niedziela, 18 marca 2018

Mannaro 1

Hejka.
Zapraszam na nowe, krótkie opowiadanie, które właśnie skończyłam na szybko pisać aby mieć co dodać. Za ewentualne błędy ortograficzne oraz językowe z góry przepraszam:)
*****************************************

Minęło już pięć długich lat, kiedy Nigel stracił swoją ukochaną pracę. Może nie do końca stracił. Postawiono mu warunek, którego nie mógł spełnić, a skoro nie mógł zrobić tego czego żądał od niego jego sadystyczny, były już szef- Kirk- musiał odejść. W końcu nie mógł wrócić do swojej wcześniejszej wydajności pracy jaką wykonywał przed zmianami jakie zaszły w jego życiu. Gdyby chociaż tylko spróbował wiedział jakby to się wszystko skończyło, a nie mógł pozwolić sobie na wcześniejsze wykupienie miejsca na cmentarzu. Nie mógł teraz umrzeć. Za jakieś dwadzieścia lat owszem, czemu nie, ale teraz nie mógł sobie pozwolić nawet na głupi ból gardła.
Więc dlaczego nawet jeżeli unikał bólu gardła musiał właśnie teraz usługiwać Kirk’owi
i pozostałym z jego dawnej firmy, którzy nie wiadomo jakim cudem znaleźli się w rodzinnej restauracji, w której aktualnie pracował, a która znajdowała się jakieś osiemdziesiąt kilometrów od jego wcześniejszego miejsca zamieszkania.
No dobra, sam sobie zdawał sprawę z tego że ostatnie dwie godziny w pracy nie ważne na jaką zmianę by robił pracuje na głównej Sali obsługując klientów. Tak się ugadał ze swoim nowym szefem, ale czy musiał również i dzisiaj tak pracować?
Wypuszczając głośno powietrze z płuc ruszył do jednego z kilku stolików jakie zostały mu przypisane dzisiejszego dnia do obsłużenia. Przybrał w miarę możliwości najbardziej profesjonalną minę na jaką było go stać i zatrzymał się w odpowiedniej odległości od gości ich lokalu.
- Witam Państwa, nazywam się Nigel i dzisiaj będę do państwa dyspozycji. Czy mogę już przyjąć państwa zamówienia?- Zapytał patrząc przed siebie. Pod obstrzałem spojrzeń swoich byłych znajomych z pracy poczuł się naprawdę bardzo niski co przy jego metrze siedemdziesięciu nie często mu się zdarzało. Uważał się za osobę o dobrym wzroście, ale nie teraz. Teraz czuł się naprawdę malutki. Wiedział, że go rozpoznali. Delikatne zapuszczenie włosów, które wiązał w kitkę na karku oraz powrót do naturalnego blond koloru włosów nie zmieniły za bardzo jego wyglądu. Tak samo jak zmiana szkieł kontaktowych na okulary o grubych oprawkach. I tak miał wrażenie, że na jego czole widnieje napis „Pracowałem z wami, barany”.
- Nigel?- Zapytała niska kobieta, z którą pracował w tym samym dziale. Spojrzał na nią przykładając długopis do podstawki.
- Tak? Już mogę przyjąć zamówienie?
- Czy to naprawdę ty?- Nalegała kobieta. Mężczyzna wypuścił głośno powietrze z płuc
i kiwnął twierdząco głową.
- Może byś więcej szacunku okazywał swoim dawnym znajomym z pracy.- Warknął cicho Kirk, jego dawny szef. Chłopak zerknął na niego z ukosa. Wysoki, dobrze zbudowany brunet wlepiał wzrok w jakieś papiery, które tutaj ze sobą przytargał. Nawet na niego nie spojrzał, a prawi mu kazania.
- Aktualnie jestem w pracy i nie mogę sobie pozwolić na rozmowy z dawnymi znajomymi.- Syknął chłopak cicho dobrze pamiętając jaki dobry słuch miał jego były szef.- Mogę przyjąć zamówienie?- Powtórzył trochę głośniej, kiedy za sobą usłyszał szuranie butów charakterystyczne dla jego nowego szefa.
- Nigel!- Zagrzmiał baryton należący do rudowłosego mężczyzny, którego twarz już dawno zaczęły zdobić małe zmarszczki. Chłopak odwrócił się w jego stronę.- Zapraszam do mojego gabinetu.- Powiedział spokojniej. Chłopak uśmiechnął się w myślach. Gabinetem jego szefa była kuchnia, ale chyba nie o to mu chodziło. Prędzej miał na myśli szatnie dla pracowników.
- Uuuuu…. Już coś przeskrobałeś….- Usłyszał drwiący komentarz za swoimi plecami. Nie musiał się odwracać aby wiedzieć kto to mówił.
- Barth zamilknij w końcu.- Zagrzmiał Kirk.- Kiedy zdecydujemy się na coś konkretnego wezwiemy pana. A teraz proszę iść i wysłuchać kazania szefa.- Dodał drwiącym głosem. Ugh! Jak on nie znosił tego sadystycznego dziada! Zawsze tylko się wymądrzał jaki to on nie jest cudowny, wspaniały i w ogóle do rany przyłóż, a jak przyszło co do czego to kazał mu wybierać!
- Ummm….- Nigel zatrzymał się przy swoim szefie. Wiedział, że musiało się stać coś poważnego. Wszak jego szef miał w zwyczaju prawić wszystkim kazania na drugi dzień przed zaczęciem pracy, nigdy w trakcie. A jak kogoś wzywał do siebie to sprawa była poważna.
- Chodzi o Terence.- Powiedział. Starczyło jedno słowo. Jedno konkretne imię, aby pod chłopakiem ugięły się kolana.
- Tallulah….?
- Oboje są w szatni.- Powiedział i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu, ale Nigel jakoś tego nie wyczuł. Tylko jakaś tajemnicza moc prowadziła go ku temu jednemu konkretnemu pomieszczeniu, gdzie znajdowało się jego aktualne życie. Jego wybór.
- Terence co….- Zatrzymał się gwałtownie w przejściu do szatni po czym gwałtownie zamknął drzwi i rozejrzał się dookoła siebie, aby upewnić się czy aby na pewno są tutaj teraz sami. Kiedy upewnił się, że oprócz niego i dwójki innych osób nie było tutaj nikogo spojrzał poważnie na rudowłosego ośmiolatka, który uparcie wlepiał swoje zielone oczy w podłogę. Nie raczył nawet podnieść swojej piegowatej twarzyczki do góry. I tak wiedział, że jego wuj, to czego nie zobaczy to wyczuje.- Co to jest?- Padło ledwo słyszalne pytanie.
- Wujku, to nie jest wina Nece’a tylko….
- Tallulah. Przestań.- Przerwał jej mężczyzna i zerknął tylko na jej potargane rude włosy. Ona w przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka nie opuściła wzroku. Hardo przypatrywała się swojemu wujowi.- Czy ktoś mi może do cholery jasnej wyjaśnić co to jest?!-  Nigel nie wytrzymał. Słynął ze swojej żelaznej cierpliwości, ale jak zawsze tłumaczył, „nawet żelazo rdzewieje”.
- No bo… no bo….- Terence zaczął zanosić się płaczem. Blondyn potargał swoje starannie ułożone włosy po czym podszedł do dwójki siedzących przy stole smyków i uklęknął na lewym kolanie, aby chociaż trochę się z nimi zrównać.
- Nie płacz tylko spokojnie mi wyjaśnij co się stało.
- No bo… no bo….
- Eh…. Matt z 4b powiedział do mnie, że jeżeli jestem taką szmatą jak moja mama i ty to może mi  robić i mówić co mu się podoba. – Powiedziała cicho dziewczynka. Nigel zmarszczył delikatnie brwi po czym warknął cicho pod nosem.
- Tłumaczyłeś nam kiedyś, że takie słowa są złe i nie wolno tak do nikogo mówić więc go uderzyłem.- Powiedział Terence. Nigel uklęknął na drugim kolanie i spojrzał na niego dokładnie. Położył mu ręce na ramionach zmuszając go w ten sposób aby spojrzał na niego.
- Żartujesz?!Proszę! Powiedz mi, że żartujesz!
- Nie uderzyłem go mocno. I nawet się przy nim nie wyleczyłem kiedy razem z kolegami mnie pobili!
- Przecież tłumaczyłem wam, że macie więcej siły niż wszyscy wasi znajomi razem wzięci!
- Nie pozwolę aby ktoś taki jak on wyzywał moją siostrę, mamę albo ciebie!
- Ale nie możesz takiej osoby bić! Chciałeś go zabić?!
- To on prawie zabił mnie! Ja go uderzyłem raz! Raz! A on….! On….!- Terence rozpłakał się na dobre. Po szatni rozrosło się ciche warczenie.
- Nie warcz na mnie młoda damo.- Odparł już spokojniej i prostując się podszedł do szafki,
w której znajdowała się apteczka.- Wiesz, że nie będziesz mógł się uleczyć.
- W….wieeeeeeemmmmm!!!!!
- No już, już. Nie płacz.
- Booooooooo jesteś naaaaaaaaaa mnie złyyyyyyyyyyy!!!!!!!
- Nie prawda.- Nigel pokręcił przecząco głową. Przysunął sobie krzesło do stolika i zabrał się za wyciąganie potrzebnych przyborów do opatrywania  z apteczki.- Nie jestem zły za to, że obroniłeś siostrę. Jestem dumny, że ją obroniłeś tym bardziej, że to był starszy od ciebie chłopak, ale musisz zrozumieć, że się przestraszyłem. Co by było gdybyś się przy nim zamienił? Zabrali by was. Zabrali ode mnie!- Uniósł delikatnie głos po czym przecząco pokiwał głową aby pozbyć się cisnących do oczu łez.- Nie chce was stracić. Jesteście dla mnie wszystkim.
- Wujku….- Zaczęła Tallulah, ale przerwało jej delikatne pukanie do drzwi. Po chwili
w przejściu stał szef Nigela.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale musisz wracać do pracy. Dzisiaj pozwolę ci zejść godzinę wcześniej. Przyjmij zamówienie od tamtego stolika i możesz się powoli zbierać. Ja opatrzę tego nicponia.
- Ja nie jestem koniem!
- Smarku mały powiedziałem „nicpoń” a nie „koń”.- Starszy człowiek pokręcił przecząco głową i stanął koło stolika.
- Dziękuje szefie.
- Nie dziękuj tylko bierz się do roboty, bo ci z dniówki potracę.- Zagrzmiał staruszek, ale
w rzeczywistości nadal przyjaźnie się uśmiechał.
- Już idę. A wy grzecznie mi tutaj, to w drodze do domu kupimy lody.
- Tak!!!!! Yay!!!!!- Zdążył usłyszeć zanim zamknął za sobą drzwi. Wziął kilka głębokich wdechów by po chwili przybrać maskę ze sztucznym uśmiechem i wyjść do klientów. Nie oszukiwał siebie. Rany na ciele chłopca bardzo go zmartwiły. Cieszył się jednoczenie, że to nic poważnego, ale nie mógł znaleźć sposobu aby wpoić dzieciakowi do głowy, że nie może bić ludzi.
Eh…. Gdyby tylko urodził się inny, sam by go do tego nakłonił. Ale niestety nie mógł.
Z chwilą kiedy te dzieciaki nauczą się same w całości zmieniać to one będą jego opiekunami, a nie on ich. Wszak wszyscy wiedzą, że w stadzie to silniejsi dbają o słabszych, a on….
On był najsłabszym ogniwem. Ogniwem z dodatkowym defektem, o którym nie lubił myśleć.
- Witam, czy już mogę przyjąć od państwa zamówienie?- Zapytał przykładając długopis do kartki papieru.  Wiedział, że musi wytrzymać jeszcze trochę i będzie mógł ściągnąć z twarzy maskę uradowanego dzieciaka, który żyje sobie beztrosko na tym świecie.
Przecież on nigdy nie miał beztroskiego życia.
Od chwili swoich narodzin był napiętnowany
Aanan Mashibhell…. Zwierze bez węchu


********************************
 Krótkie, ale tutaj właśnie o to w tym chodziło. Mam nadzieje, że wam się spodobał pierwszy rozdział. W sumie opowiadanie to liczy sześć rozdziałów. Mam nadzieje, że umilą wam trochę czas:)
Pozdrawiam Gizi03031 












1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    och przypadło mi już do gustu to opowiadanie... zmienni jak widze a taką tematykę to bardzo lubię... ale jak Nigiel mówił o usługiwaniu to pomyślałam o pewnym typie usługiwania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń