niedziela, 11 marca 2018

4383- Rozdział 17-OSTATNI

Witam wszystkich serdecznie i zapraszam do czytania ostatniego rozdziału.
Praktycznie żyliśmy z tym opowiadaniem cztery miesiące, więc wiem, że co niektórzy mogli się do niego przyzwyczaić, ale mam nadzieję, że ten ostatni rozdział chociaż w małej części zrekompensuje wam pożegnanie z bohaterami.
******************************
Odłożyłem dziennik do jednej z przegródek do tego przeznaczonych i powolnym krokiem opuściłem pokój nauczycielski. Dzisiaj ostatni dzień szkoły, a ja musiałem jeszcze uzupełnić kilka brakujących rzeczy w tym cholernym dzienniku.
Gdybym mógł nie przyszedłbym dzisiaj do pracy. No ale tak nie wypada, nie pojawić się na zakończeniu roku tym bardziej, że dzisiaj szkołę kończyła moja klasa, której wychowawstwo dostałem dopiero w tym roku, po tym jak ich wcześniejszy wychowawca przeszedł na macierzyńskie. I co taki nauczyciel GD może zrobić na zastępstwie nauczyciela matematyki. Ja się z nimi widziałem w sumie tylko trzy godziny w tygodniu. Z czego jedna to była godzina wychowawcza.
No ale dobra. Wywiązałem się ze swoich obowiązków. Nikt z mojej klasy nie został usadzony. Prawie wszyscy idą dalej na studia. Tylko trzy osoby zdeklarowały się do podjęcia pracy tuż po wakacjach.
Jeszcze tylko odbębnię z nimi wypad na coś do jedzenia i będę wolny. Będę mógł się zaszyć w swojej samotni i trochę pomyśleć.
Wychodząc ze szkoły od razu zobaczyłem ich wszystkich czekających na mnie tuż przed wielkimi drzwiami prowadzącymi do niej. Poprawiłem sweterek, który zarzuciłem na cienką koszulę starając się uchronić przed chłodem i dopiero wtedy zapiąłem po szyję płaszcz. Wciskając rękawiczki na dłonie zrównałem się z nimi.
- Sensei się ubiera jakby się wybierał na Antarktydę.- Zaśmiał się jeden z uczniów, który planował podjąć pracę. Prychnąłem cicho pod nosem.
- Ostatni raz zachorowałem pięć lat temu i to w środku lata. Wyrwało mi to trzy tygodnie
z życia. Po tej chorobie powiedziałem sobie, że jedyne co mnie złapie to cholerny katar i tego się trzymam.
- Trzy tygodnie z życia… to dużo czy mało??- Zapytała była przewodnicząca klasy. Uśmiechnąłem się blado pod nosem.
- Bardzo. Czasami aż za dużo. – Odparłem skręcając z nimi w bardzo dobrze znaną mi uliczkę. Spojrzałem po nich.- Czy wy mnie zabieracie na koniec tej ulicy?- Zapytałem. Kilka osób twierdząco kiwnęło głową. Jęknąłem w duchu.
- Nie lubi pan tego miejsca?
- Lubię.- Odparłem cicho wchodząc jako ostatni do loży Kukkikuma i spojrzałem na stojącą za kontuarem kobietę. Uniosła zaskoczona lewą brew do góry, kiedy mnie zobaczyła.
- Pan Ciasteczkowy Miś?- Zapytała. Jęknąłem w duchu podając jej swój płaszcz.
- Minęło już pięć lat, a ty nadal to pamiętasz?- Zapytałem. Zaśmiała się cicho.
- Zrobiłeś wtedy furorę na cały lokal.
- Nie dziwię się. Później pewnie też.- Odpowiedziałem oburzony. Zaczerwieniła się lekko bardzo dobrze wiedząc o co mi chodzi.
- Czy teraz też….
- Nie. Teraz świętuje wolność, bo udało mi się wypchać z gniazda wszystkie uparte pisklaki.
- Nie przesadza pan.- Burknął klasowy łobuz i jako pierwszy ruszył w stronę  jednego
z większych stolików. Poczekałem aż reszta ruszyła za nim i zrobiłem to samo. Po złożeniu zamówienia, na które składały się trzy rodzinne pizze oraz około pięciu dzbanków coli rozmawiałem chwilę z uczniami starając się nie zasnąć na siedząco.
Zeszłej nocy źle spałem i teraz tylko marzyłem o tym aby móc przytulić się do swojej poduszki po czym udać się do przyjemnej krainy Morfeusza.
- Proszę oto państwa zamówienie.- Powiedział jakiś młody chłopak. Widziałem go tutaj po raz pierwszy. Podziękowaliśmy za jedzenie.
- Sensei nie jesz?- Zapytała rudowłosa dziewczyna siedząca po mojej prawej stronie.
- Wiesz… jakoś nie mam dzisiaj apetytu. Ale wy się nie krępujcie i jed…. au!- Syknąłem
i złapałem się za tył głowy, kiedy dostałem w nią czymś ciężkim. Spojrzałem za siebie na swojego potencjalnego intruza i wciągnąłem ze świstem powietrze przez zęby. Stała za mną ludzka brzoza we własnej osobie. Krótkie postawione do góry fioletowe włosy. Zmęczone spojrzenie. Delikatne cienie pod oczami. W ręku trzymał menu. Poczułem na sobie spojrzenie nie tylko jego, ale również tych,
z którymi tutaj przyszedłem.
- Ja ją robiłem.- Powiedział zachrypniętym głosem. Po moim ciele przeleciał silny dreszcz, który wstrząsnął całą moją osobą. Wiedziałem, że było to widoczne gołym okiem. Chciałem go dotknąć! Przytulić! Sprawdzić czy po tym tygodniu rozłąki wszystko jest w porządku! Dlaczego przyszedł tutaj, a nie prosto do domu? W sumie…
Co ja się dziwię.
Gdyby poszedł do domu siedziałby tam sam, a że bardzo kocha swoją pracę zapewne musiał tutaj przyjść. Ale tutaj nie mogłem go dotknąć. Coś w moich spodniach poruszyło się niespokojnie na moje myśli. Pokręciłem przecząco głową i skupiłem się na tu i teraz, a nie na tym co moglibyśmy wspólnie robić gdybyśmy byli teraz w domu.
To może chociaż jego gabinet…
Przecież kiedyś…
NIE!
Skup się! Na tu i teraz. Później będzie później. Tu! I! Teraz.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Jedz. Bo pewnie i wczoraj i dzisiaj nic nie jadłeś.
- Nie jestem…. No dobra! Jestem.- Powiedziałem oburzony kiedy znowu uniósł nad moją głową menu. Pokręcił przecząco głową i potarmosił moje włosy. Warknąłem na niego oburzony odganiając od siebie jego ręce.- Przestań. Teoretycznie jestem w pracy.
- A ja praktycznie.- Powiedział i uśmiechnął się delikatnie do nadal wlepiających w nas ślepia dzieciaków.- Ubrałeś się dzisiaj ciepło?
- Taaak…. Mmmmmmmaaaaaaaaaamoooooo….
- Tylko się nie rozchoruj.
- Nie choruje od pięciu lat. Więc i teraz….
- Wtedy też myślałeś, że taki DESZCZYK nic ci nie zrobi.
- Przeprosiłem cię wtedy za to.- Burknąłem i odwróciłem się do niego tyłem. Poczułem jak jego ramiona oplatają mnie od tyłu. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Tak łatwo przyszło mu zrobienie tego o czym ja pragnąłem od kiedy go tutaj dzisiaj zobaczyłem. Zaciągnąłem się delikatnie jego zapachem delektując się nim w duchu. Uwielbiam jego zapach. Męski, ale jednocześnie cholernie słodki. Wtuliłem się delikatnie w jego tors, tak aby nikt nie zauważył, że to zamierzone było z mojej strony. Tylko on wiedział.
- Najgorsze trzy tygodnie mojego życia.
- Przepraszam.- Powiedziałem. Uśmiechnął się i dał mi pstryczka w nos.
- Nie przepraszaj tylko jedz. Cole też ja nalewałem więc możesz ją wypić.
- Tylko byś mnie do jedzenia zmuszał.
- Od zeszłego tygodnia schudłeś….
- Wydaję ci się, bo rośniesz.- Mruknąłem przytulając swój policzek do ramienia.
- Zjedz to i nie marudź.
- Tak, tak. Też cię kocham.- Powiedziałem poprawiając rękawy ciepłego swetra. Wyprostował się i zrobił delikatny krok w tył. Nie spodobało mi się to. Zmarszczyłem nos patrząc na niego jak zranione zwierze. Uśmiechnął się pod nosem. Przełknąłem głośno ślinę. Znałem to spojrzenie. Rozbierał mnie wzrokiem przy moich uczniach!
O raju…
Chcę już do domu!
Z nim!
Potarmosił mi delikatnie włosy.
- Wiem. Ja ciebie też.- Odpowiedział i ruszył w stronę kuchni. Obserwowałem przez chwilę jego oddalającą się sylwetkę zawieszając dłużej wzrok na jego tyłku ciesząc się tą krótką chwilą nim zniknął za drzwiami prowadzącymi na kuchnię. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Czwarty raz.
Czwarty raz w przeciągu pięciu lat powiedział mi, że mnie kocha. Pierwszy raz był wtedy kiedy całkowicie już zdrowy przyszedłem do niego po trzy tygodniowej nieobecności do szpitala. Przez trzy tygodnie byłem w tak opłakanym stanie, że nawet sam z łóżka nie wychodziłem i nie miałem na nic siły. Ten słaby deszczyk okazał się katastrofalny w swoich skutkach i przypiął mnie do łóżka na dwadzieścia jeden dni. Myślałem, że umrę z nudów. Na domiar złego woda dostała się do mojego telefonu i go zepsuła. Nie miałem jak się skontaktować z tą moją ludzką brzozą i tylko tuliłem do siebie Choppera, którego mi kiedyś wylosował w maszynie z Paluszakami i modliłem się o szybki powrót do zdrowia. A kiedy już wyzdrowiałem i byłem pewny, że niczym go nie zarażę pognałem czym prędzej do szpitala chcąc go już zobaczyć.
W szpitalu okazało się, że mu się pogorszyło w tamtym okresie. Kiedy mnie zobaczył ewidentnie się popłakał i przeprosił za wcześniejsze słowa po czym powiedział, że jeżeli mam go już dosyć to mogę od niego odejść, ale on i tak będzie mnie kochał.
Zostałem. Przetrwaliśmy leczenie, ale raz na trzy miesiące Taiyō musiał stawiać się w szpitalu na kontrolę.
Drugi raz kiedy wyznał mi miłość było w dniu, kiedy podpisywaliśmy papiery adopcyjne i w świetle prawa zostałem członkiem jego rodziny, co dla nas było jednoznaczne z zawarciem przez nas związku małżeńskiego. Wyłem wtedy jak głupi wypominając mu prosto w twarz, że powinien mi dziękować, że wytrzymałem z takim gburem jak on i że go nie zostawiłem. Bo teraz dzięki mojemu oślemu uporowi mogliśmy być razem. Podziękował mi za to.
Trzeci raz miał miejsce, kiedy musiałem stawić się w sądzie po tym jak mój pożal się Boże ojciec wniósł o apelację i prośbę o wcześniejsze zwolnienie warunkowe. Musiałem zeznawać jako świadek. Przed salą sądową Taiyō mnie objął i powiedział, że mnie kocha i jest ze mną, nie ważne co by się działo.
Czwarty raz był dzisiaj. Po tygodniu jego nieobecności, który spędził w szpitalu na badaniach kontrolnych, a dzisiaj zamiast wrócić do domu przyszedł sobie jakby nigdy nic do pracy. I na spontanie powiedział mi te słowa. Może nie wprost, ale jak dla mnie liczy się.
Sam nie powiem ile razy usłyszał u mnie te słowa. Czasami mi dokuczał i się śmiał, że przesadzam. Ale jeżeli chociaż raz dziennie mu tego nie powiem, to wręcz się domaga tego ode mnie.
Pięć lat razem.
Pogodziłem się z bratem, który zaakceptował nasz związek. Tak jak i z innymi, którzy go odrzucali, bojąc się o moje uczucia jeżeli Taiyō by zmarł. Ale nie zmarł. Został tutaj ze mną.
Na zawsze.
Przy mnie…
W sumie 4383 dni zajęło moje wybudzanie i odrodzenie. Dobrze wiedziałem, że gdyby nie on nigdy bym tego nie dokonał i nadal tkwiłbym w tym kokonie, którym kiedyś dobrowolnie się otoczyłem.
Jego upór, osoba, głos, gesty, zachowanie oraz miłość sprawiły, że na nowo mogłem żyć, kochać i cieszyć się życiem.
Dzięki niemu wiem, co to znaczy kochać z wzajemnością…
Po kres naszych dni…
Niezliczonych dni…
Kocham.

KoniecJ
Stron: 117
Słów:40411
Pisana od 28.10.2016 do 28.10.2017


 *******************
I co myślicie o tym opowiadaniu i o takim zakończeniu. W pierwowzorze miało być całkowicie inne zakończenie, ale w ostatniej chwili je zmieniłam. Mam nadzieję, że na lepsze:)
Pozdrawiam Gizi03031

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniałe zakończenie ten historii... o tak Brzoza zaakceptowała i w końcu powiedziała kocham, cudowne, szczęśliwe zakończenie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń