sobota, 1 lipca 2017

Karida 2

Hej. Dodaje teraz kolejny rozdział, bo nie wiem, czy w trakcie dnia znajdę czas aby to zrobić.
Za tydzień już się żegnamy z tym opowiadaniem (mówiłam, że będzie króciutkie) i zaczniemy dodawać coś nowego- a ja muszę się zmotywować i dokończyć pisać to co zaczęłam bo się okaże, że nie mam co dodawać xD
*********************************
Znacie to uczucie kiedy wasz czas zatrzymuje się momentalnie? Kiedy widzicie wszystko w zwolnionym tempie a po chwili to wszystko staje. Jedyne co czujecie to krew pędząca w waszych żyłach produkująca duże ilości adrenaliny. Serce walące tak głośno w klatce piersiowej, że aż w uszach dudni. Ciśnienie rozsadzające czaszke i sprawiające ból w oczach. Przeszywający ból zmuszający cię do zamknięcia powiek, ale ty nadal tego nie robisz. Włosy na całym twoim ciele stają dęba. Oddech zatrzymuje się boleśnie w klatce piersiowej. Słowa nie mogą wydostać się przez zaciśnięte gardło. Suchy język drapie po podniebieniu.
            Znacie to uczucie? Jeżeli je znacie to znaczy, że tak jak ja jesteście Ypiréti, które w końcu spotkało swojego Ploiarcho. Kiedy zawsze pytałem innych jak to jest kiedy w końcu się spotyka tego jedynego wszyscy odpowiadali, że nie pamiętają za dużo z tego zdarzania, ale wiedzieli, że było to nieprzyjemne uczucie. Nie dziwiłem im się, że niczego nie pamiętali. Ich to dorwało jak robili jeszcze w pieluchy. Mieli prawo zapomnieć.
            Ja nie zapomnę.
            Nigdy.
            Tego bólu, radości i pożądania zmieszanych razem ze sobą.
            Ciemnoniebieskie oczy patrzące na mnie nienawistnie sprowadziły mnie na ziemię przybijając moje nogi do podłogi. Zacisnąłem mocno szczęki nie chcąc zaprzeczyć na głos temu co widziały moje oczy. Niski chłopak o włosach koloru… niebieskiego (tak, miał niebieskie włosy) i ciemnoniebieskich oczach klękał przy rudowłosym, któremu połamałem rękę. Patrzył na mnie obnażając swoje białe ząbki. Zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem kilka głębokich oddechów uspokajając się w ten sposób. Kiedy otworzyłem je ponownie ciepła czekolada, która przeważnie w nich gościła zmieniła się w chłodny głaz. Długo ćwiczona maska pojawiła się na mojej twarzy. To co prawdziwe ukrywałem głęboko pod nią.
            - Zabierz kolegę do punktu medycznego. Z tego co słyszałem to wiesz gdzie to jest.- Powiedziałem stanowczo po czym całą siłą woli zmusiłem się do tego aby odwrócić się w stronę klasy. Przez moje ciało przebiegł bolesny Skórcz, który chciał mnie zmusić do ponownego spojrzenia na młodego chłopaka. To co zobaczyłem ścięło mnie z nóg…
            - Nie zbliżaj się do mnie i do niego zboczeńcu jebany. Nawet nie myśl o tym aby się do mnie odezwać bo gorzko tego pożałujesz.- Cichy, delikatny głos dotarł do moich uszu. Nie mogłem uwierzyć ile jadu znajdowało się w tym pięknym głosiku. Każde jego słowo ryło swoje niewidzialne ślady na moim ciele. Nie zbliżaj się. Nie odzywaj. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zakręciło mi się w głowie, ale udało mi się to zignorować.
            Szukałem go i znalazłem, ale on powiedział że mam się do niego nie zbliżać.
            On mnie nie chce…
            Wybiegłem bez słowa z klasy, zasłaniając usta wpadłem do toalety, którą dojrzałem wcześniej na początku korytarza.

**

            Siedziałem przed szkołą. Koło mnie na ławeczce siedziała szkolna pielęgniarka, którą okazała się być nauczycielka zabierająca głos w pokoju nauczycielskim. Podała mi kubek z ciepłą herbatą, który tutaj ze sobą przyciągnęła. Na terenie szkoły panowała cisza. Trwała lekcja. Ja na dzisiaj skończyłem. Czekałem właśnie aż przyjedzie po mnie Paxi.
            - Na pewno przyjedzie?
            - Tak. Tylko powiedział aż obudzi Zeno i poprosi go aby zajął się lokalem na ten czas. Niedługo będzie.
            - Radziłabym przez kilka dni leżeć w łóżku i odpoczywać.
            - To mi nie pomoże.
            - Zdaje sobie z tego…
            - Nie zdajesz. Żadne z was sobie nie zdaje sprawy. Wszak każdy człowiek jest inny i inaczej dane sytuacje przeżywa. Więc…
            - Kalos.- Przerwała mi. W sumie mówiła do kogoś kto był za mną. Odwróciłem się na chwilę po czym zacisnąłem mocno zęby zmuszając się aby spojrzeć na auto wjeżdżające na parking. Dobrze znane mi auto. Czarne. Sportowe. Wiecie, takie dla szpanu. A tuż za nim powoli sunąc zajechało jakieś białe, rodzinne, jadące z dużą ostrożnością.- Siostra Akagami przyjechała.
            - Widzę. Ślepy nie jestem.
            - Do mnie nie musisz z ryjem wyskakiwać.- Upomniała go chłodno i spojrzała zaskoczona na mnie, kiedy zebrałem swoje rzeczy i wstałem z ławeczki.
            - Dziękuje bardzo za ciepłą herbatę i za pomoc. Będę już uciekał.
            - Przyjechał ten cały Paxi?- Zapytała. Kiwnąłem twierdząco głową i po pożegnaniu się ruszyłem w stronę zaparkowanego auta. Słyszałem za sobą czyjeś kroki i wiedziałem kto za mną podążał, chociaż dobrym stwierdzeniem by było powiedzenie „nie za mną, a w tym samym kierunku”. Przystanąłem momentalnie kiedy ponownie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
            - Co jest Misiek?- Usłyszałem przed swoją twarzą dobrze znany mi głos. Zadarłem głowę do góry (wyyyyysoooookooooo) aby móc spojrzeć na twarz, do której należał ten głos. Wysoko nad moją głową i nad szerokimi barkami znajdowała się głowa przyozdobiona w długie czarne włosy, brązowe oczy koło których po lewej stronie znajdowała się szeroka blizna. Patrzył na mnie zatroskany. Morda skazańca otoczona aurą troski i zmartwienia.
            - Paxi.- Uśmiechnąłem się blado kiedy złapał mnie pod ramię i pomógł mi dojść do swojego auta. Patrzył na mnie wyczekująco czekając na moją odpowiedź.- W głowię mi się zakręciło. To nic takiego.
            - Oj Misiek, Misiek. Pewnie znowu śniadania nie zjadłeś.- Zaśmiał się i potarmosił mi włosy. Pomógł mi wsiąść do samochodu. Obchodząc ekskluzywną maszynę zatrzymał się na chwilę przy samochodzie stojącym przy nas po czym głośno trzaskając drzwiami zajął miejsce kierowcy. Przeżuł jakieś przekleństwo w swoim języku po czym odpalił silnik i ruszył powoli w stronę bramy wyjazdowej ze szkoły.- Co to za zjebany gówniarz?
            - Który?
            - Ten smerf.- Warknął. Wiedziałem do czego i do kogo pije.
            - Z mojej klasy. Dlaczego pytasz?
            - Bo kiedy wsiadałem do samochodu powiedział, że życzy pedałom miłego jebania na tylnym siedzeniu auta. Czy ten gówniarz jest ślepy i nie widzi mojej aury?- Zasyczał gniewnie podjeżdżając do bramy szkolnej. W lusterku wstecznym dojrzałem stojący za nami samochód.
            - Nie przejmuj się nim.
            - Nie masz ochoty połamać mu rąk i nóg za takie gadanie. Poczekaj aż Zeno się o tym dowie.
            - Nie mów mu.
            - Bo?
            - To Ploiarcho.
            - Wiem. Ja też nim jestem więc to wyczułem.
            - Mój.- Powiedziałem cicho zatapiając się w fotelu kiedy gwałtownie wyhamował i spojrzał na mnie zaskoczony. Samochód za nami zatrąbił ostrzegawczo.
            - Więc dlaczego…
            - On mnie nie chce…- Głos załamał mi się na ostatniej sylabie.
            - Gówniarz!- Krzyknął i jak błyskawica wysiadł z samochodu. Niezdarnie podążyłem za nim doganiając go kilka metrów przed tamtym samochodem. Objąłem go mocno ramionami w pasie i zadarłem głowę do góry.
            - Przestań! Zeno będzie zły! Proszę! Chodź do samochodu. No… Paxi… nie daj się prosić… no…- Lewą dłonią nakierowałem jego twarz w swoją stronę. Zerkały na mnie czerwone oczy. Już wiele razy w życiu je widziałem. I za każdym razem wywoływały one u mnie dziwne uczucie radości. Wiedziałem co one znaczyły.
            - On… on…
            - Tak. On. Zeno czeka. Wiesz, że nie lubi siedzieć za długo w klubie sam. Będzie zły. No… chodź… wracamy?- Zapytałem cicho. Wciągnął kilka razy powietrze nosem po czym zaciskając mocno palce na moim ramieniu pociągnął mnie do samochodu. Wrzucił mnie do jego środka i zajmując chwilę po mnie swoje miejsce ruszył z piskiem opon w stronę klubu, którego był właścicielem. Nad klubem znajdowały się dwa mieszkania. Jedno-większe należało do niego i do Zeno. Drugie- mniejsze, składające się z trzech pokoi, łazienki oraz kuchni i małego przedpokoju należało do mnie. Więc jadąc do siebie i do swojej pracy jechał również do mnie. Siedziałem cicho chowając się w fotelu i pozwoliłem mu wyklinać w swoim języku wszystko i wszystkich dziękując w duchu, że nie znam tego języka.

**

            Powrót do domu zajął nam dodatkową godzinę bo podenerwowany czekaniem na nas Zeno zadzwonił i zażądał zakupienia wiaderka lodów oraz kosza owoców. I bez tego mieliśmy się nie pojawiać w domu. Ani ja, ani tym bardziej on. Ciągnąc za sobą wielki kosz (dosłownie) owoców wszedłem do pustego baru. Za wielką ladą na wysokim stołku siedział młody chłopak ubrany w luźne dresy. Spojrzał na nas tylko przelotnie po czym wrócił do oglądania jakiejś komedii na wielkim telewizorze wiszącym po środku ściany. Jego czujne prawie, że białe oczy z zapałem śledziły akcje na ekranie. Blond włosy zaczesane opaską do tyłu. Z lewej strony całe wygolone. Pełno kolczyków w uszach.
            - Proszę.- Powiedziałem stawiając koło niego kosz. Zaciągnął się głośno powietrzem i spojrzał w naszym kierunku. Wiedziałem o co mu chodziło.
            - Pachniecie sobą nawzajem.
            - Siedzieliśmy razem w samochodzie.
            - To za mocny zapach.
            - Przestań.- Warknął Paxi chowając się na zapleczu. Przez chwilę oboje mogliśmy dojrzeć jego ciemnoczerwone oczy. Teraz lepiej niech nikt do niego nie podchodzi. I ja i Zeno o tym wiedzieliśmy. Usiadłem obok niego kładąc się na blacie.
            - Co się stało?- Zapytał cicho. Zerknąłem na niego. Miał czerwone oczy. I nie chodziło mi tutaj o taki sam rodzaj zabarwienia oczu jak u jego chłopaka. W jego oczach majaczyły łzy.
            - Spotkałem swojego Ploiarcho.- Zacząłem. Wyprostował się gwałtownie.
            - To świetnie.
            - I zostałem przez niego odrzucony.- Dodałem cicho. Zesztywniał. Spojrzałem na niego. Jego oczy były białe, przyozdobione na całej powierzchni oka cienkimi jak nić pajęcza, czarnymi żyłkami.- Proszę. Starczy że ledwo powstrzymałem Paxi. Dlatego tak mną pachniał. Gdybym go nie przytrzymał…
            - Co to za facet?
            - Podobno Homofob.
            - Pracujesz z nim?- Zapytał zgrzytając zębami i próbując się uspokoić. Dwójka moich przyjaciół z dzieciństwa. Paxi starszy o dwa lata, Zeno młodszy o trzy. Pięć lat różnicy, a jednak się dogadują i kochają. Tak jak powinno pomiędzy nimi być.
            - To uczeń.- Jęknąłem głośno i uderzyłem czołem o blat baru.- Cholerny, problematyczny gówniarz, który jest pierdolonym homofobem i zakazał mi zbliżać się do niego i odzywać.- Otworzyłem oczy i zerknąłem na niego. Tuż za nim stał Paxi. Miał już normalne oczy.- Czaicie. Całe życie się starałem, pilnowałem, i szykowałem na taki dzień aby tylko ta druga strona była ze mnie dumna i nie musiała mówić że musi mnie utrzymywać, że jestem darmozjadem i sobie bez niego nie poradzę, a okazało się, że po drugiej stronie jest jakiś cholerny gówniarz, który sam potrzebuje opieki i pomocy, a który do tego ma mnie w dupie bo jestem facetem.
            - Nie wytrzyma długo.- Zauważył Paxi obejmując ramieniem swojego chłopaka. Zatopił twarz w zagłębieniu jego szyi. Usłyszałem jak delikatnie pocałował go w tamto miejsce.
            - Mówisz to z autopsji?- Zapytałem sarkastycznie. Prychnął pod nosem.
            - Dałem radę opierać się temu przez dwa tygodnie.
            - A drugiego dnia twojego opierania się Zeno prawie co nie umarł.- Warknąłem. Uniósł gwałtownie głowę do góry.
            - Echthra!
            - Słucham?
            - To nic takiego, więc…
            - Jak to prawie umarł? Wytłumacz mi się!- Krzyknął i siłą zmusił go do tego aby ten na niego spojrzał przez co zarobił porządnego parola w sam środek czoła.
            - Uspokój się. Nie chciałem ci o tym mówić. Ypiréti są słabsi psychicznie niż Ploiarcho. Czy to ja czy tak zbudowany Echthra efekt odrzucenia jest taki sam. A im później Ploiarcho sięgnie po rozum do głowy tym gorzej dla nas.
            - Więc chcesz powiedzieć…
            - Że czeka cię to samo co mnie kilka lat temu.
            - No świetnie, kurwa, świetnie.- Jęknąłem ukrywając twarz w dłoniach. Drżących dłoniach tak na marginesie. Bolała mnie głowa, a na samą myśl, że będzie gorzej chciało mi się płakać.
            W tym momencie umarła cała moja nadzieja.
            - O czym myślisz?- Zapytał Zeno kładąc mi rękę na ramieniu.
            - Muszę kupić sobie trumnę i nagrobek.- Powiedziałem cicho. Nic nie odpowiedzieli na moje stwierdzenie. Wiedzieli, że w tym momencie nie żartuje jak i zdawali sobie sprawę z tego, że nie ważne jak bardzo by temu zaprzeczali taka kreowała się przede mną przyszłość. Dość krótka przyszłość. Która zakończy się najszybciej za trzy tygodnie.- I chyba muszę zrezygnować ze swojej pracy w szkole.
            - Też tak myślę… jutro tam z tobą pojadę.- Powiedział poważnie Zeno. Tak rzadko bywał poważny. Zgodziłem się z nim delikatnym kiwnięciem głową.
            A więc trzy tygodnie…

            Chociaż cicho w duchu liczyłem na trochę więcej…

***********************
to tyle na dzisiaj.
Dziękuje za uwagę i zapraszam za tydzień,
Pozdrawiam
Gizi03031

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniale, mam nadzieję, że to tak tragicznie się nie skończy, dobrze że ma dwójkę wspaniałych przyjaciół...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń