*****************************
Tallulah
oraz Terence wtulali się w boki Yaevinn stojącej wraz z nimi w przejściu do
kuchni. Omoi nadal siedział na swoim wcześniejszym miejscu unosząc ręce w
poddańczym geście. On nie chciał się do tego mieszać. Kirk stał i mierzył
wzrokiem głośno warczącego Nigel’a.
-
Nie warcz. Zadałem ci tylko pytanie. Po co ta agresja?- Odpowiedziało mu
warczenie. Nigel nie mógł zapanować nad swoim ciałem. Im więcej on chciał
wiedzieć tym bardziej chłopak czuł się zagrożony i nie chciał się mu wykładać
na tacy.- Chłopcze, wylecz się.- Powiedział Kirk. Nigel warknął jeszcze
głośniej, a Terence pokiwał przecząco głową.
-
Nie mogę.
-
Czy nie masz zdolności regeneracyjnych?- Kirk spojrzał na chłopca mierząc go
dokładnie od stóp do głowy. Ośmiolatek pokiwał przecząco głową. Z jego
zdolnościami leczniczymi było wszystko w porządku.- To dlaczego się nie
uleczysz?
-
Bo wujek mi na to nie pozwala.- Odparł cicho chłopiec. Kirk warknął gardłowo
mierząc groźnie Nigela. Chłopak chciał się skulić w sobie, okazać należyty
szacunek alfie, ale sęk w tym, że nie mógł. Jeżeli okaże strach i uległość
przegra. Terence się wyleczy. W poniedziałek pójdzie do szkoły i już z niej nie
wróci. Tak samo jak Tallulah. Zostaną rozdzieleni. Wiedział, że nie powinien
się stawiać, ale troska o dzieci była dla niego silniejsza niż obowiązek
okazania szacunku silniejszemu.
-
Zabraniasz dziecku się wyleczyć?! Co to za poronione pomysły?! Każesz mu
cierpieć gdzie mógłby się wyleczyć w kilka sekund! Czy ty…?!
-
Nie!- Terence stanął pomiędzy warczącymi na siebie osobnikami.- Nie mogę się
wyleczyć, bo to niebezpiecznie.
-
Co ty gadasz, dzieciaku?!- Warknął Kirk. Terence cofnął się o krok, a Nigel
warknął śledząc dokładnie każdy ruch swojego byłego szefa.- Jak wyleczenie
samego siebie może być dla ciebie niebezpieczne? No nie mów mi, że jara cię
ból?!
-
KIRK!- Omoi krzyknął zbulwersowany zachowaniem swojego alfy.
-
Hę?!- Krzyknął starszy mężczyzna zaskoczony tomem swojego podwładnego.
-
To tylko dziecko. Nie mów do niego takich słów.
-
Omoi! Nie wiem jakie masz tam wyobrażenie o tym mężczyźnie, nie wiem w jakich
warunkach się poznaliście i w ogóle, ale on od początku był na moim celowniku.
Po pierwsze! Tak! Po pierwsze! Pojawił się z nikąd na moim terenie w Seattle i
mi tego nie zgłosił. Myślał, że się nie skapnę, że po naszych ziemiach chodzi
jakiś SAMOTNY wilk?! Po drugie! Samotnik, który obrzuca swojego partnera i
nawet nie zwraca na niego uwagi?! Informację o nim zaczynają się dopiero kilka
lat temu! Nie ma nic o jego rodzinie, pochodzeniu, relacjach międzyludzkich!
Nie zdziwię się jeżeli ta samotność tak mu już na mózg siadła, że nawet nie
wyczuwa zagrożenia w innych, a szuka go tam gdzie go nie ma! I jeszcze zabrania
młodemu się wyleczyć! Młode powinny przynależeć do stada, a nie być wychowywane
przez zwariowanego samotnika i rodzinę leśnych gnomów!
-
Ej!- Krzyknęła oburzona Yaevinn, ale Kirk umiejętnie ją zignorował. Zaczerpnął
głośno powietrza do płuc, aby kontynuować swoją tyradę, ale przerwał mu cichy
głos Terence.
-
Wczoraj pobiłem się z człowiekiem. On i jego kumple mi to zrobili. Jeżeli się
uleczę i pójdę tak do szkoły wydam nas wszystkich. Nie tylko siebie, siostrę
czy wujka, ale całą społeczność Magicznych. Wujek nie pozwala nam się wyleczyć
jeżeli nasze rany zobaczył człowiek.- Powiedział mały przyczepiając się do nogi
swojego wuja. Jego siostra bliźniaczka zrobiła dokładnie to samo, tyle że
wybrała drugą nogę.
-
Wuj ma nas. Mnie i brata. My o niego dbamy. My wyczuwamy dla niego zagrożenie.
Wujek nie jest samotnikiem. Ma mnie, brata, wujka Silvana i jego dzieci.
-
Aanan Mashibhell. Mówi ci to coś o wieli alfo?- Zapytała pogardliwie Yaevinn.
Kirk odwrócił się gwałtownie w jej stronę. Coś w jego szyi strzeliło głośno.-
Chodźcie dzieciaki. Umyjemy zęby, obejrzymy bajkę i do spania.
-
Ale…
-
Terence. Nigel sobie poradzi. Dajcie mu trochę odetchnąć.- Powiedziała
dziewczyna i poczekała, aż maluchy do niej podejdą. Cała trójka obrzuciła
kuchnię jednym spojrzeniem by po umyciu zębów zamknąć się w największym pokoju.
Po chwili do pozostałej w kuchni trójki dotarły dźwięki jakiejś bajki
puszczanej w telewizji.
-
Nigel. Usiądźmy. Pogadamy.- Zaczął Omoi, ale chłopak nawet nie drgnął.
-
Interesuje mnie tylko jedno.- Zaczął Nigel po dłuższej chwili milczenia.- Co
się stało z tamtym człowiekiem?
-
Um….- Omoi podrapał się po karku siadając na jednym z krzeseł. Oparł się
łokciami o stół za sobą pochylając się do tyłu. Zadarł głowę do góry patrząc w
sufit.- Idiota stwierdził, że dowie się gdzie jesteś jeżeli powiększy swoje
wpływy i próbował podbić tereny Cani
Selvaggi. W przeciągu jednej nocy było po wszystkim. Niedobitki ci co nie
walczyli trafili pod opiekę innych stad. Ci co walczyli…. Cóż… dobrze wiesz, że
z tym stadem się nie zadziera.- Powiedział Omoi i wyprostował się gwałtownie. Spojrzał
na Nigel’a i pokazał na swoją twarz.- Pięć razy prawie udało mi się od niego
uciec, ale za każdym razem mnie łapał i zabawiał się moją twarzą. W końcu
blizny zostały na stałe. Nie mogłem ich już wyleczyć, ale nadal próbowałem
uciec. Raz wysłałem wiadomość do twoich opiekunów. Mieli cię ukryć. Po tym nie
widziałem światła słonecznego kilka lat. A po tej masakrze jaką zgotował stadu
zostałem uwolniony i wróciłem do swoich prawie jedenaście miesięcy temu. Więc
dlaczego powiedz mi jesteś tutaj. Sam. Z obcymi dzieciakami, a nie z siostrą i
jej mężem?
-
Bo Kate i Troyce zginęli w wypadku samochodowym, dlatego mnie z nimi nie ma. I
te dzieci nie są obce. To ich dzieci. Ja się nimi opiekuje.- Powiedział chłopak
przecierając zmęczoną twarz. Miał powoli wszystkiego serdecznie dosyć. Usłyszał
głośny pisk. Odwrócił się zaskoczony w stronę Kirk’a, z którego to właśnie ust
wydobył się ten dźwięk. Kirk stał i zasłaniał swoje usta dłonią. Po długich
minutach ciążącej ciszy spojrzał najpierw na Omoi’a później na Nigela.
-
TY jesteś bratem Kate?!
-
Znasz ją?
-
Troyce to mój brat.- Powiedział Kirk. Nigel wbił się w szafki za sobą po czym
syknął głośniej, kiedy coś wbiło mu się w plecy. Podejrzewał, że to klamka od
jednej z szafek. Już miał coś powiedzieć, kiedy przerwało mu pikanie zegarka.
Zmarszczył czoło. Przecież nie ustawiał żadnego budzika. Spojrzał pytająco na
Omoi’a, który wyłączył zegarek w swoim telefonie, sięgnął z kieszeni po jakąś
zieloną tabletkę, wsadził ją do ust i popił.
-
No co?
-
Nic.- Mruknął Nigel drapiąc się po ramieniu.
-
Możecie mi to wytłumaczyć?
-
Wydaj rozkaz alfy, a ja albo Omoi powiemy ci wszystko. Nie wydawaj rozkazu, a
ode mnie nie dowiesz się niczego.- Syknął Nigel i poszedł na chwilę do swojego
pokoju po czym wrócił z niego zakładając na plecy bluzę zapinaną na zamek.
Taktownie zignorował ciche warknięcie.
-
Czemu maskujesz swój zapach?- Zapytał Omoi. Nigel spojrzał na niego jak na
idiotę.
-
Bo nie będę uległym dla jakiegoś alfy, który na domiar złego jest ciężkim
nasieniem. Nie ufam mu. Boję się go. Więc niech nie liczy na to, że pokaże
przed nim szyję.
-
Przecież nic ci nie zrobię.- Warknął Kirk. Nigel spojrzał na niego żałośnie.
-
Chwilę temu chciałeś mi rozerwać gardło tylko dlatego, że nie pozwoliłem
Terence się wyleczyć. To jest normalne?
-
A skąd mogłem wiedzieć dlaczego nie pozwoliłeś mu tego zrobić? Może jesteś
jebnięty i mu tego zabroniłeś, bo to cię jara.
-
To trzeba było zapytać. Sam jesteś jebnięty skoro najpierw atakujesz, a później
się dowiadujesz prawdy. Narwanego masz alfę.- Nigel zwrócił się do Omoi’a.
Chłopak zaśmiał się cicho.
-
Nie zapominaj, że w świetle prawa to i twój alfa. Był nim od dnia, kiedy Kate
przygarnęła cię do domu. No i kiedy on wyczuł od ciebie ten najrzadszy zapach.
-
Pfff.- Prychnął Nigel. Chłopak zdawał sobie sprawę, że nieformalnie należał do
stada siostry, ale nigdy by nie pomyślał, że to właśnie Kirk jest alfą tego
stada. Ugh…. Na samą myśl go skręcało.- Co za zapach?
-
Nie powiedział ci? Nic? Że jest twoim partnerem i tego typu bajery?
-
Ten ignorant dopiero dzisiaj się dowiedział, że jestem Aanan Mashibhell. A ja
dopiero wczoraj się dowiedziałem, że to wilkołak jest.
-
To co? Od tylu lat nic. Żadnego buzi, przytulania czy rande vous?- Zapytał
Omoi. Nigel jęknął głośno kiedy do jego ciała doleciała gęsta
czerwono-malinowo-fioletowa mgła. Zakrył usta starając się nie wdychać owej
mgły. Wiedział co ona oznaczała. I zdawał sobie sprawę, że jego własne ciało
produkowało taką samą mgłę.- Ostro. A myślałem, że to ja mam przejebane jeżeli
chodzi o partnerkę.- Dodał i sięgnął po swój telefon, który dzwonił od kilku
sekund.- O. O wilku mowa.- Dodał po czym po prostu odebrał i wyszedł zamykając
się w łazience. Nigel i Kirk zostali sami.
-
Um…- Zaczęli obaj. Nigel drgnął i spojrzał w bok.
-
Proszę. Ty pierwszy.- Powiedział młodszy chłopak. Kirk podrapał się po szyi.
-
Dlaczego odszedłeś z wcześniejszej pracy?
-
Kpisz czy o drogę pytasz?
-
Nigel. Pytam poważnie.
-
Hmmmm….? Pomyślmy? A no tak. Z dnia na dzień zostałem opiekunem dwójki małych
dzieciaków. Opieka nad nimi zabierała mi sporo czasu, który wcześniej
przeznaczałem na wydajność w pracy, co nie spodobało się mojemu byłemu szefowi
po czym najnormalniej w świecie mnie wyjebał z roboty, kiedy nie mogłem wrócić
do tego jaki byłem przed adopcją dzieciaków. Nie miałem już tam czego szukać
więc zawinąłem swoje manatki i wyjechałem z tamtego miasta. Teraz ty mi powiedz
co robisz w tym mieście?- Warknął chłopak siadając na jednej z szafek. Starał
się tego nie robić przy dzieciach, aby nie zaczęły go papugować, ale teraz ich
tutaj nie było więc pozwolił sobie na trochę samolubnej wygody nie zważając na
to, że przed nim stoi alfa.
-
Po śmierci brata trochę mi się pokomplikowało życie. Razem ze sforą doszliśmy
do wniosku, że potrzebujemy zamieszkać na jakimś mniej zaludnionym obszarze.
Dlatego przenieśliśmy się w okolicę tego miasta. Moja firma i tak prosperuje w
Seatle. Będę do niej jeździł kilka razy w tygodniu aby to wszystko
skontrolować, ale póki co chcemy odpocząć.
-
Czyli zamieszkacie tutaj. W okolicy?
-
Tak. Dom już kupiliśmy. Część ludzi już tutaj jest. Niektórzy z młodszych
zaczęli się rozglądać za jakąś pracą tutaj. W sumie zaczęliśmy się tutaj już od
jakiegoś roku sprowadzać. Żeby nie było dziwne, że tak duża grupa ludzi
postanowiła się tutaj przenieść.
-
Jak daleko od miast będziecie?
-
Około dziesięciu mil.- Powiedział Kirk przyglądając mu się dokładnie. Zrobił
dwa kroki w jego kierunku, ale Nigel wyciągnął przed siebie obie dłonie, aby go
powstrzymać.- Dlaczego pytasz?- Kirk nie przestawał zbliżać się do chłopaka,
który próbował uciec wzrokiem od zbliżającego się do niego ciała.
-
Kirk. Nie zbliżaj się.
-
Chcę być bliżej ciebie. Uciekłeś ode mnie pięć lat temu. Nie mogłem cię
znaleźć. To, że mnie ignorowałeś w pracy i miałeś gdzieś to kim dla ciebie
jestem jeszcze jakoś mogłem znieść. Ważne było, że miałem cię blisko i mogłem
czuć twój zapach. A tu pewnego dnia, wracam z delegacji, na moim biurku leży
twoje wypowiedzenie, a w biurze nie ma żadnych twoich rzeczy. Myślałem, że
zwariuje przez te kilka lat.
-
Ja nie wiedziałem kim dla mnie jesteś, więc się nie zbliżaj.
-
Nigel. Proszę.- Kirk wyciągnął w jego kierunku jedną rękę. Nigel przyglądał mu
się uważnie patrząc na jego zranione spojrzenie i twarz wykrzywioną bólem.
Chłopak wymiękł po tym jak usłyszał cichy pisk wydostający się zza przygryzanej
wargi mężczyzny. Podał mu swoją dłoń, ale nie pozwolił się za bardzo zbliżyć.
Ręka wystarczy.
Kirk
chwycił delikatnie jego dłoń w swoje i wypuścił ze świstem powietrze z płuc,
kiedy poczuł jak jego ciało opuszczają wszelkie troski. Zrobił krok w stronę
chłopaka, ale na więcej sobie nie pozwolił czując jak ten się spina. Uniósł
jego dłoń do góry i pozwolił sobie zaciągnąć się zapachem jaki płynął od
nadgarstka młodzieńca. Wilk w nim szalał ze szczęścia. Merdał ogonem. Drapał
pazurami. Chciał się wydostać i otrzeć o Nigela. Zostawić na nim swój zapach.
Pokazać wszystkim, że chłopak jest jego. Czuł emocje chłopaka, ale nie chciał
wpływać na niego swoją mocą. Chłopak ewidentnie nie przepadał za alfami, więc
Kirk nie chciał wykorzystywać na nim swojej władzy. Chciał go, ale tylko
dlatego, że Nigel sam będzie go chciał. Nie dlatego, że Kirk go do tego zmusi.
-
Kirk. Co ty robisz?- Pisnął cicho Nigel kiedy wyczuł na swoim nadgarstku
delikatne pocałunki. Serce zaczęło mu szybciej bić.
-
Koje swojego wilka oraz zszarpane nerwy.- Odparł mężczyzna i wrócił do
składania pocałunków na nadgarstkach młodszego osobnika.
-
Musisz to robić?
-
Doszedłem do wniosku, że na to jeszcze mi pozwolisz.
-
To co ty chciałeś innego zrobić?- Zapytał piskliwie chłopak próbując ignorować
otulającą go czerwono-fioletową mgłę.
-
Przybliżyć się.- Powiedział Kirk i tak zrobił.- Wziąć cię w ramiona, pocałować,
posiąść…- Przerwał i przełknął głośno ślinę, próbując zapanować nad swoim
szalejącym libido.- Ale zatrzymam się na etapie całowania twojego nadgarstka
oraz delektowaniem się twoim zapachem, mimo tego, że go maskujesz i tak go
czuje.
-
Nie możesz… mnie…. Pocałować…- Pisnął Nigel chcąc zabrać rękę, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał. Było mu tak dobrze, tylko dlatego, że Kirk delikatnie
muskał wargami jego nadgarstek.
-
Całuje cię właśnie teraz.
-
Nie możesz mnie posiąść.
-
Zrobię to dopiero jak mi na to pozwolisz.
-
A jak nie pozwolę to mnie puścisz? Będę mógł odejść?- Zapytał Nigel i drgnął na
głośne i gardłowe warczenie. Kirk zaciągnął się mocniej zapachem z jego
nadgarstka.
-
Daje ci tydzień na ucieczkę. Nie będę cię powstrzymywał ani więził, ale jeżeli
po tygodniu nadal będziesz w mieście już cię nie wypuszczę i zaproponuję ci,
abyś zamieszkał z dzieciakami w mojej posiadłości pod miastem.
-
Słyszysz…. Co ty opowiadasz?- Zapytał zaskoczony Nigel i zsunął się z blatu
szalki znajdując się niebezpiecznie blisko Kirka. Czuł ciepło bijące z jego
ciała, Zrobił by tylko delikatny krok i wpadłby w jego ramiona. Spojrzał do
góry w jego oczy i przełknął głośno ślinę.
-
Tydzień Nigel.
-
Kirk słuchaj muszę wracać, bo… ups… przerwałem w czymś?- Omoi zatrzymał się w
połowie przejścia do kuchni obserwując dokładnie obu mężczyzn.
-
Nie przerwałeś. Doszliśmy do pewnego porozumienia. Możemy jechać do domu. Już
widzę jak Lindy daje ci popalić za spóźnienie.
-
Skoro wiesz to dlaczego nie mogliśmy wrócić wcześniej, przecież ona jest nie
znośna.
-
To twoja partnerka.
-
Ale to nie zmienia faktu, że jest nieznośna jak na swój wiek.
-
A jakie mają być dziesięciolatki?- Zapytał rozbawiony Kirk i spojrzał jeszcze
raz na Nigela.- Tydzień.- Dodał po czym wyszedł z jego mieszkania nie oglądając
się za siebie. Nigel stał oniemiały przy szafkach w kuchni i gapił się na
dopiero co zamknięte za Omoiem drzwi.
I
co on miał w takim wypadku zrobić?
Już
sam nie wiedział jak miał zdecydować?
Jaka
decyzja będzie tą słuszną decyzją?
No i zbliżamy się ku końcowi. Za tydzień pojawi się ostatni rozdział tego opowiadania...
Gizi03031
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, też tak jak myślałam Kirk był bratem partnera siostry Nigiela... no właśnie jak partnerzy są to właśnie czemu Kirk tak zachowywał? powiniem się cieszyć z odnalezienia partnera... ocho i trochę uspokoił wilka...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia