niedziela, 14 kwietnia 2019

Karida- One Shot

Za ponad dwa tygodnie Pyrkon=>
Ktoś się wybiera??
A ten OS pisałam ponad tydzień i go ubóstwiam :D
*********************************
Dlaczego?
Nie rozumiałem tego mimo, że głowiłem się nad tym od dobrych kilku tygodni. Mieszkałem w tym domu od jakiś trzech miesięcy. Do końca szkoły pozostały mi tylko dwa i poł miesiąca.
I nic się nie stało.
Od trzech miesięcy mieszkamy razem, a Echthra nadal mnie nie oznaczył. Nie dokończył więzi. Nie powiedział tych słów.
Czekałem cierpliwie, nie mogąc się ich doczekać, ale one nie nadeszły. Nie wiedziałem czy zrobiłem coś nie tak. A może...
On mnie nie chciał?
Przygarnął mnie na okres zimowy, pozwolił zostać do końca szkoły, a później nara...
Lub ma kogoś na boku...
Nie... przecież wyczułbym od niego obce zapachy. A on nosi na sobie zapachy tylko ludzi ze szkoły, ewentualnie tego cholernego kryminalisty oraz jego dupy.
Pokręciłem przecząco głową. Nie mogę tak o nich myśleć. Jeżeli Echthra by się dowiedział, że znowu obrażam jego przyjaciół jak nic by się na mnie obraził. A to by był ból w dupie.
Więc skoro nic nie zrobiłem, a on nie ma nikogo na boku to dlaczego?
Dalaczego jeszcze tego nie powiedział?
- Aaaaaa.- Jęknąłem wyrywając sobie włosy z głowy i zerknąłem w książkę od matematyki. Jak ja miałem dosyć tej cholernej szkoły.
- Kalos?- Usłyszałem za swoimi plecami jego zachrypnięty głos. Po moim ciele przeleciał przyjemny dreszcz. Odwróciłem się w stronę drzwi. Stał tam. Ubrany w zwykłe dresy i rozciągnięty podkoszulek. Ze sterczącymi we wszystkie strony włosami oraz nasuniętymi na nos okularami. Nie odezwałem się tylko przyglądałem mu się dokładnie. Mówiłem mu, że ma mi nie przeszkadzać, bo próbóje się uczyć, a ten w uparte tutaj przyszedł. Wolałem milczeć niż na niego warczeć.- Idziesz na kolacje?
- Nie.- Odpowiedziałem. Jeżeli teraz odejdę od biurka to się tego gówna w życiu nie nauczę.
- Ale...
- Ogłuchłeś?- Warknąłem odwracając się do niego plecami. Nie uzyskałem odpowiedzi. Zerknąłem przez ramię, ale byłem w pokoju sam. Eh... znowu to zrobiłem. Później będę musiał go za to przeprosić. Czasami się zastanawiałem kto tutaj był nastolatkiem, a kto dorosłym i to nauczycielem na domiar złego. To mi się trafiło... moim wybrankiem został belfer... a ja jestem jednym z najgorszych uczniów w szkole. Jeżeli chodzi o zachowanie i o naukę. Niech ta szkoła się w końcu skończy. Będę mógł pójść do jakiejś pracy i niczym więcej się nie przejmować. Ale póki co....
Matematyka.
Matematyka.
***'
Spojrzałem na zegarek. Było już grubo po północy, a ja nadal nie skończyłem robić tego cholernego zadania na matamatykę. A chuj z nim. Idę coś zjeść, wykompać się i spać. Jutro trzeba wstać do szkoły. Dobrze, że nie mam następnego dnia dwóch pierwszych lekcji, to sobie pośpie. Wychodząc z "mojego" pokoju, który służył mi do przyjmowania ewentualnych gości (przychodził tutaj tylko Akagami) oraz do nauki wszedłem do kuchni. Na stole leżał talerzyk owinięty folią. Pod folią znajdowały się trzy kanapki z serem i szynką. Koło tego stał kubek z zimną już herbatą. Spojrzałem na blat kolo zlewu. I tam znajdował się talerz z kanapkami. Dwie kanapki całe, jedna delikanie nadgryziona. Pełen kubek zimnej herbaty. Echthra znowu nic nie zjadł. Wypuściłem głośno powietrze. Kiedy tylko na niego warknąłem nic nie jadł. Kiedy dwa razy porządnie się z nim pokłóciłem nic nie jadł. Więc teraz też nic nie zjadł. Jutro mam na późniejszą godzinę więc śniadania też pewnie nie zje. Będę musiał mu przemówić do rozsądku- nie może nie jeść za każdym razem kiedy na niego warknę, albo kiedy się pokłócimy. Ma normalnie jeść!
Kręcąc przecząco głową odłożyłem pusty talerzyk do zlewu i dopiłem zimną, gorzką herbatę. Schowałem jego kanapki do lodówki i idąc do łazienki zajrzałem do naszej sypialni po czysty komplet bielizny. Nie było go w łóżku. Zacisnąłem mocno szczęki.
Kurwa!
Znowu!
- Wypierdole mu tą jebaną kanapę za okno.- Warknąłem wchodząc do łazienki. Wiedziałem, że ten cholerny wielkolud śpi w salonie na kanapie. Przechodząc przez korytarz słyszałem jak ciężko oddychał. Klnąc siarczyście pod nosem wlazłem pod prysznic.
***
- Kalos.... Kalos....- Ktoś uparcie mnie wołał ciągnąc delikatnie za ramię.
- Mm.- Warknąłem przez nos. Było mi tak dobrze i przyjemnie, a ten cholerny intruz miał czelność mnie obudzić i to przed budzikiem. Uchyliłem delikatnie lewe oko i zerknąłem na zegarek na szafce nocnej. Było po szóstej.
- Spóźnisz się do szkoły. Wstawaj.
- Spierdalaj! Ja pierdole! Mam na późniejszą godzinę!- Warknąłem naciągając na głowę puchową koldrę. Po chwili mogłem znowu szybować w objęcia gościa zwanego Morfeuszem czy jakoś tak.
***
Coś było nie tak. Ciężko mi to było wytłumaczyć, ale coś ewidentnie było nie tak. Siedziałem przed biurkiem w "moim" pokoju od jakiś pięciu godzin, a on ani razu tutaj nie zajrzał. Ani nie wołał mnie na obiad, ani nie wołał mnie na kolacje. Nawet nie wsadził tutaj głowy aby "zobczyć czy żyje" jak to zawsze mówił.
A przed chwilą wyszedł z domu. I nie poszedł do swoich przyjaciół. O nie. Do nich się tak długo nie szykuje oraz nie urzywa tak ładnych perfum.
Odsunąłem krzesło i wyszedłem z pokoju. W kuchni na stole leżały dwa talerze. Z moim zimnym obiadem oraz kolacją. Zajrzałem do zmywarki. Była pusta. Tak samo suszarka.
Echthra nic nie jadł.
Ja. Pierdole. Kurwa. Jego. Mać.
Przeciągając językiem po zębach ruszyłem w stronę łazienki. Otworzyłem ją. Jego zapach się nasilił. Wyszedł gdzieś...
W mojej piersi zaczęła narastać złość...
Wiedziałem co to znaczy, a nie chciałem snuć bezpodstawnych domysłów. Przecież nie będę jak pojebany zazdrosny tylko o to, że on gdzieś wyszedł. Ubrałem na nogi kapcie (nie chodziłem w nich w domu) oraz cieplejszą bluzę i po zamknięciu drzwi na klucz (jego znikneły) poszedłem do mieszkania obok. Wiedziałem, że o tej godzinie zastanę tam jego blondwłosego przyjaciela Zeno. I właśnie o niego mi chodziło.
Facet otworzył mi po chwili. Zmierzył mnie delikanie wzrokiem po czym wypuszczając głośno powietrze z płuc i nie zadając żadnych pytan wpuścił mnie do środka. Zaprowadził mnie do swojego salonu i usiadł najdalej jak mogł ode mnie. Wiedziałem dlaczego to zrobił. Zachował dystans, aby nasze zapachy nie przeszły na siebie nawzajem. Gdyby tak się stało Paxi by się wkurwił, a Echthra popłakał. Podrapałem się zmieszany po głowie.
- No co jest, dzieciaku? Na herbatkę na pewno nie przyszedłeś.- Zaczął z grubej rury. Miał rację. Nie przyszedłem na harbatkę.
- Chcę pogadać.
- No popatrz. A o czym?
- O kim...- Poprawiłem go.
- Echthra.- Powiedział tylko jedno słowo. Kiwnąłem twierdząco głową. Facet jęknął głośno i spojrzał w sufit.- Dlaczego to do mnie z tym przychodzisz, a nie do Paxi'ego.
- Bo jesteś Ypiréti- Powiedziałem powarznie. Spojrzał na mnie chłodno i wypuścił głośno powietrze z płuc.- Inny Ploiarcho nie powie mi dlaczego on się tak zachowuje, a nie innaczej.
- Jak się zachowuje?
- Nie oznaczył mnie...
- No oczywiście, że tego nie zrobił. Też bym tego nie zrobił gdyby był na jego miejscu.- Prychnął. Spojrzałem na niego gwałtownie. Cofnął się delikatnie. Nie ważne, że był starszy. To ja byłem Ploiarcho, nie on. Więc to on się obawiał mnie, nie ja jego. To ja mu mogłem wyżądzić większa krzywdę, nie on mi. Ale nie zrobie tego z dwuch powodów. Paxi by mnie zabił. Echthra zresztą też. Po czym zabiłby Paxi'ego za to, że ten zabił mnie.- Zacznijmy od początku, tak abyś zrozumiał i mi przy okazji nie rozerwał gardła.- Powiedział. Przyglądał mi się przez chwilę po czym jęknął głośno.- Dawno nie miałem doczynienia z nastoletnim Ploiarcho. Zapomniałem, że wtedy trzeba bardziej uważać na słowa.
- Masz coś do nastoletnich Ploiarcho?
- Taaaa.... jesteście strasznie nerwowi i brutalni. Ale to szczegół.
- Jestem normalnym nastolatkiem.
- Wmawiaj sobie Młody, oj wmawiaj.- Zeno zaśmiał się głośno widząc moją minę. Prychnałem na niego poprawiając się nerwowo na fotelu.- Powiem ci wprost, bo nie lubie owijania w bawełne. Echthra uważa, że masz go za sponsora, a jego dom za hotel.- Powiedział. Gapiłem się na niego oniemiały przez dłuższą chwilę czując się tak jakbym dostał obłuchem w łeb. Oprzytomniałem kiedy pomachał mi ręką przed oczyma.- Wróciłeś do świata żywych.
- Co mu odjebało w tym jego nauczycielskim móżdżku?!
- Eh... będzie ciężej niż myślałem.
- Ej!
- Powiedz mi co chcesz robić po szkole?- Zapytał ni z gruszki ni z pietruszki. Spojrzałem na niego jak na przymuła i uniosłem go dóry lewą brew.- Po prostu odpowiedż.
- Iść do pracy.
- Jakiej?
- Jakiejś.
- Nie myślisz o pójściu na studia, jakieś kursy przygotowawcze czy szkolenie dzięki, którym uzyskasz tą pracę?- Zapytał chłodno. Nie pomyślałem o tym. Chciałem iść do pracy, ale nie wiedziałem co chcę robić w przyszłości. Więc nie wiedziałem jednocześnie jakie kursy czy szkolenia wybrać. Studia odpadały. Byłem na nie za głupi. Więc co chciałem robić? Nie miałem zielonego pojęcia! A ten blondas zdawał sobie z tego sprawę i się ze mnie śmiał.
- Nie nadaję się na strudia.
- Kursy? Szkolenia?
- Nie. Wiem.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby. Wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Dlaczego nie pogadasz o tym z Echthra'om?- Zapytał. Spojrzałem na niego nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Po co?- Zapytałem w celu uzysakania większej ilości informacji. Po co miałem z nim o tym rozmawiać? Jęknął po czym machnął na mnie ręką w celu spławienia mnie.
- Odłużmy to na później. Za głupi jesteś. Nie zrozumiesz.- Powiedział i pokręcił przecząco głową. Znowu się we mnie zagotowało- I się nie denerwuj. Powiedz....
- No...?
- Rozmawiasz z nim o szkole?
- Nie.
- O swoich znajomych?
- Nie.
- O nauczycielach?
- Nie, po co...
- O czym rozmawiacie?- Przerwał mi. Zamilkłem. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, ale...o niczym konkretny, Wymienialiśmy się tylko informacjami.
-...- Wpatrywałem się w niego nie mogąc udzielić mu na to pytanie odpowiedzi.
-  Wiesz kiedy Echthra ma urodziny?
- Nie wiem.
- Wiesz jak nazywają się jego rodzice?
- Nie wiem.
- Wiesz dlaczego został nauczycielem?
- Nie. Wiem.
- Wiesz jak poznał mnie i Paxi'ego?
- Nie wiem.
- Wiesz gdzie się urodził i wychował?
- Nie. Wiem.
- To co ty wiesz?- Warknął na mnie. Zagryzlem dolną wargę. Nie potrafiłem mu nawet powiedzieć czego nie wiem. Opuściłem w dół głowę nie mogąc znieść jego spojrzenia.- Ile czasu spędzacie razem? Nie wiem, na graniu, ogladaniu filmów, pracowaniu razem. Na czym kolwiek...
- Uczę się sam, on pracuje sam. Nie gramy w nic. Nie...- Zamilkłem. Nie spędzamy razem czasu. Przychodzę ze szkoły, zabieram się za próby zrobienia lekcji, później kładę się spać. Nawet za często razem nie jemy posiłków. Fakt do szkoły jadę z nim autem. Po szkole wracam sam. Siedze zamknięty w pokoju kiedy on wraca. Wychodze z niego kiedy on już śpi. Kładę się spać. Wstaje po nim. On śniadanie je sam. Ja śniadanie jem dopiero w szkole. Wychodzimy razem do auta. On podwozi mnie pod szkołe. W szkole widze go tylko na naszych wspólnych lekcjach. Wracam do domu sam. I tak w kółko. Od trzech miesięcy. Zacząłem nerwowo tupać nogą.
- Ile razy wyszedłeś z pokoju, kiedy wołał cię na obiad albo na kolację?
- Zero.- Odpowiedziałem cicho. Czułem się jakby ktoś zaciskał mi palce na szyi. Skoro ja się tak czułem odpowiadając na pytania blondyna, to jak musiał czuć się Echthra. Znalazł mnie- swojego Ploiarcho, a ja nieumyślnie go unikałem i raniłem. Co musiał czuć za każdym razem kiedy jadł sam? Kiedy czekał na mnie? A ja co? Delikatnie powiedziewszy wypierdalałem go za drzwi.
- Ile razy  pogadałeś z nim dłużej kiedy sprawdzał czy żyjesz?- Zapytał. Drgnąłem. Echthra musiał z nim na ten temat rozmawiać skoro użył takiego zwrotu, a nie innego. Nienawidziłem takiego zachowania u swoich rodziców i ludzi mnie otaczających, a sam się tak zachowywałem!
- Ani razu.
- Ile razy wygoniłeś go z pokoju kiedy do niego na chwile zaglądał?
- Za... za każdym... razem...
- A ile razy TY sprawdziłeś czy on żyje?
- Zero.- Odparłem. Spojrzał na mnie jak na czlowieka gorszej kategorii po czym swój wzrok przeniósł na zegarek stojący za nim.
- Za trzy minuty z zegarkiem w ręku pojawi się tutaj Paxi. Wpadnie do domu dosłownie na trzy minutu po czym wróci zmachany do pracy.
- Co?- Nie zrozumiałem go. Po co on mi to mówił? A tak w ogóle Paxi jest w pracy. Nie ma potrzeby tutaj przychodzić. Jak coś będzie chciał to pewnie zadzwoni, aby Zeno mu to przyniósł.
- Między wami jest duża różnica wieku. Dziewięc lat. To o cztery więcej niż pomiędzy mną, a moim idiotą. Nam było ciężko, wam jest ciężej. Kiedy Paxi był w trzeciej liceum ja byłem w pierwszej gimnazjum. On kończył okres dojrzewania, ja w niego wchodziłem. On rozglądał się powoli za pracą, ja z kumplami bawiłem się resorakami. Chociaż prędzej musiałbym powiedzieć, że z kumplem. Między mną, a nim jest duża różnica wieku tak samo jak między tobą, a Echthrą, ale mimo wszystko ja miałem lepiej.
- Dlaczego?
- Kotek?- Oboje usłyszeliśmy głos dobiegający z kuchni.
- W salonie.- Zawołał Zeno. Po chwili w pokoju pojawił się Paxi. Spojrzał na nas, a jego oczy momentalnie stały się czarne.- Wiesz, że świata poza tobą nie widzę mój zazdrośniku?- Zapytał blondyn. Paxi podszedł do niego i uklęknął przed nim wtulając się w jego brzuch. Przyglądałem im się uważnie. Paxi oddychał głęboko. Pewnie po to aby opanować swoje emocnje i pozbyć się uczucia zazdrości, jakie pokazały jego czarne oczy. Zeno patrzył na mnie.
- Co robicie?
- Ucze go.
- Czego?- Zapytał facet i spojrzał na mnie, ale nadal obejmował ramionami blondyna.
- Póki co zdobywałem informację. Teraz będzie etap nauki.
- Na temat?
- Tego dlaczego jest takim przyjebanym gówniarzem.- Odparł. Zazgrzytałem głośno zębami.
- Obiecałeś Echthra'ze, że nie będziesz sie mieszać.
- To Kalos mnie wmieszał, a nie ja sam.
- Będzie zły.
- I tak mnie kocha.
- Kocha. Ale nie musisz tego mówić przy tym nastoletnim gówniarzu.
- To niech zacznie myśleć.
- Ja też cię kocham.- Powiedział Paxi przyciągając głowę Zeno do siebie po czym pocałował go namiętnie. Drgnąłem. Zazdrościłem im tego. Tak normalnie go pocałował. A Zeno mu na to pozwolił. Jeszcze się o to dopraszał łasząc się do niego podczas trwania tego krótkiego pocałunku. Zazdrościłem im. Chciałem być na ich miejscu. Razem z Echthra'om. Kiedy ostatni raz ja i Echthra.... Na to też nie potrafiłem odpowiedzieć.- Będę leciał Kotek.
- Miłej pracy. Nie podrywaj mi obcych facetów.
- To oni podrywają mnie.
- Założe ci pas cnoty idioto!- Krzyknął na cały głos. Usłyszałem tylko śmiech Paxi'ego za zamkniętymi już drzwiami. Spojrzałem na Zeno, który był delikatnie zaróżowiony i uśmiechał się rozanielony. Jego oczy świeciły. Dosłownie. Jak na dłoni widać było, że jest szczęśliwy.
- Po co on tak w ogóle przyszedł?- Zapytałem, kiedy zorientowałem się, że Paxi niczego ze sobą nie zabrał, nie przyniósł ani niczego konkretnego nie powiedział.
- Żeby mnie zobaczyć, przytulić, pocałować i powiedzieć mi, że mnie kocha.- Odparł Zeno. Gapiłem się na niego dłużą chwilę z szeroko otwartymi oczyma.
- Tylko po to? Zostawił cały bar tylko dla takiej błahostki?
- I w tym momencie pieprzony gówniarzu zaczyna się twoja jebana lakcja.- Warknął na mnie ciskając w moją stronę swoim kapciem. Dostałem nim w ramię. Kapciem!
- Za co?!
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny. Ciesz się, że tylko za to mogę ci jebnąć. Za inne przewinienia Echthra by mnie zajebał jeżeli bym cię ruszył, bezmózgi bachorze.- Warknął i porawił się wygodnie na fotelu.- Ypiréti pragnie potwierdzenia, że jest potrzebny, że można na nim polegać, że jest bezpieczny, kochany. Że nie jest zagrożony i ma spokojne życie. Musi wiedzieć, że jest umiłowany, jedyny, najdroższy i w ogóle. Lubimy być dotykani przez naszych Ploiarcho, lubimy ich obserwować, mieć ich w zasięgu wzroku, ręki. Lubimy, kiedy się nas przytula, caluje, prawi nam komplementy. Kiedy się z nami rozmawia. Kiedy się na nas polega. W tych błahych i bardzo poważnych sprawach.  Nie lubimy być sami. To nas fizycznie i psychicznie boli. Boli jak jasna cholera. Wiem co mówię. Bo cześciowo przez to przechodziłem. Paxi z początku mnie odrzucił.- Powiedział. Otworzyłem szeroko oczy.
- Człowiek, który przed chwilą tutaj był?
- Tak.
- Obrzucił.
- Tak.
- Ciebie?- Zapytałem niedowierzając. Ten ponownie potwierdził moje słowa delikatnym skinieniem głowy. Musiał myśleć o czymś przykrym, bo jego oczy jak i twarz zmieniły swój wyraz. Gościł na nich ból.
- Nie chciał się zadawać z kimś kto jest w pierwszej gimnazjum, kto niedawno sprowadził się do jego miasta i kto swoim pojawieniem się chciał zniszczyć jego pięcioletni związek ze szkolną gwiazdą żeńskiej drużyny siatkarskiej.
- Proszę ja ciebie, że co?- Zapytałem zszokowany. Paxi chodził z laską?! Koleś, który na jego widok ślini wszystko dookoła siebie i robi dziure w spodniach swoim sztywnym kutasem chodził z laską?! Ten zaśmiał się gorzko. Wiedziałem, że to wymuszony śmiech.
- Echthre poznałem jak byłem w pierwszej gimnazjum. Tak zimową porą. Moja rodzina przeniosła się do miasta, z którego on i Paxi pochodzili. Zamieszkałem w jego bliskim sąsiedztwie i się go uczepiłem. Pomijając go i mnie na naszej ulicy nie było więcej Ypiréti, więc stwierdziłem, że uczepienie się go to dobry pomysł. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że to genialny pomysł. Po tym jak pobił trzech chłopaków z mojej szkoły, którzy próbowali mnie zgwałcić na placu zabaw.
- Hę?
- Echthra dbał o to, aby nikt go nie dotykał i się do niego nie zbliżał, a po pewnym czasie pilnował również i mnie. Zaprzyjaźniłem się z nim. Był Ypiréti jak ja. Różniliśmy się jedny, On szukał swojego Ploiarcho, a ja nie. Byłem dzieciakiem, chciałem się bawić, poznawać nowe rzeczy. Kiedyś byłem u niego i graliśmy sobie w playa. Dostał wiadomość od swojego przyjaciela z dzieciństwa, czy ten może mu podrzucić na miasto jedną rzecz, bo bez niej będzie skończony u swojej dziewczyny. Ten się zgodził, ale ostrzegł go, że przyprowadzi ze sobą pewnego narwanego dzieciaka, który właśnie przy nim siedział. To byłem ja. Oczywiście poszedłem z nim, bo co innego miałem do roboty, jak z nikim nie gadałem w tym mieście. Poszedłem z nim. Umówionym miejscem był park niedaleko szkoły, w ktorej uczył się Echthra. Szedłem koło niego zadowolony, bo wziął ze sobą młodszego gówniarza, aby ten poznał jego najlepszego przyjaciela, o którym już tyle słyszałem. I poznałem. To był Paxi. Człowieku... to było straszne! Mówię ci. Nie wiem co wy czujecie jak nas spotykacie po raz pierwszy, ale nas to wszystko rozpierdala. Ten ból, radość i podniecenie w jedny, Jebnięte uczucie. A ja nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Stoje i gapię się na niego. Echthra podnosi się z ziemi. Dasz wiarę, że się przerwócił jak wyczół zmianę mojej aury. Jakaś laska odsówa się od Paxi'ego, a ten podchodzi do mnie i daje mi w ryja.
- CO?!- Krzyknąłem opluwając swoją brodę. On chyba sobie ze mnie kpił?! Zeno pokazał na bliznę nad swoją brwią.
- Paxi uderzył mnie tylko raz. Raz w życiu podniósł na mnie rękę. Nigdy więcej tego nie zrobił.
- No nie wierze. A ty pewnie przyozdobiłeś mu mordę jego blizną.- Zadrwiłem wiedząc, że to wielce prawdopodobne.
- Nie. Echthra mu ją zrobił.- Odparł. Załamałem się. Dosłownie. Osunąłem się delikatnie w fotelu.
- Kłamiesz.
- Mówię prawdę.
- Powiedz, że kłamiesz.
- Mówię prawdę. Po tym jak Paxi wykrzyczał mi w twarz, że mam się do niego i jego ukochanej nie zbliżać i mam iść i dać dupy połowie miasta, albo skoczyć z mostu Echthra mu wpierdolił.
- Przecież Paxi to gigant.
- Ale to Echthra od urodzenia musiał bronić swojego ciała, a nie Paxi więc to Echthra wiedział jak się porzadnie bić, a nie Paxi. No więc... tak jak Paxi sobie życzył zniknąłem.
- No nie gadaj, że....
- Nie! Dał mi możliwość wyboru. Skoczyłem z mostu do rzeki. Echthra mnie uratował. Oboje wylądowaliśmy w szpitalu z zapaleniem płuc.
-.O_O.
- To była zima.
- Ten idiota... skoczył... zimą....
- Chciał mnie ratować.
- Mógł zginąć!
- Chciał mnie ratować.
- Gdyby wtedy zginął nigdy bym....
- Chciał mnie ratować!- Warknął na mnie. Wypuściłem glośno powietrze z płuc próbując się w ten sposób uspokoić.- Paxi się o tym dowiedział. Zapomniał, że to co mi powie.... tonem rozkazującym ja MUSZE zrobić. Przyszedł do nas do szpitala. Chciałem uciec. Przeprosił mnie. Powiedział, że nie może mnie zaakceptować, bo ani mnie nie zna, ani nie wie kim jestem, ale nie pozwoli mi umrzeć. Łaskawie pozwolił mi siebie widywać raz w tygodniu. Dla mnie to było mało. Ale musiało mi to wystarczyć. Widywałem go raz w tygodniu i cierpiałem katusze.
- Dlaczego?
- Bo chciałem z nim pogadać, chciałem z nim spędzać czas, chciałem go poznać i chciałem, aby on poznał mnie. Chciałem go dotknąć i chciałem, aby on dotknął mnie. Chciałem, aby mnie kochał i chciałem, aby wiedział, że ja kocham go. Ale kto będzie siedział z głupim dzieciakiem, który dopiero co przestał się bawić. I znowu Echthra się wmieszał. Znowu obił mu mordę.
- Co?
- No. Znowu go pobił i powiedział, że ma mi chociaż dać szanse. Że mnie nie zna. Nic o mnie nie wie. Więc Paxi wziął sobie mój numer przy naszym kolenym spotkani. I nie pytając mnie o zdanie zaczął ze mną pisać. Odpisywał na każdą moją wiadomość. Nie ważne jak by nie była głupia. Udzielał mi rad, słuchał moich problemów, pomagał mi, ale nie pasował mi to.
- Dlaczego?
- Bo on nie mówił mi o swoich problemach, nie szukał u mnie pomocy, nie radził się mnie. Sluchał, ale nic nie mówił. I na scene znowu wchodzi Echthra.
- Wlał mu?- Zapytałem zdruzgotany.
- Nie. Powiedział mi jak to działa u Ypiréti- Usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem w progu Paxi'ego. Zmarszczyłem czoło. A on po co znowu przylazł?- Wyjaśnił mi, że to, że ja będę słuchał Zeno i mu pomagał nie zmniejszy bólu chłopaka. Że muszę zacząc na nim polegać. Nie mogłem tego zrobić od razu. Jak miałem zacząć polegać na dzieciaku. Aż nadarzyła się okazja. Mam w domu bliźniaków. Kuzynów. Dwa lata młodsi od Zeno. Zapytałem się go czy pomoże mi wybrać prezent urodzinowy dla nich, bo w końcu on wiedział co lubią dzieciaki w ich wieku, a ja pewnie bym im kupił jakiś badziew. Ucieszył się jak pojebany, a ja chciałem tylko jego rady i pomocy. Dla mnie to było tylko, dla niego to było aż.- Powiedział i przytulił od tyłu Zeno tak, aby jednocześnie widzieć mnie.- Po liceum wybrałem miejscowe studia, aby nie wyjeżdzać z miasta. Echthra był naszym powiernikiem. Kiedy chciał się ze mną spotkać i obgadać sprawę studiów zabierał ze sobą tego gałgana, który wtedy był w drugiej gimnazjum. Zacząłem go powoli poznawać. Dowiadywać się o nim nowych rzeczy. Jak Echthra zaczął ostatni rok liceum, a on ostatni rok gimnazjum zaczał się nim wysługiwać.
- "Zeno mam teraz wiele na głowie, możesz się z nim spotkać i zabrać od niego książki, które ma mi pożyczyć" albo "Sorry Zeno, ale jutro mam ważny sprawdzian. Pójdziesz za mnie i mu przekażesz te dwa bilety do kina, które przegrałem z nim w zakładzie."- Powiedział Zeno i zaśmiał się cicho kiedy Paxi pocałował go delikatnie w szyje.
- Kiedy Zeno zaczął pierwszą liceum zauważyłem, że ogląda się za nim coraz więcej osób. Nie spobodało mi się to, więc go oznaczyłem.
- A ty oznaczyłeś go...
- Jasne... po trzech latach.
- Co? Dlaczego?
- Bo mi nie ufał i nie chciał abym był jego sponsorem i w ogóle. Oznaczył mnie dopiero po tym jak go zjebałem za to, że zamiast na studia chciał pracować na stacji benzynowej i pomagać mi w ten sposób finansowo. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem starszy i szybiej zacząłem na siebie zarabiać, więc chciałem dać mu możliwośc normalnie ukońcyć szkołe, cieszyć się jeszcze życiem. Na zarabianie kasy będzie miał czas później. Powiedziałem mu, że z takim talentem plastycznym to się nadaje na ASP. Poszedł na egazminy. Kiedy się dostał oznaczył mnie. Zamieszkał ze mną na drugim roku studiów. Jak był na trzecim odnalazł Echthre...
- Czekaj. Co?
- Kotek opowiesz mu resztę. Ja muszę wracać. Kocham cię.
- Ja ciebie też.- Odparł Zeno i spojrzał za odchodzącym mężczyzną.
- Czekaj.... nie mów mi że on przyszedł tylko dlatego....
- AŻ. Pamiętaj dla Ypiréti to zawsze będzie AŻ. A Echthra studiował w innym mieście, bo ciągle cię szukał. No i znalazł. Cholernego gówniarza, ktory jest nabuzowanym hormonami nastolatkiem. Na dommiar złego nie masz w znajomych żadnego Ypiréti, który mógłby cię naprostować.
- Ja jestem prosty.
- Wmawiaj sobie, wmawiaj. A i tak w twoim przypadku to się prawdą nie stanie. Powiem ci jeszcze ostatnią rzecz.
- Co znowu?
- Echthra już więcej nie zawoła cię na obiad ani na kolację, nie zajrzy do ciebie do pokoju, aby zobaczyć czy żyjesz, nie obudzi cię do szkoły.
- CO?!- Poderwałem się z fotela i spojrzałem w stronę drzwi. Co on zrobił?! Nie mówcie mi, że on... poczułem niepokój. Serce mnie zakóło na myśl, że ten idiota....
- To nie to co myślisz idioto. Nie zabił się ty przyjebie kosmiczny.- Warknął na mnie i rzucił w moją stronę drugim kapciem. Tym razem się uchliłem i spojrzałem na niego zbolałym spojrzeniem. Jak nie to, to co znowu wymyślił ten głupek.- On tego nie będzie robił, bo ZNOWU będziesz na niego krzyczał i ZNOWU będziesz na niego zły. Teraz pewnie chodzi po mieście zdołowany i czeka, aż położysz się spać, aby mógł wrócić do domu. Popatrzeć na ciebie jak śpisz. A rano jak sam nie wstaniesz pojedzie do pracy bez ciebie i tak będzie robił w kółko. Po pracy wróci, zrobi to co musi i wyjdzie z domu, abyś tylko ZNOWU nie krzyczał i ZNOWU nie był na niego zły.
- Jebne mu.- Warknąłem przez zacisniete zęby.
- Dla ciebie odpowiedź "nie" na pytanie "czy idziesz jeść" pewnie oznacza nie. Dla niego oznacza więcej.
- Jak słowo "nie" może oznaczać więcej.
- Oznacz. To, że nie zjesz z nim, bo nie chcesz z nim spędzać czasu, nie chcesz go oglądać. Że nie smakuje ci to co gotuje, że....
- Zakurwie mu. Obiecuje.- Warknąłem i odwróciłem się na pięcie kierując się w stronę wyjścia.
- Ej! Nie mów mu...
- Sam na to wszystko wpadłem. Nie jestem takim idiotą, aby prosić jego przyjaciół o pomoc.- Warknąłem i zatrzasnąłem z impetem jego drzwi. Przeszedłem kilka kroków i spróbowałem otworzyć swoje drzwi kluczem, który miałem ze sobą, ale okazało się to niemożliwe. Drzwi były otwarte. Wszedłem do środka ściągając z nóg kapcie, w tym samym momencie, kiedy Echthra przechodził z sypialni do łazienki z małym tobołkiem ubrań w ręku. Zaciągnąłem się głośno powietrzem i zesztywniałem na całym ciele.
Uderzyłem pięścią w ściane.
Echthra zatrzymał się przed drzwiami od łazienki.
Nie spojrzał na mnie...
Jego ramiona drżały....
***
Ktoś pukał do naszego mieszkania. Jęknąłem głośno i podniosełm się z krzesła w "moim" pokoju kiedy pukanie ucichoło. Uslyszałem przytłumione rozmowy na korytarzu. Wyjrzałem na niego zaciekawiony. Przed drzwiami wejściowymi stał Echthra ubrany w luźne dresy oraz elegancko ubrany Paxi i Zeno. Rozmawiali o czymś.
-... ale dlaczego nie. Co miesiąc wychodzimy we trójkę na kolację. Mówiłem ci, że dzieciak może iść z nami.- Powiedział Paxi. Oparłem się o futrynę drzwi i chrząknąłem znacząco. Cała trójka spojrzała na mnie. Echthra po chwili spojrzał na nich.
- Mam mase sprawdzianów do sprawdzenia.
- Wyrobisz się z czasem. Zawsze się wyrabiasz.
- Ale tym razem....
- Echthra.- Powiedziałem twardo. Spojrzał na mnie.- Ostatnio chyba coś powiedziałem, prawda?
- To nie...
- Prawda?
- ...Tak.- Powiedział cicho.
- Więc?
- Eh.... sorry chłopaki, ale nie mogę z wami iść.
- Przez sprawdziany?- Zapytał Zeno. Echthra podrapał się po głowie.
- Mam szlaban.- Powiedział cicho jak obrażone dziecko. Paxi zachwiał się delikatnie, a Zeno ryknął śmiechem kiedy pierwsze zdziwienie mineło.
- Przepraszam, co masz?
- Szlaban. Mogę wychodzić tylko do pracy i to razem z nim. Wracam razem z nim. Nie mogę się z nikim spotykać, ani przyjmować gości.
- Żartujesz?- Zaśmiał się Zeno.
- Chciałbym.
- Kiedy go zarobiłeś?- Zapytał rozbawiony Paxi. Echthra wydął oburzony usta.
- Trzy dni temu.
- A na jak długo.
- Miesiąc.
- Jaja sobie z nas robicie.- Stwierdził Paxi.- Echthra nawet starzy ci szlabanu nie dali.
- Echthra. Do salonu. Teraz.- Warknąłem. Spojrzał na mnie oburzony, ale bez słowa zrobił to co mu kazałem.
- Co ty go tak krótko trzymasz?- Zapytał szeptem Paxi, kiedy do nich podszedłem. Zeno ciągle cichotał jak pojebany.
- A ty byś nie trzymał tak Zeno, kiedy przytargał by do domu zapach dziewięciu obcych ludzi. A na pytanie gdzie był odpowiedziałby ci, że w jednym z większych Tęczowych Klubów w mieście?- Warknąłem. Zeno przestał się śmiać. Oczy Paxi'ego pociemniały. Spojrzał powoli w stronę blądyna, który wycofał się w stronę drzwi z ewidentnym zamiarem ucieczki. O co chodzi?
- Kotek. Do domu.
- Ale...
- Czeka cię ciężka noc.
- Paxi....
- Do domu. Już.- Warknął wyższy facet. Pierwszy raz widziałem jak użył na Zeno swojej mocy. Było to dla mnie dziwne. Abstrakcyjne.- Sorry za niego i jego durne pomysły. Nie sądziłem, że serio mu to zaproponuje i że Echthra na to przeystanie. Nie marwt się. Dobrze go za to ukarze.- Po chwili stałem sam w przejściu. To był pomysł Zeno?! Zajrzałem do salonu. Muszę się uspokoić, bo w przeciwnym razie ich pozabijam, a Echthra dostanie dożywotni zakaz kontaktowania się i widywania z blondynem. Dlatego muszę się uspokoić.
- Co robisz?
- Sprawdzam prace domowe, kartkówki i prace klasowe.
- Naszej klasy też?
- Waszą już dawno sprawdziłem. Teraz siedze w I F.
- I jak ci idzie?- Zapytałem. Spojrzał na mnie znad kartek rozłożonych po całej podłodze. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego tak to sprawdzał.
- Tragicznie. Te cholerne bachory nie sluchają co się do nich mówi i robią takie głupie błedy.
- Każdemu się może zdarzyć. - Próbowałem ich bronić. Spojrzał na mnie jak na idiotę po czym sięgnął po pierwszą lepszą kartkę i zaczął czytać na głos.
- I when was tall will stay big, small dick.- Przeczytał. Parsknąłem śmiechem stając koło niego.
- Pokarz.- Kucnałem obok niego i zerknąłem na trzymaną przez niego pracę. Śmiałem się głośno czytając ją cicho pod nosem. Pokręciłem przecząco głową.- Skoro takie coś cię denerwuje to dlaczego zostałeś nauczycielem?- Zapytałem. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Um... jako nauczyciel mogłem zarabiać a jednocześnie podróżować z uczniami po różnych miastach i nadal cię szukać.- Powiedział cicho. Teraz to ja byłem zaskoczony.
- Wiec zostałeś nauczycielem przeze mnie?
- Wiele swoich decyzji życiwych podjąłem dla ciebie. Nie przez ciebie.- Poprawił mnie. Przyglądałem mu się przez chwilę po czym potarmosiłem jego i tak już potargane włosy.
- Zawołaj mnie na kolację. Idę wojować z matmą.- Powiedziałem wstając z miejsca.- Jak ja nienawidze tego przedmiotu. I tego cholernego gościa z matmy też nie. Gdyby zabójstwo nie było karane zrzuciłbym dziada ze schodów.- Powiedziałem na głos i odwróciłem sie za siebie, aby jeszcze raz na niego spojrzeć. Siedział na podłodze trzymając ręke na czubku głowy. Uśmiechał się delikatnie. Jego policzki zdobił głęboki szkarłat. Oczy mu świeciły. Wyglądał dokładnie tak samo jak Zeno, kiedy Paxi do niego przychodził. Tylko przez takie coś... Eh Ypiréti są dziwni.
Uśmiechając się pod nosem wszedłem do pokoju aby stoczyć kolejny przegrany bój z matematyką.
***
- I wtedy ta laska dała Akagamiemu w ryja! Obkręcił się trzy razy dookoła swojej osi i wyłożył się jak długi na środku miasta.- Powiedziałem przebierając stertę płyt z filmami. Echthra chwile wcześniej przytargał z kuchni popcorn oraz dwie puszki coli. Nie zgodził się na piwo. Stwierdził, że dla mnie to za wcześnie. Nie chciałem nalegać.
- Też bym mu dał w ryja jeżeli by mnie dotnął.
- Ale oni ze sobą chodzą. A ty jesteś mój, więc jeżeli by cię ruszył to ode mnie by dostał w ryja.
- Mogą ze sobą chodzić, ale on nie ma prawa macać jej po tyłku w miejscu publicznym.- Zauważył. Uśmiechnąłem się pod nosem i podchodząc do kanapy podałem mu pewną kopertę, którą wyciągnąłem z tylniej kieszeni spodni.- Co to?- Zapytał.
- Zobacz.- Zachęciłem go nadal stojąc przed nim. Wział list do ręki i do niego zajrzał. Po chwili wlepiał we mnie swoje ślepia. Wykonał dziwny ruch jakby chciał mnie przytulić i jednocześnie się przed tym obronić.  A pierdole to. Zrobiłem krok w jego stronę i przyciągnąłem go do siebie. Z racji tego, że ja stałem a on siedział wtulał się w mój brzuch. Poczułem jak drgnął konwulsyjnie po czym objął mnie delikatnie. Poczułem się lekko. Tak jakby spłynął na mnie gorący snop światła. Zaskoczyło mnie to. Ogólnie nie lubie jak ktoś się do mnie klei, ale kiedy on mnie objął.... było innaczej. Przyjemniej. Lepiej. Lubie kiedy ON się do mnie klei.
- Gratulacje.- Powiedział cicho. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Będę musiał na wakacje pójść gdzieś dorobić, a później w rok szkolny czegoś na sobote i niedziele znaleźć, ale...
- Kalos....?- Zaczął niepewnie. Nie puścił mnie i nie uniósł głowy do góry.
- Tak....
- W wakacje możesz pracować, ale...
- Słucham?- Zapytałem oburzony. Jak to mogę pracować? O co mu chodziło?
- Ale to ja chcę opłacić reszte twoich studiów.
- Co?- Zaskoczył mnie.
- Nie chce, abyś pracował i studiował jednocześnie.- Mruknął wtulony w moją koszulkę.
- Co prosze?
- Wtedy już w ogóle nie będę cię widywał. Nie chce tego. Chce abyś studiował. Nie chce, abyś pracował. Prosze.- Powiedział cicho. A więc do tego pił. Pocałowałem go delikatnie w czubek głowy. Znowu drgnął.
- Oddam ci całą kase.
- Nie.... nie muszisz.
- Chcę.- Naciskałem. Niechętnie mi przytaknął.
- Tłumacz przysięgły. Zaskoczyłeś mnie.
- Siebie też.- Zaśmiałem się.- Oglądamy ten film?- Zapytałem. Puścil mnie z ociąganiem i usiadł wygodnie na kanapie. Spojrzałem na niego na chwilę po czym usiadłem koło niego tak blisko, że stylakaliśmy się ciałami na całej długości prawego (mojego) boku po czym złapałem go za lewą dłoń i oparlem się o oparcie kanapy.
- Co... co robisz?
- Siedze.
- Nie o to mi chodzi.
- Trzymam w ręce to co należy do mnie. Przeszkadza ci to??
- Nie!
- To nie marudź tylko oglądamy.
- Kalos?
- Tak?- Ciewake kiedy przestanie się bać zadawać mi pytania. Tak jakoś naszła mnie taka myśl właśnie w tym momencie.
- Nadal jesteś zły?- Zapytał. Spojrzałem na niego delikatnie po czym ponownie wlepiłem oczy w ekran telewizora.
- O co?
- O... o ten wypad.... do klubu?
- Jestem.- Zacisnąłem monciej palce na jego dłoni.
- A kiedy ci przejdzie? To już dwa miesiące. Przeprosiłem. Znalazłeś osiem osób, które wtedy chciały ze mną tańczyń i wysłałeś ich ponownie do szpitala po tym jak wyszli z niego po spotkaniu z moją pięścią.
- Powiesz mi kim jest dziewiąta osoba?- Zapytałem patrząc na niego. Nie wiem jaki wyraz twarzy zrobiłem, ale sie zarumienił i przecząco pokiwał głową.
- Ta osoba miała wieczór kawalerski. Na drugi dzień brała ślub. Pomogła mi, kiedy zleciałem ze schodów. Wtedy jej zapach na mnie przeszedł.
- Nie obchodzi mnie to. Też jej połamie szczeke oraz obie rece za to, że cię ruszyła.
- Ja na niego wpadłem.- Przypomniał mi oburzony. Przybliżyłem swoją twarz do jego. Wbił się w oparcie siedzenia.
- Chcesz zarobić kolejny szlaban?
- Nie dzięki. I tak mi głupio za tamten. Zdajesz sobie sprawę z tego ile ja mam lat, a ty mi szlaban dajesz?
- Zasłużyłeś.- Powiedziałem i pochyliłem się nad nim. Pocałowałem go delikatnie. Jęknął zaskoczony. Odsunąłem się od niego.- Co?
- Mnic...- Powiedział niewyraźnie.
- No co? Nie podoba ci się?
- Nie! Podoba! Bardzo!
- Wiec o co chodzi?
- Jestem zaskoczony.
- Czym?
- Tym, że mnie pocałowałeś.
- Dlaczego?
- Bo ty mnie nie całujesz.
- Co?
- No od kiedy ze mną zamieszkałeś nie pocałowałeś mnie ani razu od pierwszej nocy.
- Nie?- Zapytałem zaskoczony. Pokiwał przecząco głową uciekając gdzieś swoim spojrzeniem.
- Przecież później też się całowaliśmy.
- Dwa razy....
- No właśnie. Pamiętam. Dlaczego później tego nie robiłeś.... nie całowałeś mnie?
- Bo ty tego nie chciałeś.
- Co prosze?
- Bo ty tego nie chciałeś.- Powtórzył chowając głowę w ramionach. Uniosłem jego twarz do góry zmuszając go, aby na mnie spojrzał.
- Co?
- Mówię, że ty tego nie chcesz!
- Nie, nie, nie, nie, nie.- Zaprzeczyłem i złapałem go za lewą rękę po czym położyłem ją na swoich kroczu. Otworzył szeroko oczy.
- Dlaczego?- Zapytał jak skończony przygłup poruszając delikatnie ręką po moim na wpół twartym penisie.
- Bo ci za raz jebe.- Warknąłem na niego i oparłem głowę na jego barku.- Przygłupie! Jesteś pierwszą osobą z którą jestem w takim związku i niewątpliwie jesteś ostatni z którym będę. Nie będzie nikogo innego. Jestem młodszy od ciebie. Nabuzowany hormonami nastolatek-prawiczek! I jestem niższy niż ty.... nie zawsze mam sposobność, aby cię pocałować, a jak mam.... Boże! Chyba też mam prawo się wstydzić! Co wy wszyscy o mnie myślicie! Że jak jestem Ploiarcho, to rucham wszstko co się rusza i na drzewo nie spierdala?! Nawet teraz mi głupio, bo nie wiem czy mogę koło ciebie siedzieć, trzymać cię za rękę....
- Ja trzymam ci rękę na jajkach....- Wtrącił cicho. Jęknąłem głośno uderzając czołem w jego ramię. Zaśmiał się cicho.- Możesz mnie trzymać, siedzieć koło mnie, na mnie. Możesz mnie dotykać, przytulać, całować. Wręcz masz to robić. Ja tego pragne. Słyszysz? Pragnę.- Szepnął mi cicho do ucha. Pisnąłem zaskoczony, kiedy pomasował moje krocze. Akcja w filmie za moimi plecami rozgrywała się właśnie w najlepsze.
- Echthra....- Zacząłem cicho i odwróciłem twarz w bok. Widziałem teraz dokładnie jego szyje.- Kocham cię. Kocham najmocniej na świecie. Kiedy skończe studia przyjdę do ciebie z pierścionkiem oraz bukietem róż i ci się oświadcze. Proszę cię. Poczekaj na mnie cierpliwie do tego czasu.- Powiedziałem. Widziałem jak na jego szyje wkrada się szalony szkarłat, a żyła na niej pulsuje szybko.
- Kalos...
- Hmmm?- Mruknąłem cicho. Bałem się jego odpowiedzi.
- Σ 'αγαπώ” (czyt. S 'agapó).- Powiedział cicho. Usiadłem gwałtownie i spojrzałem mu w oczy. Patrzył na mnie calusieńki czerwony na twarzy i szyi. Rumieniec sięgał nawet jego uszu. Oblizałem się po ustach, kiedy po kręgosłupie przeleciał silny prąd, a serce i umysl stały się lekkie jakby ktoś ściągnął z nich kilkutonowy odważnik. Spojrzałem na niego. Drgnął. Uniosłem się na kolanach i wbiłem się w jego uchylone wargi ciągnąc go mocno w swoją stronę.
Chciałem znowu poczuć jego ciężar na swoim ciele.
- μου (czyt. mou).- Warknąłem mu do ucha i oplotłem jego biodra swoimi nogami.
Echthra mnie oznaczył.
Zaakceptował mnie.
Chciał mnie!
***
- Serio to zrobisz?- Zapytał Zeno, z którym siedziałem w samochodzie. Koło niego siedział Paxi, z którym trzy lata temu wzięli ślub oraz Akagami, któremu rok temu urodziła się córka, a który przyciągnął dzisiaj tutaj swoje cztery litery tylko po to, aby pogratulować mi zaliczenia obrony na studiach.
- Tak.
- Ale tak na poważnie serio?- Zapytał ponownine, kiedy Paxi zatrzymał się przed budynkiem mojego starego liceum. Spojrzałem na Zeno jak na namolną muchę.
- Tak.
- Wejdziesz tam...
- Tak.
- I tak po prostu....
- Tak.
- Pójdziesz....
- Tak, kurwa Zeno, tak!- Krzyknąłem na niego zatrzaskując drzwi czarnego auta. I bez tego się denerwowałem, a ten idiota musiał mnie jeszcze bardziej stresować. Spojrzałem w stronę budynku, wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyłem przed siebie. Wiedziałem gdzie będzie teraz Echthra. Na głównej auli, w której aktualnie odbywało się zakończenie roku szkolnego. Wiedziałem, że moje pojawienie się w szkole wywoła nie małe zamieszanie- w końcu nie byłem ulubieńcem nauczycieli i innych uczniów.
Otworzyłem gwałtownie wielkie drzwi od auli i wkroczyłem do niej dumnie przerywając wywód mojego starego dyrektora, który przerwał wypowiedź w połowie zdania z mikrofonem przyłożonym do twarzy. Gapił się na mnie szeroko otwartymi oczyma. Z resztą nie tylko on. Ale miałem ich wszystkich gdzieś. Niewzruszony parłem przed siebie, kiedy wypatrzyłem go na ławeczce nauczycielskiej. Siedział tam. I on też się na mnie gapił. Z szeroko otwartymi oczyma oraz buzią. Stanałem przed nim. Nie podniósł głowy. Siedział jak zamurowany. Uklęknąłem przed nim na lewym kolanie i trzymając w prawej dłoni bukiet czerwonych róż, a w lewej otwrte pudełeczko ze srebrną, prostą obrączką spojrzałem mu w oczy.
- Echthra czy uczynisz mi tę przyjemność i zostaniesz moim mężem?- Zapytałem. Gapił się na mnie jak sroka w gnat.
- Co?- Zapytał cicho. Nie odpowiedział. Zapytał.
- Wyjdziesz a mnie?
- Co?
- Czy staniesz ze mną na ślubnym kobiercu?- Zapytałem starając się panować nad swoimi nerwami. Ja tu się staram. Padam przed nim na kolana. A on nie udziela mi odpowiedzi tylko zadaje głupie pytania.
- Co?
- Jajco imbecylu. Się kurwa pytam czy za mnie wyjdziesz baranie jeden!- Wydarłem się na niego. Drgnął i otworzył szerzej oczy (to w ogóle anatomicznie możliwe?). Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Jebne mu. Od ponad trzech lat obiecuje, ale w końcu mu jebne!
- Tak! Tak! O Boże! Kategorycznie tak!- Zawołał i pociągnął mnie w swoją stronę zamykając mnie w swoich ramionach. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim wnętrzu.
- No i tak ma być.- Mruknałem pod nosem, kiedy usłyszałem jego szczery śmiech. Tak ma być. On szczęśliwy, roześmiany przy moim boku.
Już do końca życia....

*******************************
taram!
tyle czasu zabrałam wam z życia, ale mam nadzieje, że warto było na przeczytanie tej wypociny:)
pozdrawiam Gizi03031

niedziela, 7 kwietnia 2019

Disappeard memories- One Shot

:)
kolejny dodatek:-)
***************************************
Odrzucając książkę na bok Johen von Treskow nie spodziewał się, że uderzy ona w głowę jego współlokatora, który od kilku godzin ślęczał nad projektem z plastyki i postanowił się usadowić na podłodzę.
Luigi Balamonte odwrócił się bardzo powoli w stronę zielonowłosego po czym zgarnął książkę z podłogi i spojrzał na nią. Wiedział, że i tak nie zrozumie o co w niej chodzi. Nie zrozumiał samego tytułu. A to znak, że książka była napisana w języku ojczystym tego cholernego Niemaca.
- Przepraszam. Nie zauważyłem cię.- Powiedział Johen siadając na swoim łóżku i wyciągając rękę w stronę swojej własności.
- A no tak... jestem tak zajebiście mały, że mnie nie widziałeś.- Warknął Włoch ciskjąc do niego jego własnością. Johen złapał ją z cichym jękiem, kiedy róg twardej okładki wbił mu się w klatkę piersiową.- Pięknie dzięki!
- Przeprosiłem...
- Gdybyś nie rzucał tą stertą makulatury nie musiałbyś teraz udawać, że ci przykro.- Warknął Włoch. Johen zacisnął mocno zęby. Wiedział, że chłopak będzie teraz poddenerwowany. Do ostatniej chwili zwlekał z projektem z plastyki oraz muzyki i teraz musiał to szybko nadrabiać. A nie za bardzo radził sobie z obu tych przedmiotów. Teraz pewnie będzie się na nim wyżywał, a kiedy jak zawsze dostanie pozytywną ocene za projekty przyjdzie do niego z piwem, aby opić jego sukces. Johen bez słowa usiadł przy swoim biurku. Założył na uszy słuchawki i zabrał się za swoją robote. Wiedział, że do jutra musi skończyć aż trzy strony swojej nowej mangi. W tym tygodniu dostał jedną kolorową stronę, którą zostawił sobie na dzisiaj. Jeżeli do północy nie wyśle do swojego wydawcy screen'ów swojej pracy ten jak nic wparuje do ich pokoju po pierwszej nad ranem i nie pozwoli mu spać dopóki tego nie skończy.
A Johen chciał, aby w tym tygodniu jego wydawca był z niego zadowolony i nie kazał mu nakładać żadnych poprawek w swojej pracy. Obiecano mu wolną sobotę, jeżeli tylko jego praca będzie bez zarzutów. A bardzo zależało mu na tym dniu wolnym. To były jego urodziny. Zawsze z przyjaciółmi spędzali swoje urodziny razem. Od dwóch lat Johen na każdych z nich był zabiegany. Wpadał na umówione spotkanie z nałęczem kartek i ołówków i świętował w międzyczasie coś rysując aby wyrobić się z czasem.
W tym roku tak nie chciał.
John powiedział, że na cały weekend idą z chłopakami do jego mieszkania. Nie będą musieli wracać do akademika. Tylko poprosił go, aby na ten jeden dzień Niemiec uporał się ze swoją pracą. Johen obiecał i tak od trzech dni poświęcał każdą wolną chwilę na dopracowywanie swoich prac. Miał szkice każdej ze stron. Porobił kilka kopi i na kopiach nanosił proprawki sprawiając, że szkice zaczeły przypominać bardziej prawdziwe osoby oraz miejsca. Oryginalne szkice miał schowane w teczce na szczycie szafy. Przerobione kopie z dziewietnastoma kartkami schnęły porozwiedzane na sznurku rozpiętym nad jego łóżkiem. Tusz musiał wyschnąć, aby prace były estetyczne i dobrze zrobione. Wiedział, że musi przez to przejść jeszcze trzy razy przy czym przy ostatniej stronie musi nanieść jeszcze kolor.
Kiedy wszystko już będzie zrobione ponakłada tam gdzie trzeba teksty i będzie mógł to wysłać. Wiedział ile czasu zajmie mu zrobienie stron bez koloru. Ile czasu ma poświęcić na kolor. Jeżeli mu się uda to jego wydawca dostanie rozdział już przed godziną policyjną w ich akademiku.
Uśmiechnął się delikatnie. On miał pracę praktycznie skończoną, za dwa dni jego urodziny, dwójka z jego trzech przyjaciół był szczęśliwa, a kiedy ten idiota z jego pokoju dostanie pozytywną ocenę za projekty i przestanie się do niego o wszystko rzuać znowu wszystko wróci do normy i będzie miał święty spokój.
Ułożył na biurku kupkę kartek gotową na przyjęcie w swoje skromne progi tekstu kiedy ktoś zapukał do drzwi. Spojrzał za siebe. Lugi był w łaziecne. Chłopak słyszał jak jego współlokator parzy wodę w przemyconym potajemnie czajniku, który ukryli w łazience. Wypuścił głośno powietrze z płuc i podszedł do drzwi otwierając je delikatnie. Za drzwiami stała Colette, siostra jednego z jego przyjaciół.
- Co tam młoda?- Zapytał uśmiechając się do niej szeroko. Ta dziewczyna koiła jego wszelkie nerwy. Czasami żałował, że to nie w niej ulokował swoje uczucia, ale wiedział, że serce nie sługa i nadal potajemnie wzdychał do osoby, która miała go głęboko gdzieś i nigdy nie odwzajemni jego uczuć.
- Jak długo będziesz do mnie mówił młoda?- Zapytała oburzona w zabawny sposób wydymając policzki do przodu. Zaśmiał się głośno.
- Kiedy będziesz starsza ode mnie.- Zauważył chłopak. Dziewczyna fuknęła na niego jak na idiotę.
- Przecież to jest fizycznie niemożliwe!
- No i masz swoją odpowiedź. Więc... co cię sprowadza do tego pokoju rozpusty?- Zapytał. Dziewczyna spojrzała na niego dokładnie i pokręciła przecząco głową. Pokazała mu małą toreczkę, którą trzymała w ręku. Chłopak przyjął ją i zajrzał do środka.- O. Moje noże i tusze. Przydały się?- Zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Dzieki tobie dostałaaaa.....o.o. Uważaj!- Krzykneła. Chłopak odwrócił się gwałtownie w stronę pokoju i zamarł momentalnie. W ostatniej chwili zdążył zauważyć jak Luigi potknął się o swój pojemnik z kredkami, stanął noga na rozwalonych wszędzie kartkach, pośliznął się do przodu. Lecąc na twarz wyrzucił w górę kubek z gorącym napojem. Najpierw było słychać łoskot upadającego ciała. Jego głośny jęk po czym trzask rozbijanego kubka. Włoch zaklnął szprzetnie ubolewając nad strzaskanym naczyniem i utratą gorącej, aromatycznej kawy po czym spojrzał do góry i zamarł.
Wiedział jedno.
Jest trupem.
Wykastrowanym trupem, który w ustach ma swojego obcietego chuja.
Odwrócił się powoli w stronę drzwi i drgnął, kiedy przed jego twarzą zatrzymało się ostrze noża do papieru, z jakich zawsze korzystał Niemiec.
- Johen...- Zaczął niepewnie. Niemiec spojrzał na niego z żądzą mordu w oczach.
- Wypierdalaj.
- Johen.... to był wypadek...
- Wypierdalaj. Mi. Z. Tego. Pokoju.
- Johen....- Włoch ostatni raz spróbował załagodzić sprawę. Chłopak rzuciał w niego jednym z noży i wygrzebał z opakowania, które przyniosła mu Colette kolejne ostrze.
- Zu sterben! Dummer schwantz!- Wrzanął Johen z całych sił powstrzymując cisnące mu się do oczu łzy. Luigi wiedział, że teraz nic nie wskóra. Poderwał się ze swojego miejsca i czmychnął w stronę drzwi, kiedy Niemiec ponownie rzucił się na niego z nożem w ręku. Ten narwaniec poważnie gotowy był z niego zrobić kastrata.
- Masz przejebane.- Zauważyła inteligentnie Colette, kiedy chłopak zaczął szybko przemierzać korytarze akademika.
- No co ty nie powiesz?- Warknął na nią. Ta się tylko zaśmiała i poszła w stronę swojego pokoju. Chłopak odczekał chwilę i udał się do pokoju znanej sobie parki idiotów. Zapukał do nich i wszedł po chwili kiedy ułyszał "proszę". Spojrzał na Johna oraz Didiera, którzy siedzieli przy stoliku i grali w chińczyka. Uniósł wymownie brew do góry, ale łaskawie nie skomentował tego co tutaj zobaczył.
- Co tam?- Zapytał Didier rzucając kostką i przesówając się jednym ze swoich pionków o trzy pola do przodu.
- Mogę u was przeczekać, aż Johenowi przejdzie?
- Co mu przejdzie?- Zapytał John, którego teraz była kolej rzucania kostką.
- Wywalił mnie z pokoju.- Zauważył Włoch. Obaj jego przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Co mu zrobiłeś, że cię wyjebał skoro wiedział, że masz dwa projekty przed sobą. Musiałeś nieźle czymś wkurwić naszą księżniczkę.- Zauważył John.
- Nie mów na niego księżniczka.- Powiedzieli jednocześnie Luigi oraz Didier.
- Mniejsza. Więc? Co tym razem zbroiłeś?
- Przewróciłem się.
- O jejku.
- Zbiłem kubek.
- No na serio. Powód godny wygnania cię z twojego terytorium.- Zakpił John. Luigi nic sobie nie robił z jego docinek.
- Razem z gorącą kawą.
- I poparzyłeś sobie rąsie?- Zapytał John.
- Kubek z kawą rozbił się na biurku Johena.- Dodał. John razem z Didierem spojrzeli na niego gwałtownie.- Na biurku, na którym kurwa był jego nowy rozdział.- Zakończył swoją opowieść.
- Ty mu oddasz swoje łóżko czy ja mam to zrobić?- Zapytał Didier patrząc na swojego lokatora.
- Ty mu oddaj łóżko, a ja mu załatwie miejsce na cemntarzu.- Powiedział całkiem powarznie John. Luigi jeknął głośno osówając się w dół ściany. Ukrył twarz w dłoniach. Już się bał tego co ten choleryk wymyśli, aby się na nim zemścić. Włoch wiedział, że ten pewnie teraz siedzi u nich w pokoju, płacze i na szybkiego próbuje naprawić to co się da.
Znał jego sposób pracy. Johen na każdym etapie pracy tworzył jej kopie i chował w odpowiedniej teczce. Dlatego teraz pewnie otworzył teczkę z ostatnim etapem swojej pracy i będzie na kopi wszystko naprawiać. A wiedział, że wcześniejszy etap to praktycznie wszystko, tylko wypełnianie tuszem, robienie tła, nadanie koloru oraz tekstu to ostatni etap, który zamyka w ostatniej teczce, a którgo nie zdołał tym razem zrobić. Będzie musiał wszystko naprawić, gdzie zrobienie tego wszystkiego normalnie zajmuje mu dwa dni, a teraz miał na to kilka godzin.
- Idę do niego.- Powiedział rapotnownie wstając z podłogi.
- Szybciej chcesz zginąć?- Zapytał John.
- Może będę mógł mu jakoś pomóc.
- Ma dwa dni na to.
- Za dwa dni są jego urodziny, a nie chce aby na nich siedział z nosem w kartkach.- Warknął Włoch i z dusza na ramieniu wrócił do swojego pokoju nie chcąc nawet sobie wyobrażać tego co to będzie się z nim za chwilę działo.

^^~^^
Odstawił pusty kieliszek na stole i ruszył za zielonowłosym na balkon. Chłopak od dwóch dni się do niego nie odzywał i unikał go jak ognia. Nawet dzisiaj w dzień swoich urodzin postanowił go ignorować, co nie podpasowało Włochowi do gustu. Spojrzał na jego plecy i wypuścił cicho powietrze patrząc na kłeby pary jakie wydobyły się z jego ust. Nie miał się co dziwić. W końcu w środku zimy był to normalny efekt i często spotykany. Spojrzał na Niemca, który miał na sobie koszulkę. Od samego patrzenia się na niego robiło mu się zimno. Zarzucił mu na ramiona koc, który tutaj ze sobą przytargał.
- Rozchorujesz się.- Powiedział. Johen drgnął delikatnie po czym spróbował zrzucić z siebie podarowany mu przez przyjaciela koc.
- Mówiłem ci, że masz się do mnie nie odzywać ani się do mnie nie zbliżać.
- Przeprosiłem.
- Czekaj, jak to było "gdybyś nie rzucał kubkiem nie musiałbyś teraz udawać, że jest ci przykro" czy jakoś tak.- Warknął zielonowłosy. Luigi zacisnął delikatnie zęby.
- Co mam zrobić abyś mi to wybaczył?- Zapytał Włoch. Wiedział, że tylko w taki sposób może coś wskórać.
- No nie wiem. Może rozbierz się do gaci i siedź na tym balkonie do północy. A zresztą daj mi spokój!- Warknął Johen i wymijając go wrócił do mieszkania. Naprawdę był na niego wściekły. Mimo tego, że ten wrócił do pokoju, a za nim przyszedł John i Didier, który ściągnął do pomocy siostrę i jej przyjaciółkę i zaproponowali mu pomoc w naprawianiu szkód wyrządzonych przez Włocha, dopiero dzisiejszego poranka udało mu się wysłać prace do wydawcy, który oczywiście jęczał mu przy tym przez telefon jakieś dwie godziny. Gdyby ten przygłup nie porozwalał swoich kartek po podłodze i by się gapił jak chodzi nic takiego by nie miało miejsca, a tak... był zły i nie mógł tak łatwo mu odpuścić.
- Oj! Stary! Ocipiałeś?!- usłyszał zaskoczony krzyk John'a. Odwrócił się do niego. Didier stał jak zamrożony w przejściu na balkon. A koło niego John. Obydwoje gapili się na coś czego Johen nie mógł zobaczyć. Wiedziony swoją wrodzoną ciekawością ruszył w ich stronę i stanął oniemiały, kiedy zobaczył Luigiego siedzącego na jednym z krzesełek na środku balkonu. Ale nie to było dziwne. Chłopak miał na sobie wyłącznie czarne odcisłe bokserki i nic więcej. Gapił się w kierunku miasta ignorując ich spojrzenia.
- Luigi?- Zapytał delikatnie Didier. Włoch odwrócił głowę w drugą stronę, aby tylko na nikogo nie patrzeć. Jeżeli w ten sposób zielonowłosy mu wybaczy będzie siedział na tym jebanym balkonie do osranej śmierci. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak idiota, ale nie ma osoby zakochanej, która zachowuje się normalnie. Tym bardziej, że była to prośba chłopaka, w którym podkochuje się od jakiegoś roku. A nie może zdradzić swoich uczuć jeżeli nie chcę zniszczyć ich długoletniej przyjaźni. Dlatego milczał. Dlatego z każdym dniem chodził coraz bardziej wkurwiony. Dlatego zniszczył prace Niemca.
- Luigi.- Johen wszedł na balkon przeciskając się między przyjaciółmi.- Nie wygłupiaj się. Rozchorujesz się.
- To nie jest ważne.
- Chodź do środka.
- Nie.- Zazgrzytał zębami. Jak nic po tym wyląduje w szpitalu z zapaleniem płuc, ale nie interesowało go to. Poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
- Proszę cię. Chodź.- Głos Johena brzmiał bardzo cicho. Nie mógł uwierzyć, że ten idiota wziął go na poważnie. Nie chciał, aby chłopak się rozchorował. Wtedy by pewnie szalał z przejęcia i zamartwiałby się za wsze czasy. Był typem osoby, która będzie się martwić o tego kótrego kochała, ale wszystko zgoni na zamartwianie się o swojego przyjaciela. Przecież nie powie mu, że się o niego martwi. To by zniszczyło ich przyjaźń. A wolał Luigiego-przyjaciela, niż żadnego.
- Gniewasz się?
- Nie. Chodź.- Nalegał Niemiec. Po chwili cała czworka była ponownie w ciepłym mieszkaniu. Luigi zarobił cios w tył głowy od Francuza.
- Didi?- Zapytał John, kiedy Luigi skierował swoje kroki do łazienki, aby się ogrzać i ubrać w coś ciepłego.
- Taaak??- Francus wiedział, że niebieskowłosy wykombinuje coś głupiego.
- Sprawdzasz dziasiaj czy bedziesz hetero po szcześciu piwach?
- Zapomnij. Dzisiaj ty smarujesz dupe.- Pokazał mu język i zamarł kiedy ten się pochylił w jego stonę i szpenął mu coś na ucho. Zaśmiał się cicho.- Wchodzę w to.
- W co?- Zapytał Luigi.
- Na kolejna impreze zaprosimy jeszcze kilka osób i na nich sprawdzimy czy hetero jest hetero do szóstego piwa.- Zaśmiał się cicho i wtulił w ramiona swojego chłopaka. Spojrzał na swoich przyjaciół i zobaczył coś czego oni nie mogli zobaczyć, kiedy zerkali na wtuloną w siebie parę. Nie widzieli w swoich oczach tęsknoty i zazdrości. Didier i John już dawno zorientowali się jakimi uczuciami chłopacy do siebie pałają. Z poczatku chciali to zostawić w ich rękach, ale doszli do wniosku, że jeżeli nadal pozwolą im decydować to ci na zawsze pozostaną przyjaciółki....
Muszą subtelnie ich ku sobie popchnąć, aby ci myśleli, że sami się ze sobą zeszli i w końcu będę szczęśliwi...
A co bardziej jak nie alkohol uwydaczniał nasze myśli i pragnienia...?
Didier wyciągnął kolejną butelkę wódki i polał nic niepodejrzewającemu Niemcowi i Włochowi następną kolejkę palącego trunku....

***********************
i tak to było z naszym Niemcem i Włochem właśnie:D
pzdr Gizi03031