Praktycznie żyliśmy z tym opowiadaniem cztery miesiące, więc wiem, że co niektórzy mogli się do niego przyzwyczaić, ale mam nadzieję, że ten ostatni rozdział chociaż w małej części zrekompensuje wam pożegnanie z bohaterami.
******************************
Odłożyłem
dziennik do jednej z przegródek do tego przeznaczonych i powolnym krokiem
opuściłem pokój nauczycielski. Dzisiaj ostatni dzień szkoły, a ja musiałem
jeszcze uzupełnić kilka brakujących rzeczy w tym cholernym dzienniku.
Gdybym
mógł nie przyszedłbym dzisiaj do pracy. No ale tak nie wypada, nie pojawić się
na zakończeniu roku tym bardziej, że dzisiaj szkołę kończyła moja klasa, której
wychowawstwo dostałem dopiero w tym roku, po tym jak ich wcześniejszy
wychowawca przeszedł na macierzyńskie. I co taki nauczyciel GD może zrobić na
zastępstwie nauczyciela matematyki. Ja się z nimi widziałem w sumie tylko trzy
godziny w tygodniu. Z czego jedna to była godzina wychowawcza.
No
ale dobra. Wywiązałem się ze swoich obowiązków. Nikt z mojej klasy nie został
usadzony. Prawie wszyscy idą dalej na studia. Tylko trzy osoby zdeklarowały się
do podjęcia pracy tuż po wakacjach.
Jeszcze
tylko odbębnię z nimi wypad na coś do jedzenia i będę wolny. Będę mógł się
zaszyć w swojej samotni i trochę pomyśleć.
Wychodząc
ze szkoły od razu zobaczyłem ich wszystkich czekających na mnie tuż przed
wielkimi drzwiami prowadzącymi do niej. Poprawiłem sweterek, który zarzuciłem
na cienką koszulę starając się uchronić przed chłodem i dopiero wtedy zapiąłem
po szyję płaszcz. Wciskając rękawiczki na dłonie zrównałem się z nimi.
-
Sensei się ubiera jakby się wybierał na Antarktydę.- Zaśmiał się jeden z
uczniów, który planował podjąć pracę. Prychnąłem cicho pod nosem.
-
Ostatni raz zachorowałem pięć lat temu i to w środku lata. Wyrwało mi to trzy
tygodnie
z życia. Po tej chorobie powiedziałem sobie, że jedyne co mnie złapie to cholerny katar i tego się trzymam.
z życia. Po tej chorobie powiedziałem sobie, że jedyne co mnie złapie to cholerny katar i tego się trzymam.
-
Trzy tygodnie z życia… to dużo czy mało??- Zapytała była przewodnicząca klasy.
Uśmiechnąłem się blado pod nosem.
-
Bardzo. Czasami aż za dużo. – Odparłem skręcając z nimi w bardzo dobrze znaną
mi uliczkę. Spojrzałem po nich.- Czy wy mnie zabieracie na koniec tej ulicy?-
Zapytałem. Kilka osób twierdząco kiwnęło głową. Jęknąłem w duchu.
-
Nie lubi pan tego miejsca?
-
Lubię.- Odparłem cicho wchodząc jako ostatni do loży Kukkikuma i spojrzałem na
stojącą za kontuarem kobietę. Uniosła zaskoczona lewą brew do góry, kiedy mnie
zobaczyła.
-
Pan Ciasteczkowy Miś?- Zapytała. Jęknąłem w duchu podając jej swój płaszcz.
-
Minęło już pięć lat, a ty nadal to pamiętasz?- Zapytałem. Zaśmiała się cicho.
-
Zrobiłeś wtedy furorę na cały lokal.
-
Nie dziwię się. Później pewnie też.- Odpowiedziałem oburzony. Zaczerwieniła się
lekko bardzo dobrze wiedząc o co mi chodzi.
-
Czy teraz też….
-
Nie. Teraz świętuje wolność, bo udało mi się wypchać z gniazda wszystkie uparte
pisklaki.
-
Nie przesadza pan.- Burknął klasowy łobuz i jako pierwszy ruszył w stronę jednego
z większych stolików. Poczekałem aż reszta ruszyła za nim i zrobiłem to samo. Po złożeniu zamówienia, na które składały się trzy rodzinne pizze oraz około pięciu dzbanków coli rozmawiałem chwilę z uczniami starając się nie zasnąć na siedząco.
z większych stolików. Poczekałem aż reszta ruszyła za nim i zrobiłem to samo. Po złożeniu zamówienia, na które składały się trzy rodzinne pizze oraz około pięciu dzbanków coli rozmawiałem chwilę z uczniami starając się nie zasnąć na siedząco.
Zeszłej
nocy źle spałem i teraz tylko marzyłem o tym aby móc przytulić się do swojej
poduszki po czym udać się do przyjemnej krainy Morfeusza.
-
Proszę oto państwa zamówienie.- Powiedział jakiś młody chłopak. Widziałem go
tutaj po raz pierwszy. Podziękowaliśmy za jedzenie.
-
Sensei nie jesz?- Zapytała rudowłosa dziewczyna siedząca po mojej prawej
stronie.
-
Wiesz… jakoś nie mam dzisiaj apetytu. Ale wy się nie krępujcie i jed…. au!-
Syknąłem
i złapałem się za tył głowy, kiedy dostałem w nią czymś ciężkim. Spojrzałem za siebie na swojego potencjalnego intruza i wciągnąłem ze świstem powietrze przez zęby. Stała za mną ludzka brzoza we własnej osobie. Krótkie postawione do góry fioletowe włosy. Zmęczone spojrzenie. Delikatne cienie pod oczami. W ręku trzymał menu. Poczułem na sobie spojrzenie nie tylko jego, ale również tych,
z którymi tutaj przyszedłem.
i złapałem się za tył głowy, kiedy dostałem w nią czymś ciężkim. Spojrzałem za siebie na swojego potencjalnego intruza i wciągnąłem ze świstem powietrze przez zęby. Stała za mną ludzka brzoza we własnej osobie. Krótkie postawione do góry fioletowe włosy. Zmęczone spojrzenie. Delikatne cienie pod oczami. W ręku trzymał menu. Poczułem na sobie spojrzenie nie tylko jego, ale również tych,
z którymi tutaj przyszedłem.
-
Ja ją robiłem.- Powiedział zachrypniętym głosem. Po moim ciele przeleciał silny
dreszcz, który wstrząsnął całą moją osobą. Wiedziałem, że było to widoczne gołym
okiem. Chciałem go dotknąć! Przytulić! Sprawdzić czy po tym tygodniu rozłąki
wszystko jest w porządku! Dlaczego przyszedł tutaj, a nie prosto do domu? W
sumie…
Co
ja się dziwię.
Gdyby
poszedł do domu siedziałby tam sam, a że bardzo kocha swoją pracę zapewne
musiał tutaj przyjść. Ale tutaj nie mogłem go dotknąć. Coś w moich spodniach
poruszyło się niespokojnie na moje myśli. Pokręciłem przecząco głową i skupiłem
się na tu i teraz, a nie na tym co moglibyśmy wspólnie robić gdybyśmy byli
teraz w domu.
To
może chociaż jego gabinet…
Przecież
kiedyś…
NIE!
Skup
się! Na tu i teraz. Później będzie później. Tu! I! Teraz.
-
Zdaję sobie z tego sprawę.
-
Jedz. Bo pewnie i wczoraj i dzisiaj nic nie jadłeś.
-
Nie jestem…. No dobra! Jestem.- Powiedziałem oburzony kiedy znowu uniósł nad
moją głową menu. Pokręcił przecząco głową i potarmosił moje włosy. Warknąłem na
niego oburzony odganiając od siebie jego ręce.- Przestań. Teoretycznie jestem w
pracy.
-
A ja praktycznie.- Powiedział i uśmiechnął się delikatnie do nadal wlepiających
w nas ślepia dzieciaków.- Ubrałeś się dzisiaj ciepło?
-
Taaak…. Mmmmmmmaaaaaaaaaamoooooo….
-
Tylko się nie rozchoruj.
-
Nie choruje od pięciu lat. Więc i teraz….
-
Wtedy też myślałeś, że taki DESZCZYK nic ci nie zrobi.
-
Przeprosiłem cię wtedy za to.- Burknąłem i odwróciłem się do niego tyłem.
Poczułem jak jego ramiona oplatają mnie od tyłu. Zrobiło mi się ciepło na
sercu. Tak łatwo przyszło mu zrobienie tego o czym ja pragnąłem od kiedy go
tutaj dzisiaj zobaczyłem. Zaciągnąłem się delikatnie jego zapachem delektując
się nim w duchu. Uwielbiam jego zapach. Męski, ale jednocześnie cholernie
słodki. Wtuliłem się delikatnie w jego tors, tak aby nikt nie zauważył, że to
zamierzone było z mojej strony. Tylko on wiedział.
-
Najgorsze trzy tygodnie mojego życia.
-
Przepraszam.- Powiedziałem. Uśmiechnął się i dał mi pstryczka w nos.
-
Nie przepraszaj tylko jedz. Cole też ja nalewałem więc możesz ją wypić.
-
Tylko byś mnie do jedzenia zmuszał.
-
Od zeszłego tygodnia schudłeś….
-
Wydaję ci się, bo rośniesz.- Mruknąłem przytulając swój policzek do ramienia.
-
Zjedz to i nie marudź.
-
Tak, tak. Też cię kocham.- Powiedziałem poprawiając rękawy ciepłego swetra.
Wyprostował się i zrobił delikatny krok w tył. Nie spodobało mi się to.
Zmarszczyłem nos patrząc na niego jak zranione zwierze. Uśmiechnął się pod
nosem. Przełknąłem głośno ślinę. Znałem to spojrzenie. Rozbierał mnie wzrokiem
przy moich uczniach!
O
raju…
Chcę
już do domu!
Z
nim!
Potarmosił
mi delikatnie włosy.
-
Wiem. Ja ciebie też.- Odpowiedział i ruszył w stronę kuchni. Obserwowałem przez
chwilę jego oddalającą się sylwetkę zawieszając dłużej wzrok na jego tyłku
ciesząc się tą krótką chwilą nim zniknął za drzwiami prowadzącymi na kuchnię.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Czwarty
raz.
Czwarty
raz w przeciągu pięciu lat powiedział mi, że mnie kocha. Pierwszy raz był wtedy
kiedy całkowicie już zdrowy przyszedłem do niego po trzy tygodniowej
nieobecności do szpitala. Przez trzy tygodnie byłem w tak opłakanym stanie, że
nawet sam z łóżka nie wychodziłem i nie miałem na nic siły. Ten słaby deszczyk
okazał się katastrofalny w swoich skutkach i przypiął mnie do łóżka na
dwadzieścia jeden dni. Myślałem, że umrę z nudów. Na domiar złego woda dostała
się do mojego telefonu i go zepsuła. Nie miałem jak się skontaktować z tą moją
ludzką brzozą i tylko tuliłem do siebie Choppera, którego mi kiedyś wylosował w
maszynie z Paluszakami i modliłem się o szybki powrót do zdrowia. A kiedy już
wyzdrowiałem i byłem pewny, że niczym go nie zarażę pognałem czym prędzej do
szpitala chcąc go już zobaczyć.
W
szpitalu okazało się, że mu się pogorszyło w tamtym okresie. Kiedy mnie
zobaczył ewidentnie się popłakał i przeprosił za wcześniejsze słowa po czym
powiedział, że jeżeli mam go już dosyć to mogę od niego odejść, ale on i tak
będzie mnie kochał.
Zostałem.
Przetrwaliśmy leczenie, ale raz na trzy miesiące Taiyō musiał stawiać się w
szpitalu na kontrolę.
Drugi
raz kiedy wyznał mi miłość było w dniu, kiedy podpisywaliśmy papiery adopcyjne
i w świetle prawa zostałem członkiem jego rodziny, co dla nas było jednoznaczne
z zawarciem przez nas związku małżeńskiego. Wyłem wtedy jak głupi wypominając
mu prosto w twarz, że powinien mi dziękować, że wytrzymałem z takim gburem jak
on i że go nie zostawiłem. Bo teraz dzięki mojemu oślemu uporowi mogliśmy być
razem. Podziękował mi za to.
Trzeci
raz miał miejsce, kiedy musiałem stawić się w sądzie po tym jak mój pożal się
Boże ojciec wniósł o apelację i prośbę o wcześniejsze zwolnienie warunkowe.
Musiałem zeznawać jako świadek. Przed salą sądową Taiyō mnie objął i
powiedział, że mnie kocha i jest ze mną, nie ważne co by się działo.
Czwarty
raz był dzisiaj. Po tygodniu jego nieobecności, który spędził w szpitalu na
badaniach kontrolnych, a dzisiaj zamiast wrócić do domu przyszedł sobie jakby
nigdy nic do pracy. I na spontanie powiedział mi te słowa. Może nie wprost, ale
jak dla mnie liczy się.
Sam
nie powiem ile razy usłyszał u mnie te słowa. Czasami mi dokuczał i się śmiał,
że przesadzam. Ale jeżeli chociaż raz dziennie mu tego nie powiem, to wręcz się
domaga tego ode mnie.
Pięć
lat razem.
Pogodziłem
się z bratem, który zaakceptował nasz związek. Tak jak i z innymi, którzy go
odrzucali, bojąc się o moje uczucia jeżeli Taiyō by zmarł. Ale nie zmarł.
Został tutaj ze mną.
Na
zawsze.
Przy
mnie…
W
sumie 4383 dni zajęło moje wybudzanie i odrodzenie. Dobrze wiedziałem, że gdyby
nie on nigdy bym tego nie dokonał i nadal tkwiłbym w tym kokonie, którym kiedyś
dobrowolnie się otoczyłem.
Jego
upór, osoba, głos, gesty, zachowanie oraz miłość sprawiły, że na nowo mogłem
żyć, kochać i cieszyć się życiem.
Dzięki
niemu wiem, co to znaczy kochać z wzajemnością…
Po
kres naszych dni…
Niezliczonych
dni…
Kocham.
KoniecJ
Stron:
117
Słów:40411
Pisana
od 28.10.2016 do 28.10.2017
*******************
I co myślicie o tym opowiadaniu i o takim zakończeniu. W pierwowzorze miało być całkowicie inne zakończenie, ale w ostatniej chwili je zmieniłam. Mam nadzieję, że na lepsze:)
Pozdrawiam Gizi03031
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniałe zakończenie ten historii... o tak Brzoza zaakceptowała i w końcu powiedziała kocham, cudowne, szczęśliwe zakończenie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia