niedziela, 1 kwietnia 2018

Mannaro 3

Czy ktoś w ogóle czyta tego mojego bloga??
Tak się tylko nad tym zastanawiam.

**********************************

Aanan Mashibhell posiadali kilka pozytywnych cech. Kilka, które udało się Nigelowi odnaleźć przez całe swoje życie. Jedną i niezaprzeczalną cechą było to, że mogły żyć w spokoju nie przejmując się istotami, które żyły dookoła nich ponieważ nie wiedziały, że takie istoty są w ich otoczeniu. Drugą taką zaletą była…
Pokręcił przecząco głową. Kogo on chciał oszukać. Przecież Aanan Mashibhell nie posiadali jak dla niego żadnych pozytywnych cech. W każdym gatunku byli poniżej najsłabszego ogniwa
w społeczeństwie. Nie mogły żyć samotnie bardziej niż inni ponieważ przez swoją przypadłość nie wyczuwali innych oraz zagrożenia. Poczuli emocje lub zapachy dopiero wtedy kiedy ktoś im powiedział jak dana emocja lub osoba pachniała. Sam dobrze pamiętał, że dopiero jak miał dwanaście lat ktoś mu wytłumaczył jak pachnie strach, radość, niepewność, skupienie. Wcześniej nie wiedział. Nie czuł praktycznie nic.
Chociaż w jego przypadku nie było mowy o czuciu zapachu. W końcu był zwierzęciem bez węchu, nie miał fizycznej możliwości czucia woni. Nawet jeżeli ktoś mu powiedział, że ten zapach to ten on go nie czuł tylko normalnie w świecie go widział. Otoczkę drgających kolorów. Dla niego ciasto nie pachniało słodko tylko otoczone było lukrowym różowym kolorem. I wszystko co było słodkie posiadało taki sam kolor. Bo było słodkie. Nie rozróżniał po węchu co jest bardziej a co mniej słodkie. Dopiero jak spróbował widział różnicę.
Najgorzej było jak zaczął pracę. Nie czuł zapachu spalenizny ani zepsutego jedzenie. Dlatego w domu przypalił kilka garnków i pozwolił zgnić niektórym racją żywności tylko po to aby dowiedzieć się co to za zapach. I wiedział. Dzięki temu mógł pracować w restauracji.
Nigdy nie spodziewał się tego, że jego szef okaże się być Elfem. Przecież spotkać ich było tak trudno jak Aanan Mashibhell. A jednak właśnie jemu udało się spotkać Elfa. I to jeszcze tak starego!
I pracował dla niego!
Ale dlaczego ten mu nie powiedział kim jest? Może nie chciał się ujawnić? Albo ukrywał się przed nim z jakiś wiadomych przyczyn??
Nigel już niczego nie rozumiał. Od samego początku wiedział, że to właśnie jemu przypadło posiadać naprawdę pojebane życie, ale czy ono musiało się jeszcze bardziej skomplikować?
Nie uważał tak, aby inni mu współczuli. W końcu dla innych jego życie może być sielanką, a ich życia do dupy. Dla Nigela jego życie było do dupy i żadne słowa tego nie zmienią. Urodził się w stadzie jednego z najgorszych skurwieli jakich dane mu było poznać. Jego ojciec był jego betą, a matka siostrą. Był blisko związany więzami krwi z tym alfą, o którym naprawdę nie chciał myśleć. W wieku czterech lat na jaw wyszło, że jest Aanan Mashibhell czyli w świetle ich prawa opiekę za niego ponosił właśnie znienawidzony przez Nigela alfa, przywódca stada. Jak skończył sześć lat jego ojciec został zabity przez owego alfę, kiedy chciał się widywać z synem i nie dostał na to zgody. Alfa zabił go po tym, jak ten próbował złamać jego rozkaz i chciał się zobaczyć z synem. Matka uciekła zabierając jego siostrę. Nie mógł wtedy zrozumieć dlaczego go zostawiły z tym człowiekiem. Dlaczego go porzuciły. Czy był aż tak zły. Musiał zostać z tym alfą, który niczego go nie nauczył, bił go, poniżał, a od jedenastego roku życia zaczął regularnie gwałcić. Kiedy Nigel znajdował w sobie resztki odwagi i sprzeciwiał się mężczyźnie, ten rozkazywał swoim żołnierzom gwałcić go w otoczeniu innych członków stada. Nikt nie miał prawa sprzeciwić się alfie. Nikt nie miał prawa mu pomóc. W wieku dwunastu lat poznał swojego pierwszego i zarazem ostatniego przyjaciela. Omoi. Młody Japończyk. Trzy lata starszy od niego. Omega. Był odpowiedzialny za dostarczanie mu posiłków i pilnowanie go, kiedy tylko alfa musiał na jakiś czas gdzieś wyjechać. Nigel wyczekiwał tych momentów, kiedy alfa znikał na długie tygodnie.
To właśnie Omoi nauczył go rozpoznawać zapachy. Opisywał je. Mówił jak wyglądają i nauczył go jak ma żyć ze swoją przypadłością. Jego ciotka też była Aanan Mashibhell, ale znajdowała się w sforze w Japonii. Chłopak wiele się od niej nauczył i tą wiedzę przekazywał Nigel’owi. Nauczył go jak się pisze, czyta, liczy. Przynosił mu wiele książek, z których go później przepytywał. Czasami pod ubraniami przemycał coś słodkiego, albo jakiś owoc. Pomagał mu, kiedy tego najbardziej potrzebował i na ile tylko mógł sobie pozwolić nie narażając się na złość alfy.
Kiedy Nigel skończył piętnaście lat Omoi zakradł się do niego do jego sypialni i nic nie mówiąc wyprowadził go z niej. Zaciągnął go do garażu, po czym bez słowa wcisnął go do samochodu i wywiózł poza granice ich ziemi nic nie mówiąc. Zostawił go w małej wiosce oddalonej o jakieś trzysta kilometrów dalej i obiecał, że po niego wróci. Zostawił mu pieniądze i pewien adres. Powiedział, że jeżeli w przeciągu tygodnia nie pojawi się w tej wiosce ma tam jechać. I Nigel czekał. Cały tydzień. Po czym kupił bilet w jedną stronę. Ucieczka z  Port St. Lucie do Seattle zajęła mu ponad pięćdziesiąt godzin. Trochę leciał awionetką, trochę jechał autobusem. Kilka razy nawet złapał jakiegoś stopa. 3 188 mil dzieliło go od jego nemezis. Trafił pod podany przez Omoi’a adres. Bał się z początku tego co może tam zastać. Po tym jak zapukał do drzwi jednego z mieszkań w szarej kamienicy znajdującej się na obrzeżasz tego wielkiego miasta wiedział, że jego życie ulegnie zmianie nie ważne co tam zastanie. I uległo. Po drugiej stronie ukazała się jego siostra. Po tym Nigel dowiedział się, że to właśnie ona razem z Omoi’em zaplanowała jego ucieczkę od tego człowieka. Omoi był członkiem innego stada. Czego Nigel nie wiedział. Jego siostra- Kate- była partnerką brata alfy jednego z pięciu stad mieszkających na terenie Seattle. I to właśnie jej partner wysłał kilka lat temu z Omoia z taką misją. Alfie z Port St. Lucie powiedziano, że Omoi chce tam kończyć liceum bo dostał stypendium naukowe (co było prawdą) i alfa zgodził się go przygarnąć do swojej sfory na czas trwania nauki. Omoi miał skończyć szkołę za trzy miesiące. Dbał i opiekował się Nigelem tak aby nikt go nie nakrył. I mimo, że pomógł chłopakowi w ucieczce nie wrócił do domu po tym jak skończył szkołę. Nigel został wysłany do szkoły z internatem do oddalonego o 226 mil Kennewick. Ukończył tam liceum z wyróżnieniem oraz studia na dwóch kierunkach. PR oraz Finanse i Rachunkowość. Później wrócił do siostry, która była już po ślubie i miała dwójkę małych dzieci. Nigel nigdy nie poznał stada jej męża- Troyce- ponieważ ich alfa nadal nie wybaczył bratu tego, że przez niego Omoi nadal nie wrócił do domu i niemożna było się z nim skontaktować. Troyce nawet nie powiedział bratu po co wysłał tam omegę. Tak więc jego brat nie wiedział, że ktoś taki jak Nigel żyje. A że chłopak spędził prawie siedem kolejnych lat w innym mieście nie mieli jak się poznać.
Po tym jak Nigel wrócił do Seattle zamieszkał w małej kawalerce najdalej od siostry jak to było tylko możliwe, aby przypadkiem ich alfa go nie zobaczył. Jak nic wyczułby w nim wilka. Nigel by tego nie zrobił. Gdyby alfa wyczuł w nim jednego z nich miałby przejebane. Znajdował się na ich terenie, bez ich wiedzy, bez ich zgody i co najgorsze bez stada. Żaden normalny alfa nie przyjmie do wiadomości, że jego stadem była jego siostra, jej mąż oraz dwójka dzieci. Nikogo by to nie obchodziło, że każdą decyzję podejmował po wcześniejszym uzyskaniu zgody od męża swojej siostry i traktował go jak swojego przywódcę.
Dwa lata po tym jak zaczął pracować w jednej z firm w Seattle jego siostra i szwagier zginęli w wypadku samochodowym. Trzy miesiące po wypadku dowiedział się, że to ktoś go zabił. W mieszkaniu siostry znalazł list zaadresowany do siebie. Zabrał go stamtąd oraz dwójkę kilku letnich dzieciaków. Po kolejnych dwóch miesiącach stracił pracę. Po przeczytaniu wiedział już, że nie może zostać w Seattle. Jego wcześniejszy alfa wyciągnął od Omoi’a z jakiego jest stada. Chłopak uciekł od niego. Ale nie zdążył trafić do miasta. Powiadomił jego siostrę telefonicznie co się z nim działo przez te kilka lat po czym ona napisała Kirkowi list, że jeżeli coś jej się stanie to ma zabrać dzieci i uciekać do jakiś mniejszych miejscowości gdzie będzie małe prawdopodobieństwo, że spotka tam inne stada.
I tak Nigel zrobił. Zabrał dzieci i z dnia na dzień wyniósł się najdalej jak potrafił szukając przy okazji jakiejś pracy. Przejeżdżając z dzieciakami przez miejscowość Garcia w stanie Waszyngton oddalonej o 52 mile od Seattle minął rodzinną restauracje. To właśnie wtedy zauważył wiszące w oknie ogłoszenie, że jej właściciel zatrudni młodą i rzetelną osobę do pracy. Bez wykształcenia. Nigel tak jak stał wstąpił do tej restauracji. Zamówił dla dzieci po porcji naleśników. Sobie zamówił ciemną kawę. I poprosił o rozmowę z właścicielem lokalu. Zdziwił się ogromnie kiedy okazało się, że to właśnie on go obsługiwał. Jeszcze bardziej zdziwił się kiedy nawet nie zaczął dobrze tematu, a już dostał tą pracę. Jego nowy szef pomógł mu nawet znaleźć małe i tanie mieszkanie składające się z jednego dużego pokoju, toalety połączonej z łazienką, małego i wąskiego korytarzyka oraz przestronnej kuchni. Nigel wydał praktycznie wszystkie swoje oszczędności aby móc kupić to mieszkanie. Po tym jak było jego tą część kuchni, która znajdowała się za jej drzwiami odgrodził od siebie cienkimi Re-gipsami i pomalował mały prostokąt o wymiarach 2 metry (długość) i 1,75 (szerokość) pokoik, w który wcisnął jedną komodę (na której postawił telewizor), szafę, wąski regał i jednoosobowe łóżko. Wykosztował się i kupił sobie nawet stolik z przeceny. Więcej kasy wydał w wystrój pokoju dzieciaków.
I tak od pięciu lat żyje sobie z nimi w tym mieście. Pracuje. Zarabia. Dzieciaki dobrze się uczą. Nie sprawiają mu zbytnio żadnych problemów. Nie ma tutaj żadnych wilków (pytał o to dzieciaki, bo one potrafią to wyczuć, nie tak jak on). Powoli zaczął wychodzić na prostą- ba! W końcu mógł sobie kupić ciuchy w normalnym sklepie, a nie po przecenie w sklepie z używaną odzieżą. I mógł raz w miesiącu pozwolić dzieciakom na zjedzenie czegoś droższego.
Więc sam już nie rozumiał. Jakim cudem jego szef okazał się być elfem, jego były szef wilkołakiem tak jak połowa ludzi z jego wcześniejszej pracy. I dlaczego on się o tym dowiedział jednego wieczora, w tym samym miejscu gdzie praktycznie spotkanie ich trójki w tym samym miejscu i o tym samym czasie powinno być praktycznie niemożliwe.
- Wujku…?- Nigel podniósł głowę znad deski do prasowania, którą rozłożył w pokoju dzieciaków i spojrzał na Tallulah, która siedziała naprzeciwko niego w jednym z beżowych foteli i składała pranie, które on wyprasował. Słyszał jak Terence w kuchni kończył mycie naczyń. Z początku było mu ciężko żądać od nich jakiejkolwiek pomocy w domu, ale po tym jak ta mała dwójka szkodników popłakała się i powiedziała, że chłopak ich nie kocha bo nie chcę od nich pomocy pozwalał sobie pomagać. I robili to. Od dwóch lat robili wszystko, aby mu pomóc. Nigel od dwóch lat nie musiał sprzątać ich dużego pokoju oraz wąskiego korytarzyka. Nie sprzątał po posiłkach ze stołu tak jak i nie szykował go do posiłków. Nie odkurzał. Cztery razy w tygodniu zmywał naczynia. Łazienki nigdy nie sprzątał sam. Tak samo jak kuchni. Jeżeli dzieciaki zostawały same w domu na kilka godzin (starał się tego unikać, wtedy przeważnie prosił najmłodszą córkę swojego szefa o pomoc i to ona zostawała z dzieciakami. Teraz kiedy znał o niej prawdę i wiedział, że może ona być starsza od niego musiał z nią pogadać czy nadal będzie mu pomagać) po powrocie do domu nigdy nie musiał sprzątać. Jak to z dzieciakami bywało miał problemy z tym aby położyć je spać, a później rano obudzić, ale i to już opracował do perfekcji i wiedział, że spóźnienie na lekcje im nie grozi. No właśnie…. Lekcje. To było jego zmorą. Bo jak bardzo by mu nie pomagali w domu problemem właśnie były lekcje. Te dwa małe potwory za bardzo nie chciały się uczyć, a on nie miał siły aby ich do tego nakłonić, dlatego umiały tyle ile same chciały i zdawały z klasy do klasy nie szczycąc się tym, że są prymusami.
- Tak, Skarbie?- Zapytał chłopak i zabrał się za prasowanie ich mundurków szkolnych.
- Dzisiaj też idziesz do pracy?- Zapytała dziewczynka i złożyła jego spodnie. Nigel wiedział o co jej chodziło. Przygryzł na chwilę policzek od środka.
- Muszę.
- A jak ten dziwny pan tam będzie?
- Przecież go nie wywalę.
- Może wujek Silvan będzie mógł go wywalić.- Usłyszał cichy głos Terence dobiegający z kuchni. Nigel wypuścił głośno powietrze.
- Wujek Silvan go nie wywali, bo to klient jest, a wracając do wujka Silvana….- Młody mężczyzna wypuścił głośno powietrze z płuc i spojrzał na siostrzenice.- Czy wy od samego początku wiedzieliście, że Silvan nie jest człowiekiem?- Zapytał Nigel. Długo musiał czekać na odpowiedź (zdążył wszystko wyprasować i schować deskę do szafy na korytarzu).- No? Słucham?
- Od samego początku.- Powiedział Terence wchodząc do swojego pokoju. Nie patrzyła na wuja, tylko na swoją siostrę, która również uraczyła go swoim spojrzeniem.
- A nie powiedzieliście mi o tym, bo….
- Bo wujek Silvan powiedział, że bardzo cię polubił i nie chcę cię spłoszyć do innego miasta.- Powiedziała Tallulah. Chłopak wypuścił powietrze przez nos i popatrzył na nich.
- No i mam na was focha.- Powiedział i zabrał swoje rzeczy po czym po wcześniejszym wybraniu dla siebie ubrań udał się do łazienki wziąć szybki prysznic. Wiedział, że za dwadzieścia minut musi wyjść do pracy na osiem godzin i w tym czasie dzieciakami miała zająć się Yaevinn. Zawsze zostawała z nimi na weekendy oraz dwa razy w normalne dni. We wtorek i piątek. W poniedziałek i czwartek dzieciaki zostawały same w domu. W środy przychodziły na dwie godziny do jego pracy i czekały na niego na zapleczu. Uśmiechnął się wrednie. Skoro foch, to foch. Już on im pokaże, zatajać przed nim takie informacje. Ubrał na siebie ciemne rybaczki, japonki, czarną koszulkę z jakimś bohomazem oraz bluzę z wysokim kominem dookoła szyi. Specjalnie wybrał tą bluzę, ponieważ wiedział, że ta dwójka diabłów jej nie znosiła. Tak samo jak jego jedynego golfa (miał dwa. Ale jeden dziwnym trafem gdzieś zniknął). Zaczesał włosy, ubrał okulary na nos i spryskał się jednymi z sowich bardziej wyraźniejszych perfum. Nawet dłonie wysmarował kremem. Usłyszał jak ktoś puka do drzwi. Wiedział, że Tallulah je otworzy, dlatego w spokoju dokończył szykowanie się do wyjścia. Jeszcze tylko na chwilę zajrzał do kuchni po swoją torbę i właśnie wtedy usłyszał dobrze znane mu warczenie wydobywające się z gardeł tych potworków. Zignorował je, ponieważ wiedział, że będą warczeć. Zawsze tak było kiedy maskował swój zapach czymś innym i zakrywał przed nimi swoją szyję.
- Pan Nigel….
- Yaevinn ile ty masz lat?- Zapytał chłopak bez ogródek młodą nastolatkę o zielonych oczach i rudych włosach. Teraz skoro wiedział kim była musiał się dowiedzieć ile ma tak naprawdę lat. Dziewczyna zmieszana podrapała się po ramieniu i spojrzała na niego uśmiechając się przepraszająco.
- Jestem najmłodsza.
- Ile?
- Sto siedemnaście.- Powiedziała. No tak. Ojebała go na jakieś sto lat. Ale kto by się tam tym przejął.
- Skoro jesteś o te kilka lat starsza przestań do mnie mówić na pan. Przepraszam, że znowu musisz tutaj siedzieć…
- Lubię tu siedzieć.
- … i użerać się z nimi, ale bez twojej pomocy sobie nie poradzę.- Dokończył jakby nikt mu nie przerwał i nawet nie racząc ich chociażby jednym spojrzeniem  podszedł do drzwi.- Postaram się wrócić o czasie, ale po drodze mogę zajść po jakieś zakupy, więc jak coś to z góry sorki.
- Dam radę.- Zaśmiała się, kiedy po mieszkaniu znowu rozeszło się ciche warczenie. Oznaka kolejnego niezadowolenia. Nigel nic sobie z tego nie zrobił i wyszedł na zalane słońcem podwórko. Chcąc zrobić na złość tym małym szkodnikom wiedział, że większą szkodę zrobi sobie. Podciągnął rękawy bluzy do góry i ruszył żwawym krokiem w kierunku rodzinnej restauracji w jakiej przyszło mu pracować już od pięciu lat. Nigdy nie sądził, że tak bardzo spodoba mu się gotowanie. Gdyby kilka lat wcześniej odkrył swoje zamiłowanie do gotowania to zamiast pchać się na już teraz nic nie znaczące studia wybrałby się na jakiś kurs kulinarny.
Przywitał się ze swoim szefem i zamknął chwilowo w szatni zamieniając rybaczki na długie spodnie w kant, koszulkę w koszulę z rękawem do łokcia, oraz czerwony fartuch. Czarne, wypastowane buty. Dzisiaj coś go podkusiło i ubrał znienawidzony przez siebie krawat, którego tutaj nie musiał ubierać. On ogólnie nie nosił tego typu rzeczy nawet w szkole średniej oraz w pracy. O dziwo nikomu to nigdy nie przeszkadzało i nikt się go o to nie czepiał, ale dzisiaj jakoś… tak… musiał. Czuł się dzięki temu bezpieczniejszy.
A teraz nie wiedzieć dlaczego tylko tego zaczęło mu brakować.
Bezpieczeństwa i miłości….
Wiedział, że te głupie myśli są spowodowane tym, że dowiedział się kim dla niego jest Kirk. Wiedział, że powinien już gnać autostradą do innego miejsca, ale nie potrafił się na to zdobyć.
Bo skoro przez te kilka lat Kirk się do niego nie zbliżył to dlaczego ma to robić właśnie teraz?
- Nigel?- Usłyszał za sobą, kiedy poprawiał w lusterku swoje włosy.
- Tak?
- Dzisiaj cały dzień będziesz na Sali. Becka zadzwoniła do mnie godzinę temu, że złapała ją grypa żołądkowa i nie da rady przyjść dzisiaj do pracy.
- A szef da sobie radę sam na kuchni?- Zapytał chłopak. Dopiero po chwili dotarło do niego jak głupie było to pytanie.
- Och Nigel, tylko ty wiedząc kim jesteś potrafisz zadać takie pytanie.- Zaśmiał sie jego szef. Chłopak wydął obrażony usta do przodu i spojrzał na niego z oburzeniem.
- Niech nie myśli szef, że po niecałym dniu przyswoję do siebie myśl, że sam by pan ogarnął i kuchnie i salę, poszedł pobiegać, wspiął się na najwyższy szczyt na świecie, przepłynął całą ziemię dookoła i to jednego dnia i jeszcze miałby szef siłę iść na balety.- Powiedział oburzony chłopak. Starszy mężczyzna zaśmiał sie głośno.
- Nie lubimy biegać.- To niewypowiedziane „my” tyczyło się jego rasy. Nigel wiedział, że elfy nie przepadały za tym typem sportu. Nie to co jazda konno albo łucznictwo.
- Jak coś to niech szef woła.
- Po prostu idź na sale i nie wdawaj się dzisiaj w żadne bójki.
- Postaram się.
- Zobaczymy.- Mruknął pod nosem stary elf, ale nic nie powiedział, kiedy chłopak spojrzał na niego pytająco. Nigel pokręcił głową na boki i przybierając sztuczny uśmiech wyszedł na sale pełną ludzi.

**
Zostały trzy godziny do zamknięcia, kiedy Nigel zobaczył dookoła siebie kolor jakiego nie powinno tutaj być. Kątem oka obserwował jak czerwona mgiełka przybiera bardziej malinowy kolor by po chwili zacząć mieszać się z fioletem. Wiedział co te kolory oznaczają. Spiął się cały w sobie sprzątając z ostatniego stolika i rozejrzał się po pustym lokalu. Słyszał jak jego szef krząta się w kuchni. Stanął za kontuarem i poprawił krawat, aby jak najbardziej zasłaniał mu szyję.
- Nigel…- Usłyszał za sobą głos swojego szefa. Spojrzał w jego kierunku, starając się przybrać w miarę spokojny wyraz twarzy.- A więc go czujesz?
- Widzę.- Poprawiłem swojego szefa. On wyczuł go wcześniej.
- Zamienić cię?
- Skoro ja wiem, że on się zbliża, to on tym bardziej wie, że ja tutaj jesteś.- Powiedział Nigel drapiąc się nerwowo po szyi. Było mu za gorąco!
- Nie bij się z nim.- Zdążył usłyszeć głos swojego szefa po czym drzwi otworzyły się delikatnie i do środka wszedł nie kto inny jak Kirk. Ich spojrzenia skrzyżowały się, by po chwili do uszu młodszego dotarło gardłowe warczenie. Drgnął. Wiedział, że tak będzie jeżeli go spotka. I wiedział dlaczego tak było. Zasłonił szyję i zamaskował swój zapach. Pokazywał w ten sposób wszystkim dookoła, że im nie ufał i uważał ich za zagrożenie. Nie mieli dostępu do jego szyi. Najdelikatniejszego miejsca na jego ciele. A skoro nie mogli się do niego dostać to znaczyło, że byli dla niego wrogiem. Nigel zdusił w sobie chęć ucieczki i poczekał aż Kirk trochę się uspokoi i podejdzie do niego. Widział dokładnie jego napiętą postawę. Mięśnie na jego ramionach napinały się boleśnie. Zaciskał mocno szczękę. Marszczył nos.
- Witam Pana.- Powiedział Nigel. Nie chciał być dla niego miły, ale musiał!
- Dzień dobry.- Usłyszał wycedzone przez zęby powitanie.
- Coś podać?- Zapytał młodszy chłopak kiedy mężczyzna podszedł do kontuaru i rozejrzał się na coś za jego plecami.
- Dwie wody niegazowane. Zimne. I jeżeli to nie problem, to tutaj chciałbym złożyć zamówienie.- Powiedział Kirk. Nigel kiwnął twierdząco głową i chwycił po długopis. Jedną ręką sięgnął po dwie wody, drugą zaś sięgnął po swój notesik. Spojrzał na swojego byłego szefa.
- Słucham.
- Do tego będą dwie potrójne porcje naleśników z owocami i syropem klonowym oraz dwie mocne kawy bez dodatków.- Powiedział mężczyzna. Nigel zapisał w swoim notatniku zamówienie, starając się ignorować z całej siły palące uczucie rozchodzące się w jego klatce piersiowej. Wiedział co to za uczucie, tym bardziej że zobaczył jak z jego ciała ulatuje żółtawa mgiełka. Zacisnął mocniej zęby, kiedy zauważył jak lewa brew Kirk’a wędruje do góry i ten patrzy na niego jakby zobaczył kosmitę w trykocie. Zajrzał na chwilę do kuchni starając się ignorować to uczucie.
On. Nie. Był. Zazdrosny. O. Tego. Sadystę.
Co to, to nie!





*************************************
Pozdrawiam Niewidzialnych czytelników, którzy podbijają liste wyświetleń na blogu:)
pozdrawiam Gizi03031:)

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Niguel potrafi sobie dobrze poradzić z dzieciakami, no i wiemy co wydarzyło się w przyszłości, jak był traktowany... ale z tego wynika że rodzice go akceptowali...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń