niedziela, 25 czerwca 2017

καρδιά 1

Hejka. Zapraszam na króciutkie opowiadanie, które mam nadzieję, że wam się spodoba:)
***************************



Masując obolałe skronie starałem się za bardzo nie denerwować. W końcu młodość nie trwa wiecznie i nie ma co się denerwować takimi błahostkami jakie towarzyszą mi od kiedy skończyłem dziesięć lat i nadal nie odnalazłem swojego „Ploíarcho”- prościej mówiąc Pana. No to naprawdę nie moja wina, że miałem już dwadzieścia sześć lat i nadal byłem „Ypiréti” (Sługą), który nie nosił znaku nadawanego przez swojego właściciela.
            No przepraszam. Nie ważne ile bym szukał i gdzie nie mogłem go znaleźć. W szkole podstawowej i w gimnazjum jeździłem na każdą wycieczkę szkolną (co było dla mnie bardzo uciążliwe) aby tylko go znaleźć. Wakacje spędzałem w różnych krajach z nadzieją, że może tym razem mi się uda. W liceum zamieszkałem sam więc szukałem go w miarę blisko domu, odwiedzając różne kluby ale nadal go nie znalazłem. Studia zacząłem dzięki pomocy matki, która niby nadal mnie kochała, ale nie pozwalała mi wrócić do domu. Od tak. Zerwała ze mną kontakt najbardziej jak mogła.
            I teraz znowu to samo. Jakiej szkoły bym nie zaczynał, gdzie bym nie poszedł każdy się pytał gdzie znajduję się mój Ploiarcho. A skąd ja to miałem wiedzieć?! Sam oddałbym wszystko co posiadam aby się dowiedzieć gdzie on jest? Co robi? Z kim jest? Jeżeli mogę wierzyć na słowo książką, które czytałem nadal musiał być wolny. Nie mógł się związać z nikim innym jak tylko ze mną. Ale to nie przeszkadzało w spaniu z kimś innym dopóki nie naniesie znaku na tego drugiego.
            Wypuściłem głośno powietrze i zebrałem się w sobie aby odpowiedzieć na zadawane już nie wiem ile razy pytanie.
            - Nie odnalazłem go jeszcze.- Starałem się aby mój głos brzmiał normalnie, ale nie mogłem pozbyć się nuty goryczy jaka zabrzmiała, kiedy tylko otworzyłem usta. Ktoś kto nie jest Ypiréti nie zrozumie mojego bólu i tęsknoty. Mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie skrzywił się- i to wcale
nie- delikatnie.
            - Za bardzo emanuje Pan swoją aurą co może być problemem.
            - Myśli pan, że jeżeli dałem sobie radę przez dwadzieścia sześć lat to nie dam sobie przez dziesięć miesięcy.
            - To jest placówka edukacyjna. Chyba pan nie wie co potrafią zrobić dzieciaki, w których zaczynają buzować hormony…
            - Oj wiem. I to bardzo dobrze.- Odparłem w miare chłodno zaciskając delikatnie palce na swoich udach. Wiedziałem co to znaczy zgraja napalonych gówniarzy i wiedziałem jak sobie z nimi radzić.- Jest jedna prosta zasada, której każdy musi przestrzegać a ja mam prawo ją wykorzystać.
            - Jaka?
            - Nikt poza moim Panem nie ma prawa mnie ruszyć. Jeżeli ktoś spróbuje mam prawo połamać mu ręce, nogi albo i kark. Więc proszę się nie martwić. Mam doświadczenie z nieznośną młodzieżą.- Powiedziałem obojętnie. Poczekałem chwilę aż zamknie szeroko otwartą buzię i trochę się ogarnie.
            - Pan chyba nie sugeruję…?
            - Ależ owszem.
            - Eh… tylko list polecający przez doktora Abigaell daje panu możliwość dostania tej pracy, a pan sugeruje, że jeżeli ktoś pana ruszy to…
            - Miał pan kiedyś styczność z wściekłym Ploiarcho?
            - Nie.
            - A ja miałem. Nie był to atak wymierzony w moim kierunku, tylko znajomej na studiach, która rozmawiała z chłopakiem z roku wyżej. Dziewczyna już nigdy nie będzie widzieć na lewe oko, a chłopak do dzisiaj nie wybudził się ze śpiączki. Państwo nie ukarało Ploiarcho, bo takie ustaliliście prawo. Więc proszę mi wybaczyć, że łamiąc komuś ręce i nogi ratuję życie i jemu i mnie. Nie miałem przyjemności poznać swojego Pana, więc nie wiem jaką jest osobą. A nie chciałbym go spotkać przez przypadek w jakimś ciemnym zaułku, a on wyczuje na mnie cudzy zapach.
            - Dobrze pan myśli.
            - To wy, ludzie, nie myślicie wcale. My po prostu…
            - Dyrektorze.- Do środka zajrzała młoda sekretarka. Otaksowała mnie szybko swoim czujnym spojrzeniem po czym spojrzała na dyrektora, który poprawił się wygodnie w skórzanym fotelu.- Abi znowu jest w punkcie medycznym.
            - Dlaczego znowu?- Zapytał lekko podenerwowany mężczyzna.
            - Kalos go dorwał. Tim zdołał uciec i przybiegł do pokoju nauczycielskiego prosić o pomoc. Ale wie dyrektor jaki jest Kalos.
            - Eh. Wiem. Znowu będzie trzeba wezwać rodziców całej trójki. Może w końcu któraś z rzędu rozmowa sprawi, że ten niesforny dzieciak zacznie myśleć.
            - To mu nie grozi.- Mruknęła cicho pod nosem.- Pójdę zobaczyć jak się ma nasz mały Abi.
            - Nie mówi pani na niego mały.- Odparł dyrektor i sięgnął po moją umowę po czym bez słowa podpisał ją i uśmiechnął się wrednie.- Od dzisiaj będzie pan wychowawcą klasy 3F. Jeżeli dotrwa pan do końca roku dam panu umowę na stałe. Oczywiście jeżeli będzie pan chciał. No i… o ile pan przeżyje do tego czasu.
            - Więc mówi pan, że dostanę pod opiekę wspomnianego wcześniej Kalos’a?
            - Już się pan zorientował.
            - Jak już wspomniałem. Wy ludzie nie myślicie.- Powiedziałem i wyszedłem za nim z jego gabinetu po czym wyprostowany jak struna ruszyłem w stronę pokoju nauczycielskiego. Czułem na sobie spojrzenia mijanych przeze mnie dzieciaków jak i niektórych nauczycieli. Wiedziałem jak na mnie patrzą i co te spojrzenia oznaczają, ale nie miałem zamiaru obdarzać ich żadnym najmniejszym chociażby spojrzeniem. Wiedziałem, że kiedy się na takich spojrzysz oni od razu biorą to jaką przyzwolenie na robienie czego tylko zapragną. Ignorowanie to pierwszy krok do sukcesu. Wytrzymam. Będę jeździł na różne wycieczki i w końcu go odnajdę. Zostały mi cztery lata na jego odnalezienie. Jeżeli mi się to nie uda…
            Pokręciłem przecząco głową i wszedłem do dużego pomieszczenia wypełnionego masą biurek jak i ludzi, którzy tak jak ja postanowili pomęczyć się trochę z gówniarzami i zobaczyć co z tego wyniknie. Kilka osób spojrzało na mnie zaciekawieni obrotu spraw, ale nie podeszli do nas. Stali w odpowiedniej odległości. I tak było dobrze.
            - Od dzisiaj pan…
            -…Echthra…
            -…Echthra będzie miał przyjemność pracować w naszej placówce. Przez miesiąc popracuje razem z panem Myamoto, a kiedy ten odejdzie na emeryturę zajmie jego miejsce jako wychowawca klasy 3F.
            - Dyrektorze to chyba trochę…
            - Przecież tam jest…
            - Ten Ypiréti wygląda ewidentnie jak…
            - On rozniesie i szkołę i go…
            - Przecież…
            - CISZA!- Dyrektor jednym słowem zaprowadził porządek w pomieszczeniu.- Tak postanowiłem i tak będzie. I dobra rada dla tych, którzy są skuszeni na naszego nowego nauczyciela. Nie radzę. Połamie wam ręce i nogi. A po tym co mi powiedział w gabinecie poprę go w tej decyzji.
            - Słucham?- Zapytała zaskoczona młoda kobieta. Spojrzałem na nią. Wyglądała normalnie. Beż żadnej poświaty. Uśmiechnąłem się do niej. Była z tych samych co ja, tylko w przeciwieństwie do mnie miała już swojego Pana, albo Panią.
            - Jeżeli będzie chciał to wam to wyjaśni. A teraz proszę wybaczyć… muszę pójść na rozmowę dyscyplinarną z Kalos’em. Ten dzieciak kiedyś mnie do grobu wpakuje.
            - Nie jest dyrektor gejem więc będzie pan żył.- Zauważyła ta sama kobieta, która odezwała się chwilę wcześniej. Homofob. W mojej klasie. To może być dość ciekawe doświadczenie zważywszy na to kim ja byłem. I ludzie o tym wiedzieli. Nie musiałem o tym mówić. Starczyło, że na mnie spojrzeli, a moja aura ewidentnie wskazywała na to, że jestem kim jestem. Dwudziesto-sześcio letni Ypiréti, bez pana, prawiczek, gej. Już chyba bardziej nie mogłem mieć przejebanego życia. Przecież nie ważne czego ja chciałem. Taki się urodziłem i tak się prezentowałem. Nie było ważne to, że miałem prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, szerokie barki, zarost jak na faceta przystało. Moja aura zdradzała mnie gdzie bym nie poszedł i jakbym się nie ubrał. Czy byłem ubrany w umorusane od smaru ciuchy czy w czysty i idealnie skrojony garnitur efekt zawsze był ten sam. Musiałem złamać kilka rąk i nóg w moim środowisku aby w obieg poszła informacja, że jestem gejem, którego nikt nie mógł ruszyć bo wtedy mi odbijało.
            Ale jak już powiedziałem.
            Ludzie nie myśleli. Fakt. Dbałem o swoje bezpieczeństwo i w jakimś sensie o ich, ale jednocześnie zależało mi na tym aby należeć tylko i wyłącznie do mojego Ploiarcho. I do nikogo więcej. Czy naprawdę tak ciężko było to zrozumieć? Czy ja wymagałem za wiele? Trochę ciszy, spokoju i szczęścia. No i przede wszystkim chciałbym w końcu go odnaleźć. Wierzyłem, że to mężczyzna. Los by mnie tak nie pokrzywdził dając mi kobietę. W końcu sam byłem w stanie dojrzeć swoją aurę, a co za tym idzie byłem stu procentowym gejem.
            - Chodź Młody.- Powiedział mi nawet nie tak stary człowiek. Myślałem, że na emerytury odchodzą ludzie, którzy powinni na nie odejść, a nie…- Hihihihihi. Wiem o czym myślisz. Jestem poważnie chory. Dlatego odchodzę ze szkoły. A że nie ma szans abym jeszcze kiedyś był w stanie pracować to przyznano mi już to świadczenie.
            - O. A. Mhy.- Co miałem mu odpowiedzieć?
            - Zabawny z ciebie dzieciak. Mam nadzieję, że i za rok taki będziesz.
            - Tego nie mogę obiecać ponieważ nie wiem co mnie spotka po drodze.
            - Młody. Mądry. Doświadczony przez życie.
            - Doświadczony.- Powtórzyłem po nim. Z tym musiałem się zgodzić. W porównaniu do moich „znajomych” ze szkoły musiałem dorosnąć trzy lata szybciej. Niektórzy do dzisiaj siedzą z rodzicami, nie pracują i zatrzymali się rozwojowo na poziomie podstawówki. Ja nie miałem tego przywileju. Chodząc do szkoły średniej zasuwałem w trzech różnych pracach aby jakoś wyżyć. Później na studiach załapałem się do dwóch prac. Studia opłaciła mi matka, ale miałem zamiar oddać jej wszystkie te pieniądze. Nie chciałem niczego od tej kobiety, która wywaliła mnie z domu po tym jak mój ojczym próbował mnie przelecieć na kanapie i ona oraz jej najlepsze psiapsiółki to zobaczyły. Oczywiście nie była to jego wina tylko moja. Bo gdybym lepiej szukał nosiłbym już znak mego Pana i nikt nie próbowałby się do mnie dobrać. Spakowałem się wtedy i zamieszkałem w pokoju klubowym na czas wakacji. Później wynająłem małą kawalerkę w której w pokoju znajdowała się również kuchnia, a w łazience był tylko zlew i toaleta. Za wannę służyła mi duża metalowa miska, która przy okazji była również moją pralką. Na studiach mój byt trochę się poprawił. Wtedy matka odesłała mi resztę moich rzeczy i powiedziała żebym nigdy nie wracał do rodzinnego domu. Spełniłem jej prośbę wynosząc się nawet z tego cuchnącego miasta. Na drugi koniec kraju. Im dalej od tamtych ludzi tym lepiej. Uciekanie przez całe gimnazjum i liceum oraz połowę studiów nauczyło mnie walczyć i żyć w tym chorym świecie, w którym przyszło mi się urodzić.
            Świat, w którym nikt nie potrafił powiedzieć od czego to wszystko się zaczęło. Po prostu tak z nikąd. Jakby istniało od wieków, ale ludzie dopiero pięćdziesiąt lat temu nauczyli się to dostrzegać. Aurę ludzi. I wtedy okazało się, że są jeszcze Ploiarcho oraz Ypiréti. Wszyscy rozpoznawalni już w pierwszych chwilach po narodzinach. Ci ostatni mieli najbardziej przerąbane. Ich aura działała dość pociągająco na wszystkich dookoła. Nie panowali nad tym. Żeby przystopować tą aurę Ypiréti musi się związać z Ploiarcho. Nie każdy Ploiarcho pasuję do Ypiréti. Każdy ma swojego. Nie mogli mieszkać się z kimś innym. Przeważnie znajdowali się w przeciągu pięciu, sześciu lat. Dorastali razem, żyli koło siebie aż w końcu związywali się ze sobą. Oczywiście były takie beznadziejne przypadki jak moje, kiedy to mimo wieloletnich poszukiwań nie znajdujesz tego czego pragniesz. Były takie trzy przypadki. Po trzydziestce ludzie tacy umierali. Nie. Nie umierali. Znikali.
            I ja tak skończę. Wcześniej z każdym mijanym rokiem, później z każdym miesiącem, tygodniem, dniem aż w końcu z każdą mijaną osobą traciłem nadzieję.
            - Budzimy się panie Echthra. Za chwilę wejdzie pan do szkolnego piekła. Tutaj wiecznie musi być pan czujny.
            - Będę. Jak zawsze.
            - Tak jak przed chwilą?- Zapytał i zaśmiał się cicho. Uśmiechnąłem się pod nosem.
            - Myślałem jaki by tutaj dzisiaj klub odwiedzić po pracy.
            - Nadal szukasz?- Padło pytanie. Drgnąłem po czym twierdząco kiwnąłem głową. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
            - Nadal.
            - W końcu ci się uda.
            - Nie wiem. Może los jest na tyle przewrotny i ta osoba dopiero co ma się narodzić. Było by dwadzieścia sześć lat różnicy. Albo i więcej. Uchodziłbym za pedofila.
            - Was obowiązuje inne prawo.- Przypomniał mi. Wiedziałem. Znałem je całe na pamięć. I nasze i ludzkie. W końcu w jakimś sensie byłem człowiekiem. Otworzył delikatnie drzwi i wszedł do środka. Ja podarzyłem za nim. Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi po klasie rozniósł się głośny gwizd. Zignorowałem go do czasu.
            - No co my tu mamy…- Usłyszałem czyjś głos za sobą po czym ręka tej osoby zatrzymała się na moim biodrze. Złapałem ją gwałtownie zaciskając palce na nadgarstku. Drugą rękę zacisnąłem na łokciu młodego, rudowłosego chłopaka z kolczykiem w nosie. Szarpnąłem nim w dół uderzając jego ramieniem w kant pobliskiej ławki. W pierwszej chwili usłyszałem chrzęst łamanej kości, a później jego przeraźliwy krzyk. Rzuciłem go na podłogę po czym podszedłem do oniemiałego nauczyciela. W klasie panowała cisza. Każdy mierzył mnie dokładnie swoim czujnym spojrzeniem. Spojrzałem na nich chłodno. Ale się nie odezwałem. Dałem tą przyjemność ich prawowitemu jak jeszcze wychowawcy.
            - No… jakby to powiedzieć… to jest… Pan Echthra. Wasz przyszły wychowawca. Więc mam nadzieję, że…- Urwał kiedy rudowłosy podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie nienawistnie. Najpierw chcą mnie bzykać później zabijać. Kto zrozumie ludzi? Odwróciłem w jego kierunku swoją twarz.
            - Nie obchodzi mnie kto to będzie i z jakiego powodu to zrobi, jeżeli ktoś mnie dotknie, albo zbliży się do mnie bardziej niż na wyciągnięcie ramienia połamie mu obie ręce i nogi. Więc kolega powinien się cieszyć, że zadowoliłem się jedną ręką, a nie dwiema. Następnym razem nie będę aż tak miły. Moje ciało więc trzymajcie łapy przy sobie.- Powiedziałem dość chłodno patrząc na niego z pogardą. Normalnie tacy jak ja nie potrafili tak patrzeć. Ich spojrzenia przeważnie były bardzo delikatne i ufne. Sami byli dość delikatni i nieśmiali. Tyle, że przeważnie takich jak ja ma kto chronić. Takim zadaniem zajmują się Ploiarcho. Bronią i dbają o tych, którzy do nich należą. Ja nie miałem tego przywileju. Sam musiałem o siebie zadbać i się bronić. Rozejrzałem się pobieżnie po klasie po czym przyozdobiłem swoją twarz najpiękniejszym  uśmiechem na jaki było mnie stać.- Nazywam się Echthra. Od dzisiaj będę was uczył języka angielskiego. Mam nadzieję, że będziemy dobrze współpracować i miło spędzimy razem ten czas.
            - Oj! Rudy. A ty co?- Zagrzmiał ktoś od strony drzwi.

            - Kalos…- Zaczął nauczyciel z którym tutaj przyszedłem. Odwróciłem się w stronę szkolnego homofoba, którego zdołałem poznać przez opowieści snute przez innych nauczycieli. Ciekawe z kim będę prowadził najbardziej zażarty bój w mojej kadencji szkolnej?


  *****************************

I jak wams się spodobał pierwszy rozdział moich wypocin??Zapraszam za tydzień i pozdrawiamGizi03031   

2 komentarze:

  1. Hej,
    bardzo mi się podoba, czyżby jego panem miał być Kalios...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział,  bardzo mi się spodobało, czyżby jego panem miał być właśnie Kalios...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń