niedziela, 9 lipca 2017

Karida 3.

No hejka. Dzisiaj żegnamy się już z króciutkim opowiadaniem zatytułowanym jako Karida. Może kiedyś przysiąde i napiszę do niego One-Shota (taki miałam kiedyś zamiar) i się dowiecie, czy wszystko się między nimi dobrze ułożyło. A teraz nie zanudzam i zapraszam do czytania:)
*************************************
Trzy miesiące.
            Tyle wytrzymałem jak na dzień dzisiejszy. Podejrzewam, że duży wkład w to ile wytrzymałem miało to iż Zeno oraz Paxi nie dali mi spokoju i dbali o mnie na tyle na ile im pozwalałem (czasami trochę więcej). Dzień po tym jak zacząłem pracę pojechałem do szkoły razem z Zeno i zrezygnowałem z niej. Dyrektor z początku był zaskoczony, że wytrzymałem tylko dzień po czym zaczął się śmiać, że spodziewał się czegoś większego po tym jak połamałem rękę uczniowi. Zamilkł kiedy Zeno całkowicie kontrolowanym ruchem swojej reki pozbył się jego sztucznej szczęki z ust. Uniosłem wtedy tylko brwi do góry po czym wyszedłem z jego gabinetu. Po drodze musiałem przytrzymać Zeno (i to dość mocno) ponieważ na korytarzu minęliśmy Kalos’a i ten chciał się na niego rzucić z pięściami.
            Trzy miesiące.
            Byłem na siłę karmiony i pojony. Wyprowadzany na spacery aby moje ciało chociaż trochę zażyło kąpieli słonecznych. Miałem jeszcze na tyle godności, że dawałem sobie radę (wiedziałem, że nie potrwa to już długo) sam się wykąpać. Było ciężko. Wszystko mnie bolało. Nocami miałem koszmary dlatego cały czas byłem zmęczony. Najchętniej to wcale bym nie wychodził z łóżka. Moje apatyczne nastawienie do świata dobijało mnie jeszcze bardziej. Zeno zasugerował abym zadzwonił do matki i z nią pogadał. Kategorycznie odmówiłem mówiąc, że nie mam ochoty rozmawiać z tą kobietą.
            Starałem się właśnie zasnąć kiedy dobiegły mnie z dołu pewne krzyki. O tej godzinie nie było to normalne zachowanie więc chcąc nie chcąc po tym jak po dziesięciu minutach krzyki nie ustały postanowiłem zmusić swoje obolałe, ospałe i ociężałe cielsko do zawleczenia swojego tyłka piętro niżej aby dowiedzieć się co takiego zakłócało moje próby zaśnięcia.
            - No ty chyba głupi gówniarzu ocipiałeś!- Paxi darł się co sił w płucach. Skrzywiłem się wchodząc do środka.
            - Przestań drzeć tą papę. Ludzie spać chcą.- Jęknąłem unosząc głowę do góry. Stanąłem zaskoczony na środku lokalu, kiedy dojrzałem znajomy rudy kolor włosów. Przekrzywiłem zaciekawiony głowę w bok po czym zaśmiałem się gorzko.- Akagami ten facet jest zajęty więc nie startuj do niego, bo i tak…
            - Kolejny który ocipiał.- Warknął Paxi. Złapałem się za krocze i zacisnąłem na nim palce.
            - Prędzej ochujałem.- Poprawiłem go. Usiadłem przy barze i spojrzałem na niego.- Zrobisz mi coś do picia?
            - Co byś chciał?
            - Wodę.
            - Sok pomarańczowy.- Poprawił mnie.- Dobra. To będzie sok pomarańczowy skoro tak bardzo o niego prosisz.- Uśmiechnął się i zabrał się za ręczne wyciskanie soku. Nigdy nie podawał tutaj czegoś z kartonu. Skoro sok to musi być wyciskany z prawdziwych owoców. Po chwili postawił na barze dwie szklanki. Jedną podał mi, drugą przesunął w stronę tego dzieciaka, który nie wiadomo czego tutaj szukał. Wciągnąłem cicho powietrze przez nos po czym zaparłem się mocno o bar kiedy zakręciło mi się w głowie.
            - Co jest?- Zapytał Paxi wychodząc z zaplecza. Pokręciłem przecząco głową.
            - Nic. Po prostu nosi on na sobie jego zapach.- Powiedziałem cicho i przetarłem obolałe czoło.- To nic takiego.
            - Jakoś nie wygląda to jak nic takiego.- Powiedział i postawił przede mną obrane i pokrojone jabłko. Skrzywiłem się delikatnie.- Zjedz.
            - Nie chcę.
            - Chcesz, chcesz.- Poprawił sobie włosy i spojrzał na coś za moimi plecami. Nie musiałem się odwracać. Wystarczyła mi radość jaka malowała się na jego twarzy, aby wiedzieć co takiego zobaczył.
            - A ten tutaj czego znowu szuka?- Warknął Zeno i podszedł do Paxi. Pocałował go delikatnie w policzek po czym spojrzał na nas.- Co?
            - Chcę pogadać z panem Echthra.- Powiedział. Zakrztusiłem się sokiem. Po doprowadzeniu swojej zaplutej brody do porządku spojrzałem na niego zaskoczony. Co za pan?
            - Słucham?
            - Potrzebuje pana pomocy.- Zaczął. Zmarszczyłem czoło. Dlaczego mam mu pomagać?- Wiem o czym pan myśli, ale…
            - Wątpię abyś wiedział…
            - „Dlaczego mam mu pomagać skoro to przyjaciel Kalos’a. Niech mu Kalos pomoże”.- Powiedział idealnie imitując mój ton głosu. Skrzywiłem się. Dobry był.- Mówiłem, że wiem o czym pan myśli. I gdyby nie chodziło o to, o co mi teraz chodzi to pewnie poszedłbym do Kalos’a prosić o pomoc, ale nie mogę.
            - Dlaczego?- Zapytałem cicho. Rozmawianie o tym dzieciaku sprawiało mi ból.
            - Bo chcę żeby pan pomógł właśnie jemu.- Powiedział. Odstawiłem powoli szklankę, na blat baru po czym spojrzałem mu uważnie w oczy. Ja miałbym mu pomóc? Jak? Skoro sam umierałem przez to, że mnie odrzucił.
            - Słucham.
            - Jego rodzice wywalili go z domu…- Przerwał kiedy wstałem gwałtownie, przewracając krzesło na którym siedziałem. Obejrzałem się za ramię na okno za którym mocno sypał śnieg.
            - Gdzie on teraz jest? U ciebie?
            - Był. Z początku. Przez pierwsze trzy tygodnie. Później stwierdził, że nie może siedzieć mojej rodzinie na głowie. Przychodzi do nas raz w tygodniu aby przebrać się w coś czystego, wykąpać się, zjeść raz w tygodniu coś ciepłego. Wszystkie jego rzeczy zostały u mnie więc aktualnie niczego przy sobie nie ma.
            - Dlaczego nie siedzi u ciebie…
            - Mieszkam z matką i piątką rodzeństwa. Od zawsze było u nas ciężko. Mama powiedziała, że może u nas na trochę zostać, ale nie mógłby zostać do końca szkoły. Po zakończeniu roku i tak chciał się wynieść z tego miasta. Ale teraz…
            - Dlaczego rodzice wywalili go z domu?- Zapytałem. Nie interesowało mnie to, że kolejny raz z rzędu mu przerwałem. Chciałem wiedzieć wszystko już, teraz, natychmiast! Chłopak zacisnął usta w cienką linię. Czekałem cierpliwie. Wiedziałem, że w końcu mi to powie.
            - To przez to, że… Pan się tutaj pojawił.- Mruknął cicho. Zacisnąłem palce na jego przedramieniu.
            - Słucham?
            - Jego rodzice od zawsze mu powtarzali, że kiedy pojawi się jego Ypiréti to wywalą go z domu. W końcu Pan powinien mieszkać ze swoją własnością. Więc nie będzie problemu aby rodzina Ypiréti przyjęła Ploiarcho pod swój dach. Więc kiedy zobaczyli zmianę w jego aurze spakowali go i wykopali na bruk.
            - Kiedy…?
            - Będzie zły jeżeli coś jeszcze powiem.
            - Kiedy się pytam?- Warknąłem łapiąc się za serce. Czasami miałem takie ataki bólu. Wiedziałem, że za chwilę mi przejdzie.
            - Dwa dni po tym jak odszedł pan z pracy.- Powiedział. Uderzyłem pięścią w bar.
            - On mnie nie chce, a dał się wywalić z domu jak jakiś…!
            - Mylisz się!- Krzyknął wstając gwałtownie. Spojrzałem na niego.- Mylisz się.- Powtórzył spokojniej. Spojrzałem na Zeno i Paxi. Przyglądali nam się uważnie, ale milczeli. Pozwalali mi decydować.
            - Powiedział, że mam się do niego nie zbliżać i nie odzywać się do niego. Nie chce mnie.
            - Chce! Nawet nie wiesz jak bardzo wyzywał tego tutaj i jak bardzo chciał go zabić kiedy zobaczył jak wsiadasz do jego samochodu.- Płynnie przeszedł z „pan” na „ty” i dźgnął palcem powietrze pomiędzy nim a Paxi.- On cię chcę.
            - Jakoś nie chcę mi się w to wszystko wierzyć. Skoro go chcę to dlaczego go odrzucił i doprowadził go do takiego stanu.- Warknął Zeno pojawiając się po mojej prawej stronie. Zerknąłem na niego. Położył mi rękę na ramieniu.
            - Uwierzcie mi!
            - Wyjaśnij to.
            - Nie mogę.
            - Dopóki nam tego nie wyjaśnisz, nie pozwolę Echthra’e pójść do tego cholernego dzieciaka.- Powiedział mocno blondyn. Wiedziałem, że nie mam co się z nim o to kłócić bo i tak postawi na swoim.
            - Eh… On od zawsze ciebie szukał. Od kiedy poszedł do przedszkola. Całą podstawówkę, gimnazjum i dwa lata liceum. Każda wycieczka szkolna, każde spotkanie z ludźmi z innych szkół. Spotkania na portalach internetowych. Jego rodzina mieszka w różnych małych wioskach. Zna tam dosłownie każdego. Od dzieciaka do starego. Szukał i tracił nadzieję. A w gimnazjum się załamał. W tamtym okresie poznał wielu Ploiarcho oraz Ypiréti i coś zauważył. Nie wyglądał jak Pan. Był niski, szczupły. Bardziej wyglądał jak Ypiréti. Nie mógł chronić nikogo. Sam wyglądał jakby wymagał ochrony. Zaczął ćwiczyć aby zyskać siłę, ale bał się, że to może nie wystarczyć.- Zaśmiał się cicho.- W gimnazjum powiedziałem mu, że jeżeli do trzeciej liceum nie znajdzie swojego Ypiréti to ja z nim zostanę. Śmiał się i powiedział, że spoko o ile mnie wcześniej nie udusi. Dość często uciekł na kilka dni z domu i zostawał wtedy u mnie. Dużo rozmawialiśmy. Mówił, że o niczym tak nie marzy jak o tym, aby w końcu móc ciebie spotkać. No a ty łamiesz rękę jego przyjacielowi.
            - Który mnie macał.- Powiedziałem na swoją obronę. Zaśmiał się.
            - Gdybym wiedział kim dla niego jesteś nie ruszyłbym cię palcem. Zdenerwował się na ciebie to fakt, ale to mi wpierdolił za to, że cię ruszyłem. Powiedział, że na drugi dzień z tobą porozmawia i przeprosi za swoje słowa, a ty pojawiasz się w szkole z innym facetem po czym odchodzisz z pracy. On wraca do domu i dowiaduje się, że już tam nie mieszka.
            - Gdzie… gdzie on jest?
           
            ***

            Paxi odjechał w stronę baru zabierając wcześniej wszystkie rzeczy Kalos’a do mojego mieszkania. Czy dzieciak będzie chciał czy nie zabieram go do siebie.
            - Tutaj w lewo.- Powiedział rudowłosy do Zeno, który prowadził samochód. Bez słowa skręcił w lewo. Jechał jakieś dziesięć minut po czym zatrzymał się koło jakiś starych, sypiących się ruin. Przełknąłem głośno ślinę patrząc na te budynki. Nie podobały mi się.- To tutaj.
            - Dobra. Zgarniamy gówniarza i wracamy do domu. Za dwie godziny mam klienta.- Mruknął Zeno wysiadając z samochodu. Rudy spojrzał na niego znacząco.
            - Jest tatuażystą, nie dziwką.- Poprawiłem jego myśli. Zarumienił się dając mi potwierdzenie moich domysłów. Zamarłem.- Ja… nie mogę iść.
            - Co?- Zapytali obaj zaskoczeni, kiedy zamarłem w połowie wychodzenia z samochodu.
            - Nie mogę się do niego zbliżać.
            - Żartujesz?- Zapytał Zeno.
            - Pamiętasz jak Paxi powiedział ci, że masz iść się utopić albo dać dupy połowie miasta?- Zapytałem chłodno wracając na swoje wcześniejsze miejsce.
            - Woda była zimna.- Mruknął tylko i zamknął drzwi po mojej stronie. Ruszył razem z nastolatkiem w stronę budynku. Okryłem się jednym z dwóch puchowych kocy naciągając go po same uszy. Jakaś siła kazała mi wyjść z samochodu i odejść samotnie w stronę miasta, ale zmęczenie w moim ciele mi na to nie pozwalało. Zamknąłem delikatnie oczy chcąc na chwilę odpocząć. Tylko chwila, później będzie znowu mógł mnie wyzywać od różnych i znowu dać mi jakiś rozkaz, który zapewne mnie zabije.
            - Echthra… Echthra…
            - Mmmm?- Zapytałem cicho otwierając delikatnie oczy. Byłem niesiony przez Paxi po schodach. Dobrze znanych mi schodach.- Co…?
            - Zasnąłeś.- Powiedział. Przyglądał mi się uważnie przytulając mnie mocniej do swojego wielkiego cielska. Zadrżałem z zimna. Chciałem już się znaleźć w swoim cieplutkim łóżku.
            - A gdzie…- Urwałem kiedy otworzył drzwi do mojego domu i bez problemu dotarł do mojej sypialni. Położył mnie na wielkim łóżku pozbywając się po chwili grubej, zimowej kurtki oraz ciężkich butów. Unikał mojego spojrzenia. Czyli… nie udało…
            - Zeno zabrał go na chwilę do nas na mieszkanie. Powiedział, że mam tam nie wchodzić bo gorzko tego pożałuję.- Stęknął głośno i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił do niego niosąc w ręku wielki kubek z ciepłą herbatą z cytryną i miodem.- Wypij. Rozgrzejesz się.
            - Dziękuje. I przepraszam.     
            - Podziękowania przyjęte, a za przeprosiny masz w zęby.- Syknął i usiadł sobie wygodnie obok mnie. Oparłem głowę na jego ramieniu.
            - Jak myślisz? Będzie chciał tutaj zostać?
            - Zeno to z nim załatwi.
            - Nie chcę go do niczego zmuszać. Jeżeli będzie chciał to pod koniec szkoły będzie mógł odejść, a ja…
            - Nie.- To krótkie słowo nie padło z ust Paxi. Zamarłem. Paxi wyciągnął z moich dłoni kubek z herbatą i odstawił go na szafce nocnej. Poklepał mnie delikatnie po głowie po czym wyszedł bez słowa nie racząc mojego gościa nawet jednym spojrzeniem.- Nie odejdę pod koniec szkoły.- Padły chłodne słowa. Starałem się na niego nie patrzeć, ale nie mogłem. Mój wzrok sam siebie podążał w jego stronę. Nie odejdzie pod koniec szkoły, więc… wcale tutaj nie zostanie? Odwróciłem twarz w prawą stronę byle tylko nie zobaczył moich czerwonych i wilgotnych oczu.- I dlaczego się na mnie nie patrzysz? Nie podoba ci się to?! To po co mnie tutaj przyciągnąłeś, skoro…?!- Urwał. Zakryłem usta dłońmi. Chyba nie…? Drgnąłem kiedy poczułem jego rękę na swoim ramieniu. Nie mogłem powstrzymać drżenia ramion.- Echthra.- Dodał cicho. To było dla mnie kroplą, która przelała czarę goryczy. Rozbeczałem się. Tak. Nie rozpłakałem, ale wręcz rozbeczałem. Jak małe dziecko.- Chodź tu do mnie.- Wykonałem jego rozkaz łapiąc mocno połać jego czystej i świeżej koszulki w swoje drżące palce.- Powiedz dlaczego płaczesz.- Cofnął swoje dwa wcześniejsze polecenia. Mogłem się do niego zbliżyć. Mogłem się do niego odezwać.
            - Mam już dosyć! Zabij mnie! Po prostu mnie zabij! Najpierw zabraniasz mi się do siebie zbliżać i z tobą rozmawiać, a teraz chcesz odejść! Więc po prostu…
            - Zamilknij.- Warknął. Zachłysnąłem się powietrzem. Znowu!- Tylko na chwilę. Jak skończę mówić wtedy się odezwiesz.- Dodał już delikatniej. Kiwnąłem delikatnie głową.- Ja cię nie chcę zostawiać! W ogóle! A ty mówisz, że po zakończeniu roku mogę się wynieść! Osiemnaście lat na ciebie czekałem i mam cię tak po prostu zostawić?! No chyba ochujałeś na starość!- Objął mnie mocno ramionami, które drżały bardziej niż moje. Zamarłem na chwilę po czym nie myśląc za wiele zagarnąłem jego drobne ciało w swoje ramiona.
            - Ja czekałem dwadzieścia sześć lat gówniarzu. Dwadzieścia sześć lat. Nie pozwolę ci odejść. A jeżeli kiedyś o tym zamarzysz to mnie po prostu zabij.
            - Nikt cię nie będzie zabijał!- Warknął i unosząc się na drżących kolanach wpił się w moje lekko uchylone usta. Zamarłem kiedy jego sprawny języczek utorował sobie drogę do mojego wnętrza. Jęknąłem cicho pozwalając mu na to przez chwilę po czym pociągnąłem go na łóżko i popychając go na plecy zawisłem nad nim przejmując kontrolę nad pocałunkiem. W pierwszej chwili cały zesztywniał, ale później oddał pocałunek ulegając mi całkowicie. Rozsunął swoje nogi przyciągając mnie bliżej siebie. Wciągnąłem głośno powietrze przez nos kiedy przeciągnął paznokciami po moim karku.
            - καρδιά (czyt. Karida).- Szepnął cicho do mojego ucha po czym znowu mnie pocałował. W tym momencie myślałem, że szczęście rozsadzi moje serce oraz całe ciało.
            Oznaczył mnie!
            Zaakceptował.
            Powiedział, że jestem jego…
            Może to za szybko, ale już nie mogłem się doczekać kiedy będę mógł powiedzieć moją część oznaczenia. Nic nie mówił, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będę jeszcze w stanie powiedzieć mu tego szczerze. Wszak po tym co przeszliśmy i kiedy się poznaliśmy nie mieliśmy czasu na to aby został spełniony ten ważny warunek związany z Ypiréti.
            Poczekam, a jak będę pewny, że będzie to szczere i zatwierdzenie się dopełni powiem do niego te piękne słowa „Σ 'αγαπώ” (czyt. S 'agapó).
            Wszak odpowiedzią na „serce” zawsze będzie „kocham cię”.




KONIEC

***********************************************************
No i jak wam się spodobało??
Mam nadzieję, że było bardziej ciekawe niż mi się wydaje:)
Dziękuje za uwagę i zapraszam za tydzień:)
Pozdrawiam Gizi03031

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniałe zakończenie, cieszę się że tak ta historia się skończyła, bardzo cierpiałbl przez ten cały czas...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń