niedziela, 24 grudnia 2017

4383- Rozdział 5

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności i wszystkiego czego sobie zamarzycie życzy wam Autorka:)
....i zaprasza do czytania kolejnego rozdziału:D
**************************
Obraził się.
Na bank się obraził.
A ja miałem to gdzieś. Do czasu…
Zapomniałem poprosić brata aby kupił mi żarówkę do lampki nocnej. Siedziałem właśnie
w piwnicy i szukałem jakiś latarek. W miarę sprawnych. Wiedziałem, że bez tego nie zasnę. Po przejrzeniu kolejnego z rzędu pudełka, zrezygnowałem.
- Ziemniaki do piwnicy?- Usłyszałem głos Taiyō na szczycie schodów. Drgnąłem po czym przecząco kiwając głową ruszyłem ku górze. Spotkałem się z nim w połowie schodów. Bez trudu niósł dwa wielkie worki ziemniaków. Wbiłem się w ścianę chcąc mu zejść z drogi.
- Kyōfu?- Usłyszałem głos za sobą. Spojrzałem tam. Howaito stał na szczycie schodów ubrany w pięknie skrojony garnitur.
- Hmm?
- Znowu…?
- Szukałem czegoś.- Powiedziałem i wyminąłem go w przejściu. Wypuścił głośno powietrze
z płuc. Nie mówiąc nic więcej ruszyłem w stronę schodów.
- Dzisiaj w nocy mnie i mamy nie będzie w domu.- Zakomunikował mi kiedy byłem
w połowie schodów. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego.
- Hę?
- Ja mam niezapowiedziany dyżur. A mama ma spotkanie służbowe w innym mieście i wróci jutro pod wieczór.
- Więc…?
- Zostaniesz z Taiyō.
-…- Kiwnąłem głową i wróciłem do swojego wcześniejszego zajęcia. Po chwili siedziałem już na łóżku w pokoju. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie chciałem z nim zostawać. Nie chciałem dzisiaj kłaść się spać. Jęknąłem głośno kładąc się na łóżku. Zza palców spojrzałem na sufit, na którym zaczepiłem wszystkie modele planet (kolekcjonowałem je przez kilka lat). Po kilku minutach doszedłem do wniosku, że wpatrywanie się w model saturna nic mi nie pomoże i muszę coś wykombinować. Dźwignąłem swoje o dziwo ociężałe cielsko i udałem się do łazienki. Po ogarnięciu się i zażyciu długiej, ciepłej kąpieli wróciłem do pokoju. Nadal byłem w nim sam. Może to i lepiej?
Zostawiając zapalone główne światło opatuliłem się w ciepłą kołdrę i postanowiłem spróbować spać, chociaż nie wiedziałem dlaczego moje serce ścisnął jakiś nieznany mi jak dotąd strach…

**
Poruszyłem się niespokojnie. Coś było nie tak. Otworzyłem delikatnie oczy. Serce mało co nie wyskoczyło mi z gardła, kiedy zamiast spodziewanego półmroku dojrzałem przed sobą ciemność. Ktoś (nawet wiem kto) zgasił światło w pokoju. Wbrew woli z mojego gardła wyrwał się przeraźliwy krzyk. Macki ciemności wyciągnęły się w moją stronę próbując mnie dosięgnąć.
- NIE! ODEJDŹ! ZOSTAW!- Krzyknąłem podrywając się na wyprostowane, sztywne nogi. Zgarnąłem za sobą koc i w panice uciekłem do łazienki zamykając za sobą drzwi na patent. Zapaliłem wszystkie możliwe (i dostępne) do zapalenia światła w tym pomieszczeniu, po czym zwinąłem się
w kłębek siadając pod zlewem.
Miałem już dosyć…
Chciałem po prostu zapomnieć…
Dlaczego mi na to nie pozwalali…?
Boli…

**
Usłyszałem natarczywe pukanie. Nawet bez otwierania oczu wiedziałem gdzie jestem, dlaczego tam jestem i co tam robiłem. Mimo wszystkiego co we mnie krzyczało abym nie otwierał oczu zrobiłem to.  Pierwsze co zobaczyłem to szarość kafelek podłogowych. Zamrugałem kilka razy przyzwyczajając swoje spojrzenie do ostrego światła panującego w środku. Pukanie nie ustawało. Wręcz przeciwnie – przybrało na sile. Usiadłem starając się nie wyrżnąć głową w zlew pod którym się znajdowałem. Przemyłem twarz po czym w dość powolny nawet jak na mnie sposób ruszyłem do drzwi. Wiedziałem kogo za nimi zastanę więc nie zdziwił mnie widok jego zaspanej mordy spoglądający na mnie z irytacją.
- Sraczki dostałeś?- Zapytał. Zignorowałem go i przecisnąłem się koło niego tuląc do siebie koc. Spojrzał na mnie zaskoczony. – Czekaj czy ty…?
- Łazienka wolna.- Przerwałem mu otwierając swoją szafę. Wygrzebanie czegoś co mógłbym dzisiaj ubrać nie zajęło mi dużo czasu. Luźne, czarne spodnie z ciemnofioletową koszulką bez żadnego nadruku. Do tego sługi, czarny sweter na guziki. Przeczesałem włosy palcami po czym
dość powoli udałem się do kuchni. Wiedziałem, że nikogo tam nie zastanę. Jakie było moje zdziwienie kiedy moim oczą ukazała się Chisana. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie kiedy na mnie spojrzała po czym ponownie zabrała się za jedzenie naleśników. Spojrzałem na zegarek i zaskoczony otworzyłem szeroko oczy. Było po trzynastej.
- Cześć.- Powiedziała cicho. Kiwnąłem do niej głową sięgając po swój kubek. Nalazłem sobie do niego zimnego mleka.- Zjesz?- Zapytała. Zerknąłem na nią. Czy byłem głodny? Byłem, ale nie będę jadł czegoś czego…
- Zje.
- Nie.- Powiedziałem w tym samym momencie  co wchodzący do kuchni Taiyō. Nie spojrzałem nawet na niego tylko otworzyłem lodówkę i wygrzebałem z niej koszyk owoców. Po przemyśleniu wygrzebałem z niego banany, jabłka, pomarańcze, mandarynki, kiwi, gruszkę oraz kawałek ananasa. Dziesięć minut później siadałem przed swoją kuzynką z dużą miską owoców polaną owocowym jogurtem z dodatkiem rodzynek.
- Co jesz?- Zapytał ten natręt. Nie patrząc na niego pokazałem delikatnie zawartość swojej miseczki. Cmoknął niezadowolony po czym położył przede mną tabliczkę czekolady. Zignorowałem ją.
- Czy coś się stało?- Chisana przyglądała mi się uważnie. Poczekałem z odpowiedzią aż przełknę to co przeżuwałem.
- Dlaczego?
- Ponieważ takie coś jesz zawszę jak coś ci się stanie. Na słodko, ale zdrowo.- Wyjaśniła. Przyglądając się jej uważnie wypuściłem głośno powietrze z płuc i zabrałem się za ponowne konsumowanie.
- Nic takiego.
- Czekolady też pewnie nie ruszysz.- Ciągnęła dalej temat. Wzruszyłem ramionami. Miała rację. Nie ruszę jej. Ale nie musiałem tego mówić na głos. Nie muszą o wszystkim wiedzieć.- Może ci się tylko wydawać, że ukrywasz swoje stany przed wszystkimi, ale w domu już się nauczyliśmy jak poprawnie ciebie czytać.
- Słucham?- Zapytałem dość ostro. Nie podobało mi się to, co do mnie mówiła.
- Patrząc na to co jesz, jak się ubierasz, jak się czeszesz i co robisz za dnia wiemy w jakim jesteś humorze i w ogóle.
- Chcesz mieć kolejną bliznę?- Zapytałem odkładając gwałtownie miseczkę na stole. Kilka kropel jogurtu wydostało się na zewnątrz brudząc swoim jestestwem stół.
- Teraz jesteś poirytowany. Nie chcesz bym o tym gadała. A co do blizny jedna mi wystarczy.- Powiedziała uśmiechając się niezrażona moim wybuchem.
 - Jeżeli jedna ci wystarczy to się zamknij.- Warknąłem wstając z impetem ze swojego miejsca.
- O co wam chodzi?
- O gówno.- Warknąłem i wyszedłem z kuchni z zamiarem podążenia do salonu. Powstrzymało mnie silne uderzenie w plecy, kiedy ktoś szarpnął mnie za ramię i popchnął mocno na ścianę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy zabrakło mi powietrza w obitych płucach.
- Jesteś bratem Sempai’a, spoko, ale nie pozwalaj sobie gówniarzu z takimi odzywkami
w moim kierunku.- Warknął pochylając się w moim kierunku. Wbiłem się w ścianę uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Zaśmiał się chłodno.- Jeżeli nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy to nie sap.- Dodał i odszedł pozwalając mi osunąć się po ścianie na drewnianą podłogę.
Zacisnąłem mocno powieki, aby tylko nie płakać. Nie będę okazywał przed tym człowiekiem swoich słabości…

**
Byłem sam w domu. Moja kuzynka jak i ten idiota wyszli do jakiegoś marketu na zakupy. Brat razem z matką będą w domu dopiero za kilka godzin. A ja byłem sam. Po przeszukaniu wszystkich szafek w domu nie znalazłem tego co mnie najbardziej interesowało. Nie znałem nawet numeru do Chisany. Tak mógłbym z domowego zadzwonić do niej i poprosić aby kupiła mi to co chciałem. Nie wyobrażałem sobie spędzenia kolejnej takiej nocy jak ostatnio. Wciągnąłem na nogi swoje trampki (co jakiś czas matka kupowała mi buty z cichą nadzieją, że pobrudzą się trochę od ziemi niż od kurzu) i spojrzałem na swoje ręce. W prawej znajdował się jeden banknot, w drugiej klucze od domu. Z tego co wiedziałem na końcu naszej ulicy znajdował się sklep, w którym mogłem kupić żarówkę.
Samo wyjście z domu zajęło mi jakieś pół godziny. A dotarcie do sklepu oddalonego od domu o jakieś pięć minut drogi zabrało mi kolejne czterdzieści minut. Kiedy w końcu tam dotarłem byłem cały spocony, roztrzęsiony i zestresowany. Każdy najdrobniejszy ruch sprawiał, że podskakiwałem przerażony piszcząc jak zarzynana mysz.
Sklep okazał się dużym Konbini, w którym kręciło się bardzo dużo osób. Kręciłem się przed drzwiami przez kolejne pół godziny po czym z ręką na sercu wszedłem do środka. Kilka osób spojrzało na mnie wbijając mnie tym sposobem w przestrzeń za mną, inni po mistrzowsku mnie zignorowali. Kręciłem się między półkami szukając tego, co sprawiło, że wylazłem ze swojej przystani.
- Może w czymś pomóc?- Usłyszałem za sobą głos jakiejś kobiety. Podskoczyłem
i odwróciłem się gwałtownie. Nienawidzę, kiedy ktoś staje za mną. Młoda kobieta (dziewczyna) ubrana w żółtozielony mundurek z włosami zaczesanymi w wysoką kitkę uśmiechała się do mnie delikatnie. Jej uśmiech i tak mi nie pomógł. Nie znałem jej. To co obce oznacza niebezpieczeństwo.
- Ja… yy… umm…. Ja… chce…. Ja….- Nie mogłem się wysłowić. Ręce zaczęły mi się trząść. Cofnąłem się o kilka kroków wpadając na półkę. Przestraszyłem się i ponownie podskoczyłem. Uśmiech z twarzy dziewczyny zniknął momentalnie.
- Proszę za mną.- Czyjś męski głos ściągnął mnie na ziemię. Głos jak głos sprawił, że drgnąłem, ale ręka nieznajomego, która wylądowała na moim ramieniu sprawiła, że krzyknąłem na cały sklep.- Proszę się uspokoić i pójść za mną…
- Puść…- Zaparłem się stopami, ale mężczyzna ubrany w strój ochroniarza sklepu bez problemu pociągnął mnie za sobą. Wyrywanie się oraz unoszenie głosu w niczym mi nie pomogło. Zostałem wyprowadzony na zaplecze i pozostawiony tam sam sobie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym mnie zamknęli. Jasny pokój, po środku którego stał stół z czterema krzesłami. Dwa po jednej stronie, dwa kolejne naprzeciwko wcześniejszych. Spróbowałem otworzyć drzwi, ale nie chciały się mnie słuchać. W oczach stanęły mi łzy. Nie mogę tutaj zostać… muszę…
Drzwi otworzyły się delikatnie. Do środka wszedł kolejny człowiek, którego nie znałem. Wysoki mężczyzna z gęstą brodą. Średniego wzrostu.
- Może usiądziesz?- Zapytał kiedy dojrzał, że stroje wbity w kąt pokoju. Pokręciłem przecząco głową.- No dobrze. Wiesz może dlaczego tutaj jesteś?- Zapytał. Ponowie pokręciłem głową bacznie się mu przyglądając. Powoli zacząłem zmierzać w stronę drzwi. Wtedy on pokazał mi jakąś plastikową kartę, którą miał przyczepioną przy swojej kieszeni firmowej koszuli.- Bez tej karty nie otworzysz tych drzwi. Powiedz, chciałeś coś ukraść, prawda.- Nie zapytał. Stwierdził fakt. Pokręciłem przecząco głową. Ukraść?! Ja?!- Nie wyjdziemy stąd dopóki się nie przyznasz…
- Ja… nie…
- Przestań kłamać!
- Nie… ja…
- Może lepiej będzie jak zadzwonimy na policję.- Powiedział. Drgnąłem. Policja oznacza więcej ludzi w tym pomieszczeniu. Więcej nieznanym ludzi oznacza większe niebezpieczeństwo.
- Nie…- Powiedziałem cicho. Facet uśmiechnął się wrednie. Nie podobał mi się ten uśmiech.
- Jeżeli nie chcesz policji przyznajesz się do tego, że coś ukradłeś.
- Nie…
- Eh… jakiś ćpun mi się trafił, który w zaparte będzie się upierał, że nie chciał niczego ukraść.- Mruknął cicho pod nosem. Ćpun? Ja? Ale… co?! Pokręciłem przecząco głową.- Chłopcze przestańmy się bawić w kotka i myszkę. Proszę opróżnić kieszeni i…
- Nie.
- …-  Uderzył pięścią w stół. W oczach stanęły mi łzy.- Oj nie myśl, że te aktorskie łzy mnie oszukają!
- Um. Przepraszam szefie.- Dziewczyna z wcześniej zajrzała do pokoju. Zerknęła na mnie przelotnie po czym pospiesznie znowu spojrzała na swojego szefa.
- Słucham?
- Ktoś pyta o tego chłopaka.- Powiedziała cicho. Drgnąłem. Ktoś? O mnie? Kto?
- Niech poczeka, jeszcze nie skoczyłem z nim gadać. To pewnie jego wspólnik, który chcę go wyratować z opresji.
- Słucham?- Usłyszałem chłodny głos dobiegający zza pleców dziewczyny. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł spocony i czerwony na twarzy  Taiyō.- Jaki wspólnik? O co on jest oskarżony?
- O próbę kradzieży.
- Złapał go pan na gorącym uczynku?
- Gdybyśmy czekali wyniósłby stąd pół sklepu. Wystarczy,  że dziwnie się zachowywał.
- Może się bał.
- Skoro się bał to chciał coś ukraść!
- Wystraszył się pana mordy.- Warknął chłopak i skierował swoje kroki w moją stronę. Wbiłem się w ścianę jak najdalej niego. Oddychał ciężko. Po chwili całe pomieszczenie wypełnił dźwięk delikatnego uderzenia kiedy jego prawa ręka zatrzymała się na moim policzku. Zapiekło. Nie zabolało, ale zapiekło. Łzy z moich oczu pociekły w dół brody.- Idioto! Po co wylazłeś z domu?! Co?!- Krzyknął na mnie pochylając się tak aby móc spojrzeć mi w mokre oczy. Zaszlochałem cicho. Nie chciałem aby ktoś się o tym dowiedział i mnie takiego widział.
- Żarówka… wyczerpała…- Jęknąłem cicho.
- Nie mogłeś do mnie zadzwonić abym ci ją kupił?!
- Jak? Skąd?
- Oj. Zamknij się.- Powiedział i przyciągnął moje sztywne ciało do siebie. Zgłupiałem momentalnie kiedy poczułem jego słodki zapach.- Ja z panem rozmawiać nie będę, ale niedługo pojawi się tutaj jego brat i to przed nim będzie się pan tłumaczyć z tego co tutaj miało miejsce.
- Nie wyjdziecie stąd dopóki nie przyjedzie policja i nie wyjaśnimy…
- Nie.- Przerwałem cicho wtulony w ramie Taiyō. Trząsłem się na całym ciele.- Nie ukradłem… nie… nie… nie jestem… ćpunem…
- Słucham?!- Ostry i ciężki głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. Fioletowo włosy przyciągnął mnie bliżej siebie kiedy do pokoju wpadł mój brat. Miał ściągnięte brwi oraz ciemne cienie pod oczami.- Co za ćpun?! Co za złodziej?!
- Doktor Heikin?- Zapytał zaskoczony właściciel sklepu. Mój brat bez cackania się trzasnął mocno drzwiami. Podskoczyłem.- Zna pan tego… chłopca?
- Znam! To mój brat! Więc teraz żądam wyjaśnień, dlaczego…?!
- Sempai. My wyjdziemy.- Powiedział chłopak. Wtedy dopiero brat spojrzał na nas. Uniósł prawą brew do góry po czym machnął na nas tylko dłonią i znowu spojrzał na starszego mężczyznę. Posłusznie wyszedłem za Taiyō nie oglądając się za siebie.- Jaką żarówkę chciałeś kupić?
- Zwykłą…
- 25-tke, 45-tke, 100-tke? Jaką?
- Drugą…
- Chodź…
- Co?
- Nie po to przeszedłeś taki kawał drogi, aby teraz nie kupić tego po co tutaj przylazłeś…
- Ale…
- Chodź.- Powiedział i pociągnął mnie w tylko znanym sobie kierunku. Po chwili staliśmy przed półką pełną żarówek. Sięgnął pierwszą lepszą z brzegu i ruszył razem ze mną i z nią do kasy, która na szczęście nie była przez nikogo oblegana.- My tylko to.- Powiedział delikatnie. Otworzyłem szerzej czerwone oczy. Co to był za głos?
- 67¥ się należy.- Powiedział młody ekspedient uśmiechając się delikatnie. Zostałem szturchnięty w czubek głowy.
- Masz jakąś kasę?- Padło pytanie. Wygrzebałem z kieszeni 100 ¥ i delikatnie położyłem je na ladzie. Po chwili zniknęły z mojej powierzchni wzroku.
- Należy się 33 ¥ reszty. Dziękujemy i zapraszamy ponownie.- Zaświergotał sprzedawca przyglądając nam się uważnie. Dlaczego on się tak gapił?
- Chodź.- Taiyō znowu wrócił do swojego standardowego tonu. Takiego jaki ja znam. Wydreptałem za nim na zewnątrz. Próbowałem się uwolnić z plątaniny jego rąk, ale mi na to nie pozwolił.- Przestań się szarpać, bo cię ugryzę.
- …hię?- Pisnąłem cicho patrząc na niego od dołu. Puknął delikatnie moją brodę.
- Najpierw tutaj.- Dodał przyglądając mi się uważniej. Ukryłem twarz w jego torsie naciągając na nią spora połać jego ciemnej bluzy.
- Nienawidzę cię.
- I dobrze.- Odparł tylko masując delikatnie moje plecy. Przymknąłem na chwilę obolałe od płaczu oczy…
Chcę już do domu…
 ****************************
Pozdrawiam Gizi03031












1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastycznie, brawo wyszedl z domu choć wiele czasu mu to zajęło... ale zastanawiam sie skąd Taicho wiedział że tam jest, ale reakcja mi się podobała jak i jego brata ale to uderzenie nie było potrzebne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń