niedziela, 28 maja 2017

10 „Ludzie, których najtrudniej kochać, najbardziej tego potrzebują.”10

Hejka!
To ja... spieczona i spalona ja zaprasza na kolejny rozdział i idę się trochę ogarnąć z tego bolesnego poparzenia przez słońce;/
*******************************************
Miesiąc.
Tyle mi zostało. Jeżeli w przeciągu tego czasu Sebastian nie odda mi wehikułu czasu, zabije się. I nie żartuje tutaj. Fakt. Spędzałem więcej czasu z Marco. Pozwolono nam nawet wychodzić na spacery. Ale nie daleko i nie długo. Wiedziałem, że Marco chciałby wyrwać się na dłużej, ale kiedy mu to zaproponowałem spojrzał na mnie jak na psychopatę i skończył nasz krótki wtedy spacer.
Z Pablo szło mi coraz lepiej. Potrafiłem się już bronić. Gorzej było z atakowaniem, ale cóż. Może czegoś się nauczę przez ten ostatni miesiąc, aby móc w spokoju przeżyć ostatnie pięć dni mojego życia? Nie wiem. Zobaczymy. Mam w końcu miesiąc. A tyle rzeczy się może wtedy wydarzyć.
Azazel Belial.
Taaaa.
To stanowczo osoba przez którą chcę jak najszybciej zniknąć z tych czasów. Niewyżyty erotoman jakiś! Nie no, nie powiem, że mi źle czy coś, ale wiecie czasami sam bym chciał sobie ze sobą pospać, albo móc w spokoju usiąść na tyłku. Ja jestem zwykłym człowiekiem, a nie tak jak on pijawką! Potrzebuje snu! I odpoczynku! A w szczególności potrzebuje go mój tyłek!
No ale co ja mu będę tłumaczył. Jak nie dołem to górą sobie wlezie aby bardziej zbrukać moje niewinne ciałko.
Pokręciłem przecząco głową. Niewinne to może one było nim go poznałem, teraz o moje ciało kłócił by się nie jeden alfons z moich czasów.
Trochę się zmienił od tamtego dnia kiedy znalazł mnie w tej trumnie. Stał się bardziej milczący, ale wyczuwałem na sobie jego spojrzenie częściej niż przed tym zdarzeniem. Mogę wręcz nawet rzec, że lubił mieć mnie na oku dlatego wolał jak byłem w jego pobliżu. Słuchał więcej moich dziwacznych opowieści uśmiechając się przy tym głupkowato. Urozmaicił kuchnie o moje wymysły, co mnie bardzo zaskoczyło, ale z drugiej strony cieszyłem się, że mogłem w końcu zjeść coś co było mi znane.
Z każdym dniem zakochiwałem się w nim coraz mocniej, a wiedziałem, że nie powinienem. Dobrze, że mu nie powiedziałem co czuje. Jeżeli bym to zrobił, to by mnie pewnie wyśmiał i już.
A tak… będzie szczęśliwy. W końcu tak mówiły moje książki od historii. Że po Erze Cienia, która trwała prawie 4 tysiące lat Azazel zaczął żyć pełnią życia i się zakochał. W moich czasach ma on nawet kogoś kto będzie z nim żył do końca świata. Jego ukochaną. Bądź ukochanego. Nie wiem. Nigdy nie wystawili tej osoby publicznie. Kiedyś czytałem z nim wywiad kiedy powiedział, że osoba ta jest… bardzo nerwowa, kiedy Azazel rozmawia o niej z innymi facetami i lepiej będzie jak nie będą mu więcej zadawać takich pytań.
Rozejrzałem się po pokoju, w którym siedziałem. Jestem tutaj teraz. Kilka set lat przed rozpoczęciem Ery Cienia. Co się w niej działo i co ją zapoczątkowało nie miałem bladego pojęcia. Nie piszą o tym w książkach. Nauczyciele tego nie wiedzą. A stare rody o tym nie mówią jakby się czegoś obawiały. Nawet sam Azazel z moich czasów nabiera wody do ust i nie chcę mówić. Przeważnie jak
w wywiadach pada tylko ta nazwa on wychodzi z pomieszczenia.
Marco! Marco z moich czasów powinien wiedzieć! W końcu żyje tutaj, teraz. Więc musiał przeżyć tą Erę. Przypomniało mi się jak milkł kiedy nauczyciel wspominał ten temat na lekcji. Gdy kiedyś gadaliśmy na lekcji i nie usłyszeliśmy pytania (podejrzewam, że Marco i tak je usłyszał) mój przyjaciel został zapytany, o to co myśli na temat wydarzeń Ery Cienia odpowiedział „Zapewne stało się tam coś gorszego niż stworzenie pana pryszczatej mordy, dlatego nazywa się to Erą Cienia”. Oczywiście zarobił wtedy szlaban, ale miał na niego wyjebane.
Więc co się stało? Jak wrócę będę musiał go zapy… ta… ć…
Jasne! Jak wrócę do swoich czasów muszę się skontaktować z siostrą i poprosić ją o rzucenie jej aktualnej pracy. Będzie mogła znaleźć coś bardziej uczciwego i godnego jej osoby. Będę musiał jej wytłumaczyć dlaczego niedługo odejdę. Może uda mi się ją namówić na to aby opuściła Różaną Kotlinę. Nie mogę się spotkać z Marco, ani nawet z moim nauczycielem Sebastianem. Skoro żyją oni tutaj, teraz to i w przyszłości podejrzewam, że służą swojemu Panu.
Przekręciłem się na brzuch i wypuściłem głośno powietrze z płuc. Może być tak, że Marco
z przyszłości wcale nie ma mnie za przyjaciela. Może to rozkaz od Azazela. Ale dlaczego? Dlaczego miałby mu takie coś rozkazać? Nie rozumiałem. I za bardzo nie chciałem tego ogarniać.
- Ja to serio nie mam o czym myśleć.- Jęknąłem głośno w poduszkę nie rejestrując tego że ktoś bezkarnie wlazł mi do pokoju. Zorientowałem się, że mam gościa po tym jak ktoś strzelił mnie delikatnie w tyłek! Odwróciłem się gwałtownie na plecy i spojrzałem w jego złote oczy. Pochylał się nade mną i uśmiechał delikatnie.- Łapki przy sobie.
- Dotykam to co należy do mnie.
- Nie widzę abym gdziekolwiek był podpisany twoim imieniem.- Odpyskowałem. Przeciągnął delikatnie palcami po bliznach na mojej szyi. Uśmiechnął się przy tym i spojrzał mi w oczy.
- Ależ jesteś. Tylko jako człowiek nie czujesz tego.
- Słucham?
- Jak mi nie wierzysz to zapytaj innych na zamku czy jesteś gdzieś podpisany moim imieniem. Wszyscy powiedzą, że tak.- Odparł i zaśmiał się cicho z mojej miny.
- Czekaj.- Odsunąłem go delikatnie i usiadłem. Popchnął mnie na łóżko i położył głowę na mojej klatce piersiowej przykładając ucho w miejsce serca.
- Później.
- Ja chcę teraz.
- A wiesz co ja chce teraz?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć chociaż nie trudno się domyśleć skoro chodzi o takiego zboka jak ty.- Odparłem i zatopiłem palce w jego włosach. Warknął cicho, ale się nie poruszył. Drapałem go delikatnie po głowie gapiąc się w sufit. Milczałem. Aktualnie nie miałem niczego mądrego do powiedzenia. Tak samo chyba jak on skoro milczał. Przymknąłem delikatnie oczy i w głowie przywołałem obraz mojej siostry kiedy ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Uniosłem delikatnie głowę do góry (Azazel nie ruszył się nawet o milimetr). Do środka weszła Shira. Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- Wybacz Ezra, ale mam sprawę do Pana.
- No to z nim to załatwiaj, a nie ze mną.
- Nie będę ci przeszkadzać?
- Teraz robię za jego poduszkę, więc…
- Śpi?- Zapytała zaskoczona Shira. Spojrzałem na Azazela. Faktycznie. Zasnął.
- Azazel. Azazel.- Puknąłem go delikatnie w ramię. Nie reagował. Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Ugryzłem się delikatnie w język i oddychałem spokojnie. To była tylko kwestia czasu. Najpierw drgnął po czym dość powoli podniósł głowę do góry i spojrzał mi w oczy. Odwróciłem głowę w bok i wskazałem mu ręką drzwi. Dał znać naszemu gościowi, że ma chwilę poczekać po czym bez zapowiedzi wbił się w moje usta dość brutalnie nawet jak na niego. Jego język wdarł się do wnętrza moich ust badając dokładnie każdy ich zakamarek oraz drażniąc mój język.
Z kącika ust ciekła mi ślina. Nie mogłem złapać oddechu. Azazel przerwał pocałunek kiedy nie mogłem już oddychać.
- Zrobisz tak jeszcze raz?
- Bne.- Odparłem niewyraźnie i przetarłem napuchnięte usta. Całować to on potrafił, nie ma co. Usiadłem na łóżku kiedy z niego zszedł.
- Shira.
- Tak, Panie.
- Prowadź.- Powiedział, kiedy dojrzałem na jej policzkach krwistoczerwony rumień. Pewnie wyglądałem nie lepiej niż ona. Kiwnęła delikatnie głową, uśmiechnęła się do mnie przepraszająco po czym po niej i po tej pijawce nie było już śladu w moich skromnych progach.
Jęknąłem głośno i rzuciłem się na poduszki gapiąc się na sufit. O co mu chodziło, że jestem podpisany jego imieniem? Przecież jak dzisiaj się kąpałem nie widziałem żadnego nowego malunku na moim ciele. Nie ma szans aby mnie podpisał. Ciekawe co mu się zrodziło w tej jego wampirzej łepetynie, że wygaduje takie głupoty.
Przeciągnąłem palcami po napuchniętych wargach. Nie wiem jak on, ale ja będę tęsknił za jego pocałunkami. Przecież jak wrócę do swoich czasów  nie będę mógł do niego pójść i mu powiedzieć, że chcę aby mnie pocałował, bo za tym tęsknie. Pewnie nawet nie będzie mnie pamiętał. W końcu pięć tysięcy lat robi swoje.
Podniosłem się na równe nogi i zarzucając na cienką bluzkę dodatkowe okrycie w charakterze marynarki sięgającej mi połowy ud przewiązałem ją pozłacanym paskiem i wyszedłem ze swojego pokoju. Wypadało by sprawdzić jak idą pracę nad wehikułem. Opuszczając chłodne mury zamku zadrżałem na całym ciele. W sumie na dworze było trochę cieplej niż ostatnio, ale wolałem nie ryzykować. Pamiętałem jak się rozchorowałem kilka tygodni temu. Cierpiałem prawdziwe katusze.
W sumie nie tylko ja. Chyba każdy na tym zamku w jakimś stopniu odczuł mój parszywy stan zdrowia. W końcu oni nie chorują.
Zasłoniłem oczy przed promieniami słonecznymi i spojrzałem na Azazela wyprowadzającego ze stajni swojego konia. Zatrzymałem się na chwilę na dziedzińcu, kiedy pochwycił moje spojrzenie. Podał lejce stojącemu obok niego Pabllo i podszedł do mnie. Przyłożył mi rękę do policzka i pogłaskał go delikatnie.
- Muszę na jakiś czas wyjechać.
- Na jak długo?- Zapytałem ignorując nasze towarzystwo. Uśmiechnął się delikatnie.
- Nie martw się. Wrócę w przeciągu czterech dni.
- To coś poważnego?
- Jeszcze nie wiem. Zachowuj się pod moją nieobecność.- Zaznaczył wskakując z gracją na konia. Wcisnąłem dłonie do kieszeni spodni i zacząłem bujać się na piętach.
- Tylko czekam aż przekroczysz progi zamku, a urządzę tutaj imprezę na sto osób. Zaproszę dziwki, striptizerów i masę alkoholu. Będzie sado-maso oraz gangbang. A na koniec przed twoim powrotem zorganizuje zapasy w kiślu.- Powiedziałem poważny na twarzy. Spojrzał na mnie tak samo jak ja po czym prychnął pod nosem. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Przecież ty nie lubisz sado-maso.
- Ale ty lubisz.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. No to życzę miłej imprezy z tymi wszystkimi twoimi dziwkami i striptizerami.- Zawołał i popędził konia śmiejąc się głośno.
- A żebyś wiedział, że będzie miła!- Krzyknąłem za nim. Pomachał mi tylko na pożegnanie. Nie odwrócił się. Stałem tam jeszcze przez chwilę po czym ruszyłem we wcześniej obranym przez siebie kierunku. Po przemierzeniu kilkunastu stopni zatrzymałem się przed drzwiami prowadzącymi do królestwa Sebastiana. Nie musiałem nawet pukać. Kiedy tylko uniosłem dłoń do góry drzwi otworzyły się same. Wzruszyłem ramionami i wszedłem do środka. Sebastian siedział przy swoim stoliku z jakąś książką w ręku i co jakiś czas coś w niej zapisywał swoim białym piórem.
- Witaj, Ezra.
- Sebastianie.-Skłoniłem się przed nim delikatnie po czym zająłem miejsce koło niego.- Wiesz w jakiej sprawie przychodzę.
- Przeważnie przychodzisz w tamtej sprawię. Więc domyślam się, że twoja dzisiejszy wizyta to nie wyjątek. Jeżeli słuch mnie nie mylił Azazel opuścił na jakiś czas zamek.
- Mówił, że na cztery dni. Później ma wrócić.
- Dobrze się składa.
- Dlaczego?
- Zaczął węszyć. Chce wiedzieć co znowu tworzę. Teraz kiedy go nie będzie będę mógł wszystkie swoje wyliczenia wprowadzić w życie. Przy dobrych wiatrach jeszcze trzy tygodnie
i będziesz mógł wrócić do swoich czasów.- Powiedział i odłożył książkę na stoliku. Spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie.- Może się czegoś napijesz? Soku, wina, wody?- Zapytał. Pomyślałem przez chwilę.
- Jeżeli można to skosztowałbym wina.
- Widzę, że kota w domu nie ma myszy harcują.- Zaśmiał się cicho z mojej miny. Wzruszyłem ramionami i podziękowałem grzecznie, kiedy podał mi puchar z czerwonym napojem.
- Powiedziałem mu przecież, że organizuje wielką imprezę, której jednym punktem będzie właśnie alkohol.- Powiedziałem i upiłem łyk trunku. O dziwo był słodki, a nie tak jak się tego spodziewałem gorzki.- Życzył mi miłej zabawy.
- Widzę, że relacje między wami nieznaczenie się poprawiły.
- Nieznacznie.- Przyznałem mu rację. Znowu zaśmiał się głośno po czym upił łyk
i odstawiając puchar na stoliku spojrzał na mnie. Splótł palce w piramidkę i ułożył ją na swoich udach.
- Czy coś się dręczy?
- Dlaczego tak sądzisz?
- Twoja aura jest mętna. Coś cię dręczy.
- Mam kilka spraw na głowie.- Powiedziałem ukrywając usta za naczyniem trzymanym przeze mnie w dłoniach.
- Jeżeli chcesz z chęcią cię wysłucham.- Zaproponował. Przyglądałem mu się dłuższy czas, ale nie wyczytałem w jego spojrzeniu niczego podejrzanego. Ot. Był taki sam jak zawsze. Uśmiechnięty, pomocny pan Sebastian. Nauczyciel, który wiele razy ratował mnie z opresji.
- Jako… odmieńce… przepraszam za wyrażenie…- Zacząłem. Kiwnął głową, na znak że rozumie i ruchem ręki zachęcił mnie do tego abym kontynuował.- Czy macie słabą pamięć? Taką jak ludzie czy…
- Nie. Pamięć mamy idealną. Ja na przykład pamiętam dokładnie całe swoje życie. To nie jest tak, że mam to napchane w głowie. Po prostu jeżeli musze to potrafię to wyciągnąć z samego dna mojego umysłu.
- Czyli za te pięć tysięcy lat będziesz mnie pamiętał? Tak samo jak Marco?
- I tak samo jak Azazel. Nie zapomnimy ciebie. Tym bardziej teraz jak wrócisz do swoich czasów dasz wszystkim… odmieńcom…- Zacytował mnie po czym zaśmiał się cicho kiedy na moje policzki wkradł się delikatny rumień.- …jasno do zrozumienia, że miałeś jakiś kontakt z Azazel’em.
- Dlaczego?- Zapytałem poprawiając się wygodnie w fotelu. Zmierzył mnie dokładnie swoim czujnym spojrzeniem.
- W końcu masz na sobie jego ślady. Należysz do niego.
- Nie należę. Nie podpisał mnie…
- Podpisał.
- Co?- Zapytałem i zerwałem się ze swojego miejsce zdjąłem marynarkę i podwijając bluzkę zacząłem przyglądać się swoim tatuażom. Nie wiedziałem na nich niczego nowego. Nawet jednej, małej, dodatkowej kropki.- Nic nie widzie.- Powiedziałem patrząc na niego zagubionym spojrzeniem. Przeciągnął delikatnie palcami po swojej szyi. Przyłożyłem dłoń do swojej tętnicy. Poczułem pod palcami blizny pozostawione przez jego kły.- Przecież to tylko blizny. Nic nie znaczące…
- Kiedy cię ugryzł, a nawet wcześniej bo kiedy dał ci swoją krew wczepił w ciebie swój zapach. Ludzie go nie wyczują, ale tacy jak ja… z odległości kilku dziesięciu kilometrów wszyscy będą wiedzieć, że jesteś jego.
- To o to mu chodziło.- Jęknąłem i usiadłem na fotelu. Przetarłem dłońmi po policzkach.- Czy jest jakaś możliwość aby ukryć ten zapach?
- Ktoś inny musiał by cię ugryźć, ale…
- Nie.- Przerwałem mu gwałtownie. Nie podobał mi się ten pomysł. Zaśmiał się cicho.
- Ale nikt tego nie zrobi. Przecież nikt nie zadrze z Azazel’em.
- Sebastian?- Zapytałem po dłuższej chwili milczenia, kiedy ten do połowy opróżnił swój puchar. Spojrzał na mnie unosząc do góry prawą brew.
- Hmmm?
- Skoro wszyscy tak bardzo obawiając się Azazel’a, to dlaczego nie może on pogadać z twoim bratem aby ten oddał ci wolność i przestał cię tutaj więzić?- Zapytałem. Zaskoczył mnie jego nagły wybuch śmiechu. Wytarł zbłąkaną łzę cieknącą mu po policzku.
- Może dlatego, że moim bratem jest właśnie Azazel. Przecież nie może sam siebie poprosić
o to aby puścił mnie wolno.- Powiedział. Siedziałem z szeroko otwartymi ustami i oczyma gapiąc się na niego oniemiały. Przecież to musiał być żart. Uśmiechnął się delikatnie i pochylając w moim kierunku zamknął mi usta swoim palcem.
- Jak to jest twoim bratem? Ja nic nie wiedziałem? Nawet w moich czasach nikt o tym nie wiedział, więc…
- Prawdopodobnie nie było takiej potrzeby aby inni wiedzieli o mnie i o Azazel’u. Tak zapewne jest lepiej dla wszystkich.
- Ja już naprawdę was wszystkich nie rozumiem. Dlaczego Azazel jest taki uparty i…
- Ponieważ zniszczenie ziemi oraz trzech lądowników z ludźmi w środku to w dużej mierze była moja wina.
- Jak to?- Zapytałem szeptem. Spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem.
- Kiedyś ludzi z twoją przypadłością było tylko kilku. Garstka. Byli przetrzymywani
w Instytucie Badawczym, w którym pracowałem razem z Azazel’em. Była tam pewna dziewczynka. Urzekła mnie. Pomogłem jej uciec.- Oblizał usta koniuszkiem języka.- W tamtych czasach choroba ta była zakaźna. Przez to większa część populacji zmarła. Kiedy po długich staraniach udało nam się zebrać zdrowych ludzi oraz innych odmieńców wyruszyliśmy na poszukiwania nowego, lepszego domu.– Spojrzał przez okno wracając do swoich wspomnień.- Byłem opiekunem czterech lądowników, które miały bezpiecznie dotrzeć na tą planetę. Dotarł tylko jeden. Na którego pokładzie się znajdowałem.
- A co się stało z pozostałymi trzema?
- Mój komputer pokazał, że na tamtych lądownikach byli zarażeni ludzie. Nie mogłem dopuścić,  aby epidemia się rozprzestrzeniło, a piekło które zmalowałem się powtórzyło. Bez wahania zestrzeliłem lądowniki. Później dowiedziałem się, że był to błąd systemu. Przeze mnie zginęło ponad 3 tysiące ludzi. I mówię tutaj tylko o ludziach z lądownika.- Powiedział i wstając ze swojego miejsca zgarnął książkę ze stolika. Podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec.
- Powiem ci, że w moich czasach jesteś… wolny.- Szepnąłem cicho. Zaśmiał się pod nosem
i spojrzał na mnie.
- Chyba powinieneś już iść.- Powiedział i popukał paznokciem w szybę. Podszedłem do niego poprawiając marynarkę. Wyjrzałem przez okno i zmarszczyłem czoło.
- Nie sądziłem, że minęły już cztery dni od kiedy Azazel wyjechał.- Powiedziałem marszcząc nos kiedy dojrzałem na dziedzińcu Azazel’a i pozostałych którzy dosłownie pół godziny temu wyruszyli z zamku. Machnąłem na niego ręką. Przecież i tak nikt go nie ogarnie więc nawet ja nie miałem zamiaru próbować. Szkoda nerwów, czasu i urody. Uśmiechnąłem się delikatnie do Sebastiana podchodząc do drzwi.- No i nie zrobiłem tej imprezy.
- Następnym razem ci się uda.
- No ba.- Zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi. Odczekałem jeszcze chwile po czym zacząłem po woli schodzić na dół. Zatrzymałem się przy wejściu do wierzy. Coś mnie powstrzymało przed wyjściem na dziedziniec. Jakaś niewidzialna siła kazała mi stać w miejscu i nie pozwoliła mi nawet na głośniejsze zaczerpnięcie powietrza.
Opierając się o drzwi spojrzałem na schody piętrzące się przede mną. Przecież nie mam się czego obawiać. To tylko głupi wymysł mojego ciała, które nie wiadomo dlaczego bało się wyjść na zewnątrz.
- Mam na dzisiaj dość! Niech Shira znajdzie Ezre i przyśle go do mojej komnaty!- Usłyszałem jego krzyk dobiegający zza drewnianych drzwi. Włosy na całym moim ciele stanęły dęba. Znałem ten ton. Zacisnąłem ręce na drżących ramionach. Azazel był zły i chciał się ze mną wiedzieć. Nie ma szans! Nie pójdę do niego do póki mu nie przejdzie!
Odczekałem jeszcze dziesięć minut, po czym otwierając delikatnie drzwi rozejrzałem się po dziedzińcu. Nikogo na nim nie było. Wychodząc po cichu ze swojej nieplanowanej kryjówki zacząłem najciszej jak się dało przemieszczać się w stronę drzwi prowadzących do mojej komnaty. Tam się schowam i przeczekam. Niezauważony wbiegłem na korytarz i zmierzają co dwa schodki wpadłem do mojego pokoju. Rozejrzałem się po nim. Marco siedział przy kominku i znowu coś strugał w drewnie. Spojrzał na mnie zaskoczony. Uniósł do góry brew kiedy zamknąłem drzwi na klucze i pchając ciężką komodę stojącą koło nich zabarykadowałem je, odcinając się w ten sposób od świata zewnętrznego.
- Coś się stało?- Zapytał Marco wracając do swojego wcześniejszego zajęcia. Usiadłem na swoim łóżku i zgarnąłem w dłonie poduszkę. Przytuliłem się do niej.
- Nic takiego.
- To dlaczego zachowujesz się jakbyś coś zrobił?
- Ja się tak nie zachowuje.
- No chyba widzę. Kto normalny…- Urwał, kiedy przerwało mu pukanie do drzwi. Spojrzał na mnie kątem oka. Cały zesztywniałem. Nie usłyszałem żadnych kroków ani nie wyczułem żadnego zapachu. Nie wiedziałem, kto za nimi stoi. Przeciągnąłem językiem po zębach.
- Tak?- Zapytał Marco kiedy się nie odezwałem.
- Marco? Można na chwilę?- Usłyszałem głos Shiry. Podniosłem się delikatnie na klęczki kombinując gdzie się mogę schować.
- To może być trudne do zrealizowania. Coś się stało?- Zapytał Marco. Czułem na sobie jego spojrzenie, kiedy podbiegłem na paluszkach do jego łóżka. Okryłem się jego kocem i zacząłem powoli wsuwać się pod jego łóżko. Pochylił się przytulając prawie twarz do podłogi, aby tylko na mnie spojrzeć. Uniósł do góry brwi, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
- Pan chce się widzieć z Ezrą, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.- Usłyszałem przytłumiony głos kobiety.
- Pan? Przecież miał jechać zobaczyć jak się mają sprawy z budową jednego z miast z Różanej Kotliny.
- Pojechał. No i wrócił. Jest zdenerwowany.
- Wiesz, że to nie najlepszy pomysł, aby w takim stanie widział się z tym człowiekiem.
- Eh. Nie chcę tak gadać. Mogę wejść?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo się masturbuję i nie chcę abyś się na to gapiła.- Powiedział bez ogródek chłopak.
- Jak tam chcesz. Jeżeli Ezra wróci do pokoju powiedz mu, że Pan chce go widzieć.- Powiedziała. Usłyszałem echo jej oddalających się kroków. Nie ruszałem się jeszcze przez chwilę.
- Wiesz ja osobiście odradzałbym ci wizyty w jego komnatach w tym momencie, ale jako jego strażnik nalegałbym abyś przestał się chować i poszedł do niego. Im szybciej tym lepiej. Może…
- Ja tam nie pójdę. Niech najpierw się uspokoi, a dopiero później…
- Będzie jeszcze bardziej zły niż jest teraz.- Powiedział patrząc na mnie, kiedy wygrzebałem się do połowy spod łóżka.
- Taki mądry to sam pójdź do niego i zobaczymy jak będziesz śpiewać.
- Szanuje swój tyłek.
- A ja swój!
- Nie unoś się tak. Powiem ci tylko, że ta komoda go nie powstrzyma. Jak będzie chciał to tutaj wlezie. Wiesz… nie chcę oglądać tego co ci zrobi więc lepiej idź do niego. Może nie będzie boleć. Tak bardzo…
- Nie będzie boleć?! Czy ty siebie słyszysz?!- Krzyknąłem na niego po czym jęknąłem głośno kiedy kant łóżka wbił mi się boleśnie w plecy. Gwałtowne wstawanie, kiedy jest się w połowie ukrytym pod łóżkiem nie jest dobrym pomysłem. Marco wypuścił głośno powietrze z płuc i odłożył na bok swój scyzoryk oraz kawałek drewna.
- Nie wiem ile wiesz o moim Panie, ale uwierz mi to osoba, która na ciebie zasługuje. Nie ty na niego. Tylko on na ciebie. Może i jest dość porywczy i czasami myśli tym co ma między nogami… no dobra. Dość często.- Poprawił się, kiedy obrzuciłem go spojrzeniem godnym zirytowanego idioty. Usiadłem na jego łóżku masując obolałe plecy.- Cieszę się, że to ty jesteś człowiekiem, który go pokochał.
- C… Co?- Pisnąłem zaskoczony patrząc na niego gwałtownie. Uniósł dłonie w geście obrończym i zaśmiał się cicho.
- Nie chcę cię atakować, ani nic. Mój Pan z racji tego, że nosisz jego zapach…- Dla potwierdzenia słów zaciągnął się mocno powietrzem.-… nie wyczuwa zmian w twojej aurze. Ale inni na zamku to widzą i czują. Wiedzą jakim uczuciem go obdarzyłeś. Z początku myślałem, że coś mi
z oczami szwankuje, ale jednak się nie pomyliłem. Wierz mi, ktoś taki jak on będzie cię nosił na rękach za twoją miłość.
- Przecież ten zimny drań nie potrzebuje takich uczuć. Myślisz, że polecę do niego i mu powiem co do niego czuje? Musiałbym być głupcem. Jestem dla niego tylko workiem krwi
i pojemnikiem na spermę.
- Gdybyś był dla niego tylko workiem krwi wychłeptałby cię do cna już przy twoim pierwszym spotkaniu z nim, a nie powstrzymał mnie przed rozszarpaniem ci gardła.- Warknął. Przez chwilę jego oczy stały się złote, by po chwili znowu przybrać swoją naturalną barwę.- Pamiętaj. Ludzie, których najtrudniej kochać, najbardziej tej miłości potrzebują. A mój Pan potrzebuje jej bardzo dużo.- Sięgnął ponownie po rzeczy, które odłożył na czas naszej rozmowy koło swojej nogi
i uśmiechnął się do mnie.- Cieszę się, że Pan miał szansę cię poznać. Proszę. Nie przestawaj go kochać. Co by się nie działo, kochaj go.
- Ja… ja… pójdę się umyć… a później… chyba do niego pójdę.- Powiedziałem cicho
i podszedłem do drzwi od łazienki.
- Dziękuje.- Nie byłem pewny czy naprawdę usłyszałem te słowa z jego ust czy po prostu mi się przesłyszało. Wszedłem do łazienki i zamknąłem za sobą drzwi. Wiedziałem, że im dłużej będę tutaj siedzieć tym gorzej może się to na mnie odbić, ale ja naprawdę nie miałem ochoty się z nim spotykać kiedy on był w takim stanie.

**
Wyszedłem z łazienki wycierając dokładnie włosy w puchowy ręcznik. Marco siedział w tym samym miejscu jak zanim zamknąłem się w pomieszczeniu obok. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się zadziornie.
- Coś długo ci zeszło.- Zauważył. Odchrząknąłem głośno i wciągnąłem na nogi swoje buty.
- Myłem się…
- Mmmm.- Powiedział tylko i zaśmiał się cicho. On wiedział! On wiedział co ja tam robiłem, chociaż starałem się być bardzo cicho!
- No to ja… tego… idę.- Powiedziałem. Odwróciłem się w stronę drzwi i zauważyłem, że komoda wróciła na swoje miejsce. Nie skomentowałem tego. Otworzyłem drzwi.
- Powodzenia. Będę czekał aż wrócisz.- Rzucił za mną. Pomachałem mu tylko ręką na odchodne i zamknąłem za sobą drzwi. Spojrzałem w stronę schodów i przystanąłem jak wryty. Na ich szczycie stał właśnie Azazel. Opierał się o ścianę. Racę miał skrzyżowane na piersi. Mierzył mnie uważnie swoim przenikliwym spojrzeniem.
- Gdzie to się wybieramy?- Zapytał chłodno. Po moim ciele przeleciał chłodny dreszcz.
- Do ciebie…. Słyszałem, że mnie szukałeś. Więc idę do ciebie.- Powiedziałem. Schowałem drżące ręce do kieszeni i pochyliłem się trochę w jego stronę.- Nie sądziłem, że będziesz aż tak blisko. To o czym chciałeś porozmawiać?
- Chodź.- Powiedział i puścił mnie przodem. Kiwnąłem głową i zacząłem powoli schodzić
w dół czując za sobą jego osobę. Jego czujny wzrok badał każdy mój ruch.
Mam nadzieję, że pomoc Marco jednak nie będzie potrzebna.
Aż tak bardzo…

 ****************************************
No i coraz bardziej zbliżamy się ku końcowi....
Aż sama nie mogę w to uwierzyć, że to już prawie koniec....
Eh.... a później dodam kilka krótszych opowiadań.
Mam nadzieję, że wam sie spodobają:)
Pozdrawiam
Gizi03031


2 komentarze:

  1. Hej,
    o tak coraza bardziej go kocha, choć ciekawe co się wydarzyło, że milczą i tak tyłek Erzy przetrwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, o tak... uczucie jest coraz większe, ale ciekawe co się wydarzyło, że milczą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń