nogi wsunął japonki. Cieszył się, że w końcu mógł się pozbyć tego sztywniackiego stroju kelnera, który w taką pogodę doprowadzał go do szewskiej pasji. Poprawił delikatnie włosy i zarzucił swoją torbę na ramie. Wyszedł na kuchnie. Wiedział, że dzieciaki czekają na niego w Sali głównej lokalu. Szef ich tam zabrał, aby poczęstować czymś dobrym nim wypuści ich do domu. Zerknął na zegarek. Zbliżała się dwudziesta. Przekroczył próg kuchni i wszedł do delikatnie oświetlonej Sali zastawionej masą stolików. Przy jednym z nich siedział jego cały świat i w najlepsze wpierdalał sobie naleśniki
z czekoladą.
- Szefie nie rozpieszczaj mi ich tak.- Powiedział z wyrzutem, kiedy tylko do nich podszedł. Starszy mężczyzna tylko się uśmiechnął.
- Dobrze wiesz, że traktuje ich jak swoje własne wnuczęta.
- Chcesz to ci je oddam.
- Bej!- Krzyknął Terence z buzią wypchaną po same brzegi naleśnikiem. Trochę czekolady skapnęło mu na brodę. Nigel zebrał resztki czekolady z jego brody po czym polizał ubrudzony palec.
- Tyłek ci urośnie.- Zaśmiała się Tallulah.
- Tobie też, tyle że ja jestem facetem więc mi to wybaczą, gorzej z tobą.- Odgryzł się małej
i podał im z torby chusteczki.- Zmykać do łazienki i umyć mi dokładnie ręce i buzie jak już zjedliście. I macie się dokładnie umyć, bo jak nie to sam was umyje. Swoją śliną.- Powiedział i pokazał im swój język oraz kciuka prawej ręki. Bliźniaki jak jeden mąż głośno przełknęły ślinę po czym rzuciły się pędem w stronę drzwi prowadzących do łazienki.
- Mówisz, że mi je oddasz….
- Nigdy w życiu.- Powiedział chłopak zbierając puste już talerze na jedną kupkę.
- Tak myślałem. Ah ta moja głupia córka. Dlaczego nie chce mi podarować wnuka?
- Ma na to czas.
- Czas. Czas. Wszyscy tak mówią. Twoja siostra też miała czas.
- Który jej zabrano. To nie był jej wybór.- Powiedział Nigel i spojrzał w stronę jednego ze stolików, z którego nadal dochodziły głośne śmiechy i krzyki.- Wybaczy szef, że zostawiam szefa kiedy na Sali są jeszcze klienci.
- Nie przejmuj się. Dam sobie radę z obsługą kilku pijaków z jakiegoś biura.- Powiedział starszy pan przyglądając się dokładnie swojemu najmłodszemu i zarazem najbardziej odpowiedzialnemu pracownikowi.- Odniosłem wrażenie, że znasz to… zacne towarzystwo…
- Gdyby nie to co mnie spotkało pięć lat temu za pewne i o mnie szef by dzisiaj mówił „pijak
z jakiegoś biura”. – Zaśmiał się cicho kiedy zobaczył jego minę.- Kiedyś razem pracowaliśmy.
- Już.- Tallulah pociągnęła go delikatnie za rękę.
- Ile musze zapłacić za to co zjadły te potwory?
- Odpracujesz u mnie w polu.
- Przecież szef nie ma pola.- Zaśmiał się cicho Nigel puszczając przodem bliźniaki. Szef zaśmiał się cicho.
- Specjalnie dla ciebie je kupie.
- Spoko.- Powiedział i odwrócił się w stronę drzwi. Zamarł kiedy zobaczył leżącą na podłodze Tallulah trzymającą się za twarz. Koło niej klęczał Terence. W samych drzwiach stał Barth- jego dawny znajomy z pracy, Kirk oraz jakaś kobieta, która musiała zostać zatrudniona po tym jak on odszedł. Przeniósł powoli wzrok z zakrwawionego łuku brwiowego dziewczynki i skierował go na Barth’a, który stał pierwszy w przejściu i trzymał rękę na klamce. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest pijany. Wysoki, masywny facet, którego łysina oświetlała lokal jak księżyc w pełni niebo, spojrzał tylko na małą postać leżącą u jego nóg i syknął cicho pod nosem.
- Patrz jak łazisz głupia smarkulo. Kto w ogóle o tej godzinie przyprowadził gówniarzy do lokalu, heeeeee?!
- Barth! Uspokój się!- Kirk próbował sprowadzić go do parteru.
- Szefie….- Nigel wysyczał zza zaciśniętych zębów.- Czy jestem już wolny na dzisiaj?
- ….Tak.- Powiedział po chwili wahania starszy mężczyzna. Wiedział co się kroiło i wolał aby cała nadchodząca burza przeniosła się przed lokal.- Możesz już iść.- Słowa te podziałały na Nigela jak komenda „bierz go” wydawana dobrze wytresowanemu psu. Pochylił się lekko do przodu i odbijając się trzy razy od podłogi wyskoczył w stronę nic nie spodziewającego się Barth’a. Dopadł do niego wypychając go do przedsionka lokalu. Kobieta pisnęła głośno chowając się w koncie przedsionka. Schronienie udzielił jej również Kirk zasłaniając ją swoim masywnym ciałem. Nigel z kolei usiadł
w rozkroku na klatce piersiowej łysego mężczyzny zaciskając palce lewej ręki na jego gardle. Prawą rękę uniósł do góry układając palce jak szpony. Pochylił się nad jego twarzą obnażając niebezpiecznie zęby.
- Głupia smarkula? Gówniarze? Patrz jak łazisz? HĘ?!- Warknął czując znajome mrowienie rozchodzące się po całym jego ciele. Poruszył delikatnie zesztywniałymi ramionami. Wiedział, że nie może się tutaj zamienić.- Odszczekaj to śmieciu! I przeproś ją! A jeżeli jeszcze raz….
- Złaź ze mnie ty dziwko i spierdalaj z tymi….!
- Nie!!!- Tallulah i Terence rzucili się na plecy Nigela próbując go powstrzymać.
- Zobacz! Nic mi nie jest! Jestem cała więc się nie denerwuj! No! Przecież znasz zasady! Nie bijemy zakompleksionych ludzi, którzy raniąc nas słowami i czynami chcą podbudować swoją wartość.
- Przeklęta smarkulo….!- Człowiek pozbawiony owłosienia na głowie wyciągnął w stronę małej dziewczynki swoją wielką łapę przypominającą prędzej pokrywkę od wielkiego gara niż rękę. Wymierzony w dziecko atak zatrzymał się tuż przed jej twarzą.
- Jesteś trupem!- Warknął Nigel, a jego ciałem zaczęły wstrząsać potężne dreszcze.
- Wujku….!
- SPOKÓJ!!!!- W całym lokalu dało się słyszeć donośny basowy krzyk i głośne warknięcie. Nigel zamarł nie mogąc się zamienić. Mimo tego jak bardzo teraz o tym marzył, jak bardzo jego ciało chciało dokonać przemiany nie mógł tego zrobić. Jego ciało drżało i mrowiło, ale nie pozwoliło wypuścić bestii, która pragnęła rozerwać gardło temu łysemu pijakowi leżącemu pod jego ciałem.- Barth zamknij się i nic więcej nie mów. Nigel….- Głos przerwał w połowie, kiedy chłopak zamachnął się i najnormalniej na świecie roztrzaskał nos Barth’a swoją drobną pięścią, po czym bez żadnych większych ceregieli wstał z niego , otrzepał z wyższością dłonie i spojrzał na dwójkę dzieciaków, które stały za nim. Wyciągnął do nich delikatnie ręce i uśmiechnął się pocieszająco.
- Wujku!!- Krzyknęły i wtuliły się w niego.
- Przepraszam, że was wystraszyłem.
- Tak niewolno! To jest ludź!
- Ludź, którego nienawidzę.
- Ale mimo wszystko tak nie wolno.
- Nie dość, że pedzio to jeszcze pedofil.- Powiedział Barth podnosząc się ociężale z ziemi. Po jego twarzy leciała stróżka krwi. Nigel odwrócił się gwałtownie w jego stronę, ale czyjaś nieznana mu ręka go przed tym powstrzymała zatrzymując się na jego ramieniu. Odwrócił się delikatnie po czym odskoczył gwałtownie od stojącego za nim Kirk’a, którego oczy zaświeciły na złoto i przybrały ponownie swoją ciemną barwę.
- Uspokój się.- Znowu rozbrzmiał ten baryton. Nigel cofnął się pod samą ścianę ciągnąc za sobą zaskoczone dzieci.
- Ty… ty…
- Ja. Mówię. Uspokój się.
- Ugh….- Wypuścił głośno powietrze z płuc i ugiął potulnie kark. Nienawidził tego uczucia! Tej władzy i siły bijącej od ciężkiego nasienia! Jego posiadacze zawsze wykorzystywali je na swoją korzyść. Ale nie miał prawa się sprzeciwiać. Nie mógł się postawić. Nie teraz. Gdyby Kirk nie użył swoich mocy mógłby mu pyskować i kazać iść gdzie raki zimują, ale teraz musiał potulnie opuścić głowę i czekać. Na co? Sam nie wiedział.
- Wujku….- Tallulah pociągnęła go delikatnie za rękaw swetra, ale ten nie zareagował. Czekał.
- Uspokoiłeś się?- Zapytał już spokojnie Kirk. Swoim normalnym głosem. Nigel delikatnie kiwnął głową. Nie uniósł wzroku. Nadal czekał. A jeżeli uzyska zgodę czym prędzej zabiera stąd dzieciaki i już on się postara o to, aby nigdy więcej nie mieć styczności z tym człowiekiem.- Gdzie jest twój alfa?- Zapytał bez ogródek Kirk. Nigel drgnął konwulsyjnie. Jak on może mówić o takich rzeczach przy ludziach?!
- Nie mam kogoś takiego.- Powiedział cicho zerkając w bok. Zagryzł lekko policzki od środka błagając wszystkie znane sobie bóstwa o to, aby ten człowiek w końcu pozwolił mu odejść.
- Jesteś samotnikiem?- Zagrzmiał jego głos. Chłopak drgnął delikatnie i cofnął się bardziej
w tył.
- Nie jestem.
- Jeżeli nie posiadasz alfy to znaczy, że nie masz swojego stada. Dobrze wiesz, że samotnicy nie mogą…
- Wujek ma nas. Nie jest sam.- Powiedziała twardo Tallulah. Nigel jęknął cicho pod nosem. Dlaczego ta mała cholera musiała się odezwać.
- Dwójka smarkaczy, która nie jest w stanie zapanować nad twoimi nerwami stanowi całą twoją wspólnotę?
- Tyle mi wystarczy.- Odparł cicho Nigel. Usłyszał ciche warczenie.- Terence. Przestań.
- Nie podoba mi się zapach tego pana.- Powiedział chłopiec warcząc cicho. Nigel nie odpowiedział. W końcu nie mógł ocenić prawdziwego zapachu mężczyzny.
- To go nie wąchaj.- Powiedział dobitnie właściciel restauracji, w której pracował blondyn. Chłopak zerknął na niego z ukosa.- Nie spodziewałem się kłopotów po ciężkim nasieniu, dlatego pozwoliłem wam w spokoju korzystać z mojego lokalu, ale jeżeli w tej chwili nie opanujesz swoich ludzi nie będę już dla was tak miły.- Zagrzmiał staruszek. Nigel otworzył szerzej oczy kiedy na jego twarzy pojawiły się runiczne znaki, zdobiąc ją i zmarszczki. Elf! Tutaj!- I zostawcie Młodego
w spokoju. To mój dobry przyjaciel.
- Skoro ktoś tak ważny jak ty ukrywa przed światem samotnika, to…
- On nie jest samotnikiem.- Zagrzmiał staruszek. Nigel drgnął. Jego szef znał prawdę? Ale jak… przecież….?- Gdyby nie jego oryginalność pewnie teraz by już mieszkał ze swoim nowym stadem, ale ten dzieciak najnormalniej w świecie nie wie, że już je posiada.
- Nie rozumiem.
- Szefie… proszę… nic więcej nie mów.- Powiedział ledwo słyszalnym głosem Nigel. Chciał zniknąć. Zabrać ze sobą dwójkę swoich szkrabów i zaszyć się z nimi w ich małym mieszkanku. Zrobić po kubku ciepłej herbaty i po zrobieniu lekcji obejrzeć z nimi kilka bajek! Czy on o tak wiele prosił?!
- Jeżeli tego chcesz będę milczał, ale uważaj na siebie mój drogi chłopcze.- Powiedział
i poczochrał delikatnie jego włosy. Nigel nie podniósł głowy do góry.
- Mogę już odejść?- Zapytał cicho. Nienawidził swojego życia! Oh! Jak on go nienawidził.
- Idź.- Powiedział staruszek. Chłopak pokręcił przecząco głową. To nie jego zgodę musiał uzyskać.
- Mogę. Już. Odejść?- Zapytał ponownie. Usłyszał jak TA osoba głośno wypuszcza powietrze z płuc.
- Idź.- Powiedział w końcu Kirk. Nigel kiwnął delikatnie głową i nie patrząc na nikogo ciągnąc za sobą dzieciaki wyszedł z lokalu. Naprawdę odetchnął z ulgą dopiero kiedy udało mu się odejść od restauracji kilka ulic dalej.
- Uh…. Nie znoszę tego gościa.- Mruknął pod nosem masując obolałe z nadmiaru napięcia ramiona.
- Wujku nie zbliżaj się do tego pana.- Powiedział Terence. Mężczyzna spojrzał na niego unosząc prawą brew do góry.
- Dobrze o tym wiem, więc skąd się u ciebie wzięła…
- On dziwnie pachnie.- Powiedziała Tallulah. Teraz to na nią przeniósł zaciekawione spojrzenie.
- Dziwnie? To znaczy?
- Kiedy byłeś w szatni pachniał normalnie, ale jak tylko do nas podszedłeś i spotkaliśmy go na schodach pachniał inaczej. Ty też.- Powiedział chłopiec łapiąc go za rękę. Nigel zmarszczył delikatnie czoło.
- Nie rozumiem.
- On pachnie jak tata.- Powiedziała cicho dziewczynka. Nigel przystanął gwałtownie niedaleko ich mieszkania i spojrzał na maluchy, które mu towarzyszyły.
- Jak wasz tata?- Zapytał. Kiwnęli delikatnie głowami i wymieniając porozumiewawcze spojrzenie zerknęły na niego.
- Jak tata kiedy patrzył na mamę. Słabo to pamiętam, ale pachniecie tak samo jak oni.- Powiedziała dziewczynka. Po kręgosłupie Nigela przebiegł silny dreszcz. Zesztywniał na całym ciele kiedy gorące języki ognia zaczęły lizać jego żyły od środka by po chwili buchnąć całą swoją mocą
w jego ciele.
- No to jest chyba kurwa jakaś pierdolona kpina!- Krzyknął upadając na kolana i obejmując się szczelnie ramionami. Drżał na całym ciele i wiedział czym to było spowodowane. Jęknął głośno
i spojrzał z wyrzutem w niebo.
Dlaczego to znowu jemu musi się to przytrafiać?
Dlaczego to musi być ten facet?!
Czy on wiedział….
O Boże….!
Chciał umrzeć!
Wstyd….

****************************************************
Nie ma co się za bardzo rozpisywać, ale mam nadzieję, że wam się spodobało:)
Pozdrawiam i zapraszam za tydzień Gizi03031;* 



niedziela, 18 marca 2018

Mannaro 1

Hejka.
Zapraszam na nowe, krótkie opowiadanie, które właśnie skończyłam na szybko pisać aby mieć co dodać. Za ewentualne błędy ortograficzne oraz językowe z góry przepraszam:)
*****************************************

Minęło już pięć długich lat, kiedy Nigel stracił swoją ukochaną pracę. Może nie do końca stracił. Postawiono mu warunek, którego nie mógł spełnić, a skoro nie mógł zrobić tego czego żądał od niego jego sadystyczny, były już szef- Kirk- musiał odejść. W końcu nie mógł wrócić do swojej wcześniejszej wydajności pracy jaką wykonywał przed zmianami jakie zaszły w jego życiu. Gdyby chociaż tylko spróbował wiedział jakby to się wszystko skończyło, a nie mógł pozwolić sobie na wcześniejsze wykupienie miejsca na cmentarzu. Nie mógł teraz umrzeć. Za jakieś dwadzieścia lat owszem, czemu nie, ale teraz nie mógł sobie pozwolić nawet na głupi ból gardła.
Więc dlaczego nawet jeżeli unikał bólu gardła musiał właśnie teraz usługiwać Kirk’owi
i pozostałym z jego dawnej firmy, którzy nie wiadomo jakim cudem znaleźli się w rodzinnej restauracji, w której aktualnie pracował, a która znajdowała się jakieś osiemdziesiąt kilometrów od jego wcześniejszego miejsca zamieszkania.
No dobra, sam sobie zdawał sprawę z tego że ostatnie dwie godziny w pracy nie ważne na jaką zmianę by robił pracuje na głównej Sali obsługując klientów. Tak się ugadał ze swoim nowym szefem, ale czy musiał również i dzisiaj tak pracować?
Wypuszczając głośno powietrze z płuc ruszył do jednego z kilku stolików jakie zostały mu przypisane dzisiejszego dnia do obsłużenia. Przybrał w miarę możliwości najbardziej profesjonalną minę na jaką było go stać i zatrzymał się w odpowiedniej odległości od gości ich lokalu.
- Witam Państwa, nazywam się Nigel i dzisiaj będę do państwa dyspozycji. Czy mogę już przyjąć państwa zamówienia?- Zapytał patrząc przed siebie. Pod obstrzałem spojrzeń swoich byłych znajomych z pracy poczuł się naprawdę bardzo niski co przy jego metrze siedemdziesięciu nie często mu się zdarzało. Uważał się za osobę o dobrym wzroście, ale nie teraz. Teraz czuł się naprawdę malutki. Wiedział, że go rozpoznali. Delikatne zapuszczenie włosów, które wiązał w kitkę na karku oraz powrót do naturalnego blond koloru włosów nie zmieniły za bardzo jego wyglądu. Tak samo jak zmiana szkieł kontaktowych na okulary o grubych oprawkach. I tak miał wrażenie, że na jego czole widnieje napis „Pracowałem z wami, barany”.
- Nigel?- Zapytała niska kobieta, z którą pracował w tym samym dziale. Spojrzał na nią przykładając długopis do podstawki.
- Tak? Już mogę przyjąć zamówienie?
- Czy to naprawdę ty?- Nalegała kobieta. Mężczyzna wypuścił głośno powietrze z płuc
i kiwnął twierdząco głową.
- Może byś więcej szacunku okazywał swoim dawnym znajomym z pracy.- Warknął cicho Kirk, jego dawny szef. Chłopak zerknął na niego z ukosa. Wysoki, dobrze zbudowany brunet wlepiał wzrok w jakieś papiery, które tutaj ze sobą przytargał. Nawet na niego nie spojrzał, a prawi mu kazania.
- Aktualnie jestem w pracy i nie mogę sobie pozwolić na rozmowy z dawnymi znajomymi.- Syknął chłopak cicho dobrze pamiętając jaki dobry słuch miał jego były szef.- Mogę przyjąć zamówienie?- Powtórzył trochę głośniej, kiedy za sobą usłyszał szuranie butów charakterystyczne dla jego nowego szefa.
- Nigel!- Zagrzmiał baryton należący do rudowłosego mężczyzny, którego twarz już dawno zaczęły zdobić małe zmarszczki. Chłopak odwrócił się w jego stronę.- Zapraszam do mojego gabinetu.- Powiedział spokojniej. Chłopak uśmiechnął się w myślach. Gabinetem jego szefa była kuchnia, ale chyba nie o to mu chodziło. Prędzej miał na myśli szatnie dla pracowników.
- Uuuuu…. Już coś przeskrobałeś….- Usłyszał drwiący komentarz za swoimi plecami. Nie musiał się odwracać aby wiedzieć kto to mówił.
- Barth zamilknij w końcu.- Zagrzmiał Kirk.- Kiedy zdecydujemy się na coś konkretnego wezwiemy pana. A teraz proszę iść i wysłuchać kazania szefa.- Dodał drwiącym głosem. Ugh! Jak on nie znosił tego sadystycznego dziada! Zawsze tylko się wymądrzał jaki to on nie jest cudowny, wspaniały i w ogóle do rany przyłóż, a jak przyszło co do czego to kazał mu wybierać!
- Ummm….- Nigel zatrzymał się przy swoim szefie. Wiedział, że musiało się stać coś poważnego. Wszak jego szef miał w zwyczaju prawić wszystkim kazania na drugi dzień przed zaczęciem pracy, nigdy w trakcie. A jak kogoś wzywał do siebie to sprawa była poważna.
- Chodzi o Terence.- Powiedział. Starczyło jedno słowo. Jedno konkretne imię, aby pod chłopakiem ugięły się kolana.
- Tallulah….?
- Oboje są w szatni.- Powiedział i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu, ale Nigel jakoś tego nie wyczuł. Tylko jakaś tajemnicza moc prowadziła go ku temu jednemu konkretnemu pomieszczeniu, gdzie znajdowało się jego aktualne życie. Jego wybór.
- Terence co….- Zatrzymał się gwałtownie w przejściu do szatni po czym gwałtownie zamknął drzwi i rozejrzał się dookoła siebie, aby upewnić się czy aby na pewno są tutaj teraz sami. Kiedy upewnił się, że oprócz niego i dwójki innych osób nie było tutaj nikogo spojrzał poważnie na rudowłosego ośmiolatka, który uparcie wlepiał swoje zielone oczy w podłogę. Nie raczył nawet podnieść swojej piegowatej twarzyczki do góry. I tak wiedział, że jego wuj, to czego nie zobaczy to wyczuje.- Co to jest?- Padło ledwo słyszalne pytanie.
- Wujku, to nie jest wina Nece’a tylko….
- Tallulah. Przestań.- Przerwał jej mężczyzna i zerknął tylko na jej potargane rude włosy. Ona w przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka nie opuściła wzroku. Hardo przypatrywała się swojemu wujowi.- Czy ktoś mi może do cholery jasnej wyjaśnić co to jest?!-  Nigel nie wytrzymał. Słynął ze swojej żelaznej cierpliwości, ale jak zawsze tłumaczył, „nawet żelazo rdzewieje”.
- No bo… no bo….- Terence zaczął zanosić się płaczem. Blondyn potargał swoje starannie ułożone włosy po czym podszedł do dwójki siedzących przy stole smyków i uklęknął na lewym kolanie, aby chociaż trochę się z nimi zrównać.
- Nie płacz tylko spokojnie mi wyjaśnij co się stało.
- No bo… no bo….
- Eh…. Matt z 4b powiedział do mnie, że jeżeli jestem taką szmatą jak moja mama i ty to może mi  robić i mówić co mu się podoba. – Powiedziała cicho dziewczynka. Nigel zmarszczył delikatnie brwi po czym warknął cicho pod nosem.
- Tłumaczyłeś nam kiedyś, że takie słowa są złe i nie wolno tak do nikogo mówić więc go uderzyłem.- Powiedział Terence. Nigel uklęknął na drugim kolanie i spojrzał na niego dokładnie. Położył mu ręce na ramionach zmuszając go w ten sposób aby spojrzał na niego.
- Żartujesz?!Proszę! Powiedz mi, że żartujesz!
- Nie uderzyłem go mocno. I nawet się przy nim nie wyleczyłem kiedy razem z kolegami mnie pobili!
- Przecież tłumaczyłem wam, że macie więcej siły niż wszyscy wasi znajomi razem wzięci!
- Nie pozwolę aby ktoś taki jak on wyzywał moją siostrę, mamę albo ciebie!
- Ale nie możesz takiej osoby bić! Chciałeś go zabić?!
- To on prawie zabił mnie! Ja go uderzyłem raz! Raz! A on….! On….!- Terence rozpłakał się na dobre. Po szatni rozrosło się ciche warczenie.
- Nie warcz na mnie młoda damo.- Odparł już spokojniej i prostując się podszedł do szafki,
w której znajdowała się apteczka.- Wiesz, że nie będziesz mógł się uleczyć.
- W….wieeeeeeemmmmm!!!!!
- No już, już. Nie płacz.
- Booooooooo jesteś naaaaaaaaaa mnie złyyyyyyyyyyy!!!!!!!
- Nie prawda.- Nigel pokręcił przecząco głową. Przysunął sobie krzesło do stolika i zabrał się za wyciąganie potrzebnych przyborów do opatrywania  z apteczki.- Nie jestem zły za to, że obroniłeś siostrę. Jestem dumny, że ją obroniłeś tym bardziej, że to był starszy od ciebie chłopak, ale musisz zrozumieć, że się przestraszyłem. Co by było gdybyś się przy nim zamienił? Zabrali by was. Zabrali ode mnie!- Uniósł delikatnie głos po czym przecząco pokiwał głową aby pozbyć się cisnących do oczu łez.- Nie chce was stracić. Jesteście dla mnie wszystkim.
- Wujku….- Zaczęła Tallulah, ale przerwało jej delikatne pukanie do drzwi. Po chwili
w przejściu stał szef Nigela.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale musisz wracać do pracy. Dzisiaj pozwolę ci zejść godzinę wcześniej. Przyjmij zamówienie od tamtego stolika i możesz się powoli zbierać. Ja opatrzę tego nicponia.
- Ja nie jestem koniem!
- Smarku mały powiedziałem „nicpoń” a nie „koń”.- Starszy człowiek pokręcił przecząco głową i stanął koło stolika.
- Dziękuje szefie.
- Nie dziękuj tylko bierz się do roboty, bo ci z dniówki potracę.- Zagrzmiał staruszek, ale
w rzeczywistości nadal przyjaźnie się uśmiechał.
- Już idę. A wy grzecznie mi tutaj, to w drodze do domu kupimy lody.
- Tak!!!!! Yay!!!!!- Zdążył usłyszeć zanim zamknął za sobą drzwi. Wziął kilka głębokich wdechów by po chwili przybrać maskę ze sztucznym uśmiechem i wyjść do klientów. Nie oszukiwał siebie. Rany na ciele chłopca bardzo go zmartwiły. Cieszył się jednoczenie, że to nic poważnego, ale nie mógł znaleźć sposobu aby wpoić dzieciakowi do głowy, że nie może bić ludzi.
Eh…. Gdyby tylko urodził się inny, sam by go do tego nakłonił. Ale niestety nie mógł.
Z chwilą kiedy te dzieciaki nauczą się same w całości zmieniać to one będą jego opiekunami, a nie on ich. Wszak wszyscy wiedzą, że w stadzie to silniejsi dbają o słabszych, a on….
On był najsłabszym ogniwem. Ogniwem z dodatkowym defektem, o którym nie lubił myśleć.
- Witam, czy już mogę przyjąć od państwa zamówienie?- Zapytał przykładając długopis do kartki papieru.  Wiedział, że musi wytrzymać jeszcze trochę i będzie mógł ściągnąć z twarzy maskę uradowanego dzieciaka, który żyje sobie beztrosko na tym świecie.
Przecież on nigdy nie miał beztroskiego życia.
Od chwili swoich narodzin był napiętnowany
Aanan Mashibhell…. Zwierze bez węchu


********************************
 Krótkie, ale tutaj właśnie o to w tym chodziło. Mam nadzieje, że wam się spodobał pierwszy rozdział. W sumie opowiadanie to liczy sześć rozdziałów. Mam nadzieje, że umilą wam trochę czas:)
Pozdrawiam Gizi03031 












niedziela, 11 marca 2018

4383- Rozdział 17-OSTATNI

Witam wszystkich serdecznie i zapraszam do czytania ostatniego rozdziału.
Praktycznie żyliśmy z tym opowiadaniem cztery miesiące, więc wiem, że co niektórzy mogli się do niego przyzwyczaić, ale mam nadzieję, że ten ostatni rozdział chociaż w małej części zrekompensuje wam pożegnanie z bohaterami.
******************************
Odłożyłem dziennik do jednej z przegródek do tego przeznaczonych i powolnym krokiem opuściłem pokój nauczycielski. Dzisiaj ostatni dzień szkoły, a ja musiałem jeszcze uzupełnić kilka brakujących rzeczy w tym cholernym dzienniku.
Gdybym mógł nie przyszedłbym dzisiaj do pracy. No ale tak nie wypada, nie pojawić się na zakończeniu roku tym bardziej, że dzisiaj szkołę kończyła moja klasa, której wychowawstwo dostałem dopiero w tym roku, po tym jak ich wcześniejszy wychowawca przeszedł na macierzyńskie. I co taki nauczyciel GD może zrobić na zastępstwie nauczyciela matematyki. Ja się z nimi widziałem w sumie tylko trzy godziny w tygodniu. Z czego jedna to była godzina wychowawcza.
No ale dobra. Wywiązałem się ze swoich obowiązków. Nikt z mojej klasy nie został usadzony. Prawie wszyscy idą dalej na studia. Tylko trzy osoby zdeklarowały się do podjęcia pracy tuż po wakacjach.
Jeszcze tylko odbębnię z nimi wypad na coś do jedzenia i będę wolny. Będę mógł się zaszyć w swojej samotni i trochę pomyśleć.
Wychodząc ze szkoły od razu zobaczyłem ich wszystkich czekających na mnie tuż przed wielkimi drzwiami prowadzącymi do niej. Poprawiłem sweterek, który zarzuciłem na cienką koszulę starając się uchronić przed chłodem i dopiero wtedy zapiąłem po szyję płaszcz. Wciskając rękawiczki na dłonie zrównałem się z nimi.
- Sensei się ubiera jakby się wybierał na Antarktydę.- Zaśmiał się jeden z uczniów, który planował podjąć pracę. Prychnąłem cicho pod nosem.
- Ostatni raz zachorowałem pięć lat temu i to w środku lata. Wyrwało mi to trzy tygodnie
z życia. Po tej chorobie powiedziałem sobie, że jedyne co mnie złapie to cholerny katar i tego się trzymam.
- Trzy tygodnie z życia… to dużo czy mało??- Zapytała była przewodnicząca klasy. Uśmiechnąłem się blado pod nosem.
- Bardzo. Czasami aż za dużo. – Odparłem skręcając z nimi w bardzo dobrze znaną mi uliczkę. Spojrzałem po nich.- Czy wy mnie zabieracie na koniec tej ulicy?- Zapytałem. Kilka osób twierdząco kiwnęło głową. Jęknąłem w duchu.
- Nie lubi pan tego miejsca?
- Lubię.- Odparłem cicho wchodząc jako ostatni do loży Kukkikuma i spojrzałem na stojącą za kontuarem kobietę. Uniosła zaskoczona lewą brew do góry, kiedy mnie zobaczyła.
- Pan Ciasteczkowy Miś?- Zapytała. Jęknąłem w duchu podając jej swój płaszcz.
- Minęło już pięć lat, a ty nadal to pamiętasz?- Zapytałem. Zaśmiała się cicho.
- Zrobiłeś wtedy furorę na cały lokal.
- Nie dziwię się. Później pewnie też.- Odpowiedziałem oburzony. Zaczerwieniła się lekko bardzo dobrze wiedząc o co mi chodzi.
- Czy teraz też….
- Nie. Teraz świętuje wolność, bo udało mi się wypchać z gniazda wszystkie uparte pisklaki.
- Nie przesadza pan.- Burknął klasowy łobuz i jako pierwszy ruszył w stronę  jednego
z większych stolików. Poczekałem aż reszta ruszyła za nim i zrobiłem to samo. Po złożeniu zamówienia, na które składały się trzy rodzinne pizze oraz około pięciu dzbanków coli rozmawiałem chwilę z uczniami starając się nie zasnąć na siedząco.
Zeszłej nocy źle spałem i teraz tylko marzyłem o tym aby móc przytulić się do swojej poduszki po czym udać się do przyjemnej krainy Morfeusza.
- Proszę oto państwa zamówienie.- Powiedział jakiś młody chłopak. Widziałem go tutaj po raz pierwszy. Podziękowaliśmy za jedzenie.
- Sensei nie jesz?- Zapytała rudowłosa dziewczyna siedząca po mojej prawej stronie.
- Wiesz… jakoś nie mam dzisiaj apetytu. Ale wy się nie krępujcie i jed…. au!- Syknąłem
i złapałem się za tył głowy, kiedy dostałem w nią czymś ciężkim. Spojrzałem za siebie na swojego potencjalnego intruza i wciągnąłem ze świstem powietrze przez zęby. Stała za mną ludzka brzoza we własnej osobie. Krótkie postawione do góry fioletowe włosy. Zmęczone spojrzenie. Delikatne cienie pod oczami. W ręku trzymał menu. Poczułem na sobie spojrzenie nie tylko jego, ale również tych,
z którymi tutaj przyszedłem.
- Ja ją robiłem.- Powiedział zachrypniętym głosem. Po moim ciele przeleciał silny dreszcz, który wstrząsnął całą moją osobą. Wiedziałem, że było to widoczne gołym okiem. Chciałem go dotknąć! Przytulić! Sprawdzić czy po tym tygodniu rozłąki wszystko jest w porządku! Dlaczego przyszedł tutaj, a nie prosto do domu? W sumie…
Co ja się dziwię.
Gdyby poszedł do domu siedziałby tam sam, a że bardzo kocha swoją pracę zapewne musiał tutaj przyjść. Ale tutaj nie mogłem go dotknąć. Coś w moich spodniach poruszyło się niespokojnie na moje myśli. Pokręciłem przecząco głową i skupiłem się na tu i teraz, a nie na tym co moglibyśmy wspólnie robić gdybyśmy byli teraz w domu.
To może chociaż jego gabinet…
Przecież kiedyś…
NIE!
Skup się! Na tu i teraz. Później będzie później. Tu! I! Teraz.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Jedz. Bo pewnie i wczoraj i dzisiaj nic nie jadłeś.
- Nie jestem…. No dobra! Jestem.- Powiedziałem oburzony kiedy znowu uniósł nad moją głową menu. Pokręcił przecząco głową i potarmosił moje włosy. Warknąłem na niego oburzony odganiając od siebie jego ręce.- Przestań. Teoretycznie jestem w pracy.
- A ja praktycznie.- Powiedział i uśmiechnął się delikatnie do nadal wlepiających w nas ślepia dzieciaków.- Ubrałeś się dzisiaj ciepło?
- Taaak…. Mmmmmmmaaaaaaaaaamoooooo….
- Tylko się nie rozchoruj.
- Nie choruje od pięciu lat. Więc i teraz….
- Wtedy też myślałeś, że taki DESZCZYK nic ci nie zrobi.
- Przeprosiłem cię wtedy za to.- Burknąłem i odwróciłem się do niego tyłem. Poczułem jak jego ramiona oplatają mnie od tyłu. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Tak łatwo przyszło mu zrobienie tego o czym ja pragnąłem od kiedy go tutaj dzisiaj zobaczyłem. Zaciągnąłem się delikatnie jego zapachem delektując się nim w duchu. Uwielbiam jego zapach. Męski, ale jednocześnie cholernie słodki. Wtuliłem się delikatnie w jego tors, tak aby nikt nie zauważył, że to zamierzone było z mojej strony. Tylko on wiedział.
- Najgorsze trzy tygodnie mojego życia.
- Przepraszam.- Powiedziałem. Uśmiechnął się i dał mi pstryczka w nos.
- Nie przepraszaj tylko jedz. Cole też ja nalewałem więc możesz ją wypić.
- Tylko byś mnie do jedzenia zmuszał.
- Od zeszłego tygodnia schudłeś….
- Wydaję ci się, bo rośniesz.- Mruknąłem przytulając swój policzek do ramienia.
- Zjedz to i nie marudź.
- Tak, tak. Też cię kocham.- Powiedziałem poprawiając rękawy ciepłego swetra. Wyprostował się i zrobił delikatny krok w tył. Nie spodobało mi się to. Zmarszczyłem nos patrząc na niego jak zranione zwierze. Uśmiechnął się pod nosem. Przełknąłem głośno ślinę. Znałem to spojrzenie. Rozbierał mnie wzrokiem przy moich uczniach!
O raju…
Chcę już do domu!
Z nim!
Potarmosił mi delikatnie włosy.
- Wiem. Ja ciebie też.- Odpowiedział i ruszył w stronę kuchni. Obserwowałem przez chwilę jego oddalającą się sylwetkę zawieszając dłużej wzrok na jego tyłku ciesząc się tą krótką chwilą nim zniknął za drzwiami prowadzącymi na kuchnię. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Czwarty raz.
Czwarty raz w przeciągu pięciu lat powiedział mi, że mnie kocha. Pierwszy raz był wtedy kiedy całkowicie już zdrowy przyszedłem do niego po trzy tygodniowej nieobecności do szpitala. Przez trzy tygodnie byłem w tak opłakanym stanie, że nawet sam z łóżka nie wychodziłem i nie miałem na nic siły. Ten słaby deszczyk okazał się katastrofalny w swoich skutkach i przypiął mnie do łóżka na dwadzieścia jeden dni. Myślałem, że umrę z nudów. Na domiar złego woda dostała się do mojego telefonu i go zepsuła. Nie miałem jak się skontaktować z tą moją ludzką brzozą i tylko tuliłem do siebie Choppera, którego mi kiedyś wylosował w maszynie z Paluszakami i modliłem się o szybki powrót do zdrowia. A kiedy już wyzdrowiałem i byłem pewny, że niczym go nie zarażę pognałem czym prędzej do szpitala chcąc go już zobaczyć.
W szpitalu okazało się, że mu się pogorszyło w tamtym okresie. Kiedy mnie zobaczył ewidentnie się popłakał i przeprosił za wcześniejsze słowa po czym powiedział, że jeżeli mam go już dosyć to mogę od niego odejść, ale on i tak będzie mnie kochał.
Zostałem. Przetrwaliśmy leczenie, ale raz na trzy miesiące Taiyō musiał stawiać się w szpitalu na kontrolę.
Drugi raz kiedy wyznał mi miłość było w dniu, kiedy podpisywaliśmy papiery adopcyjne i w świetle prawa zostałem członkiem jego rodziny, co dla nas było jednoznaczne z zawarciem przez nas związku małżeńskiego. Wyłem wtedy jak głupi wypominając mu prosto w twarz, że powinien mi dziękować, że wytrzymałem z takim gburem jak on i że go nie zostawiłem. Bo teraz dzięki mojemu oślemu uporowi mogliśmy być razem. Podziękował mi za to.
Trzeci raz miał miejsce, kiedy musiałem stawić się w sądzie po tym jak mój pożal się Boże ojciec wniósł o apelację i prośbę o wcześniejsze zwolnienie warunkowe. Musiałem zeznawać jako świadek. Przed salą sądową Taiyō mnie objął i powiedział, że mnie kocha i jest ze mną, nie ważne co by się działo.
Czwarty raz był dzisiaj. Po tygodniu jego nieobecności, który spędził w szpitalu na badaniach kontrolnych, a dzisiaj zamiast wrócić do domu przyszedł sobie jakby nigdy nic do pracy. I na spontanie powiedział mi te słowa. Może nie wprost, ale jak dla mnie liczy się.
Sam nie powiem ile razy usłyszał u mnie te słowa. Czasami mi dokuczał i się śmiał, że przesadzam. Ale jeżeli chociaż raz dziennie mu tego nie powiem, to wręcz się domaga tego ode mnie.
Pięć lat razem.
Pogodziłem się z bratem, który zaakceptował nasz związek. Tak jak i z innymi, którzy go odrzucali, bojąc się o moje uczucia jeżeli Taiyō by zmarł. Ale nie zmarł. Został tutaj ze mną.
Na zawsze.
Przy mnie…
W sumie 4383 dni zajęło moje wybudzanie i odrodzenie. Dobrze wiedziałem, że gdyby nie on nigdy bym tego nie dokonał i nadal tkwiłbym w tym kokonie, którym kiedyś dobrowolnie się otoczyłem.
Jego upór, osoba, głos, gesty, zachowanie oraz miłość sprawiły, że na nowo mogłem żyć, kochać i cieszyć się życiem.
Dzięki niemu wiem, co to znaczy kochać z wzajemnością…
Po kres naszych dni…
Niezliczonych dni…
Kocham.

KoniecJ
Stron: 117
Słów:40411
Pisana od 28.10.2016 do 28.10.2017


 *******************
I co myślicie o tym opowiadaniu i o takim zakończeniu. W pierwowzorze miało być całkowicie inne zakończenie, ale w ostatniej chwili je zmieniłam. Mam nadzieję, że na lepsze:)
Pozdrawiam Gizi03031

4383- Rozdział 16

Hejka:)
Zapraszam do czytania.
Mam nadzieję, że nikt nie będzie chciał mnie zabić....
A co tam.... mały komentarz nie wiadomo do czego, który sprawi, że czytanie nabierze napięcia:)
*************************************
Mój nowy dom.
Tak chyba mogłem nazwać tą ciasną kawalerkę, w której przyszło mi aktualnie mieszkać. Sam tak zadecydowałem więc nie miałem zamiaru uskarżać się na swój los oraz lokum.
Było małe. I skromnie urządzone. Kuchnia połączona aneksem z jedynym pokojem jaki się tutaj znajdował. W pokoju tym znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły na zewnątrz, drugie do małej łazienki połączonej z toaletą.
O.
Przepraszam.
Trzy pary drzwi. Ostatnie prowadziły na balkon. Ale był on tak mały, że zapomniałbym o nim wspomnieć. Starczyło, że na niego wszedłem i wywiesiłem tylko trzy duże ręczniki na trzech króciutkich sznurkach i już nie było na nim miejsca.
Przeniosłem część mebli ze swojego starego pokoju.
Umeblowałem go starannie dbając o to, aby niczego nie zabrakło w moim nowym lokum.
Nie spodziewałem się w ogóle tego, że i On zawędruje ze mną do tej kawalerki. Przecież mógł mieszkać nadal w naszym starym pokoju. Brat pozwolił mu tam mieszkać dopóki nie skończy szkoły. Nie brakowało mu wcale tak dużo czasu. Oczywiście tego samego dnia, którego wpakował się na moje nowe lokum powiedział dlaczego tak zrobił.

„Twój brat poprosił mnie abym miał na ciebie oko”

Dziwne. Czepiał się nas o to jakie relacje nas łączyły, ale nie sprawiało mu problemu poprosić go o to aby mnie doglądał.
Ba!
Aby ze mną zamieszkał.
Wiedział, że się zgodzę. Nawet wymusił na mnie aby to on (mój brat) opłacał mi czynsz za to mieszkanie. Resztę rachunków oraz pieniądze na jedzenie musiałem skołować sam. I to Taiyō powiedział, że będzie kupował jedzenie i środki czystości do domu,  a ja miałem zapłacić za Internet oraz za prąd i wodę. Szczerze? Można by pomyśleć, że wyjdę na tym gorzej, ale było wręcz odwrotnie. To on wydawał więcej kasy. Kiedy się zorientowałem o tej jakże jawnej niesprawiedliwości chciałem zaprzeczyć i zmienić warunki, ale on bardzo skutecznie i DOGŁĘBNIE wybił mi to z głowy.
Nie poruszałem więcej tego tematu.
Bo po co marnować ślinę i nerwy skoro i tak zrobi to co będzie chciał mając mnie głęboko
w dupie. Chociaż jak mu kiedyś powiedziałem, że ma mnie głęboko w dupie odparł:
-Wypraszam sobie. To ty masz mnie głęboko w dupie. Dosłownie.- I wygonił mnie z kuchni abym mu nie przeszkadzał w robieniu kolacji.
I wyszedłem. Nie przeszkadzałem mu. Obserwowałem go za to siedząc na łóżku i tuląc do siebie swoją poduszkę. Wiedziałem, że nie mam szans na to aby zmienił swoje zdanie i w ogóle, ale nie mogłem się pozbyć tego obrazu i myśli z głowy.
Chciałem zaryzykować i się go zapytać, ale jednocześnie bałem się tego, że przez moje pytanie wszystko się skończy i on zniknie. Nie chciałem aby znikał, dlatego uparcie odganiałem od siebie te myśli, ale one z każdym nowym dniem nachodziły mnie coraz bardziej. Zapierałem się nogami i rękoma przed poruszeniem tego tematu. W końcu wyraził się jasno na samym początku. Tylko sex-przyjaciele. Nic poza tym! Więc dlaczego chciałem czegoś więcej. Nie chciałem się nim dzielić z innymi. Chciałem go mieć na wyłączność. Zmonopolizować go. Chciałem aby był tylko ze mną, tylko mnie widział i tylko mnie kochał. Boże! Ja nawet nie wiedziałem czy on mnie chociaż lubi. Ten typ człowieka nie mówił praktycznie o swoich uczuciach ani o niczym o czym myślał.
- …mówię do ciebie. Oj! Kyōfu!- Usłyszałem jakby z oddali jego głos. Spojrzałem na niego. Stał oparty o blat mebli kuchennych i zerkał na mnie. Miał zmarszczone czoło.
- Przepraszam. Zamyśliłem się. Co mówiłeś?- Zapytałem. Zmarszczył bardziej czoło. Oznaka irytacji.
- Czy zamiast ziół prowansalskich mogę dodać inne, bo tych zapomniałem dzisiaj kupić
w sklepie.- Powiedział zrezygnowany wypuszczając głośno powietrze przez usta. Spojrzał na mnie wycierając ręce w ręcznik.- Co się ostatnio z tobą dzieje. To nie pierwszy raz kiedy odpływasz myślami i nie koncentrujesz się na tym co do ciebie mówię.
- Nie prawda, słucham cię.- Powiedziałem odkładając poduszkę na bok i siadając na krawędzi łóżka. Spojrzałem mu w oczy.- Jak nie ma ziół to dodaj co chcesz.
- Nie słuchasz.
- Słucham.- Brnąłem w uparte. Prychnął głośno.
- Kiedy przychodzi Chisana i Zaret?
- Słucham?
- Gdzie się umówiliśmy z nimi po zakończeniu roku?
-…
- Podlewałeś wczoraj kwiaty?
-…
- Oddzwoniłeś wczoraj, dwa dni temu i w zeszłym tygodniu do brata i matki?
-…
- Ogarnąłeś dzisiaj w łazience jak cię prosiłem nim wyszedłem na zakupy?
- …
- Wchodząc do domu dałem ci kartę do telefonu abyś doładował sobie konto. Zrobiłeś to?
-…
- Nie słuchasz.- Wzruszył obojętnie ramionami i wrócił do krojenia ziemniaków. Przez cały jego wywód gapiłem się na swoje stopy. Nie potrafiłem odpowiedzieć mu na żadne jego pytanie ponieważ faktycznie. Nie słuchałem go. Ale to nie moja wina!
Rzuciłem się na łóżko i jęcząc głośno wbiłem wzrok w sufit. Leżałem tak chwilę nie mogąc wytrzymać. Wstałem gwałtownie i rozejrzałem się po pokoju. Owszem. Karta, którą mi kupił leżała na stoliku koło stołu. Sięgnąłem po nią i wpisałem ciąg cyfr w telefon zatwierdzając je zieloną słuchawką. Odłożyłem telefon na miejsce i zrzucając bluzę z ramion zamknąłem się na całe pół godziny w łazience wyżywając się na kafelkach oraz brodziku.
No bo też mi problem! Kilka razy nie usłyszałem co do mnie mówił zajęty swoimi myślami,
a on mi to będzie wypominał jakbym zapomniał o urodzinach samej królowej Wielkiej Brytanii. Po prostu przegięcie. Już człowiek nie może sobie w spokoju pomyśleć i poukładać trochę spraw
w głowie bo już „Nie słuchasz mnie”! A nie słucham! I co? Zabiją mnie za to? Nie wiem kiedy ma przyjść Chisana oraz Zaret, bo nigdy nie interesowałem się tym kiedy ktoś ma mnie odwiedzić. Nie oddzwoniłem do matki i do brata bo nie mam zamiaru zdawać im co godzinę raportu z tego co robiłem przez sześćdziesiąt minut od zakończenia wcześniejszej rozmowy.
No dobra!
Nie posprzątałem w łazience!
Na to nie mam wyjaśnienia.
No i nie doładowałem sobie od razu konta. Ok. Mój błąd. Nie słuchałem. Miałem głęboko gdzieś co do mnie mówił, bo wtedy zajęty byłem czym innym. Ale to nie znaczy, że można mi od razu suszyć o to głowę. Rozumiem. Gdybym zapomniał wyłączyć gaz albo wyłączyć żelazko jakbym wychodził z domu. Ale na szczęście nie przytrafiają mi się takie wypadki. Rzuciłem gąbkę do zlewu
i wyszedłem z łazienki. Stanąłem koło drzwi i spojrzałem na jego plecy, kiedy wkładał do piekarnika wcześniej przyprawione przez niego mięso.
- Przepraszam za to, że nie słuchałem co do mnie mówisz.- Powiedziałem i nie czekając na jego reakcję zamknąłem się ponownie w łazience wracając do molestowania biednej powierzchni zlewu.
- Dziurę w nim zrobisz.- Usłyszałem jego głos za sobą. Drgnąłem zaskoczony i spojrzałem na jego odbicie w dopiero co umytym lustrze.- Znowu odpływasz gdzieś myślami.
- Wiem.
- O czym myślisz?- Zapytał kiedy skończyłem szorować zlew. Zostało mi tylko umyć podłogę. Śmieci z łazienki zabrał Taiyō, kiedy szedł na zakupy. A pranie zrobiłem wczoraj.
- O niczym.
- Gdybyś myślał o niczym to byś nie odpływał w połowie konwersacji myślami.
- Czy musimy o tym gadać?
-  Nalegam. Jeszcze tak odpłyniesz myślami, że w kiedy będziesz mi robił loda odgryziesz mi kutasa i będziemy mieli problem.- Powiedział i uśmiechnął się do mnie kiedy rzuciłem w niego czystym ręcznikiem, który złapał sprawnie i powiesił na wieszaku koło drzwi.
- Nie bój się. Nie odgryzę go.- Warknąłem i spróbowałem go wyminąć, ale złapał mnie za ramię i zmusił do pozostania w łazience.  Gapiłem się gdzieś w bok byle tylko nie na niego.
-Kyōfu pytam całkiem poważnie. Co się dzieje?
- Jak ci powiem to będziesz zły.
- Nie będę.- Zaprzeczył. Wiedziałem, że i tak będzie.
- Kocham cię i chcę z tobą chodzić, a nie tylko sypiać.- Powiedziałem patrząc mu hardo
w oczy. Zmarszczył czoło i zmrużył powieki przyglądając mi się dokładnie. Twarz mu stężała. Ciało mu zesztywniało. Zdenerwował się.
- Kyōfu dobrze wiesz, że się z nikim nie umawiam i godzę się tylko na relację sex-przyjaciół.
- Wiem.
- Nie będę z tobą chodził.- Odparł chłodno. Poczułem się tak jakby uderzył mnie w twarz. Ból w okolicy klatki piersiowej tak mnie zaskoczył, że nie zareagowałem na łzy zbierające się w moich oczach. Odrzucił mnie! Znowu!
- Wiem…- Powiedziałem cicho patrząc gdzieś w bok. Chciałem aby mnie już puścił.
- To po co o to pytasz i znowu poruszasz ten temat?
- A co? Nie mogę marzyć o czymś więcej?! Nie mogę chcieć czegoś jeszcze?!- Wyszarpnąłem się z jego uścisku i zrobiłem krok w tył.- Mięso ci się spali.
- Nie spali.- Odparł chłodno. Spojrzałem na niego pozwalając aby z moich oczu ciekły łzy.
- Spali! Nie chcę jeść spalonego mięsa!
- Dlaczego płaczesz?- Zapytał robiąc krok w moją stronę. Cofnąłem się nieznacznie wpadając na kabinę prysznicową.
- Bo mam na to ochotę. Tego też mi zabronisz? Co? Nie wolno mi marzyć! Nie wolno mi prosić o więcej! Nie wolno mi płakać! To co mi wolno?! Bo już nie rozumiem!
- Uspokój się.- Powiedział podchodząc do mnie.
- Nie! Ja jestem spokojny. I to bardzo! Nie widać!
- Właśnie nie widać!
- Nie krzycz na mnie!- Rozpłakałem się na dobre, chociaż nie widziałem w ogóle sensu
w swoim zachowaniu nie potrafiłem nad nim zapanować.
- Nie płacz mi tutaj, bo i tak nie będę z tobą chodził!
- Wiem! Nie musisz mi tego powtarzać! Sex-przyjaciel ze mnie zajebisty, ale chłopak zjebany! Dobrze, że nauczyłem się wcześniej pracować dupą!- Krzyczałem ledwo co widząc na oczy przez te cholerne łzy. Poczułem tylko jak mocno obejmuje mnie ramionami. Spiąłem się cały. Nie chciałem teraz aby mnie dotykał.
- Nie szarp się.- Warknął przez zaciśnięte zęby.
- Nie! Puść!
- Jeżeli cię puszczę to ci wpierdolę za takie gadanie!- Krzyknął nad moją głową. On mnie nie tulił. On po prostu wypełnił mną swoje ręce aby były czymś zajęte i mnie nie ubiły.- Nie warz się tak mówić! Słyszysz! Nigdy! Nie będę z tobą chodził, bo na to nie zasługuje! Nigdy odwrotnie!
- Co ty za głupoty gadasz?
- To ja jestem ten zły! Nie ty!
- Taiyō co ty pieprzysz?
- Gdyby to było takie proste. Gdybym wiedział, że ten związek wypali sam bym poprosił cię
o chodzenie. Już dawno. Dużo wcześniej niż usłyszałem przez telefon twoje wyznanie, ale wiem, że to nie ma racji bytu. To się nie uda. Będziesz cierpiał, a tego nie chcę.
- Nie będę cierpiał.
- Będziesz.
- To pozwól mi się sparzyć. Jeżeli się na tobie przejadę będę wiedział, że źle postąpiłem. Ale pozwól mi na to! Do cholery jasnej! Co takiego złego może się stać?! W najgorszym wypadku rozstaniemy się skłóceni! Taiyō, pozwól mi!- Wiedziałem, że w tym momencie byłem żałosny. Błagałem go wręcz o to, aby ze mną chodził. Nie chciałem, aby to tak brzmiało, ale jeżeli i to nie pomoże, to już nie mam pomysłu jak go do siebie przekonać.
- Kyōfu…
- Na miesiąc? Ok.? Na próbę. Jeżeli po miesiącu nadal nie będziesz chciał ze mną chodzić to zerwiemy.
- Zerwiemy na pewno.
- To zerwiemy, a ja wtedy będę zdolny sobie odpuścić.
- Nawet jeżeli padniesz przede mną na kolana po miesiącu wszystko się skończy.
- Jeżeli oboje dojdziemy do wniosku, że twoje uczucia do mnie się nie zmieniły nie będę cię powstrzymywać.
- I pozwolisz mi odejść.
- Nawet cię spakuje jeżeli to cię uszczęśliwi.
- Nie będziesz robił mi żadnych wyrzutów?- Zapytał poluźniając swój uścisk. Pokręciłem przecząco głową. Wypuścił głośno powietrze z płuc i pocałował mnie delikatnie w czubek głowy.- Pamiętaj. Masz miesiąc. Ciesz się póki możesz.
- Dziękuje.- Powiedziałem. Trochę dziwnie to wyglądało, ale chyba właśnie zostaliśmy oficjalnie parą z bardzo krótkim, wcześniej zaplanowanym stażem.

***
Wchodząc bez pukania do łazienki trzy tygodnie po tym jak zaczęliśmy ze sobą chodzić nie spodziewałem się, że moje serce stanie na moment by później z zawrotną prędkością zacząć pompować krew po całym moim organizmie. I mimo, że krew była pompowana czułem nieprzyjemne zimno rozchodzące się po mojej klatce piersiowej, dłoniach jak i stopach.
Kto by pomyślał, że potrafię tak szybko biegać i dostanie się do mojej torby zajmie mi dosłownie ułamki sekund. Wybranie numeru ratunkowego też przebiegało szybko. Tylko ta rozmowa z osobą po drugiej stronie tak strasznie się ciągnęła.
- Czy coś się stało?- Padło pytanie po drugiej stronie. Myślałem, że coś mnie zaleje, kiedy je usłyszałem. Nie. Nic się nie stało. Tak sobie dzwonie aby porobić sobie z was jaja.
- Mój współlokator leży nieprzytomny w łaziance. Z jego nosa leci krew. Nie reaguje na to co do niego mówię i że próbuje go obudzić. Nie wiem co mu jest.
- Czy jesteście sami w domu?
- Tak!
- Karetka już do państwa jedzie. Czy pana kolega na coś choruje?
- Nie.
- Czy widzi pan dookoła niego jakieś niepokojące przedmioty?- Zapytał głos po drugiej stronie. Niepokojące?
- On nie jest samobójcą.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby. W tym samym momencie usłyszałem pukanie po drugiej stronie drzwi. Przebiegłem przez całe mieszkanie i otworzyłem je gwałtownie patrząc z ogromną ulgą na ratowników medycznych.

***
Gapiłem się na mojego brata i jeszcze jednego lekarza, którzy wezwali mnie do gabinetu brata, kiedy ten tylko się dowiedział, że jestem w szpitalu, w którym ona pracował. To co powiedzieli, kiedy tylko zająłem miejsce po drugiej stronie biurka…
- Co?
- To co słyszałeś.- Powiedział mój brat. Pokręciłem przecząco głową. To chyba jakieś żarty!
- Howaito, to nie jest śmieszne. Co ty przez to rozumiesz?- Zapytałem piskliwym głosem. Mężczyzna wypuścił głośno powietrze z płuc.
- To nie jest pierwszy raz. Już trzy razy przechodził przez chemię. Tym razem nie wiadomo czy ona mu pomoże. AML to ciężki przypadek i naprawdę mało osób z niego wychodzi obronną ręką, a ta przerośnięta brzoza walczy z tym cholerstwem od jakiś dziesięciu lat.- Powiedział mój brat. Nadal nie rozumiałem o co mu chodziło. Wiedziałem co to jest chemia, ale co ona miała wspólnego z jakimś dziwnym AML?
- Co to jest AML?
- Ostra białaczka szpikowa.- Powiedział mój brat. Patrzyłem się na niego, ale wydawał mi się taki jakiś odległy. Jakby uciekał. I mówił ciszej.
Ogarnęła mnie ciemność.

**
Taiyō znowu był na mnie zły i znowu krzyczał.
Nie chciał abym odwiedzał go w szpitalu, kiedy znowu przyjmował chemią. Chociaż to i tak było nic w porównaniu z tym co miało miejsce miesiąc temu jak nie chciałem z nim zerwać. Powiedziałem mu, że nie zerwę z nim bo wtedy będzie mógł gadać, że zostawiłem go po tym jak dowiedziałem się prawdy. Wiedziałem, że by tak nie powiedział, ale mimo wszystko nie odszedłem od niego. Co go bardzo zdenerwowało.
W sumie ostatnio wiele rzeczy go denerwuje. A najbardziej to, że do niego przychodzę
i siedzę z nim kiedy dostaję tą cholerną chemię. Mimo, że krzyczy, drze się na mnie i wyzywa próbując mnie wykopać ze szpitala ja nadal koło niego siedzę i patrzę na niego poważnym spojrzeniem.
Miesiąc leczenia, a rezultatów nie widać. Cieszyłem się, że Taiyō był zmuszony leżeć
w szpitalu. Jeżeli byłby w domu… no cóż…. Wiedziałem, że nie udałoby mi się ukryć tego ile razy
w nocy płakałem i błagałem Boga, aby pozwolił mu żyć. Nie mogłem sobie wyobrazić, że go nie będzie. Przecież to będzie straszne!
- Nad czym myślisz?- Padło po raz nie wiem już który to samo pytanie. Mógł się złościć na to, że do niego przychodzę i siedzę przez kilka godzin w jego Sali, mógł się przez to nie odzywać do mnie przez kilka ładnych godzin, ale ciągle zadawał mi to samo pytanie.
- Co zrobić dzisiaj na obiad?- Powiedziałem uśmiechając się do niego delikatnie.- Może jakieś propozycję, ale coś prostego.
- Weź zagotuj sobie ryż a do niego usmaż warzywa i kurczaka. Powinno wystarczyć.
- Niby tak. Ale wiesz jak ja gotuję.
- Ta…. Wiem… dziwię się, że przez ostatni miesiąc nie schudłeś.
- Staram się nie stracić na wadzę, bo jeszcze gotowy będziesz mnie za to zabić.
- Z grzeczności nie zaprzeczę.- Powiedział uśmiechając się blado. Wyciągnąłem niepewnie
w jego stronę prawą dłoń. Przyjrzał się jej dokładnie nim ujął ja w swoją zimną dłoń, do której podłączono kroplówkę.
- Musisz szybko stąd wyjść bo już mi się znudziły mrożonki.- Podpuściłem go tylko, wiedząc jak bardzo jest przeciwny gotowcom z zamrażalnika.
- Słucham?- Zapytał chłodno. Parsknąłem śmiechem widząc jego minę.
- Żartuje przecież. Jedyne zimne rzeczy jakie jem to lody i nic więcej, więc się nie martw. Jem, a bynajmniej się staram jeść pięć normalnych posiłków. Nie zawsze mi to wychodzi, ale się staram.
- Jak ci nie wychodzi to, co? Siedzisz o pustym żołądku?
- Nie.
- Idziesz do domu na obiad?
- Czasami. A jak  nie mam ochoty siedzieć z bratem i matką to idę do ciebie do restauracji.
- Proszę?
- No do ciebie do pracy chodzę i coś sobie zjem.
- Sam?
- Z samcem.- Warknąłem i pokazałem mu język.- Oczywiście, że sam… wiesz….- Przerwałem i podałem mu pospiesznie miskę kiedy jego ciałem zaczęły szarpać torsję. Próbował mnie od siebie odsunąć, kiedy wszystko się zaczęło, ale ja w uparte koło niego stałem i masowałem delikatnie jego plecy. Kulturalnie starałem się mu nie przyglądać wyobrażając sobie jak się musi z tym czuć. I tak przez kilka dni się do mnie nie odzywał kiedy przychodziłem do niego po tym jak obcięli go na króciutko i zaczął nosić czapki w środku lata. Przeszło mu po tym jak kilka dni go zapewniałem, że i tak mi staje na jego widok więc niech się nie martwi, bo i tak jest przystojny. Tak mu o tym trułem, że czerwony na twarzy powiedział:
- Żegnam się czule oziębłym WYPIERDALAJ.- Po czym odwrócił się do mnie obrażony. Zaśmiałem się głośno zakrywając usta dłonią. Spojrzał na mnie jak na popierdoloną osobę znad krawędzi miski, którą po chwili wsunął pod łóżko.
- Czy ty się właśnie śmiałeś?
- Tak.
- Ze mnie?
- Tak.
- Śmiałeś się dlatego, że rzygałem?
- Jebnąć ci?- Zapytałem i uderzyłem go delikatnie w głowę.- Przypomniało mi się twoje czułe i oziębłe wypierdalaj. I tak jakoś się zaśmiałem.
- A spierdalaj.
- Też cię kocham.- Mruknąłem i cmoknąłem go w policzek. Burknął coś pod nosem i spojrzał na mnie spod byka.- Mogłem cię pocałować jakieś dziesięć minut temu. Teraz musze czekać.
- Na co?
- Aż umyjesz zęby.
- Fakt.- Powiedział i ścisnął mocniej moją dłoń. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zgadnij co.- Powiedziałem pochylając się delikatnie w jego stronę. Spojrzał na mnie unosząc lewą brew do góry.
- Co?
- Dziś mama nawrzeszczała na mnie jak mnie do ciebie przywoziła i….
- I?- Zapytał uśmiechając się delikatnie. Uśmiechnąłem się zadziornie.
- Dałem jej Snickersa i powiedziałem „nie jesteś sobą gdy jesteś głodna”. Zatrzymała samochód i wybuchnęła śmiechem.- Powiedziałem. Zaśmiał się głośno łapiąc się wolna ręką za brzuch. Zaciekawiona pielęgniarka spojrzała w naszym kierunku zza jednego z parawanów. Posłałem jej przepraszający uśmiech.
- Dlaczego mnie nie było wtedy w samochodzie.
- Gdybyś był to by pewnie całe miasto cię usłyszało.
- No ba.- Powiedział wypinając dumnie pierś. Przyglądałem mu się dokładnie jak przeciera zmęczone oczy i patrzy tęsknie za okno.
- Zmęczony?
- Troszkę.
- To się prześpij.
- Nie będę spać jak ty tutaj jesteś. Jeszcze mnie zgwałcisz przez sen.
- I tak by ci się spodobało.- Wzruszyłem obojętnie ramionami. Prychnął oburzony szturchając mnie w ramię.
- Nie słódź sobie aż tak bardzo.
- Ktoś musi skoro inni tego nie robią.
- Powiedz. Rozmawiałeś ostatnio z bratem?
- Nie.
- A z Chisaną?
- Też nie.
- Z Zaretem….
- Ani z nim, ani z wujkiem.
- Miałeś z nimi pogadać.
- Gadałem z mama.- Odparłem oburzony. Prychnął na mnie i puknął mnie delikatnie w czoło. Odsunąłem się profilaktycznie od jego długich palców.
- Bo jako jedyna nie zdążyła powiedzieć ci co powinieneś zrobić i nauczona bzdurnym doświadczeniem milczy.
- Jeżeli jeszcze raz nawet w drugim dnie o tym napomkniesz to będę cię bardziej nawiedzał niż to ustawa przewiduje.- Warknąłem na niego i zabrałem się za pakowanie swojej torby.
- Obiecałeś, że ze mną zerwiesz.
- No to jestem kłamcą. Nie zerwę z tobą i ani ty, ani nikt inny mnie do tego nie nakłoni. Więc przestańcie to robić.
- Tak będzie lepiej.
- Dla kogo?- Warknąłem na niego. Spoglądał na mnie. Już się nie uśmiechał.
- Oczywiście, że dla ciebie.
- Prędzej skoczę z okna niż rozstanie z tobą będzie dla mnie lepsze.- Warknąłem. Pocałowałem go delikatnie w czoło i ruszyłem w stronę wyjścia z Sali.
- Kyōfu! Nie skończyłem z tobą rozmawiać!
- Przyjdę jutro o tej co zawsze!- Zawołałem do niego.
- Jak ja cię nienawidzę!- Krzyknął. Przystanąłem w przejściu, kiedy całe moje ciało przeszył ból i w pierwszym odruchu nie mogłem złapać porządnie oddechu. Zacisnąłem mocniej dłonie na pasku swojej torby i zmuszając się całym sobą przyczepiając do swoich ust uśmiech odwróciłem się do niego.
- Też cię kocham.- Odpowiedziałem mu tak jak zawsze po czym wyszedłem z pomieszczenia. Dopiero będąc w windzie pozbyłem się tego cholernego uśmiechu z twarzy i przetarłem dłońmi twarz. Oczy zapiekły mnie niebezpiecznie.
Nawet po dwóch miesiącach nie powiedział, że mnie kocha.
Zaśmiałem się cicho, próbując w ten sposób ukryć swój cichy szloch.
Chyba naprawdę nie jestem godzien, aby ktoś taki jak ja został przez niego pokochany…
Wciskając słuchawki na uszy wyszedłem z budynku szpitala nie przejmując się w ogóle ulewą jaka zaczęła szaleć na zewnątrz.
Przecież mały deszcz jeszcze nikogo nie zabił….
Jeszcze…

 *********************************
Ehem....
Za tydzień żegnamy się z tym opowiadaniem.... a później.... cóż.... niespodzianka.... tak myślę....
Pozdrawiam Gizi0031